Recenzje bezdroza.pl
Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak może wyglądać piekło? Powszechne wyobrażenia tego miejsca wiążą się z ogniem. A czy komuś przyszłoby do głowy, że piekłem może być bezkresna woda? Stevenowi Callahanowi zapewne nie, zwłaszcza że był on miłośnikiem żeglarstwa. A jednak właśnie do takiego piekła on trafił, na siedemdziesiąt sześć dni. I opisuje je w swojej książce.
Steven Callahan, doświadczony żeglarz i projektant łodzi, buduje jacht „Napoleon Solo” i wyrusza nim w rejs. Podczas burzy na morzu jacht tonie, zaś jemu samemu udaje się uratować na tratwie pneumatycznej.
Jednak „ratunek” nie oznaczał w tym wypadku jeszcze rzeczywistego ocalenia. Bohater książki znajduje się na dryfującej na pełnym morzu tratwie, a zewsząd czyhają na niego różnorodne niebezpieczeństwa: burze, które mogą spowodować zatonięcie tratwy, groźne rekiny, wyniszczające organizm pragnienie i głód czy wreszcie możliwość całkowitego załamania psychicznego.
W książce „Rozbitek” znajdziemy opisany po kolei każdy dzień „odysei oceanicznej” jej autora. Mimo że przedstawia on te wydarzenia z pewnej perspektywy czasowej, o swoich przeżyciach opowiada tak, że czytając tę książkę, odnosimy wrażenie, że to wszystko dzieje się na naszych oczach. Sugestywność narracji sprawia, że przeżywamy to, co się stało, angażujemy się emocjonalnie w losy bohatera, wraz z nim przeżywamy wzloty i upadki nadziei.
Książka „Rozbitek” przepełniona jest uczuciami i emocjami. Autor, opisując swój stan ducha, opowiada o walce z siłami natury oraz o walce z samym sobą. Z jego opowieści wynika, że miał w sobie wielką wolę życia, jednak niejednokrotnie przychodziły momenty zwątpienia, zniechęcenia, rezygnacji, upadku nadziei. W książce znajdziemy opisy jego desperackiej walki o życie, ale też uczuć i odczuć, jakie towarzyszyły każdego dnia i każdej nocy: strach, ból, rozpacz, poczucie samotności i zagubienia. Każdy z tych 76 dni na morzu musiał przetrwać, nie wiedząc, czy jego dotychczasowe starania nie pójdą na marne, czy nie ocalał z tonącego jachtu tylko po to, by zginąć na dryfującej tratwie.
Podczas lektury „Rozbitka” podziw wzbudza ogromna siła ducha autora. Czytamy, że wiele razy, szczególnie w chwilach, gdy przychodziły łzy, sam siebie beształ i przywoływał do porządku. A na pewno nie było to proste – szczególnie, gdy musiał bezradnie patrzeć, jak kolejno 9 statków mija go, nie zauważywszy tratwy. Powtarzał sobie wówczas: „Jedno jest pewne. Nie mogę liczyć na to, że ktoś mnie uratuje. Muszę się sam ratować”. I ratował się przy użyciu wszelkich możliwych środków. Z książki możemy się dowiedzieć, w jaki sposób autor zdobywał, w tak ciężkich warunkach, pożywienie i wodę pitną i jak je racjonował, by wystarczyło ich na dłużej; jak określał swoje położenie na morzu, starając się wywnioskować, jak daleko znajduje się od jakiegoś lądu.
Dla mnie było wprost niewiarygodne to, co robił, aby utrzymać się w formie fizycznej i psychicznej. Musiał to robić przez 76 długich dni, z których każdy – jak pisze – ciągnął się „jak stulecie rozpaczy”.
Dla czytelnika natomiast te 76 dni mija bardzo szybko – książkę czyta się bowiem z pełnym napięcia zaciekawieniem, niczym najlepszą powieść przygodową. Uzupełniają ją i wzbogacają ciekawe ilustracje wykonane przez autora.
Książka ta stoi na wysokim poziomie językowym i charakteryzuje się bogatym słownictwem, szczególnie w zakresie opisów działań bohatera oraz jego stanu ducha. Podczas czytania z łatwością można wczuć się w jego sytuację, poczuć się nim samym, zaś wraz z dotarciem do kresu tej „wyprawy przez piekło”, spływa na czytelnika ulga.
A jak wyglądał wzruszający finał i w jaki sposób nadszedł ratunek? Zachęcam do sięgnięcia po „Rozbitka”, aby się tego dowiedzieć.
Steven Callahan tak wyraził się o swojej książce:
„Odkryłem, że „Rozbitek” opisuje najbardziej powszechny aspekt człowieczeństwa: walkę o przeżycie . W większym lub mniejszym stopniu codziennie walczymy o przetrwanie, a tak naprawdę każdy musi przejść co najmniej jeden poważny test w życiu”.
Warto przeczytać tę książkę, by przekonać się, jak niezwykle trudną walkę o przetrwanie stoczył jej bohater.
Warto ją przeczytać, by poznać człowieka, który trafił do piekła i przeżył je, wyrywając się z objęć śmierci.
Warto tę książkę przeczytać, aby poznać poruszającą do głębi i fascynującą opowieść, która na długo zostanie w pamięci.
info.arttravel.pl Konrad, 2011-12-10
Rozbitek. Siedemdziesiąt sześć dni samotnie na morzu
"Każdy dzień wydaje się dłuższy. Czterdziestego drugiego dnia na tratwie ocean jest płaski i gorący niczym na równikowym blaszanym dachu w sierpniu. Słońcu na niebie towarzyszą setki jego odbić w niewielkich falach. Wszystko, co mogę zrobić, to umościć się w „Kaczuszce”. Tkwimy tu jak kropka w książce o czystych stronach"
Mogłoby się wydawać, że w dobie współczesności człowiek jest jednostką, której zwyczajne zagubienie, czy zatopienie się w bezkresie przerażającej samotności jest trudne lub niemożliwe, chociaż jak pokazuje jednak historia Stevena Callahana — niewykluczone.
Książka Rozbitek jest pewnego rodzaju świadectwem możliwości człowieka wystawionego na potężną próbę i zmagania — walkę z siłami natury — niebezpiecznym oceanem, rekinami, sztormami i palącym słońcem, ale również, a może nawet przede wszystkim — ze sobą i swoimi słabościami — głodem, pragnieniem oraz zabójczym zmęczeniem organizmu.
Opis siedemdziesięciu sześciu dni spędzonych przez człowieka na morzu jest niewątpliwie wstrząsający, wciągający i obfity w często ambiwalentne emocje, momentami jednak… nużący.
Relacja dotycząca kolejnych, czasami spokojnych dni spędzonych na tratwie, chociaż stanowiąca dopełnienie opowieści, wzbogacona ponadto o ilustracje przedstawiające rozmaite konstrukcje i schematy, nie była moim zdaniem wiele wnoszącym elementem.
Ciągła wiara w ocalenie mimo naprawdę ekstremalnych przeżyć i kilkukrotnych, bezowocnych spotkań z przepływającymi nieopodal statkami sytuuje tutaj jednak Callahana na pozycję swoistego mentora, który z pewnością może pokazać czytelnikowi, czym tak naprawdę jest nadzieja. Udowadnia on również, że ciężką pracą i determinacją MOŻNA osiągnąć wszystko — nawet „narodzić się” na nowo.
"(…) nie możemy kontrolować naszego przeznaczenia, ale możemy pomóc w kształtowaniu go…"
Mogłoby się wydawać, że w dobie współczesności człowiek jest jednostką, której zwyczajne zagubienie, czy zatopienie się w bezkresie przerażającej samotności jest trudne lub niemożliwe, chociaż jak pokazuje jednak historia Stevena Callahana — niewykluczone.
Książka Rozbitek jest pewnego rodzaju świadectwem możliwości człowieka wystawionego na potężną próbę i zmagania — walkę z siłami natury — niebezpiecznym oceanem, rekinami, sztormami i palącym słońcem, ale również, a może nawet przede wszystkim — ze sobą i swoimi słabościami — głodem, pragnieniem oraz zabójczym zmęczeniem organizmu.
Opis siedemdziesięciu sześciu dni spędzonych przez człowieka na morzu jest niewątpliwie wstrząsający, wciągający i obfity w często ambiwalentne emocje, momentami jednak… nużący.
Relacja dotycząca kolejnych, czasami spokojnych dni spędzonych na tratwie, chociaż stanowiąca dopełnienie opowieści, wzbogacona ponadto o ilustracje przedstawiające rozmaite konstrukcje i schematy, nie była moim zdaniem wiele wnoszącym elementem.
Ciągła wiara w ocalenie mimo naprawdę ekstremalnych przeżyć i kilkukrotnych, bezowocnych spotkań z przepływającymi nieopodal statkami sytuuje tutaj jednak Callahana na pozycję swoistego mentora, który z pewnością może pokazać czytelnikowi, czym tak naprawdę jest nadzieja. Udowadnia on również, że ciężką pracą i determinacją MOŻNA osiągnąć wszystko — nawet „narodzić się” na nowo.
"(…) nie możemy kontrolować naszego przeznaczenia, ale możemy pomóc w kształtowaniu go…"
unfeigned.pl 2011-12-06
Adobe Photoshop Elements 9. Maksymalna wydajność
Czego nie wiesz o Elementsie
Pozycja dla tych, którzy zakupili Photoshop Elements, próbują korzystać z warsztatów pisanych na dużego Photoshopa i zżymają się, że nie wszystko da się zrobić. Autorzy pokazują, jak obejść ograniczenia programu - czasem droga prowadzi bardzo naokoło, ale w końcu dochodzi do celu. Imponująca jest instrukcja użycia kanałów (od 226 s.), których, jak wiadomo użytkownikom, Elements nie obsługuje. Książka przedstawia w formie projektów działania od zupełnie podstawowych (wywołanie RAW-ów) po bardzo skomplikowane, jak fotomontaże. Autorzy odwołują się często do narzędzi wprowadzonych w Elements 9 - książka nadaje się w pełni dla użytkowników najnowszej wersji 10, ale tylko w części dla posiadaczy "ósemki" lub wersji wcześniejszych.
Pozycja dla tych, którzy zakupili Photoshop Elements, próbują korzystać z warsztatów pisanych na dużego Photoshopa i zżymają się, że nie wszystko da się zrobić. Autorzy pokazują, jak obejść ograniczenia programu - czasem droga prowadzi bardzo naokoło, ale w końcu dochodzi do celu. Imponująca jest instrukcja użycia kanałów (od 226 s.), których, jak wiadomo użytkownikom, Elements nie obsługuje. Książka przedstawia w formie projektów działania od zupełnie podstawowych (wywołanie RAW-ów) po bardzo skomplikowane, jak fotomontaże. Autorzy odwołują się często do narzędzi wprowadzonych w Elements 9 - książka nadaje się w pełni dla użytkowników najnowszej wersji 10, ale tylko w części dla posiadaczy "ósemki" lub wersji wcześniejszych.
Digital Foto Video Piotr Dębek
Australia Tour
Czterech twardych mężczyzn, cztery super szybkie maszyny i ekscytująca przygoda na australijskim kontynencie – tak w wielkim skrócie można by przedstawić treść książki „Australia Tour”.Pod koniec września 2010 roku Adam Badziak, Przemysław Saleta i Jarek Stec udają się do Australii, by tam, na motocyklach Yamaha XT1200Z Super Tenere, wyruszyć w podróż po tym kontynencie. Na pokonanie liczącej 6452 km trasy z Cairns (Queensland) do Sydney mają miesiąc. W trakcie wyprawy dołącza do nich Jacek Czachor. A wyprawa ta obfitowała w wiele ciekawych, nieprzewidywalnych, często niebezpiecznych wydarzeń. Niniejsza książka stanowi rodzaj reportażu z tej podróży.Niemałych emocji dostarczał uczestnikom wyprawy już sam fakt, że nie była to jazda dla samej jazdy. Nasi bohaterowie mieli pokonać ustaloną trasę w ściśle określonym czasie i być w poszczególnych miejscach w konkretnym terminie. Jednym z ważnych dla nich punktów programu było dotarcie na Phillip Island na motocyklowe wyścigi MotoGP, aby kibicowaniem wesprzeć zawodników.Pewną niewiadomą było też to, jak w czasie takiej podróży poradzi sobie Przemek Saleta, którego doświadczenie w jeździe motocyklem w ekstremalnych warunkach było mniejsze, niż pozostałych uczestników wyprawy.Co składało się na owe ekstremalne warunki? Przede wszystkim różnorodność i nieprzewidywalność pogody. Bohaterowie książki podróżowali zarówno w piekącym słońcu, jak i w ulewnym, mocno utrudniającym jazdę, deszczu.Poza tym australijskie drogi są także zróżnicowane. Nasi bohaterowie jechali nieraz po doskonale gładkim asfalcie, ale też musieli zmierzyć się z o wiele trudniejszymi drogami szutrowymi, licznymi serpentynami i ostrymi zakrętami. I chociaż ruch na tych drogach był stosunkowo niewielki, to i tam na motocyklistów czyhały różnego rodzaju niebezpieczeństwa. Życie niejeden raz pokazuje, że nie wszystko można dokładnie zaplanować i wyliczyć, nie wszystko da się przewidzieć. Także z relacji członków zespołu Orlen Australia Tour wynika, że z różnych powodów musieli modyfikować swoje plany.Mimo że motocykle, na których wyruszyli, są świetnie przystosowane do tego typu wypraw, to i tak podczas podróży doszło do kilku niespodziewanych i niebezpiecznych zdarzeń, które uświadomiły im, jak ważna jest ogromna koncentracja w czasie jazdy, szczególnie przy niesprzyjających warunkach pogodowych i drogowych. I choć mężczyźni uczestniczący w tej przygodzie – jak wynika z ich wypowiedzi - cenią sobie emocje i są żądni adrenaliny, to jednocześnie widać, że najważniejsza jest dla nich rozsądna i bezpieczna jazda.Wiadomo, że w czasie takich wypraw równie ważny, jak koncentracja i rozwaga, jest także odpoczynek. Potrzebują go nawet twardzi mężczyźni. Z relacji uczestników można dowiedzieć się, w jaki sposób regenerowali siły, przy czym metody relaksu były zarówno tradycyjne, jak i nieco bardziej aktywne. A wypoczynkowi sprzyjały piękne australijskie widoki i krajobrazy, o których można przeczytać w książce. Książka „Australia Tour” ma bardzo ciekawą formę. Podzielona jest ona na rozdziały, z których każdy krótko opisuje kolejny dzień wyprawy.Relacje z poszczególnych dni przeplatają się z fragmentami wypowiedzi bohaterów książki. Dzięki temu czytelnik może wyobrazić sobie, że towarzyszy im w podróży, słuchając ich osobistych, subiektywnych, często pełnych emocji uwag, opinii i opisów wrażeń na temat wyprawy.Poza tym w książce znajdują się tzw. ramki tematyczne, które dostarczają nam konkretnych, rzeczowych informacji na temat Australii – jej fauny i flory, najciekawszych miejsc, atrakcji turystycznych, klimatu, mieszkańców i ich mentalności.W związku z tym dostajemy więc do rąk interesującą mieszankę tekstów, która sprawia, że podczas czytania książki nie znajdziemy czasu na nudę. A gdyby brakowało nam jeszcze spojrzenia na to wszystko, co widzieli w drodze bohaterowie książki, pomocne na pewno będą przepiękne, barwne fotografie. Oglądając je, możemy odnieść wrażenie, że patrzymy na prawdziwe krajobrazy, a to, co zostało na zdjęciach uchwycone i zatrzymane w bezruchu, za moment znów ożyje i przemknie przed naszymi oczami.Z książki „Australia Tour”, a zwłaszcza z wypowiedzi jej bohaterów, można wywnioskować, iż podróż po australijskich drogach i bezdrożach była dla nich niesamowitym i niezapomnianym przeżyciem. Potwierdzają to choćby słowa:Dzięki podróży motocyklami mieli wszystko na wyciągnięcie ręki i czuli, że naprawdę są w sercu Australii.Jeśli ktoś chciałby się przekonać, czy uczestnikom wyprawy udało się zrealizować plan i pokonać trasę w określonym czasie, jakie trudności napotykali oni na swojej drodze, z kim spotkali się na niej „oko w oko” oraz jakie niebezpieczeństwa im groziły – powinien koniecznie sięgnąć po książkę „Australia Tour”. Jest to naprawdę ciekawa pozycja, którą czyta się bardzo dobrze, odrywając się przy tym od rzeczywistości i przenosząc się do odległych, opisanych w książce miejsc. Samo jej czytanie już staje się więc przygodą. Z całą pewnością może stać się ona doskonałą lekturą nie tylko dla miłośników motocykli, ale i dla wszystkich tych, którzy marzą o podróży pełnej wrażeń.
info.arttravel.pl Dorota, 2011-12-04
Bieganie metodą Gallowaya. Ciesz się dobrym zdrowiem i doskonałą formą!
Dziś trochę mniej o reklamie i marketingu, bo przecież nie tylko tym człowiek żyje. Jako że sam trochę sobie trenuję bieganie, często spotykam ludzi których marzeniem (przynajmniej chwilowym) jest rozpoczęcie przygody z bieganiem. Powodów jest wiele, przy czym zauważam popularną grupę czynników pchających ludzi do tego rodzaju aktywności: nadwaga, chęć zagospodarowania czasu, postanowienia noworoczne, zaimponowanie komuś bliskiemu, przejście na ‘dobrą stronę mocy’. Jaki by to nie był powód – każdy jest dobry by pokazać organizmowi, że może pracować na wysokich obrotach z ogromnymi korzyściami dla nas samych.
Bieganie na poziomie amatorskim, dla lepszego samopoczucia nie jest same w sobie czymś czego nie potrafimy robić, wszak człowiek bardziej niż doBieganie metodą Gallowaya chodzenia, stworzony jest do biegania. W miarę czynne uczestnictwo w lekcjach wychowania fizycznego w szkole podstawowej i liceum powinno wystarczyć, by w miarę rozsądnie spędzić pierwsze kilkanaście (!) minut truchtając w przyjemnych dla oka okolicach. Co jednak, jeśli chcemy zrobić to lepiej lub na lekcje wf-u nie uczęszczaliśmy?
W takich przypadkach zawsze warto skierować się do osób, które nie jedną setkę kilometrów przebiegły lub też sięgnąć do literatury. Tej na rynku nie brakuje i nie są to wcale pozycje z lat 80-tych, osnute gęstą pajęczyną. Z ręką na sercu osobom aspirującym do biegania mogę polecić książkę Jeffa Gallowaya “Bieganie metodą Galloway’a”. Nie jest to książka jedynie dla początkujących – porady dotyczące całego zagadnienia biegania znajdą tam zarówno amatorzy jak i zawodowcy. Polecam ją jednak początkującym z tego powodu, iż metoda którą przedstawia Galloway zakłada przeplatanie biegów z marszem, co w przypadku innych metod treningowych raczej nie ma miejsca. Początkującym będzie pewnie raźniej, jeśli w trakcie pierwszych treningów brak tchu będą mogli zniwelować kilkuminutowym marszem – w imię prawidłowego rozwoju oczywiście. Starsi, ukształtowani biegacze z dużym stażem z pewnością nie przestawią się na wykorzystanie tej metody, ponieważ byłaby ona dla nich po prostu nieefektywna, biorąc pod uwagę to, że trenują biegając w sposób ciągły. Poczytać może każdy, niemniej ukształtowany zawodnik Galloway’em raczej biegać nie będzie.
Przeczytałem tę książkę w całości i chociaż sam nie korzystam z tej metody (staram się korzystać z porad zawartych w książkach Jerzego Skarżyńskiego – polecam równie gorąco!) uważam, że w przypadku kogoś kto zaczyna od zera, jest to jedna z dróg, którą można podążać na szczyt. Na szczyt, ponieważ treningi zakładające marsz w określonym przedziale czasu nie oddalają biegacza od osiągania świetnych wyników. Najlepszym tego przykładem jest sam autor tej książki, którego wyniki mogłyby zawstydzić wielu biegaczy ‘niemarszujących’ w trakcie treningów.
Bieganie na poziomie amatorskim, dla lepszego samopoczucia nie jest same w sobie czymś czego nie potrafimy robić, wszak człowiek bardziej niż doBieganie metodą Gallowaya chodzenia, stworzony jest do biegania. W miarę czynne uczestnictwo w lekcjach wychowania fizycznego w szkole podstawowej i liceum powinno wystarczyć, by w miarę rozsądnie spędzić pierwsze kilkanaście (!) minut truchtając w przyjemnych dla oka okolicach. Co jednak, jeśli chcemy zrobić to lepiej lub na lekcje wf-u nie uczęszczaliśmy?
W takich przypadkach zawsze warto skierować się do osób, które nie jedną setkę kilometrów przebiegły lub też sięgnąć do literatury. Tej na rynku nie brakuje i nie są to wcale pozycje z lat 80-tych, osnute gęstą pajęczyną. Z ręką na sercu osobom aspirującym do biegania mogę polecić książkę Jeffa Gallowaya “Bieganie metodą Galloway’a”. Nie jest to książka jedynie dla początkujących – porady dotyczące całego zagadnienia biegania znajdą tam zarówno amatorzy jak i zawodowcy. Polecam ją jednak początkującym z tego powodu, iż metoda którą przedstawia Galloway zakłada przeplatanie biegów z marszem, co w przypadku innych metod treningowych raczej nie ma miejsca. Początkującym będzie pewnie raźniej, jeśli w trakcie pierwszych treningów brak tchu będą mogli zniwelować kilkuminutowym marszem – w imię prawidłowego rozwoju oczywiście. Starsi, ukształtowani biegacze z dużym stażem z pewnością nie przestawią się na wykorzystanie tej metody, ponieważ byłaby ona dla nich po prostu nieefektywna, biorąc pod uwagę to, że trenują biegając w sposób ciągły. Poczytać może każdy, niemniej ukształtowany zawodnik Galloway’em raczej biegać nie będzie.
Przeczytałem tę książkę w całości i chociaż sam nie korzystam z tej metody (staram się korzystać z porad zawartych w książkach Jerzego Skarżyńskiego – polecam równie gorąco!) uważam, że w przypadku kogoś kto zaczyna od zera, jest to jedna z dróg, którą można podążać na szczyt. Na szczyt, ponieważ treningi zakładające marsz w określonym przedziale czasu nie oddalają biegacza od osiągania świetnych wyników. Najlepszym tego przykładem jest sam autor tej książki, którego wyniki mogłyby zawstydzić wielu biegaczy ‘niemarszujących’ w trakcie treningów.
mediafeed.pl adam.przezdziek, 2011-12-04