ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 564 565 566 567 568 ... 916 > »

Kot Dalajlamy

Oto książka zawierająca osobliwą relację z codziennego życia duchowego przywódcy Tybetańczyków. Najciekawsze jest to, że narracja jest prowadzona z punktu widzenia bardzo bystrej kotki, która została ocalona od pewnej śmierci na jednej z ulic Indii. Jej historia to pretekst do ukazania mądrości i filozoficznego podejścia Dalajlamy do życia i świata. W całej swej powadze okazuje się on również wielkim miłośnikiem kotów, co sprawia, że po lekturze tej książki stanie się bliższy milionom posiadaczy tych sympatycznych zwierzaków.

Kotka opisuje swoje otoczenie i obserwowane wydarzenia oraz ludzi na sposób właściwy zwierzętom – a więc autor znakomicie zna kocią psychikę, dzięki czemu udało mu się dobrze wczuć w jej położenie.
Łączy beletrystykę i rozważania o najpopularniejszej filozofii Wschodu. Jej sednem zdaje się być prosta prawda: każdy chce być kochany. Poznajemy więc zasady buddyzmu, który ma na celu uszczęśliwienie ludzi poprzez wskazanie im źródeł szczęścia w ich codzienności.
To również historia ocalenia – dla kotki jej życie to sprawa najważniejsza, a Dalajlama doskonale to rozumie. Nie wartościuje on istnienia zwierzęcia i człowieka, nie wskazuje, które jest więcej warte. Na tym właśnie polega głębia mądrości jego filozofii.

W tej książce znajdujemy też receptę na życie w zgodzie z samym sobą, bez nierealnych oczekiwań i poczucia winy. To właśnie ono, zdaniem Dalajlamy, prowadzi do największych zniszczeń w życiu każdego z nas. Polecam tę powieść ku refleksji nad tym, czy nasze życie jest takie, jak być powinno. Warto poszukać w niej odpowiedzi na to, jak żyć, by nareszcie czuć się spełnionym.
urodaizdrowie.pl Magda, 2014-01-29

Barszcz ukraiński

Sądząc po tytule można by mnie posądzić o zdradę blogosfery książkowej na rzecz kulinarnej. Spokojnie – zostaję w książkowej, a jeśli już gdzieś się wybieram to tylko na Ukrainę. Recenzję książki „Barszcz Ukraiński” potraktujcie jako zapowiedź większej ilości materiałów poświęconych naszemu wschodniemu sąsiadowi.

Najpierw będzie vlog z moimi przemyśleniami na temat Ukrainy, później wywiad z ukraińskim zespołem rockowym, a w końcu spotkanie autorskie na żywo – chociaż tego ostatniego nie mogę być pewien z powodu napiętej sytuacji. Który materiał chcielibyście zobaczyć najpierw? Napiszcie to w komentarzu, a jeśli przy okazji zgodzicie się na otrzymywanie ode mnie newslettera to będziecie mieli pewność, że niczego nie przegapicie.
Barszcz ukraiński

Koniec wodolejstwa. Czego możecie się spodziewać po książce? Tego co po tytułowym barszczu ukraińskim, czyli porządnej wkładki – mięsa, ziemniaków, warzyw w takich ilościach, że na długo zaspokoją głód. Książkę można śmiało traktować jak przewodnik po Ukrainie. Nie taki turystyczny, ale życiowy.

Przewodnik po życiu na Ukrainie – tego określenia szukałem. Szesnaście rozdziałów opisuje najważniejsze aspekty funkcjonowania w tym kraju. Piotr Pogorzelski opisał Ukrainę z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego, a nie polityka czy historyka. I tak ważnym tematem stała się muzyka, którą możemy usłyszeć w radiu czy telewizji. I to przez pryzmat tej muzyki dowiadujemy się co nieco o polityce i historii. Skąd się wziął podział na rosyjskojęzyczny pop i śpiewany po ukraińsku rock? Z tego samego powodu, z którego Ukraina jest ciągle podzielona na wschodnie i zachodnie rejony. Dowiemy się tego w taki właśnie dosyć lekki sposób.

Styl książki jest raczej popularnonaukowy niż dziennikarski. Brakuje mi w tej książce bohaterów z krwi i kości, emocji i wydarzeń z życia wziętych. Zamiast tego mamy dosyć sporo danych statystycznych wziętych z ukraińskiego rocznika statystycznego. Odwołania do tej publikacji pojawiały się dosyć często w przypisach, ale na szczęście nie odczułem przeładowania informacjami.

Najważniejsze dla mnie jest to, że dzięki tej książce zrozumiałem jak bardzo Ukraina różni się od Polski. Wcześniej nie miałem jakoś potrzeby dowiadywania się więcej i zgłębiania informacji serwowanych przez dzienniki. No bo w sumie po co? W swoim zadufaniu sądziłem, że wiem już wystarczająco dużo – że to kraj podobny do Polski, tylko ze swoimi problemami. zawsze wolałem patrzeć dalej na wschód, na Rosję, Ukrainę pomijając wzruszeniem ramion. Nawet nie wiecie w jakim byłem błędzie. No ale o tym odkryciu opowiem Wam już za kilka dni. „Barszcz ukraiński” pojawi się jeszcze na moim YouTube.
alekulturka.com Dariusz Dłużeń

Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później

Wznowiona po 20 latach „Zwyciężyć znaczy przeżyć" to klasyka polskiej literatury górskiej. Nie dlatego jednak, że jej autor -Aleksander Lwów - to uczestnik wielu himalajskich wypraw, zdobywca 4 ośmiotysięczników i redaktor branżowego pisma „Góry i Alpinizm". To wszystko oczywiście ważne, bo dzięki temu dostajemy solidną porcję faktów, pokazujących, jak rodziła się i przebiegała złota era polskiego himalaizmu.

Największym atutem tej książki nie są jednak suche fakty, ale „klimat". Bo Lwow to gawędziarz, potrafiący sypać dykteryjkami na temat barwnych, choć niekoniecznie tych najbardziej utytułowanych, postaci polskiego środowiska wspinaczkowego.

Na kartach książki pojawia się więc zarówno Krzysztof Wielicki, jaki i legendarny Jerzy Rudnicki „Druciarz", który wszystko potrafił zreperować drutem, a zapasy żywności trzymał w kalesonach. Lwów opisuje „stare dobre czasy" schroniska nad Morskim Okiem, gdy rządziła tam Wanda „Dziunia" Łapińska, próbując zapanować nad taternicką bracią, która równie wielką ochotę wykazywała do „łojenia" w ścianie, jak i hucznego imprezowania. Przypomina jak organizowało się sprzęt, jak karkołomnie przychodziło godzić życie alpinisty np. ze studiowaniem.

Nie oznacza to jednak, że książka Lwowa to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Autor często wraca w niej do dramatów, które zabrały mu wielu przyjaciół i znajomych. Sporo miejsca poświęca zeszłorocznej tragedii na Broad Peak. Raz jeszcze powtarza też swą sformułowaną przed laty tezę: każdy wyczynowy alpinista musi (prędzej czy później) zabić się w górach. I dlatego właśnie zwyciężyć znaczy przeżyć.
POLSKA - DZIENNIK ZACHODNI Michał Wroński, 2014-02-01

Limeryki zbrodni

Powieść Janusza Miki to jeszcze jeden dowód na to, że literatura gatunkowa nie jest łatwym wyzwaniem dla każdego. Autorowi nie tylko nie udaje się przekonująco odtworzyć reguł gatunku, ale też, co w tym przypadku dużo ważniejsze, kompletnie nie wychodzi mu wymuszona gra z konwencją.

To nie jedyne wady tej publikacji. Mika pisze językiem, który doskonale się nadaje do szkolnego wypracowania, nieco mniej do tworzenia literatury. Nie umie również konstruować postaci ani fabuły. Jego bohaterów można określić mianem papierowych, a dialogi uznać za sztuczne i egzaltowane.

Szwankuje również łączenie poszczególnych wątków i zmierzanie do finału zgodnie z oczywistą konsekwencją, że coś z czegoś wynika. Tutaj ta podstawowa zasada zostaje potraktowana dość swobodnie i nie jest to, zaznaczmy, efekt jakiegoś zaplanowanego eksperymentu. Jeśli więc czytelnik uwierzy okładkowym zapewnieniom, że kryminał ten jest "prawdziwym intelektualnym wyzwaniem", może się srodze zawieść.

Rozczarowujące są już pierwsze sceny. Odbiorca przekonany, że ma do czynienia z powieścią kryminalną, zdziwi się zapewne, że opis spotkania pewnego mężczyzny i pewnej kobiety przypomina scenę z taniego romansu. Nie bawią również opisy zaangażowanej działalności jednej z kobiet z Krakowa.

Przerysowany portret feministki i poetki razi sztucznością i dość specyficznym, mało błyskotliwym poczuciem humoru. Także pomysł na pewien skarb, mordowanie po latach starszych mężczyzn i zostawianie przy nich tytułowych limeryków jest mało przekonujący. Mógłby się stać podstawą do całkiem ciekawej powieści przygodowej, tak się jednak nie stało w tym przypadku. A szkoda.
ksiazki.onet.pl Bernadetta Darska, 2013-07-30

Pies wojny. Jak oficer SAS stał się pionkiem w afrykańskiej wojnie o ropę

Dla zwykłego czytelnika tytuł sugeruje już treść, którą znamy z książki Frederica Forsythe -"Psy wojny" i to skojarzenie jest zupełnie prawidłowe. Różnica polega na tym, że tam mieliśmy odczynienia z fikcją literacką, ale bardzo dobrze opowiedzianą i wyreżyserowaną, a tu historia jest od samego początku prawdziwa.

Autorem jest Simonn Mann, który według wszelkich wzorców katalogowania komandosów był najemnikiem, który chciał obalić dyktatora w Afryce .Ten kraj ze złym dyktatorem to Gwinea Równikowa .Kraj cudowny i wspaniale położony, gdzie niestety rządzi autorytarny przywódca, który nie toleruje głosów sprzeciwu. Nasz autor już zaznaczył swoją obecność w Afryce podczas rozwiązania konfliktu w Angoli, gdzie nieomalże w pojedynkę doprowadził do przerwania wieloletniej wojny domowej.

Gdy przewracamy strony, świat jawi się nam jako stół do pokera gdzie wszyscy grają znaczonymi kartami, politycy, wojskowi, rządy, ministrowie, najemnicy i lokalni kacykowie. Przy tym stole najważniejsi są gracze, którzy trzymają kasę, a są to panowie od ropy naftowej, która była jest i pewnie źródłem niejednego konfliktu. Autor opisuje wszystkie wydarzenia z pozycji uczestnika i gracza, który trzyma w ręku czasem asa czasem blotkę, ale ten fakt nie ma znaczenia, gdy chodzi o grube miliony dolarów.

Wspomnienia opisane na kartach tej książki pachną prochem z okopów, ale też i blichtrem cudownej Afryki gdzie przekupstwo i zdrada są tylko kwestią ceny.

W filmie na podstawie powieści Forsythe jest taka cudowna scena, gdy bohater grany przez Christophera Walkena siedzi na stole i mówi do nowego przywódcy afrykańskiego państewka, że się spóźnił, ten zdziwony pyta jak to? -ano teraz to ja ( czyli najemnik ) będę wybierał prezydenta. Ta scena oddaje klimat, który nam towarzyszy przez wszystkie strony.

Czy bohaterowi się uda dokonać przewrotu i czy jest gotów przeżyć piekło afrykańskiego więzienia, gdzie szczury i bicie to codzienność, przekonacie się łatwo czytają ten opis prawdziwego koszmaru, nieporównywalnego do obrazu Afryki odbitego w lustrze Karen Blixen.

Polecam wszystkim zapach prochu i piasku Afryki.
ksiazkowy-blog.blogspot.com Krzysztof Grochowski, 2013-12-15
« < 564 565 566 567 568 ... 916 > »