ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 565 566 567 568 569 ... 907 > »

Barszcz ukraiński

Z Ukrainą łączą nas bardzo bliskie stosunki. W końcu to nasi sąsiedzi. W serwisach informacyjnych też często jest to najważniejszy temat. Jednak co tak naprawdę wiemy o kulturze Ukraińców Lubimy myśleć, że Ukraina to „prawie Polska" lub Rosja. Jednak po lekturze Barszczu okazuje się, że jest to odrębny kraj, z własną tożsamością, kulturą, bogatą historią, ciekawym językiem i zupełnie odmiennym od naszego podejściem do życia. Pogorzelski świetnie uzyskał esencję ukraińskości. Opisał wszystkie zjawiska zachodzące na Ukrainie, takie jak problem tożsamości, korupcji, stosunek do religii i władzy. Każdy rozdział kończy się ciekawym wywiadem z przedstawicielami kultury i nauki ukraińskiej. Pogorzelski dopiero po siedmiu latach pobytu postanowił napisać tę książkę i tym samym sprawił, że lektura ta jest bardzo smaczna... Jak prawdziwy ukraiński barszcz.
21. wiek 2014-02-01

System Białoruś

Gdyby w konkursach na książki roku utworzono kategorię "thriller polityczny" to bez wątpienia "System Białoruś" Andrzeja Poczobuta, zdobyłaby pierwsze miejsce. Jestem świeżo po lekturze tej publikacji - minęło kilka dni a ja nadal nie mogę ochłonąć. Czytając książkę podkreślałem ołówkiem najważniejsze moim zdaniem fragmenty - większa część jest podkreślona. Aż chciałoby się, aby wszystko to co opisał Poczobut było fikcją literacką, ale niestety każde zdanie tej książki jest faktem - tragicznym faktem. Niesamowite w tym wszystkim jest również to, że jeden człowiek, który pojawił się praktycznie znikąd, mógł stworzyć taki aparat państwowy jaki widzimy obecnie. Dzięki bardzo wnikliwej analizie, powstałej na podstawie archiwalnych materiałów źródłowych, powstała wg. mnie najlepsza jak dotychczas polskojęzyczna publikacja książkowa opisująca błyskawiczną karierę "baćki".

Książkę przyniósł mi pod choinkę "Mikołaj", ale dopiero kilkanaście dni temu, po skończeniu "Jakucka" M. Książka, mogłem po nią sięgnąć. Już po pierwszych kilku zdaniach wiedziałem, że książkę będzie się będzie czytało. I tak było. Pierwszego wieczoru byłem już po blisko 80 stronach, kolejny wieczór to kolejna "osiemdziesiątka". Trzeci wieczór i lektura skończona.

Aleksander Łukaszenka - jeszcze na przełomie lat 80-tych i 90-tych praktycznie nikomu nieznany dyrektor jednego z Sowchozów. Podwaliny swojej politycznej kariery rozpoczął jednak dużo wcześniej, bo już w okresie nauki i nieco później pobytu w wojsku, gdzie piastował m.in stanowisko politruka. Z ogromnym zaangażowaniem i determinacją piął się po szczeblach kariery. Używał wszystkich dostępnych metod, aby tylko osiągnąć upragniony cel. To co bezapelacyjnie trzeba mu przyznać to fakt, praktycznie zawsze osiągał to co sobie zaplanował. Zwieńczeniem tego było objęcie urzędu prezydenta w 1994 roku i systematyczne budowanie wprost niewyobrażalnego aparatu państwowego, który można spuentować jednym zdaniem "Państwo to ja".

"System Białoruś" to swoista kronika bardzo szczegółowo opisująca niezwykle skrupulatnie budowany przez Aleksandra Łukaszenkę system państwowy, w którym każdy sprzeciw wobec "wodza" może mieć tragiczne skutki. Porwania, zabójstwa niewyjaśnione do dziś, zastraszenia czy inne wyrafinowane metody utrudniania życia codziennego wszystkim tym, którzy pokazują swój sprzeciw to chleb powszedni za naszą wschodnią granicą. Nawet najbliżsi współpracownicy nie mogą spać spokojnie. Łukaszenka bardzo skrupulatnie gromadzi "haki" również na "swoich", tak aby w razie jakiegokolwiek nieposłuszeństwa móc skutecznie przywołać niepokornych do porządku. Tego wszystkiego naprawdę nie da się opisać, to po prostu strona po stronie trzeba przeczytać...

Bez wątpienia jest to LEKTURA OBOWIĄZKOWA dla wszystkich tych, których interesuje tematyka związana ze współczesną Białorusią.

ps. jedyny bardzo drobny minus to taki, że II część książki - rozmowy ze zwykłymi mieszkańcami Białorusi. Część ta mogłaby być nieco dłuższa, bo wtedy po poznaniu historii Białorusi przez pryzmat Łukaszenki oraz zapoznaniu się z opiniami mieszkańców, mielibyśmy w pełni jasny i klarowny obraz współczesnej Białorusi.

Panie Andrzeju !!! Jeśli kiedykolwiek przeczyta Pan ten wpis zachęcam aby napisał Pan kontynuację "Systemu Białoruś", który będzie szerszą wersją II części wyżej opisywanej książki - 250 stron sylwetek zwykłych mieszkańców Białorusi to byłoby coś.
matrioszka24.blogspot.com 2014-01-13

Może (morze) wróci

W przyrodzie nic nie pozostaje niezmienne. Zmieniają się poziomy wód, ukształtowanie terenu, topnieją lodowce, pustynnieją sawanny. Znaczne rozciągnięcie tych zjawisk w czasie sprawia, że są dla nas niezauważalne i tylko raz na jakiś czas w środkach masowego przekazu mądre głowy straszą konsekwencjami bezmyślnej ingerencji człowieka w środowisko. Są jednak miejsca, w których nietrudno dostrzec przerażające zmiany, jakie owa bezmyślność spowodowała. Jednym z nich jest Jezioro Aralskie, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, czwarte pod względem wielkości jezioro świata.

O problemach z zanikającym Jeziorem Aralskim, uczyłam się na lekcjach geografii. Od tego czasu minęło wiele lat, ale wciąż pamiętam zamieszczone w podręczniku mapki. Jedna ukazywała ówczesny zarys jeziora, druga jego kształt sprzed kilku może kilkunastu lat. Różnica była spora i niepokojąca. Później nie interesowałam się już tym tematem, aż w końcu trafiłam na książkę Bartka Sabeli Może (morze) wróci. Sabela z zamiłowania jest wspinaczem. We Francji nie spotkacie go w Paryżu, lecz na wapiennej ścianie Ceuse, w Hiszpanii wybierze raczej strome ściany wąwozu w okolicach El Chorro, niż spacer ulicami Barcelony. Wszyscy pytali, czy do Uzbekistanu też jadę się wspinać. Nie, jadę zobaczyć Morze Aralskie. Jadę zobaczyć coś, w co trudno uwierzyć, gdy się o tym czyta i gdy się to ogląda na zdjęciach. Jadę zobaczyć kawałek ziemi po katastrofie wywołanej ludzką arogancją, głupotą i pychą. Jadę zobaczyć, do czego zdolni są ludzie pozbawieni wyobraźni[1].

I pojechał. Może (morze) wróci jest relacją z tej wyprawy. Smutnym świadectwem tego, co Bartek Sabela zobaczył w Uzbekistanie, kraju Azji Środkowej, kraju autorytarnych rządów i bawełny.

Swoją podróż Sabela zaczyna w Taszkiencie, stolicy kraju, o którym już na początku pisze: w Uzbekistanie od pierwszych minut wiesz, czujesz, słyszysz, że jesteś w państwie autorytarnym[2]. Samo miasto prezentuje się imponująco. Widać efekty kolejnych inwestycji, powstają rządowe gmachy, pomniki, świadectwa potęgi władzy. Wszystko to przestaje robić wrażenie, gdy zajrzy się za blaszane płoty, podobne do tych, które u nas odgradzają place budowy. Taszkient za takim płotem prezentuje się z goła inaczej, ujawniając stare budynki, które szczęśliwie przetrwały trzęsienie ziemi z 1966 roku. Ta część miasta nie imponuje, nie robi wrażenia. Niedługo zniknie. Władza dba o miasto. Wyburzy domy, wysiedli mieszkańców do malutkich mieszkań w blokach na obrzeżach, postawi biurowce.

Wędrując przez Uzbekistan Bartek Sabela niejednokrotnie przekona się, jak wiele w tym kraju robi się na pokaz. Turystyczne dzielnice rażą blichtrem, a władza pilnuje, by podróżni nie zapuszczali się tam, gdzie kończy się świetność, a zaczyna bieda i szara codzienność. Władzę w Uzbekistanie czuć na każdym kroku: jesteś obserwowany, wiesz o tym[3]. W tym kraju absurdów, na przybyszy z zewnątrz co krok czekają niespodzianki. Choćby obowiązek meldunku przez przyjezdnych (ponadto z każdego miejsca noclegowego należy przechowywać kwit, który nocleg ten potwierdza) czy uzbecka waluta. W kraju nie funkcjonują banki, a karty płatnicze czy czeki są bezużyteczne. Trzeba mieć gotówkę, kilogramy gotówki, bo w najlepszym wypadku, po wymianie 100 dolarów, otrzymamy sumy uzbeckie wypłacone w 250 banknotach, po 100 sumów każdy. A co jeśli tę kwotę wypłacą nam w banknotach po 50 sumów? Po 25? Po 10? O denominacji nikt tam nie myśli, jej wprowadzenia prezydent nie ma w swych planach.

Podróżując z Taszkientu na północny zachód, Bartek Sabela zwiedza kilka urokliwych miast niegdyś leżących na trasie Szlaku Jedwabnego. Nie traci przy tym z oczu celu: chce dotrzeć do Arala, jak w skrócie nazywają Jezioro Aralskie miejscowi. Niegdyś był to akwen o powierzchni ponad 68 tys. km2, w 2009 roku zmniejszył się do zaledwie 3,5 tysiąca km2. To jedna z największych katastrof ekologicznych, świadectwo głupoty i bezmyślności ludzkiej. W pierwszej połowie ubiegłego wieku, Nikita Chruszczow pozazdrościł Amerykanom wielkich upraw bawełny. Zapragnął takich u siebie, miały one stanowić podstawę gospodarki leżących w pobliży Arala republik. Powstały plany budowy kanałów, które miały nawadniać uprawy wodą z Jeziora Aralskiego. W końcu po co taki bezużyteczny zbiornik wodny na środku pustyni? Efekt tego oderwanego od rzeczywistości pomysłu, najlepiej widać na zdjęciach satelitarnych. Powstały wymarzone pola uprawne, jednak z ogromnego jeziora nie zostało wiele, zniszczono mnóstwo gatunków zwierząt, tysiące hektarów lasów oraz życie tamtejszych społeczności. Przyroda nie ugięła się pod presją radzieckich władz, a ucierpieli jak zwykle niewinni. Jałowa pustynia, brak perspektyw, zdjęcia pustych przestrzeni, które chwytają za serce. Tyle zostało z dumnych planów władzy.

Bawełniany raj okazał się piekłem, ale w Uzbekistanie wciąż uprawia się białe złoto, do zbiorów zmuszając każdego obywatela. Dyktatura surowo karze opornych, w sezonie zbiorów kark zginają więc wszyscy: prawnicy, studenci, pracownicy biurowi, lekarze, nauczyciele. Zbierają ją ręcznie, każdy musi wyrobić określoną normę. Władza czuwa, a Uzbekistan do dziś znajduje się w czołówce eksporterów bawełny.

Cieszę się, że Bartek Sabela zszedł na chwilę z górskich zboczy, wyruszył w podróż do Uzbekistanu i postanowił podzielić się swoimi wrażeniami. Pisze bowiem tak, że książka wciąga od pierwszych stron, lekko, z humorem, ale i z dużą znajomością tematu. Plastyczne opisy działają na wyobraźnię, a całość uzupełniają zamieszczone w tekście fotografie pięknych budowli, ciekawych ludzi, przygnębiających pozostałości Arala. Sabela zagląda w różne kąty i rozmawia z miejscową ludnością, z czego wynikają niekiedy zabawne sytuacje, gdy nieznajomość języka utrudnia bezpośredni kontakt. Autor ujął mnie swoim poczuciem humoru, z dystansem podchodził do sytuacji, które tylko pozornie są śmieszne, bo podejrzewam, że mnie w podobnej sytuacji wcale do śmiechu by nie było.

Wchodzimy do pokoju. Kobieta niemal z dumą, pokazuje mi mój dwupokojowy apartament. Tak, dwupokojowy. Sypialnia oraz salon. W sypialni mam krzesło. Nie byle jakie, bo... elektryczne. Stare metalowe krzesło, podłączone do gniazdka i przerobione na grzejnik. Aha, czyli jest prąd przynajmniej.

- A woda jest?

- Da! - kobieta pokazuje wiaderko stojące obok krzesła. Zdejmuje pokrywkę: faktycznie wody całe wiaderko. Tylko raczej nie będę pierwszym, który będzie jej używał.

Łóżko wielkie, małżeńskie, king size co najmniej. Już kombinuję w głowie, jak by tu zrobić, żeby się wyspać i jednocześnie go nie dotknąć. Stoję z plecakiem na plecach, drugim w ręku, chyba boję się położyć bagaże na podłodze. Ale okej, może w salonie będzie lepiej. Są dwa fotele i stolik - pięknie, nawet można kogoś na herbatę zaprosić. Zwłaszcza że herbata jest na stole w szklankach. Ktoś musiał ją tu zostawić jakieś parę lat temu...[4]


Może (morze) wróci to ciekawy reportaż z wyprawy przez Uzbekistan, który łączy w sobie spostrzeżenia turysty i refleksje podróżnika. Bartek Sabela pokazuje nie tylko to co piękne, reprezentacyjne (niekoniecznie reprezentatywne), ale i to, czym bez wątpienia ten kraj pochwalić się nie może. Autor ma lekkie pióro, potrafi przykuć uwagę, zmusić do wyciągnięcia własnych wniosków, ale także rozbawić, żartem słownym, sytuacyjnym, sprawnie opowiedzianą anegdotą. Nie spodziewałam się, że wyprawa nad Jezioro Aralskie okaże się tak fascynująca. Mam nadzieję, że od czasu do czasu autor zejdzie na chwilę z górskich ścian i przełęczy, by podzielić się wrażeniami z kolejnych podróży.

Książka zaczyna się zabawnie, kończy smutnymi refleksjami i fotografiami kutrów stojących pośrodku niczego. Kiedyś to nic było olbrzymim jeziorem pełnym ryb. Nazywano je morzem. Morzem, które wbrew dającemu nadzieję tytułowi książki, już nie wróci...
Sztukater.pl AnnRK

Kalejdoskop fotografii. Między techniką a sztuką

Sprzęt fotograficzny stał się dobrem ogólnie dostępnym. Dziś każdy może pozwolić sobie na mniej lub bardziej zaawansowany aparat. Jest to zjawisko pozytywne, ale… jego skutkiem jest wysyp portali fotograficznych i fotoblogów, na których oglądamy te same zachody słońca, takie same krajobrazy i, o zgrozo, koszmarne zdjęcia z rodzinnych imprez. Kiedyś mówiło się, że papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie. Teraz możemy powiedzieć, że sieć internetowa wszystko pomieści, ale oglądania 250 zdjęć z imienin cioci nie każdy znajomy wytrzyma.

 

Leszek J. Pękalski w swojej książce Kalejdoskop fotografii stara się namówić czytelnika do zaniechania bezmyślnego pstrykania, ale do bardzo dokładnego przemyślenia kompozycji i zastanowienia się, jakie treści i emocje zdjęcie będzie niosło. Nie da się tego osiągnąć bez zapoznania się z fundamentalnymi zasadami obsługi aparatu, z rolą migawki i przysłony oraz z podstawowym sprzętem fotograficznym. Tym zagadnieniom poświęcone są dwa pierwsze rozdziały. Następnie autor bardzo dokładnie omawia elementy optyki fotograficznej, rodzaje oświetlenia i jego znaczenie dla fotografii. Nie da się zrobić ciekawego zdjęcia bez poznania zasad kompozycji oraz głębi ostrości. Te zagadnienia oraz inne czynniki mające wpływ na jakość obrazu zostały rozwinięte w kolejnych rozdziałach. W książce znajdziemy także informacje na temat technik stosowanych w fotografii barwnej, czarno-białej oraz analogowej i cyfrowej. Leszek Pękalski nie ograniczył się tylko do informacji technicznych, ale czytelnikowi też przybliża historię rozwoju technologii fotograficznych. Książkę uzupełnia Aneks, który zawiera, takie ciekawostki jak: prawa optyki i ich wpływ na fotografię, procedurę testowania obiektywu, krótką historię światłomierza i wiele innych. Do książki dołączona jest płyta CD zawierająca materiały do książki oraz zdjęcia.

Książka przekazuje czytelnikowi rzetelną wiedzę zakresu techniki fotografii, ale krąg jej odbiorców będzie ograniczony. Nie jest ona przeznaczona dla początkujących fotografów, a raczej dla średnio i mocno zaawansowanych. Także nie każdy fotograf wprawiony w fachu będzie zainteresowany regułą Scheimpfluga i jej dowodem, a to znajdziemy w książce.

Sięgając po tę lekturę, spodziewałam się podręcznika z jakim zetknęłam się wcześniej zawierającego informacje: jak zakomponować zdjęcie, jak je wykadrować, jak szukać ciekawych obiektów do sfotografowania. A cała wiedza podana w sposób lekki i przyjemny. Oczywiście znajdziemy tutaj te zagadnienia, ale… Kiedy otworzyłam Kalejdoskop fotografii znalazłam mnóstwo wykresów, diagramów i wzorów oraz niezrozumiałych dla mnie pojęć np. metoda addytywna i subtraktywna. Z trudem powstrzymałam się, aby książki szybko nie odłożyć. Przebrnęłam przez nią, choć nie była to łatwa lektura, ale zawarte w niej rzetelne informacje wynagrodziły mi ten trud. Szczególnie przydatna dla mnie była część poświęcona środkom wyrazu i zasadom kompozycji oraz pracy ze światłem. Przy lekturze pomocny okazał się słowniczek terminów zamieszczony przedAneksem. Zawartość samego Aneksu może doprowadzić niejednego czytelnika do rozpaczy. Ślęcząc nad nim, można się poczuć jak na lekcji fizyki, kiedy na tablicy widniały nie kończące się wzory, a my mieliśmy tylko jedną myśl w głowie: „Nic z tego nie rozumiem”. Autor zamieścił tu „wykład” z optyki fizycznej i chemii oraz ich zastosowanie w fotografii. Nie jest to jednak zarzut. Powtarzam, książka nie jest dla każdego. Są przecież ludzie, którzy, aby prowadzić samochód, muszą skończyć wydział mechaniczny na politechnice. Oni lubią wiedzieć dokładnie jak co działa. Dla takich czytelników-fotografów jest to lektura idealna.

 

Dawno nie spotkałam się z tak obszernym omówieniem technik fotograficznych w oparciu o fizykę, optykę i chemię. Widać z tego, że autor jest nie tylko fotografem praktykiem, ale także naukowcem (fizykiem teoretycznym). Jest to obecnie jedna z najciekawszych pozycji na rynku wydawniczym.
ateliora.com Ateliora.com

Z talentem do gwiazd. Jak robić karierę w show-biznesie

Myślę, że ta książka pomoże Ci się bardziej otworzyć na wiele spraw związanych z tzw. drogą sceniczną i nauczy tzw. uczciwości w tym całym pierdolniku zwanym showbiznesem, który jest bardzo niebezpiecznym zawodem - napisał jeden z weteranów polskiego rocka Muniek Staszczyk po lekturze wydanej przez Onepress/Helion książki „Z talentem do gwiazd. Jak robić karierę w show-biznesie". I z każdą kolejną stroną tego niecodziennego poradnika przygotowanego przez Adama Grzegorczyka oraz Tomasza Kopcia coraz bardziej przychylamy się do opinii Muńka. Autorzy w bardzo przejrzysty, a zarazem w barwny sposób - obrazując swój wykład przykładami z polskiego życia estradowego - podpowiadają,jak wyróżnić się z tłumu innych utalentowanych osób ustawiających się w drodze „do gwiazd" lub też próbujących szturmem dostać się na showbiznesowy szczyt. Menedżerowie i współojcowie sukcesu wielu polskich gwiazd, dzielą się na kartach książki swoją wiedzą i doświadczeniem, jakie zdobyli w trakcie wieloletnich obserwacji rynku muzycznego i artystycznego. Podpowiadają, czy warto korzystać z usług menedżera, czy lepiej samodzielnie dbać o kontrakty. Odsłaniają tajemnice przemysłu fonograficznego i działalności scenicznej, pokazują, jak właściwie dbać o swój wizerunek, oraz wyjaśniają prawne aspekty „bycia artystą".
POLSKA - DZIENNIK ŁÓDZKI .N, 2014-01-07
« < 565 566 567 568 569 ... 907 > »