ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 589 590 591 592 593 ... 924 > »

System Białoruś

Białoruś od lat walczy o prawa człowieka. Również Andrzej Poczobut spotkał się z radykalną reakcją na negatywne słowa o prezydencie Aleksandrze Łukaszence - został aresztowany. Teraz postanowił napisać o tym, co dzieje się na Białorusi, a przede wszystkim o „baćce" - jej samozwańczym ojcu, Łukaszence. Jego portret wisi w każdym urzędzie państwowym. Od informacji o tym, co zrobił, zaczynają się niemal wszystkie białoruskie serwisy informacyjne. Łukaszen-ka jest uważany za najwyższy autorytet w polityce, sporcie, kulturze i wszystkich innych sferach. Jednak zdarzają się opozycjoniści. Wtedy prezydent nie ma dla nich litości (o czym przekonał się sam autor). Nikt nie odważa się prorokować, kiedy Łukaszenka opuści swój urząd i zakończy okres dyktatury. Lekki styl i wypowiedzi świadków sprawiają, że książkę czyta się jak dobrą powieść. Obowiązkowa lektura dla wszystkich zainteresowanych Białorusią.
21. wiek autor nieznany, 2013-12-05

Barszcz ukraiński

Czytam Barszcz ukraiński Piotra Pogorzelskiego, znakomitą książkę o Ukrainie korespondenta Polskiego Radia w Kijowie, i zastanawiam się, czy Ukraina do kwintesencja Pogranicza, gdzie Zachód styka się ze Wschodem i „jeśli tego samego dnia przypada katolicka i prawosławna Wielkanoc, to transmitowany w ukraińskiej telewizji państwowej obraz co chwilę się zmienia: raz jest to nabożeństwo z cerkwi prawosławnej, raz z greckokatolickiej, a zaraz potem papieskie Urbi et Orbi z Watykanu”.

W państwie, „które nazywa się Ukraina, wcale nie jest tak oczywiste, że ktoś mówi po ukraińsku. (…) Według badań z marca 2013 roku 56 procent Ukraińców nazywa swoim ojczystym językiem ukraiński, a 40 procent rosyjski, pozostali zaś wybrali inny język”. Możemy za to mówić o „ukształtowaniu się na Ukrainie systemu demokracji oligarchicznej, w którym niewielka grupa osób stara się kontrolować większość społeczeństwa i wpływać na dokonywane przez obywateli wybory albo za pomocą mediów, albo poprzez próby kupowania głosów, a w niektórych okręgach jawne fałszerstwa, najczęściej nawet nie samego głosowania, a jego wyników”.

Zatem czy Ukraina, jeśli przyjąć granicę prawomyślności i praworządności, to Europa? Ale Austria czy Niemcy z całą pewnością tak. (…) Barszcz ukraiński Piotra Pogorzelskiego (…) zmuszają do postawienia sobie pytania podstawowego: jakie mamy prawo, gdy sami nie jesteśmy w porządku, wmawiać innym, niby gorszym (bo za taką mamy z pewnością Ukrainę z punktu widzenia „unijnej „ Europy), że nasza koncepcja świata jest tą najlepszą? Czy, metaforycznie rzecz ujmując, centrum Europy w Suchowoli to wystarczająca legitymacja do tego, by swoją „prawdą” uszczęśliwiać innych? Przecież – z perspektywy – kilkunastu innych miejsc uznanych za centrum – właśnie Suchowola to Pogranicze i absolutne peryferie…
Charaktery Piotr Brysacz, 2013-12-05

"Stary", młodzi i morze. Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk

Wybierz opinię:PaulaMieli po dwadzieścia lat, gdy zdecydowali się zorganizować wyprawę, która w żeglarskim świecie porównywana jest do zdobycia Everestu. Chcieli opłynąć Amerykę Południową przez przylądek Horn, cieszący się złą i tragiczną sławą, oraz dotrzeć do Antarktyki, do Polskiej Stacji Polarnej im. Henryka Arctowskiego.

Coś, co początkowo było tylko marzeniem, z czasem zaczęło nabierać realnych kształtów. Jacht, o nazwie „Stary", już był, załoga w komplecie, jednego tylko brakowało – pieniędzy. A budżet na rejs wcale nie był mały. Najpierw błądzili, jak dzieci we mgle, nie wiedząc, jak i gdzie szukać sponsorów. Dopiero wraz z zainteresowaniem prasy, coś drgnęło. Potem trzeba było jeszcze uzyskać wsparcie rodziny; w końcu wyruszali na rok, bez żadnej gwarancji, że wrócą. Gdy i to zadanie zakończyło się sukcesem, rozpoczęła się wyprawa ich marzeń.


Trzy lata później pomysł kolejnego rejsu, żeglarskiego K2: nie tylko opłynięcie Ameryki Północnej, ale trasą wzdłuż wybrzeża Kanady, przez Przejście Północno-Zachodnie: Northwest Passage, trudne do pokonania z uwagi na panujące tam warunki. Chcieli to zrobić w stulecie osiągnięcia legendarnego Roalda Amundsena. To on, w 1906 r., po podróży trwającej trzy lata i trzykrotnym zimowaniu na statku uwięzionym przez zamarznięty lód, z niewielką załogą, pokonał przejście z Atlantyku na Pacyfik. Oni dodatkowo mieli być pierwszą polską i najmłodszą załogą, która tego dokona. Początek był taki samo, jak poprzednio: zbieranie środków finansowych, ale przede wszystkim przygotowanie jachtu na żeglowanie arktyczne. Musieli też wybrać taki termin, by wody na północy Kanady rozmarzły na tyle, by mógł się tamtędy przedostać statek. Wyruszyli z dwutygodniowym opóźnieniem, więc początek był nerwowy. Ale udało się.

I właśnie o tych dwóch wyprawach opowiada książka „Stary, młodzi i morze". Marcin Jamkowski oparł się przede wszystkim o materiały dostarczone przez Jacka Wacławskiego, kapitana obu rejsów. To on prowadził dziennik podróży; wykorzystano również wspomnienia i „relacje pisane na bieżąco przez uczestników" (str. 308). Sam Jamkowski brał udział tylko w części drugiej wyprawy. No i właśnie, to jest pierwsza rzecz, do której się przyczepię. Może nie będzie to typowy zarzut, a raczej fakt wynikający z mojego nastawienia. Myślałam po prostu, że książkę napisał ktoś, kto był członkiem załogi i przedstawia własne przeżycia. Niby autor na tym właśnie bazował, ale to jednak nie to samo. Oczekiwałam narracji w pierwszej osobie liczby mnogiej, a nie w trzeciej. Nie twierdzę, że styl ma jakieś wady, bo tak nie jest, i gdy już się do tego człowiek przyzwyczai, jest w porządku; ale jednak najlepiej czyta mi się relacje osób bezpośrednio uczestniczących w wydarzeniach. Tak było z książką Moniki Witkowskiej „Kurs na Horn" z 2009 r. – podróżniczka, władająca świetnym piórem, brała udział w decydującej części wyprawy, więc jej publikacja ma to, co najlepsze: osobistą perspektywę.

Pomijając powyższe, jest to naprawdę ciekawa książka. Przede wszystkim to opowieść o ludziach z pasją, a uwielbiam o takich czytać. Grupa młodych ludzi podporządkowuje wszystkie swoje plany i oddaje siły po to, by urzeczywistnić marzenia. Bo czy może być coś piękniejszego, niż dążenie do takiego spełnienia To również historia przyjaźni, nie zawsze łatwej, bo trzeba pamiętać, że przebywali ze sobą 24 godziny na dobę, bez możliwości zmiany otoczenia, bo przecież jachtu nie da się, ot tak, opuścić, płynąc z dala od jakichkolwiek siedzib ludzkich. Ale łączył ich cel i to on pozwał przetrwać te małe kryzysy.

Fascynujące było śledzenie kolejnych etapów pokonywanej trasy. Piękne widoki, utrwalone na zamieszczonych zdjęciach, lokalny koloryt odwiedzanych portów, codzienność na jachcie, napięcie towarzyszące trudniejszym momentom – to wszystko sprawia, że ciężko się oderwać. Trochę problemu, jako zupełnemu laikowi, sprawiło mi fachowe słownictwo – w niektórych miejscach kompletnie nie wiedziałam, o czym czytam. Nie sposób też nie wspomnieć o edytorsko doskonałym wydaniu (kredowy papier, duża liczba fotografii – wreszcie jestem usatysfakcjonowana, bo zazwyczaj mi mało) oraz o uzupełnieniu w postaci dołączonego filmu. Jego reżyserem jest Konstanty Kulik, uczestnik rejsu przez Przejście. Wprawdzie film nie rzucił mnie na kolana, bo jest bardzo skrótowy, ale ma jeden bardzo przejmujący moment: ten, gdzie zaczyna się pojawiać lód, pomiędzy którym jacht musi manewrować z wielką ostrożnością, by nie utknąć, nie uszkodzić kadłuba i nie zatonąć. To działa na wyobraźnię, zwłaszcza że tego lodu miało być coraz więcej. No i fajnie było też zobaczyć w ruchu tych, którym towarzyszyło się podczas lektury.

Woda to żywioł, który czasem daje się okiełznać. Ale trzeba mieć przy tym dużo szczęścia i mnóstwo pokory. Członkowie wypraw pod wodzą Jacka Wacławskiego to mieli, dzięki czemu udało im się zrealizować zamierzenia, przechodząc do historii jako najmłodsza załoga, która pokonała tak trudne miejsca. A relacja z ich wyprawy to kawał dobrej, podróżniczej historii.
Sztukater.pl Paula, 2013-12-03

Matrioszka Rosja i Jastrząb

Zestawienie dwóch książek o Rosji (sensacyjnej powieści i reportażu), jakiego tu dokonuję, wydaje mi się zasadne, ponieważ pozwala dostrzec, w jaki sposób materia literacka zostaje w nich zmieszana z faktami. W każdej w odmienny. Michał Kruszona, autor powieści Kawior astrachański, przedstawiony przez wydawcę na skrzydełku okładki jako pochodzący z Wielkopolski muzealnik i podróżnik, tworzy literacką fikcję, opierając ją na tym, co sam zobaczył podczas swojej wyprawy do Rosji. Bohaterem jego historii jest niejaki Okoń, nienagannie wykształcony polski bandyta, który uciekając przed policją i „przyjaciółmi" przybywa do Astrachania. Szuka w rosyjskim mieście spokoju, a znajduje kolejne kłopoty. Jednym z bardziej znaczących wątków w powieści jest praca bohatera dla mafii kawiorowej. Tytułowy astrachański kawior to specjał, z którego słynie nadwołżańskie miasto, natomiast przemyt JKC' I dużych ilości tego luksusowego towaru stał llZUuH się podstawą bytu zorganizowanych grup przestępczych. Oczywiście w opowieści musi się pojawić atrakcyjna kobieta o egzotycznej urodzie, z tą panią Okoń odbywa stosunek seksualny wśród bibliotecznych półek. Kruszona dość sprawnie łączy literacką konwencję historii awanturniczej z własnymi spostrzeżeniami na temat Rosji. Również pomysł dodania kulinarnych przepisów i własnych zdjęć z podroży, wkomponowanych za pomocą podpisów w świat przedstawiony powieści, wydaje się wdzięczny. Na fotografiach oprócz zakładów, w których pozyskuje się ikrę jesiotra, ulicznych widoków oraz krajobrazów stepowych i pustynnych, możemy zobaczyć choćby jadłodajnię, w której główny bohater lubi przebywać najbardziej, ponury budynek, gdzie rozegrały się dramatyczne powieściowe wydarzenia, a nawet portret samego Okonia, podejrzanie przypominający autora ukazanego na fotografii. Takimi metodami Kruszonie udaje się zbudować dość przekonującą literacką iluzję rzeczywistości. Wprawdzie w samym toku narracji, zwłaszcza na początku, zdarzają się miejsca, w których widać uskoki między tworzoną przez autora fikcją a informacjami faktograficznymi - gdy autor niezbyt gładko przechodzi od opowiadania o życiu Okonia do dygresyjnych rozważań na temat Rosji, Polski, historii, kultury, sztuki i polityki. Ogólnie jednak powieść jest miła w czytaniu i jeśli chcemy po nią sięgnąć, nie powinniśmy dać się przestraszyć wyjątkowo szkaradnej okładce.

Ładniej wydana jest za to Matrioszka Rosja i Jastrząb, czyli reporterska książka Macieja Jastrzębskiego, korespondenta Polskiego Radia pracującego w Moskwie. Autor przygląda się w niej Rosji i dąży do przedstawienia całościowego, wyważonego opisu tego kraju. Książka

Maciej Jastrzębski Matrioszka Rosja i Jastrząb Helion, Gliwice 2013

Jastrzębskiego jest odwrotnością powieści Kruszony - w tym sensie, iż dziennikarz otwarcie mówi, że chodzi mu o dosłowne ukazanie faktów, a zarazem lekko fabularyzuje swoją narrację, Kruszona zaś pisze fabułę i ją uprawdopodabnia. Jastrzębski zmyśla dla zachowania przejrzystości narracji, a zapewne też po to, by utrudnić identyfikację rozmówców, którzy przekazali mu swoje opowieści. Tworzy postać byłego pracownika służb konserwatorskich w ZSRR, który przez przypadek poznał państwową tajemnicę. Wiedza ta ściągnęła na mężczyznę kłopoty. W obawie przez zesłaniem do łagru uciekł do Anglii, gdzie dorobił się niemałych pieniędzy, a do ojczyzny wrócił dopiero w latach 90. jako zamożny człowiek, mogący kupić dom na elitarnym moskiewskim osiedlu. Postać jest zmyślona, ale - jak sam autor zaznacza - na jej losy składają się opowieści o życiu kilku realnie istniejących osób. Niekiedy Jastrzębski mniej udanie inscenizuje pewne sytuacje, na przykład gdy doprowadza na kartach swojej książki do zderzenia poglądów trzech pokoleń Rosjan: dziadka-komunisty, ojca-kapitalisty i zwolennika rządów Putina oraz wnuka-nacjonalisty, wtedy sztuczność nieco razi i widać, że scena jest tylko literacko obudowaną ekspozycją poglądów. Dobre w książce Jastrzębskiego jest to, że autor chce pokazać Rosję przez pryzmat kultury, życia codziennego i obyczajowości, a nie tylko polityki - a nawet gdy mówi o tej ostatniej, to jest bardzo wyważony i nie ogranicza się do jednostronnego ukazania rządów Władimira Putina. Oprócz przedstawienia oczywistych wniosków - choćby takich, jakie wyciągał mówiący o demokraturze i ukazujący bestialstwo armii podczas wojny na Kaukazie Włoch Igort w komiksowym reportażu Dzienniki rosyjskie - Jastrzębski zauważa, że rządy twardej ręki odpowiadają większości rosyjskiego społeczeństwa oraz umieszcza je w historycznym i gospodarczym kontekście (zestawia choćby z epoką Jelcyna). Nie jest może dogłębny w swojej analizie, jednak choćby z przywołanym Igortem wygrywa trzeźwością spojrzenia oraz tym, że nie ma złudzeń, iż demokracja i prawa człowieka są wszędzie na świecie wartością fundamentalną. Opowiada o tych samych sprawach i postaciach co Igort (konflikt czeczeński, działalność Anny Politkowskiej), ale w moim odczuciu lepiej rozumie rosyjską rzeczywistość niż przybysz z Europy Zachodniej przyzwyczajony do innego życia. Książka Jastrzębskiego nie zasługuje na miano eseju, eseistyczność zakłada bowiem podporządkowanie pozornie swobodnego wywodu tezie oraz utrzymanie myślowego porządku. Niestety - to największa wada publikacji - stosunkowo powściągliwe i rozważne autorskie komentarze pojawiają się tu obok informacji jakby przepisanych z podręcznika do historii najnowszej, a oddzielenie jednych od drugich jest nazbyt wyraźne. Jastrzębskiemu brakuje literackiej potoczystości. Próby erudy-cyjnego pisania, łączenia wydarzeń historycznych i politycznych z kulturowym dorobkiem Rosji w sumie nie wychodzą mu źle, jednak czuć w nich powierzchowność (wśród literackich odwołań znajdziemy prozę sf Siergieja Łukienienki i Dmitrija Głuchowskiego oraz pojedyncze cytaty z Wiktora Jerofiejewa). Przez to wszystko Matrioszka Rosja i Jastrząb to opowieść niespójna. Ponadto czasami autor beztrosko skacze po tematach - obrazowym przykładem jest irytujące miejsce pod koniec, gdzie na trzech stronach pisze kolejno o meteorycie w Czelabińsku, matrioszkach oraz sobie samym. Książka jest interesująca pod względem poznawczym, jednak miejscami autorowi zabrakło myślowej dyscypliny. Taka nonszalancja nieco drażni.
Lampa Przemysław ZAWROTNY, 2013-12-03

"Stary", młodzi i morze. Od Antarktydy do Alaski. Wyprawa wokół obu Ameryk

Któż nie zachwycał się, czytając o długich wyprawach - przeprawie przez ocean prymitywnym statkiem, przedzieraniu się przez dżunglę na grzbiecie słonia czy przemierzaniu pustyni na wielbłądzim garbie? Co może się wydarzyć, gdy spotka się kilkoro zdeterminowanych, młodych ludzi, gotowych zaryzykować swoją przyszłość dla spełnienia marzeń? Jedną z możliwych odpowiedzi znaleźć można na łamach książki "Stary , młodzi i morze".

Czytelnik dostaje do rąk barwny, energiczny i pełen humoru opis przygody życia grupy polskich studentów,którzy przemierzając wodę, powietrze, ląd, lód i śnieg okrążyli oba amerykańskie kontynenty.


W latach 2002-2003 jako najmłodsi Polacy w historii opłynęli oni jachtem „Stary” Amerykę Południową, mijając przylądek Horn (co jest uznawane w żeglarskim środowisku za odpowiednik zdobycia Mount Everest) i zawijając do Stacji Antarktycznej PAN im. Henryka Arctowskiego.

Po sukcesie pierwszej wyprawy, w 2006 roku, wraz ze spotkaną po drodze załogą jachtu „Nekton”, jako najmłodsi w historii i po raz pierwszy pod polską banderą pokonali Przejście Północno-Zachodnie (od Grenlandii do Kanady). Do dzisiaj pozostają oni ostatnią załogą, której udało się przemierzyć ten niedostępny i niezwykle niebezpieczny szlak.

- Wojtek jest dla mnie mistrzem – podkreśla dziś Jacek. - Przed wypłynięciem na Northwest Passage spędziłem z nim długie godziny. Opowiadał, udzielał rad, pomagał, dawał masę materiałów o żeglarstwie polarnym – wspomina.

Któregoś dnia Wojtek obiecał Jackowi, że przekaże mu listę wszystkich statków i jachtów, które przepłynęły NWP. „Ale zaraz, miały być WSZYSTKIE” – zdziwił się Jacek, gdy Wojtek podał mu zaledwie dwie kartki. „Jacku, to są WSZYSTKIE!” – odparł Jacobson.

Historie obu rejsów przedstawione są bezpośrednio przez ich uczestników, przez co czytelnik porywany jest w niesamowitą podróż przez 3 oceany i 5 kontynentów, siedząc w pierwszym rzędzie. Opis dwóch niezależnych od siebie rejsów wymógł podzielenie książki na dwie części – południe i północ – zgodnie z ich trasami. Każdą z części tworzą opisy kolejnych etapów wyprawy, wraz z nazwami i współrzędnymi geograficznymi odwiedzanych portów. Umożliwia to czytelnikowi podążanie za bohaterami, np. poprzez korzystanie z mapek zamieszczonych wewnątrz rozkładanych okładek książki.

Ciągnące się przez tysiące mil morskich wyprawy poznajemy, począwszy od pielęgnowanego latami młodzieńczego marzenia, przez zmagania z przygotowaniem i zabezpieczeniem wyprawy, walkę z żywiołem i własnymi słabościami, aż do triumfalnego powrotu do kraju.

Choć książka jest ładnie złożona i wydana na papierze bardzo dobrej jakości, jej objętość nie pozwala cieszyć się lekturą dłużej niż kilka godzin – od książki ciężko jest się oderwać i próba „rozłożenia jej na raty” wymaga silnej woli.

Niedogodność ta jest jednak rekompensowana przez zapadające w pamięć opisy przygód, pobudzające wyobraźnię każdego, kto kiedykolwiek postawił stopę na pokładzie jachtu. Wraz z załogą „Starego” czytelnik odczuwa głód i skutki choroby morskiej, lęk i niepewność podczas sztormu czy niespodziewanych awarii, ale również radość z ukończenia kolejnych etapów rejsu i zawinięcia do bezpiecznego portu.

Celem bezdyskusyjnym jest dopłynięcie do Polskiej Stacji Polarnej im. H. Arctowskiego (...) - Tu Artcowski, tu Artcowski, jacht „Stary” prosi... – zaterkotała radiostacja.

- Tu Artcowski, tu Artcowski! To ty, Dzidziuś

- Jaki dzidziuś

- No przecież wiem, że z kibla przez UKF-kę wołasz. Dobry żart jak na prima aprilis, ale wyłaź już, bo robota czeka!

- Nie jestem w waszym kiblu tylko na jachcie „Stary”. Płyniemy z Polski! Nazywam się Jacek, jestem kapitanem i zaraz wam kotwiczę przed oknami.

- Rany boskie! Jacht, chłopaki, płynie! Na ponton i dalej witać gości! – krzyczy szef stacji, kajając się przy okazji, że wywołanie wziął za primaaprilisowy dowcip.

Pojawiające się sporadycznie fachowe terminy żeglarskie są najczęściej skutecznie wyjaśniane przypisami.

Karty książki zdobią liczne fotografie przedstawiające malownicze krajobrazy, sceny z życia na jachcie i poznanych w trakcie podróży mieszkańców najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi zakątków Ziemi. Do wydania dołączono również płytę DVD z filmem autorstwa jednego z uczestników wyprawy dokumentującym rejs przez Przejście Północno-Zachodnie.

Jeżeli nie obce ci są godziny spędzone na podróżach palcem po mapie – jest to pozycja, którą warto się zainteresować.
podprad.pl Krzysztof Pacyga, 2013-12-03
« < 589 590 591 592 593 ... 924 > »