ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 560 561 562 563 564 ... 924 > »

Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później

Minęło kilkanaście lat od lektury mojego pierwszego spotkania z „Zwyciężyć znaczy przeżyć”. Wtedy z wypiekami na twarzy chłonąłem wszystko, co było w niej zapisane. W czasach liceum, zamiast czytać obowiązkowe lektury pokroju Lalka, Nad Niemnem, czy Potop uciekałem do literatury górskiej. Nic dziwnego, że maturę z polskiego napisałem m.in. na podstawie książek Kukuczki, Wilczkowskiego, Wielickiego czy Długosza. Jakież było moje zaskoczenie, że po tylu latach pojawiła się nowa, uaktualniona wersja książki Aleksandra Lwowa „Zwyciężyć znaczy przeżyć. 20 lat później”. Od razu chciałem jeszcze raz zagłębić się w jej treści, aby sprawdzić czy moja pamięć i wyobrażenie o niej zmieniły się na przestrzeni lat.

Autor wspomina, że to książka, nie o górach, nie o zdobywaniu, lecz przede wszystkim o ludziach, których dane mu było spotkać podczas swojej długiej, bo ponad 40 letniej, przygody z górami. Właśnie wtedy zaczynały się tworzyć wielkie nazwiska, Polacy zaczynali kreować legendę polskiego himalaizmu zimowego zdobywając kolejne ośmiotysięczniki, powstawały nowe drogi, pierwsze przejścia. Jurek Kukuczka, Krzysiek Wielicki kompletowali swoje Korony Himalajów, Wanda Rutkiewicz zdobywała kolejne szczyty, a Andrzej Zawada organizował wyprawy.
lkedzierski.com Łukasz Kędzierski, 2014-03-02

Henryka Sytnera Wakacje na Dwóch Kółkach

W odległych czasach, gdy Polskie Radio nie było jeszcze SA, ale przejmowało się swoją misją, wymyślano audycje i akcje, które mogły zyskać jak największy zasięg. Sport, do tego masowy, był szczytną ideą, która jej sympatykom przynosiła wyłącznie korzyści: poznanie kraju, sportowa rywalizacja, w rezultacie cenna nagroda. W latach 70. XX w. obmyślono masową akcję „Wakacje na dwóch kółkach", adresowaną w zasadzie do każdego. Należało tylko w czasie letnich wakacji odbyć 500-kilometrową podróż po kraju, a jej pokłosie (sprawozdanie z tego, co się zobaczyło i kogo spotkało) wysłać do Radia, które najlepsze prace, czyli najlepszych cyklistów, nagradzało możliwością wyjazdu rowerowego za granicę! Patronat nad imprezą objęli czołowi polscy sportowcy z Ryszardem Szurkowskim na czele, były to bowiem czasy Wyścigu Pokoju, więc na rowery panowała naturalna moda.

W latach 70. każdy wyjazd zagraniczny był królewską nagrodą. Organizacją wyjazdów i ich realizacją zajął się współpracownik „Sztandaru Młodych" łodzianin Henryk Syt-ner, wkrótce dziennikarz radiowy, człowiek pełen energii, świetny wychowawca, entuzjasta sportu, który od 1970 roku poprowadził 43 wyprawy rowerowe dla laureatów krajoznawczych konkursów. I historii tych wyjazdów jest poświęcona książka, którą przeczytają nie tylko nagrodzeni, ale także tysiące, ba! setki tysięcy tych, którzy choć raz latem wsiedli na siodełko, by przez dwa tygodnie przemierzać kraj. Po raz pierwszy poznajemy losy wypraw laureatów, którzy z Sytnerem na czele „peletonu" poznawali NRD, Bułgarię (wielokrotnie!), z czasem Grecję, Turcję, Niemcy i Skandynawię, Tunezję, Austrię i nawet Australię, aż po Sycylię i Wyspy Kanaryjskie. Tysiące przygód i nieustający zachwyt nad światem. Wszystko bogato udokumentowane, ciepło opisane. Nostalgiczny dowód wspaniałego pomysłu, dzięki któremu młodzi Polacy poznali najpierw swój kraj, nim wyruszyli dalej...
Tygodnik Angora Ł.Azik, 2014-03-30

Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima

Przed paroma dniami w moje ręce trafiła pozycja Piotra Bernardyna Bezdroża pt: „Słońce jeszcze nie weszło. Tsunami. Fukushima” – to mocna lektura! Zdecydowanie nie-do-poduszki! Autor od dekady mieszka i pracuje w Japonii. Gdy 11 marca 2011 roku na wyspie Honsiu zatrzęsła się ziemia, a zaraz potem nadeszło tsunami, w wyniku którego uszkodzony został reaktor atomowy, Piotr Bernardyn nie uciekł do Polski, lecz pozostał na miejscu. To, co z przerażeniem i niedowierzaniem świat śledził na ekranach TV, on widział i przeżywał osobiście. A potem opisał. Powstała książka – dokument, niezwykle rzetelna i wiarygodna, odważna i ważna o potężnej sile przekazu. Dla mnie osobiście stanowi ważny głos w ogólnoświatowej dyskusji na temat bezpieczeństwa energetyki jądrowej.

Książka Bernardyna ma głęboko przemyślany i logiczny układ. W Prologu Autor pokazuje serce Japonii – jej stolicę na chwilę przed zbliżającym się trzęsieniem ziemi i w jego trakcie. Japonia leży w takiej części kuli ziemskiej, gdzie ziemia drży i trzęsie się niemal co dnia, toteż I część książki jest jakby socjologiczną analizą tego, jak Japończycy radzą sobie z takimi sytuacjami.

Skutkiem trzęsienia, które nawiedziło wyspę Honsiu w 2011 roku, było tsunami i o nim taktuje kolejny rozdział książki. Najobszerniejszą jej część stanowi jednak obraz tego, co wydarzyło się chwilę potem. Potężna fala tsunami uszkodziła reaktor, a Japończycy i ludzie na całym świecie wstrzymali z przerażenia oddech.

Recenzja ma swoje wymogi formalne. Zasadniczo winna być krótka. Jej zadaniem jest zachęcić czytelnika do samodzielnej lektury. Z uwagi jednak na wagę i doniosłość spraw, o których pozycja Piotra Bernardyna traktuje, pozwalam sobie odstąpić od formy klasycznej recenzji i poświęcić jej (książce) nieco więcej uwagi. Taka decyzja ma swoje głębokie, jak mniemam, uzasadnienie; chcę wierzyć, że głębsze – za Autorem – wejście w szczegóły, pokaże Czytelnikowi, iż nie można przejść obojętnie wobec tego, co wydarzyło się w Japonii, że w obliczu stałej ogólnoświatowej tendencji i lobbowania na rzecz budowy kolejnych elektrowni atomowych, każdy obywatel świata musi wyrobić sobie zdanie zanim powie TAK. Lub NIE.

Japonia jako jedyny kraj na świecie ucierpiała od bomby atomowej. Jak to więc możliwe – zastanawia się Bernardyn - że kraj z taką traumą po Hiroszimie postawił ponad 50 reaktorów?! ( i dodaje, że więcej mają tylko USA i Francja!). I odpowiada słowami Haruki Murakamiego, najbardziej dziś znanego japońskiego pisarza: „Bo bardziej niż bezpieczeństwo ludzi liczył się zysk”.

Po II wojnie światowej miernikiem sukcesu uczyniono wskaźnik wzrostu gospodarczego, w konsekwencji pogoń za zyskiem stworzyła nowy model rzeczywistości, a odwieczne normy moralne zastąpione zostały coraz większą chciwością wielkich korporacji.

11 marca 2011 roku zatrzęsła się japońska , potem, jak wiadomo, nastąpiła fala tsunami, w wyniku której doszło do awarii.

I teraz zaczyna się najważniejsza i najbardziej porażająca część książki, w której Autor demaskuje podpierając się cały czas rzetelnymi danymi, że do eksplozji w budynku jednego z reaktorów, w wyniku której środowisko zostało skażone substancjami radioaktywnymi, nie doszło na skutek zbyt wysokiej fali tsunami, lecz w wyniku ludzkiej arogancji, ignorancji i haniebnych zaniedbań .

TEPCO - to prywatna japońska firma - właściciel 17 reaktorów jądrowych, która jest największym w Japonii i czwartym na świecie operatorem energii. W ścisłej „współpracy” z niewydolnymi i skorumpowanymi politykami oraz naukowcami przez lata TEPCO budowało iluzoryczny i całkowicie bezzasadny mit bezpieczeństwa (anzen shinwa). Tłumaczono ludziom, że energia jądrowa w Japonii jest absolutnie bezpieczna i… tania. By mit ten podtrzymywać, cięto systematycznie koszty, pogarszając warunki pracy ludzi, śrubowano normy, nie inwestowano, zatem sprzęt był coraz starszy, coraz bardziej zużyty, zawodny.Bernardyn ujawnia, że już w 2002 roku, na 9 lat przed tragedią z 11 marca TEPCO rutynowo fałszowało raporty bezpieczeństwa, ukrywając mniejsze i większe usterki.

Dwa lata później, w 2004 roku – kolejne dowody fałszowania dokumentacji, uchybień, korupcji i niebezpiecznego obniżania wymogów bezpieczeństwa. Tym razem dyrekcja TEPCO podała się do dymisji, by szybko powrócić w charakterze… doradców!

I jeszcze jeden przerażający dowód ujawniony przez Bernardyna; gdy w 1981 roku stawiano elektrownię w Niigacie sejsmolodzy i geolodzy twierdzili, że w pobliżu biegnie wprawdzie linia uskoku tektonicznego o dł. 7 km, jest jednak nieaktywna czyli nie zagraża konstrukcji reaktora. W 2003 roku było już wiadomo, że uskok liczy 20 km długości i JEST AKTYWNY! TEPCO nikogo jednak o tym nie poinformowało.

Działalność TEPCO nie byłaby możliwa bez korupcyjnych powiązań ze światem polityki, biurokracji, biznesu, nauki i mediów. Bernardyn pisze, że gdy po katastrofie wymuszona została decyzja o reformie energetyki jądrowej, trudno było znaleźć eksperta, który nigdy nie brał pieniędzy od firm energetycznych!!! Ale winą naukowców jest nie tylko przekupność i sprzedajność czy konformizm. Bernardyn pisze, że ważną rolę odegrało także zatracenie się w swej specjalizacji, czego konsekwencją stało się oderwanie od reszty społeczeństwa, niemyślenie o jego dobru. „Zdolność rozumienia skomplikowanych nawet procesów technologicznych nie musi iść w parze z cnotami charakteru, a wybitny fizyk jądrowy czy chemik może moralnie błądzić” – czytamy.

Nie mniej gorzkie słowa padają pod adresem mediów, które przez lata nie dopuszczały do głosu jakiejkolwiek krytyki energetyki jądrowej.

Nie inaczej działali politycy. W departamencie energii METI istniał specjalny fundusz umożliwiający „podjęcie kontroli”, czyli ośmieszania, blokowania naukowych karier i awansu tym z naukowców, którzy chcieli ukazać prawdę. W książce pada nawet nazwa yakuzy, japońskiej mafii, która była w ów proceder zamieszana ( zastraszanie niepokornych naukowców).

Po katastrofie w Czarnobylu zebrano 3,5 miliona podpisów przeciwników elektrowni atomowych, ale parlament japoński nigdy nie podjął na ten temat debaty.

Ów świat wzajemnych korupcyjnych powiązań, które nieuchronnie szykowały grunt pod tragedię, która miała nadejść, Bernardyn określa popularnym w Japonii mianem genshiryoko mura- nuklearna wioska. Jej celem było promowanie za wszelką cenę energetyki jądrowej, co stało się początkiem szeregu zaniedbań i rażących patologii.

O tym, jak wielka była arogancja szefostwa TEPCO zarządzającego i kontrolującego elektrownię nuklearną w Fukushimie świadczy też fakt, że już po tragedii wywołanej falą tsunami, w wyniku której uszkodzony został reaktor, mimo tego że powołano niezależną komisję śledczą parlamentu Japonii, której zadaniem było zbadanie przyczyn katastrofy, do społeczeństwa nadal wysyłano dane o skażeniu niedoszacowane i z opóźnieniem. Np. oficjalny komunikat o stopionych rdzeniach reaktorów ukazał się po kilku miesiącach, mimo że wiedziano o tym niemal od początku.

Raport komisji z długą listą przewinień i winowajców, którego obszerne fragmenty Bernardyn cytuje w ostatniej części książki, jest druzgocący i nie pozostawia złudzeń, że to nie działanie sił natury było przyczyną tragedii, że zawiódł człowiek.W raporcie parlamentarnej komisji czytamy coś, w co trudno uwierzyć: „Ani TEPCO, ani rząd nie były przygotowane na awarię, bo nie wierzyli w poważny wypadek” !

Jak wygląda Japonia dziś, w – dokładnie - 3 lata po tamtej tragedii? Straty są trudne do wyobrażenia i oszacowania.

Najpierw środowisko; skażonych zostało 8 % terytorium Japonii, tj. ok. 4 tys. km kw. ziemi. Suche cyfry, a przecież to była, JEST ziemia, która od pokoleń żywiła rolników i resztę Japonii.

A sami ludzie?

Mieszkańcy skażonych miejsc wciąż zmagają się z konsekwencjami awarii i chyba nikt nie ma złudzeń, że sytuacja ta szybko powróci do normy. Setki tysięcy ludzi musiało opuścić swe domostwa. Rozproszeniu uległo wiele rodzin, śmierć uczyniła sierotami wiele dzieci. Osierociła też rodziców, po dziś dzień szukających swego potomstwa.

W obliczu próby wiele związków nie przetrwało; oszacowano, że liczba rozwodów wzrosła o 15 %. Mniej czy bardziej trwale porwane zostały więzi rodzinne, sąsiedzkie, a codzienności towarzyszy niemalejący lęk i trauma milionów Japończyków przed radioaktywnym skażeniem. Tym, którzy uważają, że to wizja przesadzona Bernardyn przytacza dane z 2007 roku. Na skutek trzęsienia ziemi w Niigacie więcej osób zmarło PO katastrofie niż w jej trakcie, głównie na skutek stresu, chorób i niewygód, zaś liczba samobójstw zaczęła rosnąć dopiero po 3 latach! A przecież wtedy ludzie musieli sobie poradzić „tylko” z trzęsieniem ziemi i pożarem. Teraz doszła jeszcze trauma związana z tsunami, katastrofą jądrową i zniszczonym przez establishment poczuciem bezpieczeństwa.

Tyle fakty, z konieczności okrojone i zaprezentowane – za Autorem – w ogromnym skrócie. Co dalej? Jaki los czeka japońską energetykę jądrową? Europejską? Światową? Czy zwyciężą grupy interesów wciąż bardzo silne, czy myślenie o bezpieczeństwie naszej planety i przyszłych pokoleń?

Czy wiedzieliście Państwo, czytający ten tekst, że zużyte paliwo ( jako odpad radioaktywny) musi być przechowywane nawet…100 tysięcy lat?! Lata będą płynęły, nastanie XXII wiek, ale dzisiejsze odpady będą wciąż na początku procesu utylizacji. I problem kolejny: nie tylko GDZIE je składować, ale czy wolno nam zostawiać takie wątpliwe i groźne dziedzictwo kolejnym pokoleniom? Po japońskiej tragedii w Fukushimie Niemcy i Szwajcaria jednoznacznie powiedzieli atomowi NIE.

Piotr Bernardyn przypomina, że „technika z natury nie jest ani zła, ani dobra; pytanie tylko KTO I JAK ją stosuje” i deklaruje jasno i jednoznacznie: „ Jestem dziś przeciwnikiem elektrowni atomowych”. A Ty? A ja? … Wszak my, Polacy stoimy w przededniu DECYZJI. Jesteś za? Czy przeciw?
http://mumagstravellers.blogspot.com/ majka em, 2014-03-10

Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima

Piotr Bernardyn w reportażu „Słońce jeszcze nie wzeszło” przybliża wydarzenia z marca 2011 r. z nieco innej perspektywy. I tak w pierwszej części książki skupia uwagę na zwykłych obywatelach; opisuje, jak radzą sobie podczas trzęsienia ziemi i już po kataklizmie. Pokazuje to, czym rzadko zajmują się dziennikarze w podobnych sytuacjach: długotrwałe skutki tragedii, które nie ograniczają się przecież do utraty bliskich i dobytku. Pisze o traumie, depresji i samobójstwach wśród ocalałych z tsunami, pisze też o syndromie powstrząsowym i zachodzących z czasem zmianach w relacjach rodzinnych. To wszystko jest fascynujące, aż chciałoby się, żeby część „Tsunami” była dłuższa.

Znacznie więcej miejsca autor poświęca Fukushimie, w której po trzęsieniu ziemi doszło do awarii reaktorów atomowych. Katastrofa nie tylko doprowadziła do skażenia radioaktywnego i kolosalnych strat finansowych, ale przy okazji obnażyła nieuczciwość firm energetycznych, które od lat lekceważyły przepisy bezpieczeństwa i fałszowały raporty o emisjach. Bernardyn pokazuje, jak w ogóle doszło do tego, że w kraju boleśnie dotkniętym przez atak nuklearny w 1945 r. udało się wypromować energię atomową i uczynić z niej bodaj najważniejszą i najbardziej dochodową gałąź przemysłu. Informacje o silnych powiązaniach świata polityki, mediów, nauki, biznesu z urzędami są tyleż szokujące, co przykre.

„Słońce jeszcze nie wzeszło” to książka z gatunku tych, które otwierają oczy. Z jednej strony przybliża aspekty katastrofy zazwyczaj pomijane przez media żądne newsów, z drugiej obala kilka mitów dotyczących Japonii. I choć chwilami przeszkadzała mi szczegółowość drugiej części reportażu, materiał zebrany przez Bernardyna uważam za bardzo wartościowy. To publikacja, która zadowoli nie tylko czytelników zainteresowanych Krajem Wschodzącego Słońca.
czytankianki.blogspot.com 2014-03-09

Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima

Historia zniszczonej przez tsunami japońskiej elektrowni atomowej wydawała się równie prosta, co tragiczna - tam, gdzie zagrożenie sejsmiczne jest codziennością podobne dramaty nie wykraczają przecież poza granice prawdopodobieństwa. Piotr Bernardyn - autor opowieści „Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima" (Bezdroża) - mieszka w Tokio od 10 lat i w katastrofie elektrowni zobaczył dużo więcej niż wypadek. W tym wydarzeniu jest historia kraju, polityki, społeczeństwa, cała zaszyfrowana wyspiarska rzeczywistość, przez którą Bernardyn pewnie prowadzi czytelników.
Voyage Paulina Stolarek
« < 560 561 562 563 564 ... 924 > »