ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Wyprawa po „niedźwiedzie mięso”

Autor: Zofia i Marek Piłasiewicz
Data dodania do serwisu: 2006-01-06
Relacja obejmuje następujące kraje: Tuwa, Rosja
Średnia ocena: 6.01
Ilość ocen: 514

Oceń relację

Wędrujący przez Alaskę bohaterowie książek Jacka Londona, swoje emocje związane z wyjątkowo dramatycznymi przygodami nazywali „niedźwiedzim mięsem”.

Tuwa

Ostatniego lata mieliśmy okazję po raz drugi odwiedzić Tuwę - autonomiczną republikę Federacji Rosyjskiej leżącą dokładnie w środku Azji. Jest to część Syberii granicząca od północnego zachodu z Republiką Chakasją, od północnego wschodu z rosyjskim Rejonem Irkutskim i Republiką Burjacji, od wschodu z Mongolią i od zachodu z Regionem Ałtajskim. Swoim obszarem Tuwa obejmuje 170 500 kilometrów kwadratowych, a jednocześnie zaludnienie, to zaledwie 1,8 osoby na kilometr kwadratowy. Pamiętać przy tym należy, że połowa mieszkańców tej , chyba najciekawszej republiki Syberii, mieszka w Kyzyle- stolicy.
Tuwa to raj dla osób kochających przyrodę i przygodę. Tutaj łatwo o przysłowiowe „niedźwiedzie mięso”. Nieprzebyte obszary tajgi, góry, step. No i oczywiście woda. To rzeki stały się dla nas głównymi „magistralami” w podróży po tej egzotycznej republice Syberii.





Spływ Jenisejem


Główną rzekę Tuwy stanowi Jenisej w swoim górnym biegu. A właściwie dwa Jeniseje: Mały i Duży /Kaa Chem i Bij Chem/. Spotykaja się one w Kyzyle- stolicy Tuwy i dalej płyną już jako jedna wielka rzeka Jenisej.
W 2003 roku docieraliśmy do Tuwy od strony Bajkału i Buriacji. Przedzieraliśmy się wówczas pieszo przez Sajany Wschodnie, których najwyższy szczyt liczy ponad 3000 metrów, przez tajgę, wezbrane potoki, przełęcze. Ta 7-dniowa wędrówka w poszukiwaniu rzeki do spłynięcia, dała nam się wówczas solidnie we znaki. Najpierw droga, później dróżka, jeszcze później myśliwska tropa czy zwierzęcy ślad prowadził przez gęsty, dziewiczy las, bagna, torfowiska. Ale zapach syberyjskich cedrów do dziś jest w naszej pamięci. Potem spływ Issyk- Sugiem, Chamsara i Bij chemem do Kyzyłu- to około 600 km przygody i oswajania się z tamtymi rzekami.
Tym razem, pomni uciążliwości pieszej wędrówki docieramy do Kyzyłu jedyną droga łączacą Tuwę z resztą świata, w tym wypadku z Abakanem- stolicą Republiki Chakasji. Droga wiedzie przez Sajańskie Przełęcze. W Tuwie nie ma trakcji kolejowej. W Kyzyle wynajmujemy samochód – wytrzymały Gaz 66.
Dojazd do rzeki, poza tym, że trwał dość długo /200km po bezdrożach, przez góry/, przebiegł bez zakłóceń.

Uług-O

Wytrzęsieni niemiłosiernie na pace - z wdzięcznością zanurzamy nogi w zimnej wodzie Uług-O. To nasza rzeka. Podczas rozbijania obozu w szerokiej i bardzo kwiecistej dolinie, podziwiamy fantastyczny zachód słońca wśród /wydaje nam się/ dość odległych szczytów. Kiedy nazajutrz złożymy katamarany i rozpoczniemy naszą rzeczną wędrówkę - góry przybliżą się niesłychanie szybko. Mamy trzy katamarany: jedną czwórkę i dwa katy dwuosobowe. Załoga czwórki musi się zgrać, i to szybko, zanim dopłyniemy do pierwszych progów. Stąd różne manewry ćwiczebne i ból w ramionach. Ale…im więcej potu na ćwiczeniach tym mniej krwi w boju - znamy to. Rzeka szybko nabiera tempa i wody. Pogodę mamy fantastyczną. Cała radość pływania. Bystrza, progi pozwalają zapomnieć o codzienności. Liczy się tylko kolejny ruch wiosła i rzeka. Umysł się powoli oczyszcza. Noclegi wybieramy, kiedy zbliża się wieczór. Czasem jest to wąska półka pod piargiem, między norami świstaków, które odważnie niemalże włażą nam do namiotów. Długo zastanawiałam się, co to za ptak wydaje takie dźwięki, dopóki nie zobaczyłam małego, bezogonowego osobnika, który w dodatku na mnie gwizdnął, po czym prędko schował się w norze. Czasem na nocleg wybieramy łachę piachu w zakolu rzeki. Lubimy też rozbić się przy progu, który należy obejrzeć i pogłówkować jak go przejść. Szum wody /„ pralka pracuje” jak mówi kolega/ przez noc pozwala się oswoić z energią tej wody. Rano robimy się odważniejsi.
Mamy też od czasu do czasu dzień wolny. Wędkarze z lubością oddają się swoim smacznym pasjom, kto chce może iść w góry. Jedna taka wyprawa przez porastającą strome zbocze tajgę /czy wszystko musi koleć lub spadać?/ wybija nam z głowy „spacery”, chociaż widok ze szczytu wart był dwudniowego wybierania kolców z dłoni i leczenia ugryzień dzikich pszczół.
Progi dostarczają nam ogromnej ilości adrenaliny. Niektóre nazwy progów są adekwatne do ich wyglądu. Np. „Czarcia trzynastka”, „Aligator” „Ryżskij”, „Demirsał” „Długi”. Czy jednak caryca Katarzyna była aż tak okrutna? Jej nazwą nazwano zestaw trzech ciągnących się przez około 2,5 kilometrów progów, przy czym każdy następny jest gorszy.
Przed wyjazdem myśl o Kanionie spędzała mi sen z powiek. Wyobrażałam go sobie jako ciemną szczelinę pełną latających nietoperzy i z hukiem przewalającą się wśród najeżonych w korycie skał, wodą. No rzeczywiście, huk wody był. Skał w korycie też wystarczyło. Ale było też słońce, i to nie 3 godziny w ciągu dnia, jak to twierdzili gdzieś w internecie Rosjanie. Promienie słońca przechodziły raz na jedną stronę rzeki, później na drugą, było całkiem przyjemnie i jasno. No i najważniejsze - nie było nietoperzy. Nie licząc niedźwiedzia łażącego gdzieś nam na zboczu nad głową /głos ma bardzo donośny i krzepki/ innych zwierząt w kanionie nie spotkaliśmy. Tylko jeszcze szczątki szkieletu jelenia marała, który pewnie zginął wiosną, i woda go tu przyniosła. Kiedy odetchnęłam z ulgą, że kanion już się kończy, rzeka na koniec zaserwowała nam niespodziankę w postaci progów „Admiralskich”.

Jenisej

A potem już tylko Jenisej. Nie ma progów, ale jest niesłychane piękno otoczenia tej wielkiej rzeki. Na Jeniseju spotykamy wędkarzy, którzy swoim stateczkiem brną pod prąd w poszukiwaniu tajmieniowych jam. Miejsc, gdzie można złapać króla syberyjskich rzek. Jeden z wędkarzy pokazał nam złowionego wczoraj 28 kilowego tajmienia. Podniósł go na wysokość szyi, a ogon jeszcze wlókł się po ziemi. Tego „potwora” łapie się na mysz. Chyba nie mam ochoty na spotkanie z tą rybą.
Jeszcze dwa lata temu na Jeniseju był jakiś ruch. Kursowała „Zaria” wodolot pasażerski, wożący ludzi do miejscowości położonych w jego górnym biegu /Trzy osady/. Kursowały barki wożące ropę do agregatorów prądotwórczych. Obecnie „Zaria” już nie kursuje - popsuta. Z 5 barek kursuje jedna. Czasem tylko jakiś niewielki stateczek lub motorówka /bliżej Kyzyłu/ zakłóci spokój rzeki. Jej jedynymi strażnikami są rybołowy, kanie, orłany. Nigdy nie widziałam tylu drapieżnych ptaków na raz.
Kiedy góry przechodzą w pogórze, zaczyna się step, zmienia się klimat. Jest sucho. Krajobraz przybiera dziwne formy, pojawiają się kurhany. Jeden dzień wycieczki pieszej po okolicy pozwala zaledwie poczuć oddech tej prastarej krainy. Na terenie Tuwy żyli ludzie w przeróżnych historycznych epokach, począwszy od epoki kamienia łupanego. Na skałach gdzie niegdzie spotkać można napisy naskalne powstałe na długo przed nasza erą, kamienne obeliski, petroglify, menhiry, kamienne kręgi, kurhany, ślady osadnictwa. W muzeum w Kyzyle można zobaczyć scytyjskie ozdoby ze złota wydobyte z kurhanów na stepie, pochodzące z III w.p.n.e. Kiedy kładę się na stepie i zamykam oczy, wydaje mi się że słyszę tętent koni setek wojowników Temudżyna.
Tuwimczycy twierdzą, że przyroda w Tuwie jest taka sama jak 1000, a nawet 10 000 lat temu. Tylko mieszkańcy się zmienili, ale nie do końca. Nadal dominuje koczowniczy styl życia.
Pamiętam z dzieciństwa oglądane w klaserze znaczki z Tuwy. Najczęściej trójkątne, przedstawiające sceny z życia i polowania koczowniczych plemion.
Poza miastem życie tych ludzi niewiele się zmieniło. Nadal zajmują się łowiectwem, przemieszczają ze swoimi jurtami stepowe pastwiska, a szaman jest postacią do której udają się, kiedy zachoruje ktoś w rodzinie czy żeby odwrócić złe moce.
Nadal popularne w Tuwie jest rzemiosło. Mistrzowie rzeźby z kamienia, agalmonolitu /czonar-dasz/, potrafią wyrazić w niewielkich, ale bardzo wyrazistych figurkach styl życia swojego narodu. Pokłady tego miękkiego kamienia znajdują się na trudnodostępnym szczycie góry Saryg-Choja w Baj- Tajgimskim rejonie Zachodniej Tuwy.


Dopływamy do Kyzyłu. Tam na skalistym półwyspie między dwoma Jenisejami /Bee chem i Kaa Chem/ góruje nad rzekami Owoo /oznaczenie świętego miejsca/ z powiewającymi wstążkami. Znak, że jest to święta skała. Każda wstążeczka symbolizuje modlitwę do dobrych duchów tej rzeki. My też zostawiamy w tym miejscu polską monetę. W podzięce za bezpieczną podróż rzeką.


Nadym

15.08. Tuwa obchodzi swoje święto narodowe Naadym. Święto Tuwy i ludów koczowniczych. Obchodzą je również Mongołowie. Przez trzy dni, od 13 do 15 sierpnia odbywają się tam różne popisy, wyścigi konne, tańce na stepie, zawody łucznicze, konkursy na najładniejszą jurtę i oczywiście Huresz- zapasy mężczyzn /tylko/. Żeby zapobiec występom kobiet wymyślili przed wiekami specjalne „ubranka”. Niby plecy zakryte, ale tors obowiązkowo goły.
Wszystkie imprezy związane z Naadymem odbywają się w Kyzyle i na stepie pod miastem. W mieście, na okoliczność Naadymu robi się tłumne i hałaśliwie. Zjeżdżają się plemiona z różnych kożunów /województw/.
Sympatyczna Gala - na co dzień nauczycielka historii w gimnazjum w Kyzyle, w wakacje pracuje w biurze turystycznym Alash Travel. Za jej pośrednictwem wynajmujemy mieszkanie na bokowisku, ale warunki bardzo przyzwoite i niedrogo. Dzięki temu, możemy zostawić bagaże i swobodnie uczestniczyć w Naadymie. Jedziemy do Tus - Bułag /Dziewiąty Kilometr/. Tam na stepie rozbite jest całe miasteczko jurtowe. Można wejść do każdej z nich, porozmawiać z mieszkańcami ubranymi w uroczyste stroje, uczestniczyć przez chwilę w ich codziennym życiu, zjeść z nimi posiłek.





Mieszkanki jurtowej wioski w uroczystych strojach



Jednak dopiero co zabity baran nie wzbudza mojego apetytu. Na stepie odbywają się wyścigi konne. Można leżąc na stepowym niewielkim wzniesieniu oglądać całą 5-kilometrową trasę dla dzieci i kobiet i 15 kilometrową trasę mężczyzn. Dzieci jeżdżą konno już od 5 roku życia. Nad całym obozowiskiem krążą drapieżne kanie tak jak u nas wrony. Czasem są wręcz bezczelne pikując po kawałek zgubionego przez kogoś mięsa. Oglądamy zespoły taneczne w bajecznie kolorowych strojach, które tańcem opowiadają historie z życia tego koczowniczego ludu. Wieczorem Gala przynosi nam płyty o Tuwie, opowiada o jej historii.
Następnego dnia zwiedzamy muzeum narodowe Tuwy. Poza tradycyjnymi eksponatami związanymi z przyroda, folklorem, historią, znajduje się tam bogaty zbiór fotografii dokumentujący historie Tuwimskiego narodu. Muzeum prowadzi doktor nauk historycznych M.B. Kenin-Lopsan. Szaman z dziada, pradziada.
Chętni oglądają Huresz na stadionie, a odpoczywając nad Jenisejem, nieoczekiwanie wchodzimy w posiadanie szamańskich bębenków. Człowiek siedzący obok nas okazuje się szamanem, który usiłuje pozbyć się /za drobną opłatą/ tegoż, co nieco zużytego sprzętu. Tak oto zostajemy dodatkowo obładowani bębnami, wiechciami do okadzania pomieszczeń po złych gościach, tudzież jakimiś grzechotkami.
Powoli wraca też do Tuwy lamaizm. Buddyjska wiara zaczęła przenikać w te strony już w XIII wieku, a rozwój „ żółtej religii” w tym kraju kształtuje się od XVII stulecia. Na początku XX wieku było jeszcze w Tuwie ponad 60 buddyjskich kościołów. Każdy z nich stanowił ośrodek kultury i centrum oświaty. Służyło w nich około 2000 mnichów. W 1930 roku rewolucyjne oddziały bolszewików buszujące po Tuwie wydały wojnę religii. Rozgrabiono i unicestwiono klasztory, mnichów rozstrzeliwano lub zsyłano do obozów pracy. Ich rodziny zostały na długie lata pozbawione wszelkich praw. „ Żółta religia” obecnie odradza się znów w tym rejonie. Ten niewielki Dacan jest tego przykładem. W 1992 roku odwiedził Tuwę Dalaj- Lama XIV /najwyższa głowa kościoła buddyjskiego/.
Pomimo czystek religijnych organizowanych przez sowietów, rdzenni mieszkańcy nigdy nie zrezygnowali ze swojej religii. Wytworzyło się specyficzne połączenie lamaizmu z szamanizmem.
Na uwagę zasługuje fakt, że najlepszy do połowu XX wieku opis kraju po tamtej stronie gór Sajany z uwzględnieniem zwyczajów jego mieszkańców został sporządzony w latach 1903 – 1904 przez Polaka - Feliksa Kona. Książka „Ekspedycja na Sojotach” wiele lat stanowiła źródło wiedzy o tamtych rejonach.
Innym Polakiem opisującym Tuwę, czy jak nazywali ją za rewolucji sowieci – Urianchajski Kraj, był Ossendowski. Jego książka „ Kraina zwierząt, bogów i ludzi” była chyba najbardziej poczytną powieścią przygodową w okresie międzywojennym .





Autorzy relacji Zofia i Marek Piłasiewicz



Będąc w Tuwie warto posłuchać śpiewów jej mieszkańców, będących naśladownictwem pierwotnej przyrody i w niezwykły sposób opisujących tą przyrodę. Śpiewów, zwanych KHOOMEI, zrodzonych jako próba naśladowania odgłosów wiatru, potoków i zwierząt, rodzaj opisywania śpiewem naturalnego otoczenia. Polegają one na wprawianiu strun głosowych w niezwykłą wibrację o atawistycznym wręcz posmaku, przenikającym na wskroś. Śpiewy gardłowe przywodzą na pamięć jęki stepowego wiatru, szum prastarej tajgi, odgłosy zwierząt ją zamieszkujących, rozszalałe wiosną wody Jeniseju i pozostawiają niezatarte wrażenie.
Z wypraw do Tuwy przywieźliśmy wspomnienie przygód, zapachów, dźwięków, spotkań z ludźmi i ponad 1,5 tysiąca fotografii. Czy jeszcze tam kiedyś wrócimy- różnymi drogami toczy się ludzkie życie, nic nie jest powiedziane do końca.

Zofia i Marek Piłasiewicz mail: gieraltz@wp.pl