ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Wycieczka do Albanii

Autor: Anna Lewczuk
Data dodania do serwisu: 2003-03-05
Relacja obejmuje następujące kraje: Albania
Średnia ocena: 6.04
Ilość ocen: 768

Oceń relację

Anna Lewczuk


Albania jest niewątpliwie jednym z najmniej znanych krajów
europejskich. Większości z nas wydaje się nie tylko odległa,
ale przede wszystkim, co tu ukrywać, niedostępna i
niebezpieczna. A wcale tak nie jest. Wizę turystyczną uzyskuje
się bez problemu po ok. 2 tygodniach oczekiwania (koszt 20 zł).
W lecie 2002 roku zniesiono nawet czasowo wizy dla obywateli
polskich. Do Albanii można dotrzeć drogą powietrzną, lądową i
morską. Ja skorzystałam z oferty specjalnej na loty do Sofii
(bilet lotniczy za $ 176), a dalej podróżowałam ze znajomymi
Albańczykami samochodem przez Macedonię. Z Sofii do Tirany
jeździ też codziennie bezpośredni autobus (ok. 30 euro).
Już sam wjazd do Albanii daje przedsmak przyszłych wrażeń.
Przejście graniczne znajduje się na przełęczy. Roztacza się z
niej wspaniały widok na Jezioro Ochrydzkie. Patrząc na
otaczające nas szczyty nietrudno zrozumieć, jak Albańczykom udało
się zachować tożsamość i język - niepodobny do żadnego innego
języka europejskiego. Sama natura uczyniła ten kraj
niedostępnym. Po drugiej wojnie światowej rządy najbardziej
ortodoksyjnych komunistów w Europie pogłębiły tylko ten stan. Po
zerwaniu ze Związkiem Radzieckim w latach 60-tych i z Chinami w
latach 70-tych Albania kroczyła własną drogą ograniczając swoje
kontakty ze światem.
Pierwsze wrażenia po przekroczeniu granicy to przede wszystkim
bunkry – budowane przez komunistyczne władze, obsesyjnie bojące
się ataku wyimaginowanych „wrogów”. Spotyka się je wszędzie: na
górskich przełęczach, na plażach, przy drogach, ukryte w
oliwkowych sadach, przy wjazdach do miast i wsi. Wykonano je z
prefabrykatów w dwóch rozmiarach. Docelowo miały zapewnić
ochronę każdej rodzinie. Dziś opuszczone i częściowo
zdewastowane, dla cudzoziemców są lokalną atrakcją turystyczną.
Droga prowadząca od przejścia granicznego do Tirany jest
obecnie modernizowana, miejscami leży już nowy asfalt, ale też
miejscami nie ma go wcale. Spotykamy pierwsze „lavazh” czyli
myjnie samochodowe, które od tej pory będą stanowiły nieodłączny
element krajobrazu albańskich dróg. Na poboczu stoi po prostu
człowiek z wężem, z którego – aby lepiej zareklamować
oferowaną usługę - pod dużym ciśnieniem tryska woda.
Przygnębiające wrażenie sprawia pierwsze miasteczko – kiedyś
ośrodek górniczy. Dziś kopalnie są zamknięte i wydają się być w
rozsypce. Wokół zaniedbanych bloków mieszkalnych bawią się
dzieci i jak w wielu miastach w Albanii snują się pozbawieni
zajęcia mężczyźni. W centralnej części, tuż przy szosie, stoi
nowy meczet – znak, że jesteśmy w kraju muzułmańskim. Dalsza
droga biegnie malowniczą doliną rzeki Shumbini. Towarzyszy jej
linia kolejowa, która powstała dzięki przymusowym pracom
społecznym. W komunistycznej Albanii każdy obywatel był
obowiązany przepracować bezpłatnie jeden miesiąc w roku na rzecz
kraju.
Jedynym większym miastem po drodze do Tirany jest Elbasan. Choć
do stolicy jest stąd niewiele ponad 50 km, jazda samochodem trwa
prawie 2 godziny. Najpierw trzeba bowiem wspiąć się pełną
serpentyn drogą na górujący nad miastem masyw górski, a potem
zjechać podobnymi serpentynami w dół.
Większość lokalnych dróg jest wąska, kręta i o fatalnej
nawierzchni. Przekleństwem kierowców są dziury, o których nie
informują żadne znaki ostrzegawcze. Ponieważ większość
terytorium kraju pokrywają góry, można sobie wyobrazić, jak
wygląda jazda w tych warunkach. Samochody poruszają się z
prędkością 40 km na godzinę. Na wąskich, górskich zakrętach
powszechnie stosowane jest włączanie sygnałów dźwiękowych
ostrzegających jadące z naprzeciwka pojazdy. Czasami dochodzi do
sytuacji, że dwa samochody stają na wprost siebie i jeden z nich
musi się wycofać, by dać miejsce drugiemu. Przejazdy przez miasta
nie są wcale lepsze, zważywszy słabe oznakowanie, spory ruch i
czasem jeszcze gorszą nawierzchnię. Nic dziwnego, że
najpopularniejszymi samochodami w Albanii wydają się być
mercedesy w bardzo różnym wieku, które uważane są za najlepiej
nadające się na tutejsze drogi. Jak wszędzie w Albanii, również
na szosach występują ogromne kontrasty. Spotkać można zarówno
najnowsze marki samochodów terenowych jak i drepczące poboczami
osiołki wiozące na swoim grzbiecie towary bądź podróżnych.
Niewielkie arabskie koniki lub muły ciągną załadowane towarem
wozy. Nie brakuje natomiast stacji benzynowych. Cena benzyny
waha się od 100 leków w okolicach Tirany do 120 na południu, w
pobliżu greckiej granicy (1 euro to ok. 130-140 leków).
Docieramy do Tirany - chyba najmniej znanej stolicy
europejskiej. Według szacunków miasto liczy ok. 800 tysięcy
mieszkańców. Leży w kotlinie, w odległości około 40 km od morza,
otoczone górami. Orientacja w Tiranie nie jest trudna. Jej
centralną oś stanowi Bulwar Poległych Bohaterów o długości około
2 km. Z jednej strony ogranicza go centralny budynek
uniwersytetu, z drugiej dworzec kolejowy.
W pobliżu uniwersytetu
znajduje się stadion sportowy, gmachy rządowe i park. Jeszcze
kilkanaście lat temu w tej okolicy stał pomnik Lenina i chyba
ostatni na świecie pomnik Stalina. Wędrując wzdłuż ulicy
niedługo potem napotkamy budynek w kształcie piramidy – to
niedoszłe mauzoleum zmarłego w 1985 roku przywódcy albańskich
komunistów Envera Hoxhy – ostatniego chyba prawdziwego
stalinisty Europy. W pobliżu piramidy znajdowała się zamknięta
dla zwykłych śmiertelników dzielnica zamieszkała przez wyższych
funkcjonariuszy partyjnych.
W jej pobliżu bulwar przecina niewielka górska rzeczka, płynąca
w obudowanym korycie. Nad rzeką, pośród nowych budynków, stoi
niedawno zbudowany kościół katolicki. W dalszej części bulwaru
znajduje się hotel Dajti - w czasach komunizmu był przez długi
okres jedynym stołecznym hotelem przeznaczonym dla cudzoziemców.
Idąc dalej bulwarem dochodzimy do Placu Skanderbega, którego
środek zajmuje otoczony fontannami pomnik tego XV-wiecznego
bohatera narodowego.

Bulwar

Bulwar Poległych Bohaterów i pomnik Skanderbega

W pobliżu pomnika powiewa albańska flaga –
czarny orzeł na czerwonym tle. Ojczyzna górskich orłów – tak
Albańczycy nazywają swój kraj. Plac otaczają budynki o bardzo
różnej architekturze tworzące jednak w miarę zgrabny kompleks.
Najstarszy z nich to zbudowany na przełomie XVIII i XIX wieku
meczet, który wraz z sąsiednią wieżą zegarową symbolizuje starą
Tiranę. Obok stoi gmach opery i 14-piętrowy Hotel Tirana, do
niedawna najwyższy budynek w Albanii. Po przeciwnej stronie
placu, w głębi, widać budynek banku, a znajdujący się od frontu
skwer to jeden wielki kantor. Mężczyźni z plikami banknotów w
ręku oferują swoje usługi. Kupno i sprzedaż walut bezpośrednio
na ulicy jest w Albanii dozwolone, ale można to również zrobić w
licznych kantorach. Na sąsiednim skwerze stał kilkumetrowy
pomnik Envera Hoxhy. W roku 1991 został obalony przez
Tirańczyków podczas ogromnej manifestacji, co stało się symbolem
upadku komunizmu w tym kraju. Kolejnym budynkiem przy placu jest
gmach Muzeum Historycznego, którego fasadę ozdabia ogromna,
kolorowa mozaika.

muzeum

Muzeum (wstęp 300 leków) prezentuje historię
Albanii od czasów starożytnych do roku 1992, czyli jak tu
mówią „do demokracji”. Pierwsze piętro zajmuje ciekawa
ekspozycja obrazująca terror i prześladowania w czasach
komunizmu. Ogromne tablice zawierają tysiące nazwisk
represjonowanych osób. W jednej z gablot na zdjęciach można
zobaczyć twarze duchownych, którzy w latach 60-tych trafili do
obozów, kiedy to Albanię ogłoszono pierwszym, ateistycznym
państwem świata. Wszystkie meczety, kościoły i cerkwie zostały
zamknięte, a ludności zabroniono wszelkich przejawów kultu
religijnego.
Na końcu Bulwaru Poległych Bohaterów znajduje się dworzec
autobusowy i kolejowy. Jeśli ktoś jednak spodziewałby się czegoś,
co odpowiada naszym wyobrażeniom o stołecznym węźle
komunikacyjnym, bardzo się zawiedzie. Dworzec autobusowy to po
prostu duży plac, na którym parkują autobusy i mikrobusy. Te
ostatnie czekają, aż zbierze się komplet pasażerów. Między
pojazdami walają się sterty śmieci, a obok rozłożyli swoje
stragany uliczni sprzedawcy. Taki stragan to często po prostu
folia, na której kłębią się towary. Niesamowity kontrast z nie
odbiegającymi od europejskich standardów sklepami znajdującymi
się po drugiej stronie ulicy. Jeśli chodzi o dworzec kolejowy, to
trudno go w pierwszej chwili dostrzec. Dopiero po minięciu placu
pełnego autobusów widać w dole dwa perony i wiatę pomiędzy nimi –
całość przypomina małą, wiejską stacyjkę. Linii kolejowych w
Albanii jest niewiele, ale pociągi mają jedną zaletę – są tanie.
Po przejściu całego Bulwaru Poległych Bohaterów niewiele
pozostaje do zwiedzania. Po obu stronach stołecznych ulic stoją
kilkupiętrowe bloki mieszkalne. Te, które znajdują się przy
głównych ciągach komunikacyjnych mają ładnie odnowione, kolorowe
fasady. Im dalej jednak od ścisłego centrum, tym bloki te stają
się bardziej zaniedbane i zdewastowane. Tynk odłazi płatami,
albo nie ma go w ogóle. Balkony zostały przez niektórych
lokatorów obudowane przy użyciu dostępnych akurat materiałów, w
związku z tym każdy z nich wygląda inaczej. Wszędzie suszy się
pranie, spośród którego wyłaniają się czasze anten
satelitarnych. Do domów prowadzą pozbawione okien, często
nieoświetlone klatki schodowe.


Tirana



Równie zaniedbane jest otoczenie domów. Trawników i chodników jest niewiele. Na pokrytych tłuczniem lub zwykłą ziemią podwórkach parkują samochody. Tym większy kontrast stanowią zlokalizowane na parterach sklepy i liczne kafejki, zazwyczaj dobrze wyposażone, w których o każdej
porze dnia przesiadują mężczyźni nad piwem lub miniaturową
filiżanką mocnej, tureckiej kawy, do której podaje się szklankę
wody.
Chodniki i nawierzchnia ulic są, z wyjątkiem ścisłego centrum, w
fatalnym stanie. Od czasu do czasu, zarówno na jezdni jak i na
chodniku można spotkać studzienkę kanalizacyjną pozbawianą
pokrywy, wypełniona do połowy śmieciami. Problem śmieci
pozostaje nierozwiązany. Wystawione na ulicach pojemniki
napełniają się bardzo szybko i po pewnym czasie wokół nich
gromadzi się sterta odpadków. Przy pozbawionych asfaltu bocznych
uliczkach stoją pokryte czerwoną dachówką parterowe domki. Od
reszty świata odgrodzone są, wschodnim zwyczajem, wysokimi
murami. To stara, często jeszcze przedwojenna Tirana. Gwoli
sprawiedliwości należy dodać, że miasto szybko się zmienia. Jest
ogromnym placem budowy. Wszędzie powstają nowe domy.
Za szybkimi zmianami nie nadążają sprzedawane w mieście
pocztówki prezentujące widoki Tirany z lat 80-tych, z ulicami
pozbawionymi samochodów. Ciężko jest dostać aktualny plan
miasta. W prywatnych kioskach można kupić wyglądające na używane
plany sprzed 10-20 lat w cenie ok. 2000 leków! Poczta
funkcjonuje sprawnie (znaczek na list do Polski – 70 leków), w
mieście bez problemu można znaleźć automaty telefoniczne.
Lokalną ciekawostkę stanowi fakt, że od kręcących się w pobliżu
ludzi można kupić zarówno całą kartę telefoniczną, jak i kilka
impulsów. Dysponują oni również telefonami komórkowymi, bardzo
popularnymi w Albanii.
Wbrew temu, co widać na starych zdjęciach ruch samochodowy w
Tiranie jest duży. Sklepy zaopatrzone są dobrze. Przeważają
towary importowane bezpośrednio z Włoch i Grecji. Ceny nie
odbiegają od polskich. Duża butelka Coli kosztuje 150 leków,
bałkański pieróg z serem (byrek) - 60. Liczne kawiarnie,
restauracje i bary mają ładnie wyposażone wnętrza i są czyste.
Wybór potraw jest duży, dominuje lokalna kuchnia
śródziemnomorska. Piwo w barku lub kawiarni to wydatek rzędu 100
leków, sok – 150. Na ulicach można kupić kukurydzę, ciastka (ok.
60 leków), lody i napoje – często z przenośnych lodówek. Po
mieście krążą chłopcy z pudłami pełnymi papierosów. Mimo że 70%
ludności kraju to muzułmanie nie ma problemu z zakupem alkoholu.
Nie ma też problemów ze znalezieniem noclegu. W Tiranie są
hotele o wysokim standardzie: np. Europapark ($ 230 za pokój
dwuosobowy) i Tirana ($190) jak również dwugwiazdkowe za ok. $
20 (np. Liljana, Relax).
Stolica wydaje się być miastem bezpiecznym, oczywiście pod
warunkiem, że będziemy przestrzegali ogólnie znanych zasad.
Należy uważać przy fotografowaniu budynków państwowych. Turystów
jest niewielu, ale widok cudzoziemca nie budzi na ulicy takiego
zainteresowania jak jeszcze 10 lat temu. Albańczycy są uprzejmi
i skłonni do pomocy. Wielu z nich mówi, albo przynajmniej
rozumie po włosku – to wpływ powszechnie oglądanej telewizji.
Młode pokolenie uczy się angielskiego. Wielu Albańczyków ma za
sobą kilkuletni zarobkowy pobyt w którymś z europejskich krajów
i płynnie posługuje się jego językiem. Powodem nieporozumień
może być bałkański sposób przeczenia przez potakiwanie głową.
Wystarczy jednak pamiętać, że „po” znaczy nie, a „jo” - tak, a
nie powinno być nieporozumień. Przydatne też będzie
słówko „faleminderit” – dziękuję.
Z Tirany wybrałam się dwupasmową „autostradą” do odległego o 40
km nadmorskiego Durres. Pierwsze podejście okazało się jednak
nieudane z powodu ulewy, która zalała drogę i spowodowała
gigantyczny korek. Następnego dnia udało się. W tym największym
albańskim porcie zachowało się sporo zabytków, a nadmorski
bulwar, z palmami i tłumem spacerowiczów przypomina inne kraje
śródziemnomorskich. Wokół miasta jak grzyby po deszczu wyrastają
nowe hotele i restauracje. Jednak plaże i okolice eleganckich
nawet hoteli są po prostu brudne. W sobotnie popołudnie w
pobliżu morza walały się sterty śmieci. Nieliczne kosze obrosły
przez cały dzień nie mieszczących się w nich odpadkami. W
niektórych miejscach tuż przy wodzie parkują samochody. Są
jednak parasole, leżaki i ładne mola z kawiarniami.

Durres

Plaża w Durres


Udało mi się również zrobić samochodową wycieczkę na południe
Albanii. Położona 125 km od Durres Vlora jest drugim pod
względem wielkości miastem albańskiego wybrzeża. Otoczona gajami
oliwnymi i figowcami leży nad głęboko wcinająca się w ląd
zatoką. Naprzeciwko wyłania się z wody wyspa Sazan.

Vlora

Okolice Vlory. Widok na wyspę Sazan.

Kiedyś była siedzibą piratów, po wojnie do 1961 roku – radziecką bazą
wojskową. Potem istniał tu albański port wojenny i wstęp na
wyspę był zabroniony. Na południe od Vlory, w miejscu, gdzie góry
stromo opadają ku morzu znajduje się sporo hotelików, barów i
restauracji. Bazę noclegową uzupełniają prywatne domy
przeznaczone na wynajem, które są masowo budowane na zboczach
gór. Ceny pokojów dwuosobowych wahają się od $ 20-80 w hotelach,
ale można też znaleźć nocleg za $ 10. Kwatery prywatne oferowane
są za $ 10-20. Za tą cenę można wynająć przyzwoity apartament, w
którym jest kilka łóżek. Mogą się zdarzyć braki wody.
Droga prowadząca dalej na południe przechodzi przez wykuty w
litej skale tunel i jeszcze przez jakiś czas biegnie w pobliżu
morza. Potem zaczyna wspinać się na położoną na wysokości 1055 m
n. p. m. przełęcz. Widok, który się stąd rozciąga zapiera dech w
piersiach. Wokół szczyty przekraczające 2000 m, a w dole
błękitne morze. W oddali widać zasnutą mgłami grecką wyspę
Korfu. Widać też dalszą drogę, która serpentynami wije się w dół
w kierunku morza. Ten odcinek jest na szczęście świeżo
wyremontowany, pokryty nowym asfaltem.
W tym właśnie miejscu zaczyna się osiemdziesięciokilometrowe,
malownicze wybrzeże Morza Jońskiego.


morze


Dosyć liczne piaszczyste plaże są stosunkowo puste, a woda - ciepła i czysta. Zbocza porastają agawy i drzewa oliwkowe. Gdzieniegdzie widać ślady
tarasowania, które to działanie w czasach komunistycznych miało
zapewnić temu górskiemu krajowi powiększenie powierzchni terenów
uprawnych. Droga wije się przez malownicze wsie, w których
miejsce często widocznych w innych częściach kraju meczetów
zastąpiły kościoły prawosławne. W jednej z zatoczek, na wysepce
wznoszą się ruiny twierdzy. Nie brak też nowszych budowli o
charakterze militarnym. Na plażach parasole nielicznych
wypoczywających sąsiadują z bunkrami. Z szosy widać wykuty w
skale tunel dla okrętów. Na podróżnych czekają liczne bary i
restauracje. Jedna z nich ma niepowtarzalny charakter. Zbudowano
ją w sąsiedztwie spływającego z gór strumienia, który tworzy
niewielkie wodospady. Betonowe platformy, na których stoją
stoliki opływają strugi wody. Ogromne stare platany dają dużo
cienia. W pobliżu spokojnie skubią trawę osiołki. Obiad dla
dwóch osób z butelką wina kosztował ok. 2000 leków.
Największym ośrodkiem turystycznym na wybrzeżu Morza Jońskiego
jest Saranda.

Saranda

Miasto posiada ładną plażę i elegancki bulwar
nadmorski ze szpalerem palm. W pobliżu powstało wiele nowych
hoteli. Stosunkowo dobra droga prowadzi stąd do przejścia
granicznego z Grecją. Z Sarandy niedaleko już do Gjirokastry –
miasta muzeum. Po drodze polecam krótki postój przy ciekawostce
przyrodniczej. Z jeziorka, o średnicy kilku metrów, wybija
Źródełko dające początek rzeczce. Nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego, gdyby nie to, że jeziorko ma głębokoć prawie
dwudziestu metrów, a woda mieni się wszystkimi odcieniami
błękitu i zieleni. Całość otaczają stuletnie platany, co sprawia,
że miejsce to jest częstym celem wycieczek ludzi zmęczonych
całodziennym przebywaniem na nadmorskich plażach.
Odległa o około 60 kilometrów od Sarandy i około 230 kilometrów
od Tirany Gjirokastra jest jednym z najciekawszych miast
Albanii, a przy tym pięknie położonym naprzeciwko potężnego
masywu górskiego. Zabytkowe domy, pokryte charakterystyczną,
szarą dachówką, piętrzą się jedne nad drugimi wypełniając zbocza
i doliny.

Gjirokastra


Niektóre budynki mają charakter obronny. Nad miastem
góruje twierdza, jedna z najlepiej zachowanych w Albanii.
Obecnie mieści się tu Muzeum Broni (wstęp 150 leków). W
Gjirokastrze jest stosunkowo duże skupisko ludności greckiej,
stąd sporo cerkwi. Ale nie brak też meczetów. W mieście można
zobaczyć dom, w którym urodził się Enver Hoxha – dziś Muzeum
Regionalne. Ciekawostkę może stanowić fakt, że ten komunista i
wojujący ateista był synem dosyć zamożnego, religijnego
muzułmanina.
W drodze powrotnej z Gjirokastry do Tirany miałam okazję
naocznie przekonać się, jakie niespodzianki czekają na kierowców
podróżujących po albańskich drogach. Wystarczyła chwila nieuwagi -
i samochód wpadł w dziurę, a właściwie serię dziur, co skończyło
się przebiciem miski olejowej. Kiedy wyszliśmy z samochodu i
wpatrywaliśmy się w szybko powiększająca się na asfalcie plamę
oleju, zatrzymały się przy nas dwa przejeżdżające auta. I był to
początek łańcucha życzliwych ludzi, którzy zupełnie
bezinteresownie okazywali swoją pomoc. Od razu zaproponowano
holowanie, kiedy zaś przerwała się linka, przejeżdżający
kierowca po prostu spontanicznie podarował nam swoją. Ponieważ
pomoc drogowa w tym rejonie praktycznie nie funkcjonowała, a
holowanie samochodu po górskiej drodze stawało się wręcz
niebezpieczne, musieliśmy zostawić nasz środek lokomocji obok
przydrożnej restauracji i wrócić do Tirany okazją, co zresztą
nie nastręczyło żadnych problemów. Po 10 minutach oczekiwania
zatrzymał się samochód ze stołeczną rejestracją, a sympatyczny
kierowca nie tylko podwiózł nas pod sam dom, nie chcąc za to
żadnych pieniędzy, ale jeszcze po drodze zaprosił na kawę.
Awaria samochodu spowodowała też konieczność powrotu do Sofii,
skąd miałam samolot powrotny do Warszawy „metodą kombinowaną”,
ale to już zupełnie inna historia....

zespół

Członkowie zespołu ludowego