ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Wschód Polski 2008

Autor: ks. Grzegorz Kortas
Data dodania do serwisu: 2009-03-02
Relacja obejmuje następujące kraje: Polska, Kresy, Wschód
Średnia ocena: 6.49
Ilość ocen: 1115

Oceń relację

<p align="justify">Wyprawa po wschodniej Polsce - (20 dni na rowerze)Zawsze chciałem udać się na Wsch&oacute;d Polski. Dla mnie człowieka z zachodu to inny świat. Piękne krajobrazy. Wspaniała kultura. Wspaniali ludzie. To wszystko możesz tam spotkasz. Zrobiłem ok. 1750 km, tylko o 50 km mniej niż przed rokiem do Rzymu. Chciałem się podzielić moimi wrażeniami.&nbsp;</p><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Bydgoszcz_-_nad_Brda.jpg" alt="" /></div></div><p align="justify"><strong>Dzień pierwszy</strong></p><p align="justify"><strong>Złot&oacute;w - Więcbork - Wojnowo - Bydgoszcz (30.06.2008)&nbsp;(t= 5.25 h śr.= 17.20 km/h dyst.= 93.50 km)</strong></p><p align="justify">Wyruszam z plebanii w Złotowie. Gospodyni pani Krystyna nie wierzyła, że się załaduję na rower. Ale zrobiłem to bez większego problemu. Panuje upał. Temperatura sięga 30 stopni. Jest mocne słońce. Na samym początku o mało co bym się nie przewr&oacute;cił. Ledwo utrzymałem kierownicę. Mam za mało sztywny przedni widelec amortyzowany. To powoduje bujanie całego roweru. Mogłem to dopiero zauważyć po założeniu bagażu. Ustawiam pokrętło amortyzacji na 0 i teraz dopiero mogę jechać dalej. Na początku wyprawy jak zwykle więc mała przygoda. Nauczyciel z Rolniczaka, kt&oacute;rego mijałem z trudem mnie rozpoznał. Troszkę rozmawiamy. Zaraz za Złotowem spotykam Proboszcza i Kościelnego. Chwila rozmowy i życzenia dobrej podr&oacute;ży. Teren jest lekko pag&oacute;rkowaty. Hamulce hydrauliczne Magury na obręcze spisują się bardzo dobrze. Założyłem je, bo miałem problem z zamontowaniem bagażnika przy hamulcach tarczowych. Droga biegnie wśr&oacute;d las&oacute;w. Mijam Więcbork pięknie rozciągający się nad jeziorem. Po 40 km mam lekki kryzys. Ale p&oacute;źniej jest już lepiej. Widać jednak braki w treningu. Po drodze dziewczyny kt&oacute;re mnie zobaczyły zadawały sobie głośno pytanie: jak może ktoś jechać tak obładowany? Nie bacząc na to ruszyłem dalej. Dojeżdżam do Wojnowa i robię zakupy. Siedzący przed sklepem rzucają uwagę: O! To są dopiero wczasy za darmo. Upał męczył. Jeden samoch&oacute;d troszkę przesadził z prędkością i by zatrzymać się przede mną musiał hamować z piskiem opon. W Bydgoszczy jestem o g. 15.30. Spotykam się z moją siostrą Sabiną pracującą w przychodni. Szukam możliwości odprawienia Mszy św. Odpowiada mi godzina w kościele pw. Tr&oacute;jcy Św., w parafii na terenie kt&oacute;rej mieszkałem przez pierwszych 8 lat mojego życia. Objeżdżam troszkę moje rodzinne miasto. Spotykam dw&oacute;ch niemieckich sakwiarzy, kt&oacute;rzy szukali hotelu. O g. 19.30 dojeżdżam do domu rodzinnego. Tutaj mam m&oacute;j pierwszy nocleg i okazję do spotkania się z rodzinką.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Rozbijanie_namiotu_na_pierszym_noclegu.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień drugi</strong></p><p align="justify"><strong>Bydgoszcz - Chełmża - Wąbrzeźno - Bobrowo (1.07.2008)&nbsp;t= 6.31 h śr.= 16.7 km/h dyst.= 109 km)</strong></p><p align="justify">Rano odprawiam Mszę św. w mojej parafii rodzinnej pw. Opatrzności Bożej. Kr&oacute;tko rozmawiam z proboszczem i wikariuszami m.in. z ks. Andrzejem, kolegą z kursu, kt&oacute;ry wybiera się na pielgrzymkę pieszą do Wilna. W domu jem wspaniałe śniadanie (smażona biała). Wyruszam o g. 9.20. Na drogę dostaję 5 bułek. To powinno wystarczyć na cały dzień. Przez Bydgoszcz, w dużej części, można już przejechać ścieżkami rowerowymi. Nie jest więc źle. Jadę do Fordonu, dzielnicy Bydgoszczy, do mechanika na wymianę klock&oacute;w hamulcowych do tarcz&oacute;wki, dętki i przeglądu całości roweru. Wszystko jest wykonane w 1 h. To jest m&oacute;j stały sklep i serwis od wielu już lat. Mieści się na ul. Langego. Przejeżdżam kilometrowy most na Wiśle i jadę do Ostromecka. Tutaj skręcam do parku i chwilę odpoczywam. Kieruję się na Wudzyn. Jest gorąco. Temperatura sięga 30 oC. Jednak niebo pokrywa większa ilość chmur niż wczoraj. Robię objazd Chełmży. Bardzo ładne miasteczko. Udaję się także nad jezioro. Obieram kierunek na Wąbrzeźno. Tam na rynku rozmawiam z mężczyzną, kt&oacute;ry ma ponad 80 lat i świetnie się trzyma. M&oacute;wi, że dużo chodzi na powietrzu. On też pokazuje mi drogę na Osieczek. Jest ona zupełnie pusta. Niestety nawierzchnia jest nie najlepsza. W Brudzawie robię zakupy, przede wszystkim wodę i rozmawiam z miejscowymi. Chciałem dojechać do Wąbrzeźna ale robi się p&oacute;źno (g. 20.00) a sił też brakuje. Rozbijam się na dziko niedaleko jeziora, ale bez dostępu.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Brodnica_-_zamek_krzyZacki.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień trzeci</strong></p><p align="justify"><strong>Bobrowo - Brodnica - Lidzbark - Nidzica (2.07.2008)&nbsp;t= 7.04 h śr.= 15.2 km/h dyst.= 108 km</strong></p><p align="justify">W nocy ok. g. 2.00 przeżyłem chwilę strachu. Nagle coś mocno uderzyło w m&oacute;j namiot. Bałem się wyjść. Ale p&oacute;źniej nic się już nie działo. Prawdopodobnie z całej siły uderzył jakiś ptak. Rano został tylko niewielki ślad. Wyruszam o g. 8.50. Przede mną od razu jest ostry podjazd (ok. 3 km). Teren jest mocno pag&oacute;rkowaty. Nachylenie momentami 6%. Tak jest aż do Lidzbarka. Temperatura dochodzi do 30 stopni. Robię zakupy i jem śniadanie w Zbicznie. Poznaję rowerzystę, kt&oacute;ry też chciałby wyruszyć w taką podr&oacute;ż. Gorąco go do tego zachęcałem. To on zrobił mi zdjęcie przy śniadaniu. W Brodnicy jestem o g. 11.30, a przejechałem tylko 20 km. Objeżdżam miasto. Jest ono dosyć duże. Pojechałem na plażę, do zamku krzyżackiego, spichlerzu i parku. Obiad jem w barze przy plaży w Piasecznie (fasolka po bretońsku, pieczywo i herbata, wszystko 6 zł). W Lidzbarku kupuję sobie n&oacute;ż do krojenia, ponieważ m&oacute;j scyzoryk Victorinox gdzieś się zawieruszył w czasie przeprowadzki. Zagaduję mężczyznę co tutaj jest ciekawego, ładnego. Odpowiada mi, że nic. To znaczy, że skarbem są ludzie. P&oacute;źniej w sierpniu przeszła przez to miasto trąba powietrzna i narobiła bardzo wiele szk&oacute;d. Od Lidzbarka teren jest bardziej płaski. Za to droga jest do niczego. Bardzo dużo łat. W Działdowie chcę odprawić Mszę św. Jest g. 17.00 a Msza o g. 18.00. Czekam więc 1h. Z napotkanym mężczyzną rozmawiam o podr&oacute;żowaniu na rowerze. I tak mija czas. Po Mszy św. dostaję kolację od wikariusza. Nie chciało mi się jeść, ale jak zacząłem to nie mogłem skończyć. Pięknie podziękowałem i po zrobieniu zdjęcia pojechałem w stronę Nidzicy. Od Działdowa jest prawie płasko i lepsza jest nawierzchnia drogi. P&oacute;źniej nawet spory kawałek jadę z g&oacute;rki. Odzyskuję to co zapracowałem do Lidzbarka. Nocleg znajduję przy plebanii parafii bł. Bolesławy Lament w Nidzicy. Biorę prysznic. Jem kolację i trochę rozmawiam z neoprezbiterem i rodzicami proboszcza. O g. 22.00 idę spać. Śpię w namiocie, kt&oacute;ry mi pomaga rozbijać neoprezbiter.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Kapiel_w_rzece_Pisa_w_Ptakach.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień czwarty</strong></p><p align="justify"><strong>Nidzica - Wielbark - Myszyniec - Ptaki (3.07.2008)&nbsp;t= 6.39 h śr.= 16 km/h dyst.= 107 km</strong></p><p align="justify">Tej nocy znowu przeżyłem trochę strachu. O g. 1.10 w krzakach obok namiotu ktoś chodził. A byłem w środku miasta, chociaż na terenie zamkniętym. Na szczęście nic się nie stało. Budzę się o g. 6.00. Otrzymuję obfite śniadanie od rodzic&oacute;w proboszcza. Na drogę otrzymałem chleb z masłem i sery topione. Mszę św. odprawiam o g. 7.00 w innej parafii. Jadę na zamek krzyżacki, kt&oacute;ry o tej godzinie jest pusty. P&oacute;źniej objeżdżam Nidzicę.Po drodze za wiele się nie działo. Droga jest wyjątkowo płaska. Jak rzadko gdzie. Asfalt jest w niezłym stanie. Dobre miejsce na kontemplację. Mało miejscowości. Sklepy są bardzo rzadko. Temperatura dochodzi do 31 stopni. W Wielbarku stali bywalcy budki z piwem pokazując mi drogę proszą o 3 zł na &quot;szkocką&quot;;. Na pytanie co tu jest ciekawego, słyszę odpowiedź, że życie biegnie i jest tylko picie. W tej miejscowości przebywał Napoleon i jego wojsko i dokonało ogromnych zniszczeń wesp&oacute;ł z wojskiem carskim. Za miastem znowu jest dużo las&oacute;w. Og&oacute;lnie spok&oacute;j i cisza. W Myszyńcu zwiedzam piękną kolegiatę. Zajeżdżam także na kąpielisko miejskie na Zawodziu. Jadę powoli. Na &quot;miękkich&quot;; przełożeniach. Traktuję ten dzień jako dzień odpoczynku. Ale 100 km muszę przejechać. Spotykam konie kt&oacute;re same pozują do zdjęcia. Zakupy robię w Turośli. To pierwsza miejscowość w kt&oacute;rej jest sklep od prawie 20 km. Jestem na Podlasiu. W Ptakach kąpię się w rzece Pisie. Jest ona w tym miejscu bardzo rwąca i uprawiam styl pływania w miejscu. Miło rozmawiam z panią z Kolna, kt&oacute;ra przyjechała tu z dziećmi. Pr&oacute;buję nad rzeką znaleźć nocleg ale jest za duży ruch. Rozbijam się niedaleko w lesie za szkołą. Kładę się o g. 22.30.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Biebrzanski_PN_-_Kanal_Rudzki_Biebrzy.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień piąty</strong></p><p align="justify"><strong>Ptaki - Kolno - Osowiec Twierdza - Suchowola (4.07.2008)&nbsp;t= 6.58 h śr.= 14.4 km/h dyst.= 101 km</strong></p><p align="justify">W nocy długo padało. Budzika nie słyszę. Wstaję o g. 7.00 i piszę relację z dnia poprzedniego. Jest mokro i dosyć zimno. Jem batona energetycznego i wyruszam o g. 9.00. Teren jest pag&oacute;rkowaty. Jadę bardzo słabo. To chyba początek kryzysu. No i te g&oacute;rki. Pojawia się przelotny deszcz. Temperatura spada nawet do 16 stopni. Mijam Kolno. W Stawiskach chciałem się pomodlić w kościele, ale jest zamknięty. Tutaj jem sp&oacute;źnione śniadanie o g. 12.00. Są to trzy słodkie bułki i mleko. O g. 13.00 na liczniku mam 40 km. Bardzo słabo.Droga jest bardzo zła. Jadę naprawdę wolno - 12 - 15 km/h. O g. 13.00 zatrzymuję się w miejscowości Kubry na przystanku. Rozmawiam ze starszą panią, kt&oacute;ra czeka na samoch&oacute;d - sklep. Wiele w swoim życiu przeżyła. Zaczyna lać. Pr&oacute;buję przeczekać. Jest już g. 15.00 i dalej pada. W końcu po dw&oacute;ch 2 h czekania ruszam w deszczu. Jest burza. Mijam Przytuły. W Radziłowie robię zakupy na dwa dni (jutro jest niedziela). Temperatura spadła do 14 oC. Jest potężna ulewa. Jednak po 20 min. przestaje padać i wychodzi słońce. I tak jest do końca dnia. Dojeżdżam do Doliny Biebrzy. Jestem przy Kanale Rudzkim. Zwiedzam fragmenty carskiej Twierdzy Osowiec. Przejeżdżam przez rzekę Biebrzę i kieruję się na Goniądz. Za nim spotykam trzech rowerzyst&oacute;w kończących swoją kilkudniową wyprawę. Razem robimy sobie zdjęcia. (Pozdrawiam). Przejechałem w końcu 100 km, a dzień się kończy. Trzeba szukać noclegu. Skręcam w las i tutaj na polance, blisko drogi ale jestem ukryty, się rozbijam.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Portret.jpg" alt="" /></div></div><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień Sz&oacute;sty</strong></p><p align="justify"><strong>Suchowola - Dąbrowa Białostocka - Mikasz&oacute;wka (5.07.2008)&nbsp;t= 4.40 h śr.= 14.4 km/h dyst.= 67 km</strong></p><p align="justify">Całą noc pada. Namiot jednak świetnie wytrzymuje. Deszcz ustaje o g. 8.00 i wtedy zaczynam się pakować. Wyruszam o g. 9.40. Za chwilę dojeżdżam do Suchowoli. Jak się okazało jest to geograficzny środek Europy. Na placu przed szkołą gra holenderska orkiestra, kt&oacute;ra przygotowuje się do Europarady. Idę do przy parafialnej izby pamięci ks. Jerzego Popiełuszki, kt&oacute;ry w Suchowoli chodził do szkoły, a niedaleko stąd się urodził. Po zwiedzaniu zostaję zaproszony na obfite śniadanie. Dobrze, że jeszcze nic nie jadłem. Jak się dowiaduję ks. Wojciech pracujący w tej parafii, z kt&oacute;rym chwilę rozmawiam, chodzi na dalekie piesze pielgrzymki. Był np. w Rzymie do kt&oacute;rego szedł 44 dni. Wykładowca łaciny i greki w seminarium białostockim towarzyszy mi przy posiłku. Opowiada o tutejszej sytuacji kościoła, także w relacji do prawosławnych. Dotychczas zrobiłem 9 km, ale takiej gościny się nie odmawia. Gospodyni kilka razy mi powtarza, że towarzyszy mi Matka Boża. O g. 12.00 ruszam dalej. Mijam rowerzystę, kt&oacute;ry opowiada mi o swoich dw&oacute;ch sztucznych biodrach. A mimo to jedzie na rowerze. To tak do przemyślenia. Życzy mi dobrej podr&oacute;ży. Z wzajemnością. Po drodze proszę o wodę miłych gospodarzy i dopytuję się o drogę. Robię im zdjęcie. Droga jest spokojna. Są długie i niezbyt strome podjazdy. Podobnie i zjazdy. Kieruję się na Dąbrowę Białostocką i Lipsk. Przejeżdżam przez Biebrzę i dalej na Mikasz&oacute;wkę. Prowadzi do niej nowa wąska, ale piękna droga asfaltowa. Wręcz bajkowa. Nie ma jej nawet na mapie. W pewnym momencie słyszę jakiś hałas w lesie. Nie wiedziałem co to było. Może żubry? Okazało się, że to leśną ścieżką przepędzano krowy. W Gruszkach proszę babcię o wodę ze studni. Woda jest bardzo orzeźwiająca. Dzisiaj jest znowu ciepło. Około 30 stopni. Babcia niestety uciekła, kiedy chciałem jej zrobić zdjęcie. W Mikasz&oacute;wce przebiega przez Kanał Augustowski kajakowy szlak papieski Tajemnic Światła. Tutaj Karol Wojtyła, jak niesie wieść, nie został wpuszczony na plebanię i spał w stodole. Jestem na terenie gminy drugiej co do rzadkości zamieszkania w Polsce. Pierwszą pozycję zajmuje gmina znajdująca się w Bieszczadach. Parafia liczy ok. 500 rodzin i ma 3 kaplice. Jest rozległa na 30 km. Zaczyna padać deszcz. Czekam chwilę w drewnianym kościele, kt&oacute;ry ma 100 lat. To był przelotny deszczyk. Mogę więc jechać dalej. Za miejscowością zaczyna jednak lać i błyska. Robi się nieciekawie. Czekam ok. 1 h na przystanku. Chciałem dojechać jak najbliżej Sejn ale nie ma to sensu. Po przejechaniu ok. 5 km wracam. Dzięki uprzejmości proboszcza dostaję klucze do starej plebanii żeby tam przenocować. Dostaję także klucze do kościoła i sam odprawiam Mszę św. P&oacute;źniej obchodzę całą wioskę. Deszcz jeszcze siąpi. Mam okazję w spokoju przemyśleć całą trasę. Stwierdzam, że wypad do Wilna byłby zbyt szalony. Na biodrze wyskoczył mi jeszcze nieprzyjemny wrz&oacute;d. Rezygnuję więc z tego wyjazdu. Robię małe pranie i biorę prysznic w ciepłej wodzie.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Sluza_na_Kanale_Augustowskim_w_Mikaszowce.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień si&oacute;dmy</strong></p><p align="justify"><strong>Mikasz&oacute;wka - Dąbrowa Białostocka - R&oacute;żanystok - Sok&oacute;łka (6.07.2008)&nbsp;t= 5.17 śr.= 14.6 km/h dyst.= 77 km</strong></p><p align="justify">Rano zastanawiałem się, czy nie zostawić tu rzeczy i pojechać do Sejn, ale okazało się to niemożliwe. O g. 9.00 odprawiłem Mszę św. i pojechałem z proboszczem do Rudawki. Zwiedzam śluzę i punkt graniczny z Białorusią. Granica przebiega przez środek kanału Augustowskiego. Uprzejmy strażnik graniczny opowiada mi jak to niekt&oacute;rzy przekraczali granice bez wizy i wracali po dw&oacute;ch tygodniach z Mińska. Dziękuję pięknie proboszczowi i na trasę ruszam o g. 12.30. Jest słonecznie. Wracam tą samą bajkową drogą do Lipska. Tym razem zajeżdżam do Dąbrowy Białostockiej. Jak dla mnie nie jest za ciekawa. Kieruję się na sanktuarium maryjne w R&oacute;żanymstoku. Gospodarzą tutaj księża Salezjanie. Akurat jest niedzielna Msza św., więc oglądam wszystko tylko z zewnątrz. Można skorzystać z darmowych toalet, zresztą bardzo porządnych. Teraz najbliższa miejscowość docelowa to Sok&oacute;łka. Jadę wolno - do 17 km/h. W pewnym momencie czuję uślizgi tylnego koła. Nie mogę zapanować nad rowerem. Patrzę się czy może jest rozcentrowane. Ale nie. Okazuje się, że została przecięta opona na 0.5 cm i przebita dętka. Napompowałem dętkę, ale po pewnym czasie jest to samo.&nbsp;Nie chce mi się już zmieniać dętki więc pompuję tak kilka razy. W Sok&oacute;łce jestem o g. 19.00. Właśnie skończyła się Msza św., ale nie zastałem żadnego z księży. Kieruję się na Bohoniki. Zaczyna jednak lać i wracam nad zalew w Sok&oacute;łce. Tutaj jako jedyny biorę kąpiel i szukam noclegu. Znajduję go w zagajniczku przy cmentarzu. Tu są najpewniejsi sąsiedzi.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Meczet_w_Bohonikach_od_frontu.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień &oacute;smy</strong></p><p align="justify"><strong>Sok&oacute;łka - Bohoniki - Krynki - Kruszyniany (7.07.2008)&nbsp;t= 4.48 h śr.= 13.2 km/h dyst.= 64 km</strong></p><p align="justify">Pobudkę mam o g. 7.00. Po modlitwie porannej wymieniam dętkę. Podklejam r&oacute;wnież oponę specjalną łatką, kt&oacute;rą pierwszy raz wziąłem ze sobą i od razu się przydała. Ruszam o g. 9.35 ponownie w stronę Bohonik. Znajduje się tutaj meczet tatarski. Dojeżdżam tam po 6 km. Na początku wsi spotykam babcię. M&oacute;wię jej dzień dobry. Odpowiada mi i z rozmowy dowiaduję się jak to r&oacute;żni tacy przejeżdżają i chyba nie mają języka, bo nic się nie odezwą. Polecam więc m&oacute;wienie dzień dobry albo Szczęść Boże. Dalej słyszę, że ci kt&oacute;rzy tu przyjeżdżają pojechaliby lepiej do Częstochowy. A muzułmanie to nawet nie umieją się przeżegnać. Ale pan to chyba nie z Polski - stwierdza - rozmawiając ze mną po polsku. Jak to nie, dziwię się, jestem z Wielkopolski. No tak, pan to m&oacute;wi taką czystą polszczyzną a my z naleciałościami ze Wschodu. Tak żeśmy sobie pogadali. W wiosce są 4 rodziny tatarskie. Nocleg można znaleźć u przewodniczki po meczecie, Tatarki za 20 zł. Zwiedzam cmentarz muzułmański (mizar) i meczet a w między czasie zamawiam jedzenie w muzułmańskim domu pielgrzyma. Bardzo dobre i pożywne - polecam. Wszystkie dania są na fotografiach. W Polsce są tylko dwa funkcjonujące zabytkowe drewniane meczety. Drugi jest w Kruszynianach. Postanawiam jechać i tam, chociaż trzeba nadrobić 20 km. Po drodze widzę jakieś dziwne zachowanie spotkanych przy drodze Białorusin&oacute;w. Pewnie chodzi o przemyt. Przez kilka kilometr&oacute;w towarzyszę Mariuszowi, kt&oacute;ry zmierza do wujostwa na kolonie. Od miejscowości Babiki pojawia się pofałdowany przez samochody szutr oraz spore g&oacute;rki. Znowu bardzo wolna jazda. Jadę coraz bardziej turystycznie. Widoki są bardzo piękne. Temperatura do 27 stopni. Po drodze spotykam dwie dziewczyny z Poznania kt&oacute;re wyjechały na 9 dniową wyprawę. Chwilę rozmawiamy i robimy sobie zdjęcie (Pozdrawiam). Życzymy sobie dobrej podr&oacute;ży. W Jurowlanach proszę gospodarza o wodę. Ten proponuje mi nocleg z ciepłym posiłkiem. Wcześniej gościł Słowaka rowerzystę i był bardzo zadowolony z rozmowy z nim. Jednak dziękuję, ponieważ przejechałem dopiero 20 km. A i stan gospodarza nie jest najlepszy. Droga jest bardzo wyczerpująca. Od Krynek na szczęście zaczyna się asfalt. Dojeżdżam do meczetu w Kruszynianach. Ma on 200 lat i w sezonie otwarty jest od g. 9.00 do 19.00. Chciałem jechać w stronę Supraśla, ale widzę informację o Szlaku Ekumenicznym wok&oacute;ł zalewu i postanawiam zostać. Tym bardziej, że wrz&oacute;d, kt&oacute;ry mi wyskoczył na biodrze boli coraz bardziej (ur&oacute;sł do 5 cm). Nocuję w Dworku pod lipami. Za nocleg na poddaszu ze śniadaniem płacę 40 zł. To m&oacute;j pierwszy płatny nocleg. Robię objazd dosyć ciekawej trasy ekumenicznej, ale już bez bagażu i wracam na kolację na g. 19.00. Zamawiam sobie pierogi domowe. Jutrzejszy dzień przeznaczę przede wszystkim na leczenie wrzodu. Trochę pochodzę po wiosce i jeszcze raz obmyślę trasę.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Cerkiew_Zwiastowania_NMP_w_Supraslu.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień dziewiąty</strong></p><p align="justify"><strong>Kruszyniany - Supraśl - Białystok - Kuriany (9.07.2008)&nbsp;t= 4.57 h śr.= 14.9 km/h dyst.= 74 km</strong></p><p align="justify">Po całym dniu obijania się trudno jest wyruszyć i chyba dlatego wyjeżdżam dopiero o g. 10.00. Wcześniej robię zdjęcie szefowej dworku. Wczoraj byłem tam jedynym gościem. Z wrzodem jest już znacznie lepiej. Nie powinien więc stanowić problemu. Po niecałej godzinie jestem w Krynkach. Oglądam tu ruiny starej synagogi i kości&oacute;ł katolicki. Kieruję się na Białystok. Teren jest trochę g&oacute;rzysty. W oddali widzę dw&oacute;ch sakwiarzy, kt&oacute;rzy jednak jadą szybciej ode mnie. Spotykam r&oacute;wnież miejscowego, kt&oacute;rego bardzo suszyło; dlatego prosił mnie o wodę. Zastrzegał się, że jest zdrowy. Około 10 km od Supraśla zaczyna padać. Inny samotny turysta rowerowy schował się na przystanku. Ja po przebraniu się w str&oacute;j przeciwdeszczowy postanawiam jechać dalej. Na przedmieściu Supraśla rozmawiam z dw&oacute;jką sympatycznych Holendr&oacute;w, kt&oacute;rzy akurat schowani przed deszczem kończyli lunch. Do Szczecina przyjechali pociągiem i rowerami jadą do Warszawy. Stamtąd wracają do siebie pociągiem. Najpierw do granicy. P&oacute;źniej przekraczają ją rowerami i dalej znowu pociągiem. Tak wychodzi taniej. W Supraślu zwiedzam cerkiew w stylu obronnym i rozmawiam z sympatycznym zakonnikiem. Robię kilka zdjęć, a p&oacute;źniej składam ofiarę. Kiedy już wychodziłem zakonnik proponuje mi obiad. Chętnie korzystam, choć niedawno trochę zjadłem. Jedzenie jest pyszne i bardzo obfite tak, że część ziemniak&oacute;w i gołąbka muszę zostawić. Zwiedzam także małą cerkiew i dziękuję zakonnikowi. P&oacute;źniej idę do muzeum ikon - są tam gł&oacute;wnie zwroty z przemytu. Czy warto tam p&oacute;jść?. Przyjedź i zobacz. Wyszło słońce. Zrobiło się bardzo ciepło (30 stopni). Do Białegostoku prowadzi mnie nowo otwarta droga rowerowa. Dojeżdżam do centrum o g. 18.00. Mszę św. odprawiam w archikatedrze białostockiej. Kościelny zostawił mi specjalnie zapalone światło, bym m&oacute;gł zrobić zdjęcia. Na chwilę jadę do niedalekiej cerkwi. Ponieważ robi się p&oacute;źno, a ja niewiele przejechałem, dosyć szybko wyjeżdżam z Białegostoku. Po drodze miejscowa dziewczyna pyta mnie się jak sobie radzę z taką zmienną pogodą. Kr&oacute;tko tłumaczę jej m&oacute;j str&oacute;j przeciwdeszczowy. Jest niestety duży ruch na drodze bo jadę kraj&oacute;wką. Do tego zaczyna padać i robi się ciemno. Pr&oacute;buję znaleźć nocleg w Kurianach dzwoniąc do dom&oacute;w, ale nikt nie otwiera. Ostatecznie ląduję w lesie tylko jakieś 50 m od najbliższego domostwa. W tym czasie pada już bardzo mocno.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Na_Promie.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień dziesiąty</strong></p><p align="justify"><strong>Kuriany - Narew - Białowieża &ndash; Hajn&oacute;wka(10.07.2008)&nbsp;t= 6.40 h śr.= 16.8 km/h dyst.= 108 km</strong></p><p align="justify">Pobudkę mam o 7.30. Modlę się, jem śniadanie i pakowanie. Wyjażdżam o g. 9.30. Temperatura jakieś 22 stopni. Najpierw dalej jadę 19 - nastką (około 8 km) do Zabłudowa. Tutaj obok siebie znajduje się kości&oacute;ł i cerkiew. R&oacute;żnica jest taka, że kości&oacute;ł jest otwarty a cerkiew zamknięta. Tak zresztą jest najczęściej. W Trześciance spotykam popa, kt&oacute;ry sam proponuje mi otwarcie cerkwi. M&oacute;wi, że przed chwilą byli tutaj Szwajcarzy. Cała wioska, z wyjątkiem jednej pary mieszanej, to wyznawcy prawosławia (220 os&oacute;b). W sklepie spożywczym robię zakupy i spożywam lekki posiłek. W Narwi kości&oacute;ł i cerkiew także są położone obok siebie. W kościele sprzątają panie. Chwilę z nimi rozmawiam. Na zewnątrz robotnik, kt&oacute;ry wziął mnie za Francuza, chciał mieć zdjęcie. P&oacute;źniej wytłumaczył mi gdzie co jest ciekawego. Po drodze mijam starszą panią, kt&oacute;ra jak sama m&oacute;wi, jedzie sobie pomalutku na rowerze. W Dubinach oglądam cerkiew i drewnianą zabudowę miejscowości. Dojeżdżam do Hajn&oacute;wki o g. 15.30. Postanawiam szukać noclegu i bez bagażu jechać do Białowieży Pytam się o taką możliwość w informacji turystycznej. Blisko tego miejsca jest Przyjazny Dom na ul Bocznej u p. Krystyny. Cena 35 zł za sam nocleg. Zostawiam tam co niepotrzebne i jadę do Białowieży. To jest odległość ok. 21 km. Po drodze zajechałem do pokazowego rezerwatu żubr&oacute;w. Na Mszy św. jestem o g. 18.00 w Białowieży. Zwiedzam park i dawny dworek carski. Na obiadokolację pojechałem do baru. Zamawiam schabowy, frytki i sur&oacute;wkę oraz herbatę. Tam poznaję miłą rodzinkę z Warszawy, kt&oacute;ra przyjechała tu na kilka dni. Robi się ciemno i trzeba wracać. Jadę bardzo szybko - wiadomo bez bagażu. P&oacute;źniej biorę prysznic, modlitwa i spać. &nbsp;&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Hajnowka_-_cerkiew_sw._Meczennika_Dymitra.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień jedenasty</strong></p><p align="justify"><strong>Hajn&oacute;wka - Kleszczele - Grabarka - Stare Buczyce (11.07.2008)&nbsp;t= 6.31 h śr.= 15.5 km/h dyst.= 101.5 km</strong></p><p align="justify">Budzę się o g. 7.20. Ponieważ chciałem wyruszyć wcześniej to chyba dlatego wyjeżdżam dopiero o g. 10.00. Jest gorąco od samego rana. Temperatura nawet 31 stopni. Wyjeżdżając z Hajn&oacute;wki na Kleszczele zobaczyłem otwartą, bo remontowaną cerkiew. Dzięki temu bez problem&oacute;w mogłem tam wejść. W Dubiczach Cerkiewnych gł&oacute;wną atrakcją jest cerkiew. Tam znajduje się też schronisko młodzieżowe. Po drodze spotykam Zdzisława z Katowic, kt&oacute;ry przemierza trasę w odwrotnym kierunku niż ja. Chwilę z nim rozmawiam. Droga jest płaska. Dopiero po 40 km jest trochę z g&oacute;rki. Od Mielnika droga jest bardzo pag&oacute;rkowata. Widać że jest to miejscowość wypoczynkowa. Na Świętą G&oacute;rę Grabarkę- sanktuarium prawosławne - dojechałem o g. 16.40. Muszę się spieszyć, ponieważ wstęp na zwiedzanie świątyni jest do g. 17.00. Ale dzięki temu uczestniczę w modlitwie si&oacute;str. Jest tam też cudowne źr&oacute;dełko z bardzo dobra wodą. Docieram do przeprawy promowej w Niemirowie. Pracuje tam miły i rozmowny promowy. Nie wie jednak gdzie jest Wielkopolska. Zresztą nie on jeden. Koszt przeprawy to 5 zł. Dalej jadę wzdłuż Bugu. Jakiś fragment nawet bezpośrednio. Kierowcy trąbią z sympatii. Na kolację jem pastę rybną kupioną jeszcze w Hajn&oacute;wce. Dzisiaj jest piątek. Ostatnie kilometry jadę z mężczyzną, kt&oacute;ry teraz mieszka w Szczecinie. Opowiada mi o dawnych posiadłościach Bubl&oacute;w - m.in. kandydata na prezydenta. Przejechałem już 100 km i nie chce mi się jechać dalej, chociaż Jan&oacute;w Podlaski jest blisko. Zajeżdżam do gospodarstwa agroturystycznego w Starych Buczycach. Okazuje się, że tutaj przez dwa dni mieszkał spotkany dzisiaj przeze mnie Zdzisław z Katowic. Mam nawet ten sam pok&oacute;j. Jak m&oacute;wi gospodarz - pok&oacute;j rowerzyst&oacute;w;. Nocleg kosztuje 20 zł. Jest bardzo przytulnie. Mam także telewizor.&nbsp;&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Janow_Podlaski_-_stadnina_koni,_amazonka.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień dwunasty</strong></p><p align="justify"><strong>Stare Buczyce - Jan&oacute;w Podlaski - Terespol - Kodeń - Dolhobrody (12.07.2008)&nbsp;t= 6.55 h śr.= 14.7 km/h dyst.= 102 km</strong></p><p align="justify">Wstaję o g. 7.20. Wyjeżdżam zaś o g. 9.00. Od rana jest bardzo ciepło. Dzisiaj temperatura sięga nawet 37 stopni. Po kilku kilometrach jestem już w Janowie Podlaskim. Najpierw objeżdżam rynek, a p&oacute;źniej jadę do słynnej stadniny koni. Jest ich ponad 500. W sierpniu odbywa się tu jedna z najważniejszych aukcji koni na świecie. Jak mi powiedział stajenny, sprzedaje się je przez cały rok tylko nie te najlepsze. Dzięki jego informacjom udaję się na tył stadniny, gdzie w odległości 500 m jest granica na Bugu z Białorusią.Spotykam tam bardzo miłych strażnik&oacute;w granicznych. Stajenny mnie przed nimi ostrzegał, ale ja sam ich zaczepiłem i sobie troszkę porozmawialiśmy. Z daleka myśleli, że w ich kierunku jedzie jakiś quad albo motocykl. Jadę piękną drogą nad Bugiem. Trochę przez przypadek trafiam do Sanktuarium Męczennik&oacute;w Podlaskich w Pratulinie. Tam się modlę i chwilę odpoczywam. Korzystam także z publicznej, dobrze urządzonej toalety. Na tę temperaturę była dla mnie zbawienna.Przypadkowo spotkane chłopaki proszą mnie o pompkę, bo uchodziło im powietrze z wentyla. Opowiadam im o moim wyjeździe. Strażnicy graniczni m&oacute;wili mi bym skręcił koło czołgu na Bug. Korzystam z ich rady i trafiam do Szwajcarii Podlaskiej. To kraina wąwoz&oacute;w i dziczy Bugu. Od Terespola droga jest znacznie gorsza. Goni mnie burza (błyskawice w oddali). Zrywa się wiatr, ale udaje mi się przed nią uciec. W Kodniu sp&oacute;źniłem się na Mszę św. o g. 18.00. Trafiam za to do cerkwi gdzie pop miał wyjątkowo kr&oacute;tkie nabożeństwo ze względu na problemy z gardłem. Dzięki temu mogę wejść do środka i porobić trochę zdjęć. Porozmawiałem też z wiernymi.W miejscowości Kuzawka droga praktycznie biegnie wzdłuż samej granicy. Jadę skokami. Co 10 km robię odpoczynek. Po przejechaniu 100 km zobaczyłem kości&oacute;ł w mijanej wiosce Dolhobrody. Zaraz tam się udałem w nadziei znalezienia noclegu. Księdza jednak nie ma. Przez miejscowych zostaję skierowany do sołtysa, kt&oacute;ry miał prowadzić agroturystykę. Tam znajduję nocleg.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Holendrzy_w_Supraslu.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień trzynasty</strong></p><p align="justify"><strong>Dolhobrody - Włodawa- Chełm - Rejowiec (13.07.2008)&nbsp;t= 6.11 h śr.= 14.3 km/h dyst.= 88 km</strong></p><p align="justify">Dzisiaj jest niedziela. Pobudkę robię sobie o g. 7.30 by zdążyć na Mszę św. o g. 9.00. Za nocleg dałem 20 zł. W nocy padało. Widać jednak, że będzie bardzo gorąco. Msza św. trwała 1 h. Temperatura sięga 37 stopni. Jest jednak więcej cienia niż wczoraj. Droga lekko pag&oacute;rkowata. We Włodawie objeżdżam rynek. Zaglądam do kościoła i rozmawiam z popem w cerkwi. Jest tutaj 80 parafian. Jadę przez Mszannę. Ruch samochod&oacute;w jest bardzo duży. Większość jedzie z albo na jezioro Białe. A że jest wielki upał to nie ma się co dziwić. Obok drogi zobaczyłem niszczycielską potęgę przyrody. Powalone drzewa złamane jak zapałki. To tydzień temu przeszło tornado trwające tylko kilka sekund. Elementy dachu z pobliskiego domu znalazły się 3 km od tego miejsca. W taki upał piję ok. 5 litr&oacute;w napoj&oacute;w. Nie może zabraknąć tabletek musujących z magnezem (na skurcze) i wapniem. Mimo olbrzymiego ruchu i remontu drogi udało mi się jakoś dojechać do Chełma. Miasto usytuowane jest na G&oacute;rze Chełmskiej dlatego jest takie pag&oacute;rkowate. Jest na co popatrzeć. Są tutaj jedyne na świecie podziemia kredowe, zespoły sakralne, zabytki archeologiczne, zabytkowe układy urbanistyczne, zespoły architektoniczne, zabytki malarstwa itp. Spotkany mężczyzna m&oacute;wi mi, że z Chełma do Zamościa lepiej jechać przez Rejowiec bo tam są mniejsze g&oacute;rki, a na siedemnastce jest pobocze. Sam się chciałem kierować na Kraśniczyn. Zrobił mi też zdjęcie przed bazyliką. Droga krajowa rzeczywiście miała pobocze. Po drodze nie ma co zwiedzać. Za to czerpie się przyjemność z jazdy. Do Rejowca dojechałem o g. 20.30. Nocleg znalazłem w restauracji &quot;Arianka&quot;;. Kosztuje 40 zł. Wieczorem idę do parku i pałacu. Miasto zostało założone przez Mikołaja Reja stąd jego nazwa. Oglądam wiadomości w telewizji a p&oacute;źniej biorę prysznic i po modlitwie idę spać.</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Cerkiew_w_Jurowlanach.jpg" alt="" /></div></div><div align="justify">&nbsp;</div><div align="justify"><strong>Dzień czternasty</strong></div><div align="justify">&nbsp;</div><div align="justify"><strong>Rejowiec - Krasnystaw - Zamość - J&oacute;zef&oacute;w (14.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 80 km</strong></div><div align="justify">&nbsp;</div><div align="justify">Budzę się o g. 7.30. Noc przebiegła spokojnie. Restauracja była zamknięta do g. 8.00. Jak zawsze został włączony alarm tak, że nie miałem szansy wyjść wcześniej, ale o tym zostałem wcześniej powiadomiony. Na śniadanie zamawiam jajecznicę z chlebem i herbatę. Płacę &quot;tylko&quot;; 9 zł. Jadę do pałacu by zobaczyć go za dnia. Prezentuje się całkiem nieźle. P&oacute;źniej kieruję się na Krasnystaw. Od początku jest bardzo ostry podjazd. Ma on nawet 8%. Jest bardzo duży ruch, szczeg&oacute;lnie ciężar&oacute;wek. Na szczęście jest pobocze. W miejscowości Krupe zwiedzam ruiny zamku.W Krasnymstawie widzę wielkie inwestycje z funduszy unijnych. Rozkopano cały rynek. Przeznaczono na niego 15 mln zł. Budowany jest także stadion za 13 mln zł. Tego dowiedziałem się od pracujących tu brukarzy. Idę na pocztę i odsyłam do domu 6,5 kg bagażu z sakwami przednimi. Od razu czuć r&oacute;żnicę. Teraz zupełnie inaczej się jedzie. Bez problemu na pieszo prowadzę rower po mieście, co wcześniej nie było takie łatwe. Za Krasnymstawem jest bardzo długi podjazd. Temperatura jest bardzo zmienna (22 - 30 stopni). Zależnie od tego czy jest słońce czy go nie ma. W Zamościu jestem około g. 16.00. Jadę do parku miejskiego. Tam kryję się przed przelotnym deszczem. Spotykam woźnic&oacute;w wożących turyst&oacute;w. Przejażdżka wok&oacute;ł rynku przez 10 min. to koszt 30 zł. Na dalszej trasie przejażdżka przez ok. 20 min. kosztuje 50 zł za wszystkich. Jestem na słynnym rynku zamojskim. Podziwiam piękne kamienice i ratusz. Zaczyna dość mocno padać ok. g. 17.30. No c&oacute;ż trzeba jechać dalej bo zrobiłem niezbyt wiele kilometr&oacute;w. Po p&oacute;ł godzinie przestaje padać. Za Zamościem jest wiele miejscowości przechodzących jedna w drugą. P&oacute;źniej jest bardziej dziko. Niestety zepsuł mi się licznik dlatego przejechane odległości podaję odtąd orientacyjnie. Kieruję się na Krasnobr&oacute;d. Muszę podjechać na jak dotychczas najwyższe wzniesienie. Było to prawie 300 m npm. Myślałem że już stanę ale jakoś się udało. P&oacute;źniej jest ostry i długi zjazd. I dalej płasko. I znowu podjazdy, ale już nie tak strome. Robię się głodny więc wyciągam jedzenie. Rozglądam się czy nie znajdę tutaj noclegu, ponieważ pora już jest p&oacute;źna (po g. 20.00). Z tym nie ma większego problemu ponieważ znalazłem się w środku lasu. Trzeba tylko znaleźć jakieś w miarę płaskie miejsce. Po rozbiciu namiotu słyszę odgłosy zwierząt wcześniej mi nie znane. Ich dźwięk koi mnie do snu.&nbsp;&nbsp;</div><div align="justify">&nbsp;</div><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Sokolka_-_wymiana_detki_i_klejenie_opony.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień piętnasty</strong></p><p align="justify"><strong>J&oacute;zef&oacute;w - Tarnogr&oacute;d - Leżajsk - Zielonka (15.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 115 km</strong></p><p align="justify">Od samego rana pada. Pr&oacute;buję przeczekać deszcz. Wyruszam w końcu o g. 11.45 bo dalej nie ma co czekać. W namiocie jest temperatura 18 stopni, na zewnątrz zaś 16 stopni. W drodze zatrzymuję się przy cmentarzu wojennym. Kiedy robię zdjęcia to wolno jadąc obserwuje mnie policja. Muszę wyglądać bardzo podejrzanie. Do Aleksandrowa dojechałem po 1 h jazdy z 5 min. przerwą. Bardzo ładna i zadbana miejscowość ale wyjątkowo długa. Jechałem przez nią ponad 0,5 h. W sklepie, gdzie robię zakupy, zbiera się chyba całe meliniarstwo z okolicy. Biedne ekspedientki.O g. 14.00 przestaje padać. W Nowym Majdanie skręcam na Tarnogr&oacute;d. Ruch jest bardzo duży. Dopiera teraz zauważyłem, że wybrałem trasę Lublin - Przemyśl Droga biegnie zauważalnie w d&oacute;ł. W Tarnogrodzie odbijam na Krzesz&oacute;w. Od razu zrobiło się spokojniej. Podziwiam piękne krajobrazy. O g. 16.00 wychodzi nawet słońce. Jest 19 stopni. Skręcam na Leżajsk. Nawierzchnia w dużej części jest nowa. Za to stare fragmenty są do niczego. W Leżajsku jest tylko czas na to, by szukać klasztoru i i pędzić na Mszę św. Jestem o g. 17.55 przed zakrystią. Msza św. jest o g. 18.00. Pokazuję dokumenty kapłańskie, bo po stroju trudno mnie rozpoznać. Po Mszy św. robię kilka zdjęć klasztoru. Zakonnik z kt&oacute;rym rozmawiam nie wierzy, że dojadę na czas do Gr&oacute;dka. M&oacute;wi, że stąd pochodzi i wie że zaczynają się g&oacute;rskie premie. Mam zaproszenie na kolację, ale dziękuję bo trzeba jechać dalej. Cel to Sokoł&oacute;w Małopolski. Niestety nie znalazłem tutaj noclegu, a zrobiło się już ciemno. Jest g. 20.20. Najbliższy motel jest za około 17 km. Postanawiam tam jechać. Kiedy robi mi się zimno staję w Zielonce by założyć kurtkę. Akurat z domu wyszedł mieszkaniec wioski i pytam się go czy nie ma tu jakiejś możliwości noclegu. Po chwili zastanowienia wpuszcza mnie do domu zmarłej babci. Widać jej duch zadziałał. Sądząc po obrazach to była bardzo pobożna. W domu nie ma bieżącej wody, ale napełniam bidony u tego gospodarza. Biorę prysznic z bidonu. Jeden litr wody to aż zanadto. Po dojściu do wprawy prawie nie wiadomo co robić z taką dużą ilością wody. W domu rozkładam jeszcze mokry namiot i pokrowiec na rower. Mam własne ł&oacute;żko. Pan B&oacute;g przewidzi.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Swieta_Gora_Grabarka_-_krzyZe.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień szesnasty</strong></p><p align="justify"><strong>Zielonka - Kolbuszowa - Przecław - Tuch&oacute;w (16.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 100 km</strong></p><p align="justify">Na noclegu udało się wysuszyć namiot i pokrowiec na rower. Dziękuję gospodarzowi i daję mu 10 zł chociaż nie chce przyjąć. Narzeka na ceny żywca. Dwadzieścia lat temu kilogram kosztował 4,5 tys. zł. Dzisiaj 4,50 zł czyli w przeliczeniu tyle samo. A ceny wszystkiego poszły w g&oacute;rę. Ruszam o g. 9.00. Do Kolbuszowej jest dosyć duży ruch. Także ciężarowy, ale idzie wytrzymać. Zakupy robię w Raniżowie. W Kobuszowej jadę do skansenu. Jest dość rozległy i ciekawy. Polecam jego zwiedzenie. P&oacute;źniej skręcam na Niwiska. Tutaj jest o wiele mniejszy ruch. Nawierzchnia taka sobie. W Przecławiu zwiedzam zesp&oacute;ł pałacowo - parkowy. Mijam duże i bogate miejscowości wypoczynkowe na rzeką Wisłoką. Jest nowa nawierzchnia drogi. Od Lipin zn&oacute;w asfalt do niczego. W Pilznie odprawiam Mszę św. Dowiaduję się, że wikariusz z kt&oacute;rym razem odprawiałem był wyświęcony dokładnie wtedy co ja tzn. 29.05.1993 r. Pokazuje mi drogę do Tuchowa na Szynwald. Żegnam się i jadę dalej. Czeka mnie najtrudniejszy jak dotąd podjazd. Jest 100 m r&oacute;żnicy poziom&oacute;w. Około 320 m npm. Pierwszy raz byłem cały mokry od wysiłku. Trzeba wiedzieć, że na południe od Tarnowa są po prostu g&oacute;ry. Zostałem skierowany na Zalasową. Dzisiaj miałem największą prędkość maksymalną. Ponieważ nie działa mi licznik mogę tylko powiedzieć orientacyjnie, że było to ok. 70 km/h. Nocleg znajduję u gościnnych Redemptoryst&oacute;w w Tuchowie. Już po zgaszeniu światła pochylając się uderzyłem w kierownicę roweru. Odruchowo się odsunąłem i uderzyłem głową o ścianę. Dobrze, że przeżyłem.&nbsp;&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Szwajcaria_Podlaska_-_rzeka_Bug.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień siedemnasty</strong></p><p align="justify"><strong>Tuch&oacute;w - Ciężkowice - Jamna - Gr&oacute;dek n/Dunajcem (17.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 60 km</strong></p><p align="justify">Budzę się o g. 7.20. Coś przeskoczyło mi w szyi. Dwa razy musiałem uspokajać młodzież (po g. 23.00), kt&oacute;ra tutaj przebywała. Takich rzeczy na pewno nie ma w lesie. Biorę za to prysznic. Mszę św. odprawiam w sanktuarium u Redemptoryst&oacute;w. Zostaję zaproszony na bardzo smaczne śniadanie. Brat Łukasz oprowadza mnie po przepięknym ogrodzie zakonnym. Jak ktoś chce to u Redemptoryst&oacute;w można zanocować. Może korzystać także z wyżywienia. Wyjątek to czasu odpustu od 1 - 9 lipca, kiedy jest problem z wyżywieniem. Robię sobie kanapki na drogę, pakuję się i wyjeżdżam. Jest to odcinek drogi znany mi sprzed 2 lat. Dojeżdżam do Ciężkowic. A tu już jest Skamieniałe Miasto Przed 2 laty tylko przejechałem obok. Teraz planuję trochę tutaj pochodzić. Rower zostawiam lekko zabezpieczony na parkingu. Jest tutaj bardzo specyficznie, ale bardzo ładnie. To miejsce jest unikatowe nawet na skalę europejską. Po zwiedzaniu kupuję sobie na parkingu herbatę i jem swoje kanapki. Nasycony kieruję się na Jastrzębią. Przy pierwszym drogowskazie - Jamna - skręcam. P&oacute;źniej jest i drugi - Jamna - 4 km. Jest tak stromo, że 3 km podprowadzam rower. To przecież są g&oacute;ry. W kościele w Jamnej trafiam na koronkę do Bożego Miłosierdzia. Na chwilę zjeżdżam do ośrodka. Korzystam z toalety i w drogę. To już ostatni odcinek przed Gr&oacute;dkiem. Zjazd jest bardzo ostry i do tego jest bardzo wąsko. Cały czas trzymam ręce na hamulcu. Wszystko działa jak należy. Po przejechaniu 7 km do krzyż&oacute;wki, zostało mi jeszcze 8 km do Gr&oacute;dka. Jeden fragment ok. 1 km muszę przejść. Na miejscu w Gr&oacute;dku nad Dunajcem jestem o g. 17.30. W recepcji od razu się pytają czy przyjechałem rowerem, bo pamiętają mnie sprzed dw&oacute;ch lat. Otrzymuję jedynkę i mogę cieszyć się rekolekcjami.&nbsp;&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Suchowola_-_jestem_w_geograficznym_srodku_Europy.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień osiemnasty</strong></p><p align="justify"><strong>Gr&oacute;dek n/Dunajcem - Wielogłowy - Nowy Sącz (22.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 28 km</strong></p><p align="justify">Zakończył się czas rekolekcyjnego szaleństwa. O g. 7.30 odprawiam ostatnią Mszę św. Jem śniadanie. A p&oacute;źniej pamiątkowe zdjęcia i pożegnania. Żal odjeżdżać. Czeka mnie kr&oacute;tki odcinek do Nowego Sącza skąd mam pociąg do Torunia. Na początku jest lekki podjazd i przyjemna jazda wzdłuż jeziora Rożnowskiego. P&oacute;źniej stromy i długi podjazd. Pokonuję go z dwoma odpoczynkami. Zjazd do Wielogłowy jest bardzo kręty i trzeba zachować ostrożność, a ręce trzymać cały czas na hamulcu. P&oacute;źniej jest już płasko.Jadę drogą krajową na kt&oacute;rej jest duży ruch dlatego często korzystam z chodnika. Objeżdżam Nowy Sącz. To ładne i przytulne miasto. Przy zamku starszy pan, trochę przygłuchawy, opowiada mi jak w czasie II wojny w istniejącym jeszcze zamku Niemcy mieli skład amunicji. Ktoś ją wysadził a przy okazji i zamek. Niekt&oacute;re kamienie znaleziono 2 km od zamku. W restauracji zamawiam sobie obiad. A następnie kupuję bilet na PKP (60 zł plus 4.50 zł za rower) i wracam do centrum. Zwiedzam zabytkowy cmentarz i jeszcze raz odwiedzam rynek.&nbsp;Pociąg jest punktualny. Wyjeżdżam o g. 18.12.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Zamosc_-_Rynek_Wielki_i_Kamieniczki.jpg" alt="" /></div>&nbsp; <br /></div><p align="justify"><strong>Dzień dziewiętnasty</strong></p><p align="justify"><strong>Toruń - Piwnice - Łążyn - Ostromecko - Bydgoszcz (23.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 90 km</strong></p><p align="justify">Po całonocnej jeździe pociągiem dotarłem do Torunia o g. 7.25. Jadę do punktu widokowego na stare miasto. Mijam camping na kt&oacute;rym jest mn&oacute;stwo ludzi. Przez most docieram do star&oacute;wki. O g. 9.00 odprawiam Mszę św. u Jezuit&oacute;w. P&oacute;źniej zostaję poproszony na śniadanie. Jak się okazuje Jezuici są bardzo rowerowi. Jeden z nich przejechał nawet w te wakacje 160 km w jeden dzień. Zwiedzam sobie stare miasto. Obowiązkowo kupuję toruńskie pierniki. Docieram do fort&oacute;w obronnych. Trochę trwa nim wyjadę z miasta. Pozostaje po nim miłe wrażenie. W Piwnicach oglądam z daleka potężne radioteleskopy. P&oacute;źniej dojeżdżam do Zamku Bierzgłowskiego. Jak sama nazwa wskazuje znajduje się tutaj zamek krzyżacki teraz pod opieką Caritas. Jadę Doliną Dolnej Wisły. Zahaczam też o szlak rowerowy wytyczony pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą. Wiedzie ona przez lasy, dolinki i wśr&oacute;d p&oacute;l. W większości jest asfalt. Temperatura sięga 30 stopni. W Ostromecku odpoczywam trochę w parku pałacowym. Mam już naprawdę niedaleko do domu. Przejeżdżam kilometrowy most na Wiśle i jestem w Bydgoszczy. Po drodze wjeżdżam na chwilę do mechanika w sklepie rowerowym, by podzielić się przebytą wyprawą. P&oacute;źniej ścieżką rowerową jadę w stronę centrum. Jeszcze przejazd przez most na Brdzie i już jestem w domu rodzinnym. Tutaj przywitania, rozmowy, kolacja, kąpiel i spać. Przedostatni dzień został zakończony.&nbsp;</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="_grafika/photos/users/84bf2b7dfc6ead07bbc10549450b0f10/photos/Przy_zamku_w_Krupem.jpg" alt="" /></div>&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień dwudziesty</strong></p><p align="justify"><strong>Bydgoszcz - Koronowo - G&oacute;rka Klasztorna - Złot&oacute;w (24.07.2008)&nbsp;dyst.= ok. 128 km</strong></p><p align="justify">Dzisiaj przede mną ostatni fragment trasy. Żegnam się z rodziną i wyruszam. Bydgoszcz to moje rodzinne miasto, więc jest mi dobrze znane. Jadę przez Piaski. Tutaj znajduje się sanktuarium zawierzenia Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej wzniesione jako dar Roku Jubileuszowego 2000. Kieruję się na Koronowo. W Samociążku nad jeziorem kupuję sobie smażoną rybę na obiad. Prowadzi mnie międzynarodowy szlak rowerowy R1. Jest bardzo gorąco. Temperatura sięga 32 stopnie. Zwiedzam Koronowo. Przejeżdżam przez Brdę i ostro pedałując pod g&oacute;rkę kieruję się na Mroczę. W Bieniszewie udaję się do sanktuarium maryjnego. Kości&oacute;ł jest otwarty więc mogę się trochę pomodlić. To już drugie dzisiaj sanktuarium maryjne. Będzie jeszcze jedno. Nie spieszę się za bardzo. Mam dzisiaj zapewniony nocleg u siebie. Z Mroczy jadę przez Witosław i Dębno. Tutaj spotykam rolnik&oacute;w, kt&oacute;rzy stoją w ogromnej kolejce do punktu skupu rzepaku. Z jednym z nich rozmawiam. Czeka już 26 h, a jak się nie załapie na tę zmianę to poczeka jeszcze 12 h. Taka jest dola rolnika. Teraz przede mną już trzecie dzisiaj, najstarsze w Polsce, sanktuarium maryjne w G&oacute;rce Klasztornej. Jetem tutaj o g. 20.00. Spotykam znajomą rodzinę Kochańskich z Bydgoszczy. Chwilę z sobą rozmawiamy. Przyjechali tutaj na rekolekcje oazowe jako animatorzy muzyczni. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. Z G&oacute;rki wyruszam o g. 20.50. Szybko robi się ciemno. I po zachodzie słońca dojeżdżam do Złotowa. Na tym kończę tegoroczną, bardzo owocną wyprawę. Życzę wszystkim podobnie udanych.</p><p align="justify">Tekst i zdjęcia: ks. Grzegorz Kortas</p><p align="justify">Moja strona: <a href="http://wyprawy-rowerowe-grzegorza.110mb.com/index.html">http://wyprawy-rowerowe-grzegorza.110mb.com/index.html</a></p>