ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

W krainie zwierząt, bogów i ludzi

Autor: Zofia Piłasiewicz
Data dodania do serwisu: 2003-09-19
Relacja obejmuje następujące kraje: Rosja
Średnia ocena: 5.54
Ilość ocen: 2009

Oceń relację

SYBERIA 2003 – PODRÓŻ KAJAKARZY Z AUGUSTOWA -relacja z wyprawy na rzeki: Issyg-Sug, Chamsara i Duży Jenisej w Tuwie

Krainą zwierząt, bogów i ludzi nazwał Ferdynand Antoni Ossendowski, na początku XX wieku Urianchajski Kraj – obecnie Tuwę. Ta, jedna z najpoczytniejszych książek przygodowych początków ubiegłego wieku, fascynowała opisem tajgi i mrożących krew w żyłach przygód.
Syberia – dla jednych przekleństwo, dla innych – marzenie. Egzotyczna kraina tajgi, gór, krystalicznie czystej wody syberyjskich rzek, świętego morza Buriatów- Bajkału.
Pierwsze spotkanie z Syberią, to piękne slajdy i przepyszne opowieści bywalca tamtych terenów- podróżnika i fotografa Piotra Malczewskiego. Rozbudzały pragnienie dotknięcia tamtej przyrody. Wreszcie udało się nam zrealizować marzenie.

W lipcu tego roku, pięcioro kajakarzy z Augustowskiego Towarzystwa Kajakowego w składzie: Darek Nerko, Darek Darengowski, Andrzej Lubomski, Zofia Piłasiewicz (autorka relacji), Marek Piłasiewicz wraz z 3 przyjaciółmi – kajakarzami z Grodna: Janem Kołłątajem, Władimirem Klimowem, Siergiejem Bułakiem wyruszyło na miesięczną wyprawę na rzekę CHAMSARA – prawy dopływ górnego Bi-Chiema (Dużego Jeniseju) w Tuwie.


W Syberii nie da się przewidzieć wszystkiego. Bardzo szybko okazuje się, że ta kraina nas zaskakuje, zmusza do dostosowania swoich planów do zmieniającej się przyrody i okoliczności. To już nie spływ, to cała wyprawa. Ale zacznijmy od początku.
Sześć i pół tysiąca km pokonanych rosyjską koleją kończy się dla nas w nadbajkalskiej miejscowości Sliudianka.
Przywitanie z najgłębszym jeziorem świata, stanowiącym 20% zasobów słodkiej wody na świecie, i dalej w drogę. Wynajętym samochodem jedziemy do miejscowości Mondy na granicy rosyjsko- mongolskiej, skąd usiłujemy się przesunąć dalej na zachód.
Wynajętym GAZ-em 66 pokonujemy kolejne 250 km. Widoki z odkrytej paki samochodu zapierają dech w piersiach: Dolina Irkutu, góry, przełęcz, potem dolina syberyjskiej Oki, masyw Munku-Sardyk, najwyższej góry w Sajanach Wschodnich /3491 m npm/, dolina Tissy – lewego dopływu Oki, na koniec dolina Senczy, również dopływu Oki.
Nasz kierowca, Buriat z Mond, zatrzymuje się przy każdym, świętym miejscu związanym z tradycjami i wierzeniami miejscowej ludności. Zwyczaj wymaga pokropienia dookoła siebie mlekiem albo wódką, bądź zostawienia grosza lub papierosów. Tym samym zapewnia się przychylność Ducha Wielkich Gór – Burchana.
Po 11 godzinach jazdy jesteśmy pokryci co najmniej centymetrową warstwą kurzu, który skrzypi w zębach, oczach. Dalej samochód nie pojedzie. Przed nami Wielkie Błota. Utkwiony po osie, zardzewiały wrak samochodu skutecznie odstrasza naszych kierowców.

Dalej już tylko piechotą

Musimy przebrnąć do Przełęczy Dżojgan Daban i dalej w dół do rzeki. Dżojgan Daban stanowi granicę między działami wodnymi syberyjskiej Oki i Jeniseju.
My musimy przedostać się na drugą stronę przełęczy. Piechotą droga do przełęczy zajmuje nam 3 dni. Przez góry, tajgę, rzeki i potoki, czasem bardzo wartkie, pokonywane w bród. Od czasu do czasu dostrzegamy sympatyczne burunduki - gryzonie z rodziny wiewiórkowatych, bardzo ciekawskie i zwinne. Na plecach niesiemy cały ekwipunek: żywność, katamarany, na których będziemy płynąć, namioty. W sumie około 35 kg na mężczyznę i 25 kg na kobietę, czyli na mnie. Dużo. Napotkane myśliwskie „zimowle”, w którym możemy się trochę wysuszyć i przespać na drewnianej powale, to dla nas prawie jak Hotel Hilton.

Dolina Dżojgan

Wspinamy się na 2000 m npm, na przełęcz. Widoki wspaniałe, ale kapryśne Sajany siąpią deszczem. Może ktoś właśnie zrywa „złoty korzeń”. Buriaci i Tuwimcy wierzą, że zerwanie tej rośliny podobnej do żeń-szenia wywołuje deszcz. Z przełęczy schodzimy do Doliny Dżojgan. Jest to niezwykłe, magiczne miejsce, pełne termalnych i mineralnych źródeł. Jeszcze niedawno musiała zachodzić tam gwałtowna wulkaniczna działalność. Teraz efektem „porozumienia wody i ognia” jest około 30 różnych źródeł o zróżnicowanej temperaturze - od bardzo zimnej do około 40 stopni Celsjusza. Kolory tych źródeł przechodzą od żółtego do niebieskiego. Każde z nich jest podobno niezwykle skuteczne w leczeniu różnych schorzeń. Niektóre goją rany, leczą nerki, alergie, a nawet choroby stawów, bezpłodność. Dolina Dżojgan leżąca na styku Buriacji i Tuwy, uważana jest zarówno przez Buriatów, jak i Tuwimców, za miejsce święte. Obie nacje chętnie korzystają z dobrodziejstw natury, jakie dolina w sobie kryje. Napotkani przez nas Tuwimcy, przez 10 dni podróżowali konno, żeby dotrzeć do doliny. Spotkani tam Buriaci z okolic znanych nam już Wielkich Błot - potrzebowali na to 4 dni - również konno. Czas mamy nienajgorszy, biorąc pod uwagę, że my idziemy pieszo.
Źródła przywracają nam siły, łagodzą liczne obtarcia. Nawiązujemy kontakty z Buriatami i Tuwimcami, którzy przybyli tu do świętych źródeł. Są to ludzie surowi, ale bardzo pogodni, ciekawi świata, otwarci. Tylko tak bardzo różni od Europejczyków w pojmowaniu umów, czasu, odległości. Ich życie wyznacza rytm natury i surowe warunki tej ziemi. Żywicielką jest tajga. Nas traktują przyjaźnie, z dużą ciekawością. Jesteśmy w ich dolinie gośćmi. Zwyczaj nakazuje pozostawienie po sobie „gospodarzom” czegoś użytecznego. Pozbywamy się więc kilku błystek do ryb, słodziku do herbaty. W zamian dostajemy „górę” masła z kobylego mleka. Jeszcze tylko wstążeczka (załaa) wotywna zawieszona Barchanowi na drzewie i pożegnalne zdjęcia.
Schodzimy w dół, w kierunku rzeki Issyk-Sug- dopływu naszej Chamsary.


Myśliwska tropa

Podróżowanie po Syberii to ciągłe zmaganie się z pierwotną przyrodą. Schodzenie wcale nie jest takie proste. Idziemy kolejne dwa dni i jest to droga przez tajgę, bagna, krzaki - myśliwską „tropą”. Komuś, kto nie widział „tropy”, czyli drogi w tajdze, trudno będzie ją sobie wyobrazić. W każdym razie w niczym nie przypomina ona nawet najmniejszej dróżki wydeptanej w naszych lasach. Tropa - to czasem ślad konia (wtedy jesteśmy szczęśliwi), czasem jeleni (mniej), a jeszcze czasem innych zwierząt np. niedźwiedzia. Tropa ginie nam mniej więcej co 300 metrów. Tajga się pod nami zapada, każdy nieuważny krok grozi co najmniej skręceniem nogi. Z kępy na kępę. Upał, owady, wykroty, bagno. Przy każdym kroku odczuwamy ruch własny i ruch podłoża pod nami. Nasza droga „przez mękę”. Brniemy w kierunku, który powinien doprowadzić nas do rzeki. Już nie chcemy dotrzeć do Chamsary. Byleby pojawił się Issyk-Sug i można było złożyć katamarany. Rzeka jawi się nam jako archetyp „drogi do szczęścia”. Po dwóch dniach jest. Issyk-Sug. Nią dopłyniemy do Chamsary. Składamy katamarany.


Spływ - Issyk-Sug, Chamsara

Za nami 70 km (na mapie) pieszej wędrówki. Przed nami 250 km rzeki (tak nam się wydaje). W efekcie okazało się, że po pokonaniu Chamsary i wpłynięciu do Jeniseju, trzeba było dotrzeć do oddalonego o kolejne 250 km Kyzyłu, a jedyna droga to woda. Tymczasem płyniemy Issyg –Sugiem. Rzeka wita pierwszymi progami i zawałami. Wiosną rozpędzona woda nanosi całe olbrzymie drzewa, które w niektórych miejscach tworzą dla nas zawały nie do przebycia. Rzeka płynie bardzo szybko i jest to dla nas prawdziwa przyjemność po pieszej gehennie. Nawet progi witamy z radością. Po 50 km wpływamy na jeziora: Ustiu-Deerlig-Choł i Ałdy-Deerlig-Choł, z którego wypływa nasza docelowa Chamsara.
Chamsara, to silna rzeka. Ma około 72 m szerokości, około 3 metrów głębokości. Płynie szybko. Tajga widziana z perspektywy rzeki jest zachwycająca. Bywa lasem jasnym i ciepłym, modrzewiowo-sosnowym, czasem podmokłym i ponurym. Najpiękniejszym i najbardziej niezwykłym drzewem wschodniosyberyjskiej tajgi jest limba syberyjska zwana przez miejscowych cedrem. Nazwę tę nadali jej Kozacy - pierwsi odkrywcy tych ziem. Szeroka, puszysta korona, masywny, jasnobrązowy pień, balsamiczny zapach i majestatyczny wygląd. To najcenniejsze drzewo tajgi. W dużych szyszkach znajdują się jadalne nasiona zwane orzeszkami cedrowymi. Smak i wartość odżywczą orzeszków doceniają liczne zwierzęta i ludzie. Urodzaj nasion reguluje rytm życia niemal wszystkich mieszkańców tajgi. Zarówno orzeszki jak i żywica mają właściwości lecznicze. Podobnie jak żywica prastarych modrzewi.
Płynąc, dwukrotnie spotykamy niedźwiedzie. Są bardzo zainteresowane dziwnymi obiektami na wodzie, wytężają swoje krótkowzroczne oczy, żeby nas lepiej obejrzeć. Na rzece czujemy się bezpiecznie. Co pewien czas przepływamy spalone obszary tajgi - widok wręcz upiorny.
Chamsara po pierwszych 30 km wita nas hukiem wodospadu. Wodospad Chamsary. Jest to potężny, wysoki na 7 metrów, zlew wody przegrodzony pośrodku olbrzymim głazem. Za nim 400 metrów kanionu i spienionej białej wody.
Chamsara jest rzeką pełną ryb. Łowimy lipienie (hariusy), syberyjską odmianę pstrąga zwaną lenonkiem oraz króla syberyjskich rzek - łososia syberyjskiego – tajmienia. Nasz tajmień złowiony przez Marka ma „jedynie” trochę powyżej 5 kg. To “tajmieniowe dziecko”. Dorosłe ryby dorastają do 30 kg. Łowienie ryb jest tutaj czystą przyjemnością. Niemal każde zarzucenie wędki przynosi efekt. Ryby urozmaicają naszą dietę. Przyrządzamy je na różne sposoby. Jemy również owoce tajgi: dzikie porzeczki (czarne i czerwone), maliny, jagody różnego rodzaju, a także dziką cebulę i czosnek. Chamsara jest dla nas łaskawa. Wysoki poziom wody sprawił, że wszystkie progi przepływamy z marszu, bez specjalnego rozeznania. Dzięki temu płyniemy dość szybko, wyhamowując tylko na, czasem długich, odcinkach „ciszy” - rozlewiskach, gdzie woda wyraźnie zwalnia.
Po 250 km Chamsara wpada do Jeniseju.

Spływ Dużym Jenisejem

O mały włos zgubilibyśmy na prawym brzegu osadę Yrban - miejsce, gdzie planujemy koniec spływu katamaranami, a zarazem rozpoczęcie poszukiwania innego środka transportu. Miejscowość odbiega od naszych wyobrażeń. Po pierwsze nie leży nad samą rzeką (przecież Jenisej wiosną wylewa) i nie widać jej z rzeki. Jedynie zarys jakiegoś holownika w rozległej zatoce naprowadza nas na jej ślad. Tymczasem zdążyliśmy spłynąć jakieś 1,5 km w dół Jeniseju. A płynąć pod prąd tej wielkiej rzeki po prostu się nie da.
Rozmontowujemy gdzieś na brzegu nasze katamarany i znów pieszo przedzieramy się przez tajgę do enigmatycznego Yrbana. Mamy szczęście. Barka z holownikiem następnego dnia ma płynąć do Kyzyłu - 300 km w dół Dużego Jeniseju. Kapitan - Rosjanin - zabierze nas na pokład. Jenisejem płyniemy 12 godzin. Ta sama droga w przeciwną stronę zajmuje barce 4 dni. Barka dowozi latem ropę do Yrbanu i, położonego w górze tej wielkiej rzeki, Tarachiema. Takie rejsy odbywają się tylko przez 3 miesiące, kiedy Jenisej nie jest skuty lodem i ma odpowiedni poziom wody.
Kapitan jest wirtuozem. Kierowanie barką na Jeniseju to sztuka. Na rzece są liczne meandry, przetoki, progi. Krajobrazy wręcz niezwykłe. Przecinamy przecież Sajany - wspaniałe, stare góry. Na progach fala dochodzi do 3 metrów i potrafi zmyć z pokładu pozostawione na nim rzeczy. Bagaże mocujemy na holowniku, tak, żeby ich na koniec nie zgubić. Ta podróż po Jeniseju, będąca właściwie zakończeniem naszej wyprawy to „deser” zaserwowany nam przez los. Niewiele brakowało, a musielibyśmy przepłynąć tę rzekę na katamaranach. Tymczasem pławimy się w słońcu, wspaniałych widokach rzeki i gór. Dopływamy do Kyzyłu - stolicy Tuwy, leżącej dokładnie w środku Azji.
S zukając drogi powrotnej do Polski, dojeżdżamy do Abakanu, potem Aczinska, by wreszcie przesiąść się do pociągu relacji Irkuck – Mińsk. Po trzech dobach jesteśmy w Polsce. Wrażenia z tej wyprawy na długo pozostaną w naszej pamięci, a jej klimat będzie się kojarzył ze smakiem odkrywania czegoś nowego, nieznanego i niezwykle interesującego.