ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

WYPRAWA ROWEROWA DO TRZECH STOLIC NADBAŁTYCKICH

Autor: andrzej makoś
Data dodania do serwisu: 2008-02-13
Relacja obejmuje następujące kraje: LITWA ŁOTWA ESTONIA
Średnia ocena: 6.00
Ilość ocen: 212

Oceń relację

<div align="justify"><strong>WSTĘP&nbsp;</strong> </div><p align="justify">Zaczynał się rok 2007. Janek i Waldek, z kt&oacute;rymi byłem w Odessie (<a href="http://rowerek.100free.com">http://rowerek.100free.com</a>), nie wyrażali chęci (dom, rodzina, praca) na dalsze wsp&oacute;lne podr&oacute;żowanie. Zacząłem więc szukać w Internecie czegoś co by mnie zainteresowało. Natrafiłem (<a href="http://www.swetex.prv.pl">http://www.swetex.prv.pl</a>) na stronę Waldka ( jeden Waldek z drugim nie ma nic wsp&oacute;lnego ). Bardzo mi spasowało bo mieszkał tuż obok, no i planował podr&oacute;ż na Litwę , Łotwę i Estonię, ze zwiedzaniem stolic.</p><p align="justify">Kontakt mailowy okazał się prosty i już w kwietniu odbyliśmy pierwsza wsp&oacute;lną zapoznawczą wycieczkę. Waldek wcześniej na tę wyprawę um&oacute;wiony był z Edkiem, kt&oacute;rego&nbsp; r&oacute;wnież poznał przez Internet. Ja miałem być trzecim uczestnikiem wyprawy.&nbsp; Edek mieszka w Zawadzkie , pojechaliśmy tam z Waldkiem na rowerach. W jego mieszkaniu, przy kawie, om&oacute;wiliśmy szczeg&oacute;ły, oglądając wytyczoną na mapie mazakiem trasę. Robiło wrażenie. Termin został ustalony na 21 maja 2007. </p><p align="justify">Dokonałem niezbędnych zakup&oacute;w na wyprawę &ndash; przednie sakwy i bagażnik, namiot i materac, oraz worek Crosso. Rower otrzymał nowe opony , stopki, łańcuch&nbsp; i kasetę.</p><p align="justify">Przez moment miał jechać z nami czwarty uczestnik ,ale coś mu nie wyszło.</p><p align="justify">Jest to przebieg 34 dniowej wyprawy rowerowej przebiegającej przez Wilno , Rygę i Tallinn. Wyruszyliśmy w tr&oacute;jkę EDEK, WALDEK i ANDRZEJ z Tarnowskich G&oacute;r 21-05-2007 roku. W maju przez 11 dni zrobiliśmy 1490 km w czerwcu 2710 w sumie 4200 km .Waldek po 10 dniach ( 1335 km ) zrezygnował z dalszej jazdy w Kłajpedzie - awaria roweru. Wr&oacute;cił pociągiem ( 161 lit&oacute;w bilet ) z dwoma przesiadkami do Warszawy. Z Edkiem dzielnie walczyliśmy do końca, gł&oacute;wnie dzięki jego zawziętości w pokonywaniu kolejnych przeszk&oacute;d. Spaliśmy w przer&oacute;żnych miejscach i poznaliśmy mn&oacute;stwo ludzi. Edek doskonale znał historie przebytych teren&oacute;w , więc moja wiedza ciągle się powiększała. Były i straty. Rower - pęknięte 4 szprychy, wymiana tylniej felgi, naprawa siodełka, kt&oacute;re sie rozleciało, pęknięta na p&oacute;ł stopka, zszyta dratwą opona uszkodzona przez pękniętą felgę.. Zgubiłem sandały , okulary i aparat fotograficzny. W namiocie pękł maszt i były problemy z rozbiciem, zgubiłem 2 śledzie. Wydałem w sumie 1500 złotych. Ale jak to m&oacute;wią - wrażenia bezcenne. </p><div </strong></div>

Trasa wyprawy

Um&oacute;wieni byliśmy w Tarnowskich G&oacute;rach na stacji benzynowej o godzinie 9. Wszyscy stawili się na czas i pora było ruszać, więc ruszyliśmy dziarsko do przodu, w kierunku Włoszczowej.</p><p align="justify"><strong>Dzień 1&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Poniedziałek, 21 maja 2007</strong><br />&nbsp;</p><p align="justify">142.16 km &nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:51 h &nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.11 km/h </p><p align="justify">Początek wyprawy bez historii. Świadomi cel&oacute;w mkniemy na spotkanie przygody. W Koziegłowach zatrzymujemy się na pączki i kawę.

Dworzec Włoszczowa - od lewej Andrzej, Edek, Waldek

W Włoszczowej odwiedzamy sławny dworzec kolejowy. Zatrzymujemy 15 km się za Włoszczową, na brzegu jeziorka, tuż przy drodze. Komar&oacute;w pełno, więc za dużo nie rozmawialiśmy. Na brzegu jeziora rybacy, spaliśmy czujnie.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 2&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Wtorek, 22 maja 2007</strong></p><p align="justify">132.11 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:07 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.56 km/h </p><p align="justify">Pierwsza noc pod namiotem jakoś minęła. Obudził mnie dźwięk rozsuwanego zamka&nbsp; i głos Waldka -&nbsp; &bdquo; Edek co wstajemy ?&rdquo;. Odpowiedź była pozytywna i zaraz potem usłyszałem syk zapalonego palnika gazowego. Waldek grzał wodę na zupkę chińską. Powoli wygramoliłem się z namiotu i walcząc z komarami, zacząłem się pakować, przegryzając w międzyczasie szybko jakieś ciastko. Pomimo względnego tempa pakowania, okazało się, że jestem&nbsp; ostatni , co widać było po minach pozostałych i powiedzeniu , że poczekają na mnie na szosie. Zabrzmiało to jakby mieli odjechać, jak się nie pośpieszę, a może jestem przewrażliwiony?. Coś mi to nie pasowało, gdybym tak zaczął i ja gotować pewnie by czekali p&oacute;ł godziny, pomyślałem, że musze przyśpieszyć następnym razem. Ruszyliśmy do przodu, pogoda śliczna. Przejazd przez gminę Przysucha. Zatrzymujemy się nad pustym jeszcze o tej porze jeziorem Radomka przed miejscowością Przysucha, gdzie schładzamy się wchodząc do wody. Chwila oddechu i pomknęliśmy na Białobrzegi, gdzie zjedliśmy obiad ( schabowy ) i zrobili drobne zakupy. Po naradzie udajemy się nad Pilicę, w celu założenia obozowiska. Znaleźliśmy piękne miejsce, nad samą rzeką, woda była czysta, więc od razu zażyłem kąpieli.

Biwak nad Pilicą

Rzeka w tym miejscu jest płytka, że można swobodnie przejść na drugi brzeg. Rowery zostały zapięte do drzewa, a my z mapą, ustalaliśmy plany na następne dni. Pogoda dopisuje, komar&oacute;w brak, można swobodnie porozmawiać. Edek zabrał przewodnik, więc pięknie czytał bez okular&oacute;w o tym co wkr&oacute;tce zobaczymy. Obok pokazało się paru rybak&oacute;w, jest to miejsce często przez nich odwiedzane, zamieniliśmy parę sł&oacute;w.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 3&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Środa, 23 maja 2007</strong></p><p align="justify">140.21 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:48 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 17.98 km/h </p><p align="justify">Rano pobudka w standardowy spos&oacute;b. Pytanie, odpowiedz, syk palnika, ja ostatni. Muszę nad tym jeszcze popracować. Czuję się trochę jak w wojsku podczas pobudki, z czasem będzie mi się to kojarzyć (ten ciąg następujących po sobie odgłos&oacute;w ) z początkiem utworu Pink Floyd &ndash; &bdquo;Money&rdquo;. Ruszamy ostro dalej. Waldek stwierdza luzy w suporcie i w Mińsku Mazowieckim szukamy serwisu rowerowego. Jechałem przodem, po chwili odwr&oacute;ciłem się i byłem sam. Koledzy zniknęli. Pytaliśmy prędzej o sklep rowerowy, więc może pojechali inną drogą. Popytałem i dojechałem do sklepu , niestety ich nie było, kom&oacute;rka też nie odpowiadała. Trochę zdezorientowany nie widziałem co dalej. Jeździłem dwa razy wzdłuż ulicy wypatrując koleg&oacute;w i nic. W końcu po 20 minutach zacząłem wracać drogą, kt&oacute;rą jechaliśmy poprzednio. Znalazłem ich przed innym sklepem rowerowym, Waldek już miał wymieniony suport, tylko dlaczego nikt za mną nie pojechał?. Postanowiłem bardziej uważać. Pojechaliśmy dalej, słońce prażyło nasze plecy. W miejscowości Węgr&oacute;w zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze. Od tej pory nie będę pisał co jadłem, chyba, że było to coś innego niż schabowy. Jakoś zamarzył nam się camping, okazało się, że był. Po chwili mieliśmy wynajęty domek po 15 zeta od osoby. Domek trochę zapuszczony, wok&oacute;ł kolonia szpak&oacute;w, kt&oacute;re trzeba przekrzykiwać. Jest za to ciepła woda, więc wzięliśmy prysznic. Waldek obmacał tylna część ciała i stwierdził dramatycznie &ndash; jest bąbel. Szybko przebrał się i udał do apteki po plastry i maści. My z Edkiem natomiast udaliśmy się oglądnąć Węgr&oacute;w &ndash; nic ciekawego. Zjedliśmy lody w cukierni. W nocy szpaki na szczęście milczały, więc spanie było dobre.</p><div align="justify">&nbsp; </div>


Zamek Troki

Zamek na wyspie, dawna rezydencja wielkich książąt litewskich, gotycki, zbudowany przez wielkiego księcia Witolda na pocz. XV w. na Wyspie Zamkowej jeziora Gałwe.&nbsp; Trzeba było odbić na Troki z gł&oacute;wnej drogi, więc znowu zaliczamy 20 km szutru, jak się wolno jedzie można podziwiać widoki. Docieramy do celu w godzinach popołudniowych. W drodze do zamku postanawiamy zostawić rowery na strzeżonym parkingu. Starsza kobieta na parkingu okazuje się polką. Opieramy rowery o pobliski dom, zabieramy co potrzeba, 10 lit&oacute;w ląduje w kieszeni szefowej parkingu. Idziemy na zamek, po drodze lody i cola. W kasie zamku walka o zniżkowe bilety dla emeryt&oacute;w, płacimy 4 zamiast 8 lit&oacute;w. Cała obsługa m&oacute;wi po polsku, więc pertraktacje r&oacute;wnież były po polsku. Zwiedzanie, doszukuje się jakiś ślad&oacute;w polskości tych ziem, og&oacute;lnie brak. Edek kupuje 15 kartek ze znaczkami, okazuje się, że ma dużo znajomych. Po zwiedzaniu idziemy do knajpy karaimskiej. Jemy jakiś karaimski przysmak, nie był to schabowy, za 22 lity , więc raczej drogo, do tego kwas chlebowy. W między czasie zdrowo się rozpadało, schronieni pod dachem nie przejmowaliśmy się. Wychodząc wstąpiliśmy do Kienesa. Troki to miasteczko karaimskie. Niegdyś Karaimi mieszkali w&nbsp;Trokach wyłącznie przy jednej długiej ulicy, zwanej Karaimską. Obecnie mieszka tu kilkanaście rodzin karaimskich, łącznie ok. 60 os&oacute;b. Kienesa czyli świątynia karaimska, drewniana, zbudowana w&nbsp;XVIII w., niszczona podczas pożar&oacute;w w&nbsp;1794 i&nbsp;1812, odbudowana, remontowana w&nbsp;l. 1894-1904. Jest to budowla wzniesiona na kamiennej podmur&oacute;wce, na planie zbliżonym do kwadratu, nakryta czterospadowym łamanym dachem polskim, zwieńczonym niedużą czworoboczną wieżyczką. W środku siedział pan, kt&oacute;ry ożywił się dopiero jak Edek wrzucił datek. Okazało się, że m&oacute;wi po polsku. Znowu poznaliśmy kawałek historii tego miejsca. Po&nbsp; przyjściu na parking zastaliśmy rowery okryte grubą folią. Pani zadbała, żeby nic nie zmokło. Pomogliśmy w jej zwinięciu. Ruszamy w kierunku Wilna, w poszukiwaniu noclegu. Po pewnym czasie trafiamy w środek lasu na polankę. Teren nier&oacute;wny, komary w normie. W nocy budzi mnie odgłos niezadowolonego dzika, widocznie weszliśmy na jego teren. Humory dopisują, wrażeń sporo.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 8&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Poniedziałek, 28 maja 2007</strong></p><p align="justify">115.76 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 09:16 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 12.49 km/h</p><div align="justify">&nbsp;Rano wcześniej wstajemy, kr&oacute;tkie pakowanie i bocznymi drogami jedziemy na Wilno, stolica Litwy (do 1939 stolica wojew&oacute;dztwa wileńskiego), na Pojezierzu Wileńskim, nad Wilią, u ujścia Wilenki; ośrodek przemysłowy; port lotniczy, węzeł kolejowy i drogowy; ośrodek kulturalny i naukowy, uniwersytet (zał. w 1579), cenny zesp&oacute;ł obiekt&oacute;w zabytkowych wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1994; gł&oacute;wny ośrodek kultury polskiej na Litwie. Wilno zamieszkują (dane za 2001): Litwini 57,8%, Polacy 18,7%. Przywitał nas sznur samochod&oacute;w na dw&oacute;ch,&nbsp; a czasami i trzech pasach. Włączyliśmy się do tego krwioobiegu i powoli zmierzaliśmy w kierunku serca, czyli star&oacute;wki. Prze napisem Wilno robimy zdjęcie, przy użyciu statywu. GPS prowadzi jak po sznurku, po pewnym czasie docieramy do cmentarza na Rossie. W 1820 roku opiekujący się w&oacute;wczas cmentarzem na Rossie księża misjonarze otoczyli go murem. Poza jego obrębem, tuż przy wejściu gł&oacute;wnym, jest niewielki cmentarzyk wojskowy. Opr&oacute;cz 164 żołnierzy polskich poległych w walkach o Wilno w latach 1919-20 pochowano tu też tych, kt&oacute;rzy zginęli w 1939 r., oraz 76 akowc&oacute;w, ofiar walk podczas operacji &quot;Ostra Brama&quot; w 1944 roku. Wszystkie groby są jednakowe (choć na akowskich widnieje charakterystyczna &quot;kotwica&quot;), ustawione w r&oacute;wnych szeregach. Pomiędzy nimi uwagę zwraca wielka płyta z czarnego granitu. Spoczywa tu Maria z Billewicz&oacute;w Piłsudska, matka słynnego Marszałka, kt&oacute;ra zmarła w 1884 roku, a pochowana była najpierw w grobie rodzinnym w litewskich Sugintach. U jej st&oacute;p umieszczono srebrną urnę z sercem J&oacute;zefa Piłsudskiego (ciało spoczęło w katedrze na Wawelu). Nie ma na płycie ani imienia, ani nazwiska, ani żadnej daty. Pod zwykłym, prostym krzyżem jest tylko napis &quot;Matka i Serce Syna&quot; oraz cytat z &quot;Beniowskiego&quot;, jako że Słowacki należał do ulubionych przez Marszałka poet&oacute;w. Zwiedzamy cmentarz i robimy zdjęcia. Warto odwiedzić to miejsce. Podążamy do Ostrej Bramy, wileńska brama, wewnątrz kt&oacute;rej znajduje się kaplica z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Na Bramie pierwotnie znajdował się napis w języku polskim &quot;Matko Miłosierdzia, pod Twoją obronę uciekamy się&quot;, jednak w 1867 r. z polecenia Rosjan usunięto go zamieniając go na łaciński. Po odzyskaniu Wilna przez Polskę pierwotny napis przywr&oacute;cono, jednak po 1946 roku ponownie go usunięto zastępując łacińskim. Przy bramie pełno ludzi, prawie odbywa się msza w języku polskim, słychać śpiew. Odnoszę dziwne wrażenie, że nie opuściłem Polski. Idziemy dalej . Stare miasto pięknie odnowione i zadbane, przyjemnie i miło. Wchodzimy do cukierni na kawę i ciastko, znowu słychać&nbsp; polski. Idziemy w kierunku ratusza. Waldkowi dzień prędzej pękła szprycha od strony kasety i w informacji dowiedzieliśmy się, gdzie są sklepy rowerowe. Po podaniu adresu, GPS planuje trasę i ruszamy. Znajdujemy sklep, ale okazuje się ,że nie mają serwisu.

Litwa - przy sklepie

Jakoś jednak wyszło, że to zrobią. Czekamy&nbsp; chwilę, Waldek wychodzi zadowolony bo chcieli tylko 1 lita. Ruszmy na dalsze zwiedzanie. Oglądamy uniwersytet, katedrę, arsenał i ciężko wspinamy się na g&oacute;rę Trzykrzyską. Tutaj podziwiamy panoramę całego miasta. Gedimino prospekt to ostatni cel zwiedzania. Szukamy poczty w celu znalezienia kleju. Zapomniałem napisać, że Edek kupił w&nbsp; Trokach znaczki bez kleju i nie m&oacute;gł wysłać kartek. Na poczcie pani w okienku trochę się uśmiała, wzięła znaczek i odkleiła podkładkę pod znaczkiem, a następnie go przykleiła. Okazało się , żeby przykleić znaczek wcale nie trzeba go ślinić. Niezły obciach !!. Przed opuszczeniem Wilna opanowuje sklep i jem sałatkę z bułką, jakoś usilnie zgłodniałem. Ruszamy drogą w kierunku Kiejdan. Zaczynają się małe pag&oacute;rki. Znajdujemy po poszukiwaniach , bo teren podmokły , nocleg koło drogi, za kępką drzew w wysokiej trawie. Edek reperuje zerwaną przednią linkę hamulca, idzie mu to bardzo nieudolnie, widać, że nie ma do czynienia z naprawą rower&oacute;w. To była jego jedyna awaria roweru ( stary Author, bez amora i pozaklasowa przerzutka, ale ciągnął !), nielicząc rozregulowanej tylniej przerzutki. Morał &ndash; ma bezawaryjny rower( czyżby Toyota ?), więc nie musi się znać na naprawach. Komar&oacute;w brak &ndash; to plus.&nbsp;</div><div align="justify">&nbsp;</div><p align="justify"><strong>Dzień 9&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Wtorek, 29 maja 2007</strong></p><p align="justify">158.84 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 08:21 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 19.02 km/h </p><p align="justify">Niebo bez chmurki. Tego poranka postanowiłem wygrać wyścig na pakowanie. Zamek, pytanie, potwierdzenie, zapalenie palnika gazowego, otwieram namiot. Udając zaspanego, systematycznie pakuje rzeczy. Widzę Waldka, kt&oacute;ry macha energicznie łyżką z zupą, by za chwile rzucić się do pakowania. Śpiw&oacute;r i materac już miałem spakowane , nic nie jadłem , więc nie miał szans. Po dziewięciu dniach byłem pierwszy, patrzałem na nich zadowolony, chociaż nadal nie wiedziałem o co im chodzi z tym pakowaniem. Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Zapomniałem zapiąć jedną z gum mocujących worek i hak wszedł między szprychy. Było to powodem naderwania szprychy, pojawiły się pęknięcia na feldze, kt&oacute;re po następnym tysiącu kilometr&oacute;w, jak się p&oacute;źniej okazało, zaowocowały jej wymianę. Zgubiłem też jednego śledzia, niech mu ziemia lekką będzie. Na Kiejdany jechaliśmy drogą Edka, kt&oacute;ra niestety po pewnym czasie się skończyła. Edek zasięgnął języka. Okazało się, że w czasach radzieckich kursował tu prom, teraz nie. Pozostało znaleźć inną, niestety było to prawie 40 km szutru. Droga nie najlepsza, trzęsawka na kt&oacute;rej&nbsp; pozbawiłem się przytroczonych do worka klapek. Wszystko przez poranny pośpiech, zawsze były w worku. No trudno zostałem tylko z moimi SPD. Szuter się skończył, mijamy wioskę i znowu szuter, a więc to tylko asfalt przez wioskę. Docieramy do miejscowości Bukonys . Na widnokręgu potężne chmury, wiadomo, że będzie burza. Wykorzystujemy solidny przystanek autobusowy do jej przeczekania. Po godzinie jest jeszcze mżawka, postanawiamy jechać dalej. To był jedyny dzień jak się p&oacute;źniej okazało, w kt&oacute;rym zmoknęliśmy. Zmoczeni docieramy do Kiejdan, miasto siedmiu rynk&oacute;w. Przejeżdżamy uliczkami, obok synagog, miasteczko zapuszczone, nie odniosłem dobrego wrażenia. Zmarznięci wchodzimy do cafe trochę się posilić. Zamawiam pieczeń z frytkami za 12 lit&oacute;w, chłopaki też. Wychodzi słońce i trochę schniemy. Małe zakupy w sklepie, trochę słodyczy i lody. Ruszamy na Kłajpedę. Edek ciągnie ostro do przodu , aż dostał reprymendę od Waldka, że nawet nie ma czasu rozebrać kurtki. Dostajemy się na E85, gdzie jedziemy szerokim poboczem. Zatrzymuje nas policja. Okazuje się, że tą drogą rowery nie mogą jeździć. Edek wyciąga mapę i pokazuje gdzie jedziemy. Policjant pokazuje gdzie mamy zjechać i każe po rusku ostrożnie jechać poboczem. Obyło się bez mandatu, pepik by nie przepuścił. Zjeżdżamy na r&oacute;wnoległą drogę, zaczynają się ponownie pag&oacute;rki. Co 20 km robimy przerwy, Waldek sypie puder. Nadszedł czas szukania noclegu. Teren zabudowany, jedziemy , jedziemy i nic. Zdesperowany Edek proponuje rozbić się 5 m obok drogi , w środku wsi na zupełnym widoku. Nie zgodziłem się. Nam&oacute;wiłem ich na skręt z tej drogi na pierwszym skrzyżowaniu. Skręcamy w lewo, los mi sprzyja, znajdujemy piękne miejsce, na wzg&oacute;rzu, no i komar&oacute;w brak, czyli można swobodnie porozmawiać o jutrzejszym dniu i dzisiejszych wrażeniach. M&oacute;j palnik gazowy nadal nie ruszony, okazuje się, że można przeżyć.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 10&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Środa, 30 maja 2007</strong></p><p align="justify">143.65 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:40 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.74 km/h </p><p align="justify">Etap wyszedł znowu grubo ponad 100 km. Rano wstajemy po piątej i przed sz&oacute;sta wyjazd. Nadal pag&oacute;rki, lasy i pola, odpoczywamy co piętnaście, dwadzieścia kilometr&oacute;w. Przed Kłajpedą silny przeciwny wiatr prawie zatrzymuje nas w miejscu. Waldek zgłasza problemy z rowerem, coś mu przeskakuje w napędzie i trzeszczy. Docieramy do centrum miasta, Edek w informacji pyta o camping. Zwiedzamy rynek i nadbrzeże, potem siadamy na ławce w centrum. Waldek oznajmia, że z powodu awarii roweru , nie jedzie dalej. Napęd może się rozlecieć na trasie i wtedy będą problemy. Twierdzi, że źle mu założyli kasetę podczas wymiany szprychy. Nie usłyszał od nas sł&oacute;w, żeby nie rezygnował, jakoś tak wyszło. Poszukaliśmy dworca, kupił bilet za 161 lit&oacute;w do Warszawy, z dwoma przesiadkami. Pomimo, że pociąg był za godzinę, wybrał inny, odchodzący jutro o sz&oacute;stej rano. W tr&oacute;jkę więc jeszcze, podążyliśmy na camping. Trochę się go naszukaliśmy, po drodze było parę ale &ndash; ERASMUS &mdash; co znaczy nieczynne, o czym nie wiedzieliśmy, jadąc prawie kilometr w las, a przecież przy drodze wyraźnie pisało. Musieliśmy wr&oacute;cić i prawie 20 km od Kłajpedy camping się ukazał. Namiot 10 lit&oacute;w, ale jak się okazało p&oacute;źniej od człowieka 5 i za rower 5 w sumie 20 &ndash; strasznie dużo. Poszliśmy na obiad i piwko ( 14lit i 4 lity ). Prysznic okazał się też płatny 5 lit&oacute;w, więc go odpuściliśmy, co dziwne Waldek, kt&oacute;rego czekał długa podr&oacute;ż, też nie skorzystał. Po rozbiciu spacer nad morze, piękna, piaszczysta plaża, żyć nie umierać. Na polu namiotowym chwilę rozmawialiśmy z samotnym Niemcem jadącym rowerem do Moskwy i spanie. W nocy o czwartej Waldek spakował się i odjechał. Nie wychodziłem z namiotu. Tak pożegnaliśmy się z Waldkiem. C&oacute;ż mogę powiedzieć. Zabrał ze sobą jasiek do spania, garnek z rączką, termos w kt&oacute;rym codziennie rano parzył kawę, kt&oacute;rą pił na postoju, puszki rybne i mięsne, no i z 20 zupek. Kawę przestał parzyć gdzieś po &oacute;smym dniu, ale nie dociekaliśmy dlaczego. Prowadzi własną stronę w Internecie, prowadził notatki z podr&oacute;ży i zamieścił sw&oacute;j opis. Na naszej linii panuje dyplomatyczne milczenie, ciekawe czy zobaczę zrobione przez niego zdjęcia.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 11&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Czwartek, 31 maja 2007&nbsp;</strong>&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 1490 km w maju</p><p align="justify">154.25 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 08:03 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 19.16 km/h </p><p align="justify">Spaliśmy na campingu Karkle, nie polecam ze względu na ceny ustawione pod Niemc&oacute;w. Rano już w dw&oacute;jkę suniemy do przodu. Tempo znacznie wzrosło, droga prosta , ruch mały , zachmurzenie średnie. Do Palangi dotarliśmy szybko, pogoda była niepewna, więc tylko małe zakupy i w kierunku granicy. Sklepy są doskonale zaopatrzone, więc trzeba uważać, żeby nie wydać wszystkich pieniędzy. Na Łotwę wjeżdżamy bez przeszk&oacute;d, ja na dow&oacute;d Edek na paszport. Nie mamy wymienionych łat&oacute;w, ale się tym nie martwimy. Droga pusta przez zalesione okolice. Docieramy do Liepaji. Zaraz za bazarem znajdujemy bank i wymieniamy 50 euro ( około 33 łat&oacute;w ). Naprzeciw banku wchodzimy do bistro i jemy obiad za 1,5 łata &ndash; tanio i smacznie. Najedzeni ruszamy na zwiedzanie miasta i nadbrzeża. Robimy fotki przy pomniku tych, kt&oacute;rzy nie wr&oacute;cili z morza. Edek standartowo w informacji wypytał o campingi. Jedziemy na p&oacute;łnoc, bez limitu czasowego i kilometr&oacute;w. Koło siedemnastej pogoda się psuje. Niebo szare, pokazuje się mgła, jest ponuro. Szukamy campingu z domkiem, żeby nie zmoknąć. W miejscowości Sakasieja jest znak. Zbaczamy z drogi kilometr, niestety camping Erasmus , w dodatku gonią nas dwa wilczury. Spieprzamy ile sił w pedałach. Tak w og&oacute;le, to cztery razy goniły nas psy, co znacznie przyspieszyło naszą średnią prędkość podr&oacute;ży. Snujemy się dalej ponurą szosą, jest coraz p&oacute;źniej i nagle następny znak. Skręcamy w lewo, pies standartowo na powitanie, ale czujny gospodarz przywołuje jego i nas. Po pertraktacjach wynajmujemy 5 osobowy domek za 6 łat&oacute;w ( tanio ). Mamy czajnik, jest gorący prysznic, z kt&oacute;rego skwapliwie korzystamy. Po kąpieli idziemy nad morze, kamienista plaża ma swoje uroki, towarzyszy nam pies właściciela. Miejsce urokliwe, pełne swojskich akcent&oacute;w, tylko mn&oacute;stwo komar&oacute;w. Polecam, to gdzieś kilometr za miejscowością Strante.&nbsp; Dla ciekawych sami zobaczcie -&nbsp; www.baltmuiza.viss.lv . W nocy porządnie lało. Korzystając z czajnika jem pierwszą chińską zupkę. Jest gorąca, nie spos&oacute;b szybko zjeść &ndash; &bdquo;Jak ten Waldek to robił ?&rdquo;- nasuwa mi się myśl .</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 12&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Piątek, 1 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">108.80 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:41 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.28 km/h</p><p align="justify">&nbsp;Rano na śniadanie pasztet z chlebem. Niebo zachmurzone, jedziemy w kierunku Ventspils, znanego portowego miasta. Dojeżdżamy w miarę szybko, w porze obiadowej. Znajdujemy Bistro i za 2 łaty jemy to co zwykle. Obok zajada para niemieckich rowerzyst&oacute;w. Kr&oacute;tka rozmowa, przyjechali promem z Kilonii i jada do Rygi. Najedzeni zwiedzamy miasto i szerokie nadbrzeże. Robimy zdjęcia. Miasto ładne i zadbane. Edek w informacji otrzymuje namiar na camping. Pora ruszyć w kierunku p&oacute;łwyspu Kolka. Jedziemy pofałdowaną drogą,&nbsp; a przecież obok jest brzeg morza. W dodatku wydaje się jakbyśmy ciągle jechali pod g&oacute;rę, ale GPS tego nie potwierdza. Przeciwny wiatr nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nagle asfalt się kończy. Z boku drogi zauważam poznaną wcześniej parę Niemc&oacute;w, z niedowierzaniem studiującą mapę. Mijamy ich i kiwam, że dobrze jadą na Kolkę. Po kilometrze odwr&oacute;ciłem się, zauważyłem , że jadą za nami. Po 12 km ukazał się znak campingu, skręciliśmy, Niemcy pojechali dalej , chociaż już prawie osiemnasta. Nie mają szans dojechać do Kolki po tej drodze. Camping był miejscowości z latarnią morska Mikeltornis. Rozbicie namiotu 3 łaty od osoby , domek 5 łat&oacute;w &ndash; wybraliśmy domek. Ładne miejsce, dużo domk&oacute;w i przestrzeni, no pełno komar&oacute;w. Jest bar z napojami. Woda do kąpieli letnia, może początek sezonu ?. Domek duży, rowery weszły do&nbsp; środka. Wieczorem spacer nad morze, plaża przepiękna i szeroka. W nocy lało.</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 13&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Sobota, 2 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">69 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 04:35 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 15.33 km/h </p><p align="justify">Pięćdziesięcio kilometrowy odcinek szutru podzieliliśmy na dwa dni, zwłaszcza, że trochę już przejechaliśmy. Spaliśmy na campingu Mikeltornis, bo pogoda była niewyraźna. Rano w trasę, od razu przeciwny wiatr. Walka z tarką na drodze, kamieniami, wiatrem i kurzem. Co jakiś czas przejeżdża w szaleńczym tempie samoch&oacute;d , wzniecając tumany kurzu. Edek r&oacute;wno sunie do przodu, staram mu się dor&oacute;wnać.&nbsp; Nie&nbsp; da się nic zrobić , ponad dwie godziny trzęsałki. Pod koniec, jakieś 9 km do celu doganiamy parę wcześniej poznanych Niemc&oacute;w. Przyjacielskie machania i kr&oacute;tka rozmowa. Spali na dziko na plaży, przy tym zatrzęsieniu komar&oacute;w podziwiam ich wyczyn. W końcu ukazuje sie asfalt, wita nas Kolka. Drogą na wprost docieramy do p&oacute;łwyspu.

Półwysep Kolka - Łotwa

Zmęczeni fundujemy sobie kawę (0,50 ) i ciastko (0,21), a potem sesja zdjęciowa na pięknej plaży. Dzień jest piękny, więc postanawiamy się więcej nie męczyć. Robimy drobne zakupy i mijając Kolkę, zatrzymujemy sie na pierwszym napotkanym polu namiotowym w miejscowości Purciems. Rozbicie namiotu 2 łaty od osoby, są prysznice i toalety. Idziemy na plaże , ale wiatr nie pozwala tam przebywać, jest zupełnie pusto. Opalamy się schowani za budę rybacką. Wieczorem jadę do sklepu po kiełbasę. Gospodarze zapewniają gościom drzewo na ognisko za darmo. Smażymy pyszne kiełbaski w jednym z licznych miejsc wyznaczonych do tego celu na terenie biwaku. Edek okazuje się mistrzem rozpałki. Pełny luz i wypoczynek. Jest ciepło, nie ma komar&oacute;w i mamy w końcu dobre humory- no more szuter !!!. </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 14&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Niedziela, 3 czerwca 2007 128 km</strong></p><p align="justify">128,1 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:17 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 17.53 km/h </p><p align="justify">Ryga zbliżała się coraz bardziej, po drodze była Jurmala.

Jurmala - plaża

Droga prowadziła brzegiem morza, widoki niezapomniane. W Jurmali opanowaliśmy bar, gdzie jadłem zupe o nazwie solanka za 0,69 łata i dwa naleśniki ( brrrr&hellip;.) za 0,60 łata i to dopchałem ciastkiem za 0,21 łata. Najedzeni udaliśmy się na miejscowy deptak w celu konsumpcji lod&oacute;w i podziwiania miejscowego folkloru. Deptak podobny do tego na Krup&oacute;wkach, pełno knajp i sklep&oacute;w i miejscowego kolorytu. Wszystko to jednak takie radzieckie, parę knajp się wybija, gdzie siedzą miejscowi noworysze, co wyraźnie widać po ich zachowaniu. Idziemy na plaże, szeroką, piaszczystą pełną&nbsp; ludzi i głośnej muzyki. Leżymy ze dwie godziny, malując przy okazji, na przeznaczonym do tego celu miejscu, nazwy miejscowości z kt&oacute;rych przybyliśmy. Ruszamy dalej, jednak Edek stwierdza, że jest jeszcze czas na rozbicie namiotu. Tak więc, znajdujemy jakieś jezioro i odpoczywamy do osiemnastej.&nbsp; Następnie jedziemy w kierunku Rygi i w jakimś lesie rozbijamy namioty. Tutaj musiałem założyć czapkę na głowę, chmara komar&oacute;w nie dawała szans nawet oddychać.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 15&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Poniedziałek, 4 czerwca 2007 174 km</strong></p><p align="justify">174 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 10:37 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.57 km/h </p><p align="justify">Rano pobudka o czwartej&nbsp; i jedziemy do Rygi.

Ryga

Korzystając z braku ruchu szybko docieramy do centrum.&nbsp; Znajdujemy skwer z ławkami, przed przejechaniem mostu prowadzącego na stronę starego miasta. Jemy śniadanie, wpadam na pomysł, żeby ugotować zupkę i robię to. Edek robi sobie herbatę. Stare miasto, puste w porannych godzinach, nie wywarło na mnie tak dużego wrażenia, jak Wilno. Kamieniczki czyste i zadbane, nie cofamy się jednak tak głęboko w czas jak w Wilnie. Robimy fotki dom&oacute;w i licznych kościoł&oacute;w, korzystając z przewodnika Edka, czytamy o Rydze. No c&oacute;ż, pora dalej. Jadąc ulicami Rygi mijamy szereg pięknych secesyjnych kamienic, to miasto ma sw&oacute;j urok. Przed wyjazdem standartowo zakupy w markecie, cholera wydałem ponad 5 łat&oacute;w, jak to m&oacute;wi Edek &ndash; &bdquo;Człowiek głodny nie powinien wchodzić do sklepu &bdquo;. Wpadamy na słynną Via Baltica.&nbsp; Jest boczny pas, więc da się jechać. Słońce świeci, droga płaska, co chwila widać morze, więc napinamy do przodu. Obiad jemy w miejscowości Salacgriva, przed granicą. Tutaj zupę i schabowego zjadłem za 3,6 łata, Edek znowu ryba. Granica z Estonią. Robimy fotkę na granicy EESTI i przez chwilę gadamy z kierowca Tira, kt&oacute;ry był z opolskiego, krajan Edka &ndash; znowu fotka. Estonia przywitała nas umiarkowanym ruchem, lasami i piękną pogodą. Parę kilometr&oacute;w za granicą jest ścieżka rowerowa opuszczająca Via Baltica, prowadząca wzdłuż wybrzeża, ale nieskorzy staliśmy. Dopiero w miejscowości Khyazdemeeste zjeżdżamy z drogi. Znajdujemy bankomat i wypłacam 500 koron, szukam sklepu i robię pierwsze zakupy. Dalej jedziemy już ścieżką rowerową, kt&oacute;ra niestety się wkr&oacute;tce kończy, doprowadzając do Via Baltica. Postanawiamy zakończyć na dzisiaj trasę i w pięknym sosnowym zagajniku rozbijamy namioty. Komar&oacute;w brak, więc rozkładamy maty i możemy spokojnie porozmawiać o planach na następne dni. Spodobała mi się kuchenka gazowa. Wieczorem zawsze grzeję wodę na kawę ( 3 w 1 ) i zajadam się polskimi andrutami powszechnie dostępnymi. </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 16&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Wtorek, 5 czerwca 2007&nbsp; 144 km</strong></p><p align="justify">144,7 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:11 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 20.42 km/h </p><p align="justify">Wstajemy jak zwykle wcześnie , wkr&oacute;tce dojeżdżamy do Palangi.

Palanga - plaża

Jest ciepło, mamy czas, jedziemy na pusta jeszcze plażę i opalamy się ze dwie godziny. Miasto rozwija się i jest ładne, plaża czysta i przestronna, nawet brałem kąpiel. Potem znajduje klub internetowy i wysyłam pozdrowienia. Kierujemy się na Tallin, aby jak najbliżej podjechać do miasta, by wcześnie rano je zdobyć. Na trasie skręcamy ( był znak ze sztućcami ) do miejscowości Myaryamaa, gdzie znajdujemy PUB 66 , jemy obiad standardowy za 69 koron &ndash; tanio. Rozbijamy się jakieś 25 km prze stolicą Łotwy. Pomimo słonecznego dnia, w nocy był duży spadek temperatury, znowu musiałem się cieplej ubrać. W nocy praktycznie cały czas jest jasno. Nad nami motolotnie, ciekawie przyglądają się z g&oacute;ry naszym namiotom. Komar&oacute;w nie było, więc poczytaliśmy o historii Łowy i o Tallinie. Tak przygotowany śmiało mogłem ruszyć naprz&oacute;d.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 17&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; Środa, 6 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">72,94 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 04:21 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.97 km/h </p><p align="justify">Bocznymi drogami docieramy do centrum. Trochę trąbiły na nas liczne tutaj trolejbusy. Ruch mały, docieramy do parku obok wysokiego miasta. Znajdujemy ławkę i zaczynamy się posilać, by nabrać sił przed zwiedzaniem. W 1265 zaczęto budowę największych w tej części&nbsp; ziem fortyfikacji, z murami liczącymi 2,5 kmśredniowiecznej Europie), do 16 mbasztami. Wkr&oacute;tce mocno pod g&oacute;rę i wchodzimy wewnątrz mur&oacute;w. Jesteśmy przy dużej cerkwi. Zaglądamy do środka, by poczuć nastr&oacute;j prawosławia. Następnie malowniczymi uliczkami zagłębiamy się w czas , kt&oacute;ry przeminął. Tutaj swobodnie można wyobrazić sobie, jak kiedyś wyglądało życie, można zapomnieć, kt&oacute;ry mamy obecnie rok. Z licznych miejsc widokowych podziwiamy panoramę Tallina, w tym niskiego miasta. Schodzimy do niskiego miasta, r&oacute;wnie pięknego. Mn&oacute;stwo wycieczek krąży labiryntami uliczek z zachowaną starą zabudową. Docieramy do rynku z ratuszem, parę fotek , pamiątki i trzeba ruszać dalej. To urokliwa miejsce, polecam !. Postanawiamy dziś wypocząć i parę kilometr&oacute;w za stolicą znaleźć obozowisko nad brzegiem morza. Opuszczając Tallin jedziemy drogą ułożona z betonowych płyt, ułożonych jeszcze za czas&oacute;w Adiego. Strasznie trzęsie, wypadła przytroczona do worka dwu litrowa butelka z piciem. Wkr&oacute;tce rozjechał ją Tir. Tak w upalny poranek pożegnałem się z zapasami picia. Sznur ciężar&oacute;wek usilnie stara się nas zepchnąć na szutrowe pobocze. Nie dajemy się. Zaczyna się asfalt, z szerokim oddzielonym ciągłą linią poboczem. Jest dużo bezpiecznej, śmigamy do przodu.Wybieramy&nbsp; Kaberneeme, mocno zbaczając z trasy. Wyb&oacute;r okazuje się trafiony, na pięknym cyplu rozbijamy namioty. Piękne widoki, spok&oacute;j ( nie licząc głośnej kolonii mew śmieszek ), kamienista plaża. Morze za zimne, żeby się kąpać, ale moczę długo nogi. Leżymy i opalamy się , komar&oacute;w brak. W porze obiadowej jedziemy do zauważonej w wiosce knajpy. Ceny okazują się mało atrakcyjne, zaczynają się od 110 koron, to dużo. Żeby jakoś wypaść jemy tylko zupę (solanka ) za 50 koron &ndash; drogo. Potem kierujemy się na sklep, by dopchać się lodami. W trakcie zakup&oacute;w chce płacić łatami, c&oacute;ż nie trudno o pomyłkę, jak w portfelu ma się walutę z trzech państw (nie liczę naszej ), to takie utrudnienie i trzeba być czujnym !. Potem do namiot&oacute;w, słońce praktycznie do 22 wieczorem.&nbsp; Napiszę jeszcze o kolacji. Hmmm&hellip;&nbsp; Trudno kupić w tych stronach konserwy mięsne, więc jak zobaczyłem na Łotwie to kupiłem . Pisało na niej &ndash; tuszonka ( zawtrak turysty ). W trakcie jedzenia miałem odczucie&nbsp; jakbym podkradł konserwę mojej fredce i właśnie ją w skryciu jem. Porzuciłem te pseudo konserwy, przechodząc w dalszej części wyprawy na paczkowane wędliny. Zrobiłem sobie kawę i zagryzałem andruty. Byliśmy z siebie zadowoleni, cel cząstkowo osiągnięty, pozostawało wr&oacute;cić do domu. A dom był daleko. Moja felga miała już porządną dziurę na obwodzie, trochę podkręciłem szprychy, bo była scentrowana. Edek robi zdjęcia zachodu słońca. O pierwszej w nocy nadal jasno, wyciągam kamerę i kręcę, ciekawe jak to wyjdzie. O trzeciej wzeszło już słońce. Na pewno myślicie, kiedy spaliśmy. Kolonia mew nie spała, więc my mogliśmy tylko drzemać, wychodząc czasami za potrzebą. Melduję, że rano byłem wyspany. długości (jednymi z najdłuższych w wysokości, z 45 </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 18&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 7 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">162,8 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:04 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 27.16 km/h </p><p align="justify">Ruszamy na&nbsp; wsch&oacute;d w kierunku ruskiej granicy. Mijamy miejscowość Rakvere ( zobaczcie gdzie to jest), kt&oacute;ra przez cztery lata jako lenno, należała do Rzeczpospolitej Obojga Narod&oacute;w . Wypoczynek i obiad zaplanowaliśmy w Azeri. Niewypał !!!. Miasteczko w połowie opuszczone, bar i niekt&oacute;re sklepy pozamykane. Edek pytał o plażę, ale usłyszał, że nie ma !!!. Nie bardzo w to wierzyliśmy, zaczęliśmy szukać sami. Nad brzegiem morza potężna opuszczona fabryka, wysoki zarośnięty brzeg. Od morza dochodzi nieprzyjemny zapach, woda brudna. Bardzo rozczarowani opuszczamy te okolice, czym bliżej ruskich tym gorzej to wszystko wygląda.&nbsp; Wracamy na gł&oacute;wną drogę i zauważam, że moja tylnia felga zaczyna pękać wzdłuż. Jedziemy do&nbsp; najbliższego miasta Kokhtla &ndash; Yarve. Jakoś znaleźliśmy sklep rowerowy, nie maja jednak takich felg. Dostaję kartę ze szkicem, gdzie znajdę serwis w następnym mieście. To miasto to Yykhi. Serwis był oczywiście zamknięty. Poszedłem do sklepu i udało się ściągnąć serwisanta. Rozmowa słabo szła, bo Estończyk po rusku udawał niekumanego. Jakoś um&oacute;wiliśmy się na drugi dzień rano, że w ciągu dw&oacute;ch godzin wymieni felgę ( 230 ) koron&nbsp; za 100 koron.&nbsp; Nie mogliśmy ruszać dalej ,więc wymyśliliśmy nocleg nad morzem. Zrobiliśmy małe zakupy w markecie. Wr&oacute;ciliśmy się i jadąc dziewięć kilometr&oacute;w szutrem, dotarliśmy do celu, niedaleko miejscowości Valaste, nad zatoką fińską. Niestety brzeg w tych okolicach wznosi się około 40 m nad poziomem wody. Znaleźliśmy&nbsp; miejsce nad urwiskiem, namioty rozbite 2 m od przepaści. Widoki piękne, znalazłem nawet miejscową, wydrążoną w kamieniu ścieżkę, pozwalającą zejść na d&oacute;ł, jednak nie schodziłem. </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 19&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 8 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">116,03 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:04 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 19.33 km/h </p><p align="justify">Przy serwisie byliśmy przed dziesiątą. Położyłem mojego konia na trawę i wyjąłem tylnie koło. Po dw&oacute;ch godzinach było gotowe, cena wzrosła do 360 koron, ale nie pytałem dlaczego. Chcemy opuścić miasto, duży ruch. Samoch&oacute;d przede mną hamuje, nie zdążyłem się wypiąć i przewracam się na bok. Sakwy zamortyzowały wywrotkę, rozciąłem tylko łokieć. Edek wyciąga plaster ( bierzcie plastry ). Jest za to efekt uboczny, rozpadło się siodełko. Wyskoczyło z stalowego stelażu i nijak się je nie da założyć. Wracamy do serwisu, może pomogą, ale też nic. Przy pomocy taśmy pakującej mocuje siodełko do stelaża. Tak będę jechał prawie dwa dni. Tylnia część była już przystosowana do każdych warunk&oacute;w. W końcu ruszamy. Docieramy do jeziora Peipsi o powierzchni 2670 km2, rozciąga się z p&oacute;łnocy na południe na długości 140 km, maksymalna jego szerokość wynosi 50 km, a głębokość do 15 m (przeciętna 8 m). Odpoczywamy, jemy i opalamy się . Na kąpiel woda wydawała mi się za zimna. Edek przeczytał w przewodniku, że jezioro bywa zamarznięte do maja, co potwierdziło trafność mojej decyzji. Pod wiecz&oacute;r ruszmy dalej by koło si&oacute;dmej szukać miejsca nad wodą na biwak. Niestety dostępu brak, cały czas prywatne działki ( znowu ERA, tym razem eraterra ), brak przejazdu. A pisało, że obszary mało zaludnione ?. Lądujemy przy drodze. Do Tartu 53 km.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 20&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 9 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">130,98 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:11 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.33 km/h </p><p align="justify">Następny dzień to zwiedzanie Tartu, miasta akademickiego i zbliżenie się do granicy z Łotwą. Zaczynają się g&oacute;rki. Tartu nas nie zachwyciło, przechadzka po deptaku , parę fotek i ruszamy dalej w stronę Vyru, gdzie nad jeziorem o tej samej nazwie odpoczywamy i opalamy się do p&oacute;źnych godzin. Za miastem szukamy noclegu. Parę podjazd&oacute;w i jesteśmy w Haanja Park ( mapkę Edek dostał w informacji ), na najkr&oacute;tszej drodze do granicy. Za małym wzniesieniem przy drodze rozbijamy się. Są komary, ale już się przyzwyczaiłem. Przyszedł czas na naprawę siodełka. Jadąc dłuższy czas w dość niewygodnej pozycji rozmyślałem nad zakupem nowego, gdy wpadł mi myśl użycia palnika. Nad ogniem rozgrzewam do czerwoności stelaż siodełka i następnie bez problem&oacute;w , topiąc trochę plastiku, naciągam nań siodełko. Pełny sukces.!. Zadowolony piję kawę i zajadam andruty.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 21&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 10 czerwca</strong></p><p align="justify">124,47 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:51 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.04 km/h </p><p align="justify">Jedziemy w kierunku granicy. Park jest piękny, co chwila jezioro. Warto tędy przejechać. Celnik po rusku życzy szerokiej drogi. Odpoczynek wyznaczyliśmy nad największym jeziorem Łotwy, Ozaluskne. By do niego dojechać musimy pokonać 20 km odcinek szutru. Nad jeziorem jest miejsce nad odpoczynek .Woda czysta i ciepła. Jest okazja by spłukać trudy podr&oacute;ży. Długo pływamy. Czas ruszać. Do Balvi docieramy ekspresowo. Obiad w bistro za 2 łaty i lody 0,18. Co sklep to lody, w sumie zjedliśmy po trzy lody, jakoś tak wyszło.

gdzieś w Estoniiek

Jedziemy na czas do 18 godziny i zaczynamy szukać spania. Rozbijamy się w krzakach koło drogi, do Rezekne zostało 55 km .</p><p align="justify">Do odnotowania &ndash; dziś gonił nas pies. GPS pokazuje 2761 przejechanych kilometr&oacute;w.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 22&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 11 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">103,19 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 05:34 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.76 km/h </p><p align="justify">Rano namioty mokre od rosy . W Rezekne robimy sobie zdjęcie pod pomnikiem zjednoczenia Łotwy, małe zakupy . Zaczynają się niezłe g&oacute;rki. Przejeżdżamy 4 km od najwyższego wzniesienia Łotwy ,ale szutrowa droga zniechęca nas do jej zdobywania.&nbsp; Trochę zmęczeni odpoczywamy w szuwarach jeziora Ozranas. Niebo zaczyna silnie się chmurzyć. Ruszamy w kierunku jeziora Ozesha, gdzie będziemy szukać noclegu. Znajdujemy pole namiotowe nad samym jeziorem, gospodarz m&oacute;wi trochę po polsku. Woda czysta , kąpiel obowiązkowa. Robię zdjęcia zachodu słońca, widoki prześliczne. Jeziora ma podobno 70 wysepek.

Powrót - Opuszczamy Estonię

Trochę popadało, ale namioty już były rozbite. Spoglądam na świat przez otwarte poły namiotu i widzę machającego człowieka. Po chwili rozmawiamy po polsku. To Łotysz Janvane, często przebywający w Polsce. W tr&oacute;jkę idziemy do pobliskich blok&oacute;w poznać&nbsp; jego przyjaci&oacute;ł. Kto chce poznać trochę kolorytu wnętrza, niech odwiedzi takie miejsce, chociaż niekt&oacute;rzy mogli by doznać szoku. Mieszkanie i lokatorzy, długo by opisywać. Jedno mogę powiedzieć, pomimo warunk&oacute;w w jakich mieszkają i jaki prowadza tryb życia, są przyjacielscy i humor ich nie opuszcza. Koło godziny 23 lądujemy w namiotach.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 24&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 12 czerwca 2007&nbsp;</strong> </p><p align="justify">106,42 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:26 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.37 km/h </p><p align="justify">Na trasie zostało jedno większe miasto Daugavpils.&nbsp; Po drodze przejeżdżamy przez miejscowości z polskimi śladami, Dagda i Krasław ( na cmentarzu jest pomnik poległych polskich&nbsp; żołnierzy w 1920 roku ). W czasie jazdy robimy sobie przerwę w miejscowości Sprutki, przy ogromnym kościele , kt&oacute;ry zwr&oacute;cił naszą uwagę, gdyż&nbsp; dokoła tylko pola. Siedzimy na ławeczce, wkr&oacute;tce nadchodzi kobieta i poznajemy historię budowy kościoła. Otwiera nawet wejście, możemy zobaczyć środek. Kiedyś to miejsce było pełne, teraz w procesji idzie sześć os&oacute;b. Koło południa docieramy do Daugavpils, duże ładne miast z deptakiem zamiast rynku , po kt&oacute;rym chodzą niezłe sztuki. Jemy obiad w bistro ( 2,4 łata ). Edek standartowo w informacji , przynosi mapkę z lokalizacją campingu. Po chwili jesteśmy za miastem nad jeziorem Stropu ( www.stropuvilnis.lv)&nbsp; . Rozbijamy namioty, kąpiel w jeziorze, potem lody i kawa w barze. To jedyne namioty, po za tym ośrodek jest pilnowany przez ochronę, więc spaliśmy spokojnie. Na liczniku 2975 km, do domu coraz bliżej. </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 25&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 13 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">132,41 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:46 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.97 km/h </p><p align="justify">Do granicy z Litwą niedaleko. Wydajemy ostatnie łaty na drobne zakupy. Za granicą znowu niezłe kopce, trzeba ostro naciskać na pedały, zwłaszcza, że Edek nie odpuszcza i utrzymuje tempo. Dojeżdżamy do Ignaliny ( elektrownia atomowa ), gdzie w knajpie jemy obiad za 25 lit&oacute;w ( drogo ). Gdzieś na 70 km przed Wilnem pogoda załamuje się. Szybko skręcamy w las i na ładnej polance na czas, przed burzą , rozbijamy się. </p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 26&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 14 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">173,8 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 08:49 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 19.63 km/h</p><p align="justify">Poprzedniego dnia zmuszeni załamaniem pogody nocowaliśmy w lesie koło drogi. Miejsce niezłe , bez komar&oacute;w. W nocy nieźle lało, ale my bezpieczni pod namiotem. Rano pobudka i w trasę. Za cel przejechanie jak najwięcej kilometr&oacute;w i zbliżenie sie do granicy. Mijamy g&oacute;rą Wilno drogą 108, żeby nie tracić czasu. Trasa bardzo się wyprostowała , skończyły sie uciążliwe podjazdy. Przez moment jedziemy drogą, kt&oacute;rą jakieś 2 tygodnie wcześniej jechaliśmy na Kiejdany. Historyczny moment. Po drodze jemy lody, przed sklepem wszyscy przyznają sie, że są polakami, pr&oacute;bując przy okazji naciągnąć na piwo. Obiad jemy w Vievis. W centrum knajpa , super tanio i smacznie. Za 8 lit&oacute;w zupa i schabowy. Potem jazda droga 122 - zupełny odjazd. Na 31 km 1000 zakręt&oacute;w, 300 podjazd&oacute;w i zjazd&oacute;w. Sprawę rekompensują cudowne widoki i bezludna okolica.&nbsp; Jedziemy na czas do godziny siedemnastej. Było trochę trudno znaleźć miejsce do rozbicia , w końcu lądujemy przy drodze. Kolacja i śpimy. Jutro granica. Jesteśmy jakieś 20 km od Alytus.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 27&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 15 czerwca 2007&nbsp;</strong> </p><p align="justify">100,48km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 04:59 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 20.09 km/h</p><p align="justify">Od startu Edek mocno naciska na pedały, znowu jakieś muchy w nosie. Do granicy bliziutko. W Lizyday wydajemy ostatnie lity, na śniadanie i oczywiście lody. Słońce znowu przyjaźnie do nas mruga. Granica bez historii, znowu u siebie. Zatrzymujemy się nad jeziorem Rachelany , gdzie zażywanym orzeźwiającej kąpieli. Odwiedzamy Sejny, gdzie jeszcze niedawno w tr&oacute;jkę szykowaliśmy się na zdobywanie Litwy, Łotwy i Estonii. Zjadamy po ogromnej pizzy. W drodze do Augustowa, zatrzymujemy się w miejscowości Głęboki Br&oacute;d, na polu namiotowym ( 7zł ). Gospodarz pożycza nam kajak ( 10 zeta ) !. Porzucamy nasze rowery, Czarna Hańcza z całym swym urokiem, zostaje naszą szosą. Tym razem WIOSŁUJEMY ponad godzinę, podziwiając urocze widoki. Polecam to miejsce, znak informacyjny jest na drodze. Można wynająć domek za 60 złotych. Wszędzie dobrze, w domu najlepiej.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 28&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 16 czerwca 2007</strong></p><p align="justify">140,62 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 08:13 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 17.21 km/h</p><p align="justify">W Polsce postanowiliśmy się nie spieszyć, zwłaszcza, że pogoda dopisywała. Opuszczając Czarną Hańcze, przez August&oacute;w, jedziemy zobaczyć Białystok. Miasto wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Jemy obiad W Tesco przed miastem . W mieście oglądamy ogromny pałac Branickich i robimy sobie zdjęcie z Piłsudzkim. Nocleg 20 km za miastem, obok miejsca formowania 26 pułku LWP.</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 29&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 17 czerwca 2007</strong> </p><p align="justify">122,43 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:37 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18,72 km/h</p><p align="justify">Jedziemy na Drohiczyn, po drodze dwie godziny odpoczywamy nad Bugiem w Osn&oacute;wce. Rzeka brudna, nawet nie moczyłem n&oacute;g, za to widoki przepiękne. W Drohiczynie obiad i znajdujemy miejsce na nocleg nad Bugiem koło mostu za Tonkielami. Komar&oacute;w brak.&nbsp;</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 30&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 18 czerwca 2007</strong> </p><p align="justify">101,89 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 05:23 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 19.11 km/h</p><p align="justify">Odwiedzamy Siedlce, spędzamy tam ponad godzinę. Burza zagania nas w pole. Rozbijamy namioty w kroplach deszczu. Po burzy nachodzi nas gospodarz, jest przyjacielsko usposobiony. Zaczynamy pogawędki, między innymi o ostatniej bitwie września 1939 w tej okolicy prowadzonej przez gen. Kleberga&nbsp;</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 31&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 19 czerwca 2007&nbsp;&nbsp;</strong> </p><p align="justify">101,7 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 06:12 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 16.43 km/h</p><p align="justify">Odwiedzamy Dęblin i Puławy. Zwiedzamy pałac Czartoryskich, schodzimy do podziemnej groty &ndash; kaplicy. Następnie odwiedzamy Kazimierz Dolny, na rynku pijemy kawę. Pod wrażeniem uroku miejsca na stole zostawiam aparat fotograficzny , kt&oacute;rego już nie odzyskujemy. Znajdujemy nocleg nad Wisłą w miejscowości Zast&oacute;w. Wisła rzeka bardzo brudna w tym miejscu, nawet nie moczyłem n&oacute;g.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 32&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 20 czerwca 2007&nbsp;&nbsp;</strong> </p><p align="justify">94,5 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 05:16 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.17 km/h</p><p align="justify">Odwiedzamy Sandomierz. Bardzo mi się spodobała star&oacute;wka, czysta i ładnie utrzymana. Miejsce warte odwiedzenia. Po rozbiciu zauważam, że tylnia opona rozeszła się przy feldze i dętka ma zamiar wyjść na zewnątrz ( spore wybrzuszenie ). To pokłosie uszkodzonej felgi. Edek wyciąga nici dratwę i przy pomocy kleszczy , szyję na okrętkę uszkodzone miejsce. Na tym mistrzowskim szyciu dotrę p&oacute;źniej bez problem&oacute;w do domu. Morał &ndash; bierzcie na wyprawy mocne nici !!.</p><div align="justify">&nbsp; </div><p align="justify"><strong>Dzień 33&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 21 czerwca 2007&nbsp;&nbsp;</strong> </p><p align="justify">99,46 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 05:28 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 18.10 km/h</p><p align="justify">Chociaż nie po drodze jedziemy zobaczyć pałac w Baranowie Sandomierskim. Promem przeprawiamy się na drugi brzeg Wisły ( 1,50 zł ). Rzucamy okiem na pałac w Kurozewkach i jedziemy nad jezioro Chańcza. Tu odpoczywamy na piaszczystej plaży, kapiemy się i posilamy do wieczora. Jedziemy przez Szydł&oacute;w, w połowie XIV w. kr&oacute;l Kazimierz Wielki wzni&oacute;sł tutaj warowny zamek oraz kości&oacute;ł pw. Świętego Władysława. Miasto zostało otoczone obronnym murem z trzema bramami: Krakowską, Opatowską i Wodną.</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 34&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 22 czerwca 2007&nbsp;</strong> </p><p align="justify">102,42 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 05:52 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 17.35 km/h</p><p align="justify">Dzień bez historii. Podjeżdżamy do Lisic. Kamping 10 złotych od namiotu. Idziemy w g&oacute;rki podziwiać adept&oacute;w wspinaczki. Jemy porządny obiad, zapijamy piwem.&nbsp;</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dzień 35&nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; &nbsp;&nbsp;&nbsp; 23 czerwca 2007&nbsp;&nbsp;</strong> </p><p align="justify">98,35 km&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 07:22 h&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; 13.29 km/h&nbsp;</p><p align="justify">Kończymy wyprawę. Camping w Podlesicach wybraliśmy, żeby się przed pokazaniem w domu porządnie odświeżyć pod ciepłym prysznicem. Rano wstaliśmy wyjątkowo p&oacute;źno. Edek puścił mnie na prowadzenie ostatniego etapu, więc tempo nie przekraczało 20 km/h. Po początkowych zmaganiach z g&oacute;rkami, pomknęliśmy w stronę Tarnowskich G&oacute;r. Tam czekał na nas Janek, zapalony biker, kt&oacute;ry prowadził stronę z kr&oacute;tkimi relacjami z wyprawy. http://gryfo.republika.pl/ . Na rynku ostania kawa i lody . Edek pomknął w stronę Zawadzkie, a ja z Jankiem po drodze odwiedziliśmy Chechło, żeby przypomnieć sobie stare kąty.</p><p align="justify"><strong>01-06-2007&nbsp;&nbsp;&nbsp; 109 km </strong></p><p align="justify"><strong>1490 km w czerwcu 2710 w sumie 4200 km</strong></p>&nbsp;