ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Studencka wyprawa na Krym (lipiec 2009)

Autor: Tomek Mazur
Data dodania do serwisu: 2010-08-13
Relacja obejmuje następujące kraje: Ukraina
Średnia ocena: 6.00
Ilość ocen: 24

Oceń relację

<!--[if gte mso 9]><xml> <w:WordDocument> <w:View>Normal</w:View> <w:Zoom>0</w:Zoom> <w:HyphenationZone>21</w:HyphenationZone> <w:PunctuationKerning/> <w:ValidateAgainstSchemas/> <w:SaveIfXMLInvalid>false</w:SaveIfXMLInvalid> <w:IgnoreMixedContent>false</w:IgnoreMixedContent> <w:AlwaysShowPlaceholderText>false</w:AlwaysShowPlaceholderText> <w:Compatibility> <w:BreakWrappedTables/> <w:SnapToGridInCell/> <w:WrapTextWithPunct/> <w:UseAsianBreakRules/> <w:DontGrowAutofit/> </w:Compatibility> <w:BrowserLevel>MicrosoftInternetExplorer4</w:BrowserLevel> </w:WordDocument> </xml><![endif]--><!--[if gte mso 9]><xml> <w:LatentStyles DefLockedState="false" LatentStyleCount="156"> </w:LatentStyles> </xml><![endif]--><!--[if !mso]><object classid="clsid:38481807-CA0E-42D2-BF39-B33AF135CC4D" id=ieooui></object> <style> st1:*{behavior:url(#ieooui) } </style> <![endif]--> <!-- /* Font Definitions */ @font-face {font-family:Wingdings; panose-1:5 0 0 0 0 0 0 0 0 0; mso-font-charset:2; mso-generic-font-family:auto; mso-font-pitch:variable; mso-font-signature:0 268435456 0 0 -2147483648 0;} /* Style Definitions */ p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal {mso-style-parent:""; margin:0cm; margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:12.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-font-family:"Times New Roman";} @page Section1 {size:612.0pt 792.0pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt; mso-header-margin:35.4pt; mso-footer-margin:35.4pt; mso-paper-source:0;} div.Section1 {page:Section1;} --> <!--[if gte mso 10]> <style> /* Style Definitions */ table.MsoNormalTable {mso-style-name:Standardowy; mso-tstyle-rowband-size:0; mso-tstyle-colband-size:0; mso-style-noshow:yes; mso-style-parent:""; mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt; mso-para-margin:0cm; mso-para-margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:10.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-ansi-language:#0400; mso-fareast-language:#0400; mso-bidi-language:#0400;} </style> <![endif]--> <p align="justify">&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp; <!-- @page { size: 21cm 29.7cm; margin: 2cm } P { margin-bottom: 0.21cm } --> </p><p align="JUSTIFY"> Zanim przejdę do treści najbardziej istotnych wspomnę, jak doszło to tego, że znalazłem się tam a nie gdzie indziej. Pierwotną ideą był udział w 2-tygodniowym spływie kajakowym na Ukrainie, jednakże z początkiem lipca 2009 doszły mnie słuchy o tajemniczej wyprawie &bdquo;Azjat&oacute;w&rdquo; z og&oacute;lnie pojętego Wschodu (z Lublina. Moich &bdquo;Azjat&oacute;w&rdquo; tj. Olę, Gosię i Przemka poznałem na stypendium Erasmusa 2007-2008 na Selcuk University w Konya (Turcja). Wiadomość ta okazała się na tyle silnym bodźcem, że postanowiłem dowiedzieć się na temat owych fakt&oacute;w trochę więcej. Jeden telefon do Oli, drugi do Michała i wszystko stało się jasne &ndash; destynacja Krym, start w połowie lipca. </p> <p align="JUSTIFY"> Tak więc, 14 lipca o godzinie 22.25 Michał, następnie ja o 23.25 znaleźliśmy się w pociągu relacji Szczecin Gł.-Lublin, na odcinku kt&oacute;rego zastraszające tempo wyniosło ponad 9 godzin. Po kilku browarach i ledwo przespanej nocy o 7.55 dotarliśmy do stolicy &bdquo;Polski B&rdquo; tj. Lublina. Następnie, skierowaliśmy się na miejscowy dworzec PKP i podjęliśmy obserwację tubylc&oacute;w jako, że reprezentują oni odmienny od naszego styl ubierania i zachowywania się. Po dw&oacute;ch godzinach oczekiwania przyjechał komitet powitalny w postaci Małgo, kt&oacute;ra nam&oacute;wić na wyprawę się nie dała. Po kolejnej godzinie dołączyła do nas reszta ekskursji, co w sumie dało 8 os&oacute;b (Skład grupy to: Ola (Social), Przemo, Michał, Basia, Maciek, Piotrek, Paweł i Tomek). Z sentymentem spojrzeliśmy na wysłużonego Ikarusa, kt&oacute;rego tylne miejsc&oacute;wki należeć wkr&oacute;tce miały do nas. Dotarłszy do granicy w Rawie Ruskiej wypiliśmy po drinku made by Oboloń i ruszyliśmy dalej w kierunku miasta Lw&oacute;w. O 16.40 na miejscu powitała nas postać wybitna - Pani Sława, kt&oacute;ra ponoć &bdquo;trzęsie całym Lwowem&rdquo; <font face="Wingdings">J</font> Po drodze przypomnieliśmy sobie smak <em>1715</em> i innych z gatunku złotego trunku. Złożywszy bagaże w naszym lokum, skierowaliśmy się obowiązkowo do <em>Pyzatej Chaty</em> będącej gł&oacute;wną jadłodajnią turyst&oacute;w (podr&oacute;żnik&oacute;w też). Nie mogąc znieść widoku pijaczka &bdquo;tańczącego&rdquo; na chodniku prowadzącym do opery, wybraliśmy się po Longerka, kt&oacute;rego co rok inny poznajemy smak. Następnie, po wcześniejszym zaopatrzeniu się w &bdquo;mokry prowiant&rdquo;, poszliśmy odwiedzić pomnik Iwana Franko. Skutkiem owych manewr&oacute;w był ciężki poranek, kt&oacute;ry szczeg&oacute;lnie dał się we znaki Michałowi, Maćkowi i Przemowi. </p> <p align="JUSTIFY"> 16.07 &ndash; godz. 8.37 to start żelazną drogą do Chmielnickiego, gdzie pożywiliśmy się pizzą i uzupełniliśmy zapasy na drogę, kt&oacute;rą kamrat Cybuski przespał prawie całą. Warto wspomnieć, że w międzyczasie Ola została skarbnikiem, kt&oacute;rej to funkcji pełnienie okazało się nie lada wyczynem ;) otrzymała ksywę Social. W momencie, gdy niekt&oacute;rzy rozmyślać zaczęli o śnie, Paweł z Przemkiem podjęli inicjatywę niejakiego Saszy, jako że &lsquo;we are Ukrainians&rsquo;. Cała sprawa znalazła sw&oacute;j finał w tym, że chłopaki wr&oacute;cili po 20 minutach, ponieważ &bdquo;prowadnica&rdquo; złą kobieta była. Po drugie, wszystko byłoby dobrze, gdyby Pani (wsp&oacute;łtowarzyszka podr&oacute;ży) z naszego przedziału pozwoliła otworzyć okno, do czego jednak nie doszło. Ranek rozpoczęliśmy piwem, kt&oacute;ry momentami przegryzany był kawałkiem bułki, tudzież batonikiem. O 10 rano dotarliśmy do Symferopola, kt&oacute;ry przywitał nas wieżą zegarową oraz&hellip; tłumem turyst&oacute;w. Paradoksalnie pierwszym punktem, kt&oacute;ry odwiedziliśmy był miejscowy McDonalds (tak wiemy, hańba ale już nigdy więcej tego nie powt&oacute;rzymy, słowo!!!), po odwiedzeniu kt&oacute;rego skierowaliśmy się ku bazarowi z niebanalnymi owocami i przyprawami. Udało się nawet zakupić ciekawy owoc, o bliżej nie znanej nazwie, kt&oacute;ry jednak ani ilością, ani jakością nie zachwycił. Siedząc w pociągu do Bachczysaraju nawet nie wprawione oko dostrzec mogło miejscowy meczet, co u niekt&oacute;rych wywołało jednoznaczne retrospekcje erasmusowego pobytu w Turcji. A tak przy okazji, nasz kompan Michał, przedstawił nam swoją nocną apokalipsę podczas kt&oacute;rej pogryziony został ponoć przez małego hipopotama, kt&oacute;rego biedny Michałek chciał pogłaskać (był to oczywiście sen). </p> <p align="JUSTIFY"> Zakończywszy podr&oacute;ż tzw. elektriczką dotarliśmy do Bachczysaraju, gdzie na miejscowym pekapie pod swoje skrzydła przygarnął nas Fiodor. Zorganizował on marszrutkę, kt&oacute;rą pojechaliśmy do wynajmowanych przez niego komnat. Po złożeniu bagaży i odświeżeniu, wybraliśmy się na przechadzkę po skalnym mieście, nie pozwalając jednocześnie organizmowi stracić odpowiedniej ilości progu procentowego regulowanego kolejnymi Oboloniami. Po dotarciu na miejscowy szczyt zrobiliśmy kilka ciekawych foton&oacute;w i ustaliliśmy plan na dzień następny, co do zadań łatwych nie należało. Wczesny wiecz&oacute;r upłynął pod znakiem kolacji, kt&oacute;rej organizatorami byli nasi krymsko-tatarscy gospodarze, jednym z dań była <em>biber dolmasi</em>, danie bardzo dobrze znane m.in. w Turcji. </p> <p align="JUSTIFY"> Danie owe uważnie obserwował Przemo, jako że popadł on wcześniej z dolmą w konflikt! Tym jednak razem to &bdquo;najlepszy wsp&oacute;łlokator na świecie&rdquo; był g&oacute;rą, bravo Przemo! Fakt, że &bdquo;papryczki&rdquo; okazały się OK pociągnął za sobą wypicie 1L &bdquo;balsamu&rdquo; i ponoć wina, &bdquo;ponoć&rdquo; jako że autor tekstu &bdquo;krwistym trunkiem&rdquo; się nie uraczył. &bdquo;Rankiem&rdquo; tj. o 12.00 wybraliśmy się do miejscowego monastyru i na Czufut Kale (&bdquo;Miasto Żydowskie&rdquo;). Warto zaznaczyć, że pogoda w owym czasie dopisywała, a raczej ostro grzało w banię, więc po zdobyciu szczytu, jeden po drugim skierowaliśmy się pod prysznic, kt&oacute;ry na nowo &bdquo;stworzył człowieka&rdquo;. Wieczorem, natomiast trzeba było standardowo stoczyć nier&oacute;wna walkę z &bdquo;balsamem&rdquo; od kt&oacute;rego rankiem bolała, co niekt&oacute;rych głowa. </p> <p align="JUSTIFY"> 19.07 z lekkim poślizgiem wyruszyliśmy do Sewastopola, jako że każdego (czyt. dziewczyny) ciągnęło już do morza, a co za tym idzie &ndash; na plażę. Wracając wspomnieniami do Bachczysaraju, spotkaliśmy tam grupę krajan&oacute;w, z kt&oacute;rymi wymieniliśmy opinie na temat wakacyjnych wojaży. Na naszej drodze do Sewastopola przejeżdżaliśmy przez tunele wydrążone w skałach. Przebicie się przez najdłuższy zajęło 35 sekund (w tempie ok. 60 km/godz.). Miasto to słynie z podupadłej Floty Czarnomorskiej i z wojny krymskiej lat 1853-1856. No i z drożyzny. Na dworcu opr&oacute;cz wymarzonej, niebieskiej wołgi spotkaliśmy młodzież z Polski, kt&oacute;ra udzieliła nam kilku cennych info. W międzyczasie zrezygnowaliśmy z &bdquo;nagranej&rdquo; chaty, kt&oacute;rej cena wzrosła do 60 grywni. </p> <p align="JUSTIFY"> Ni stąd, ni zowąd celem podr&oacute;ży stał się Fiolet, do kt&oacute;rego dotarcie stanowiło nie lada wyzwanie. Po pierwsze, zn&oacute;w grzało w czaszkę niesamowicie, a po drugie nie każdy szofer pragnął zabrać 8 turyst&oacute;w z r&oacute;wną ośmiu liczbą bagaży. Zanim jednak doszło do &bdquo;ostatecznego zapakowania&rdquo;, zostawiliśmy bagaże w magazynie przydworcowym (chyba 10 UAH) i wybraliśmy się na &bdquo;zwiedzanie&rdquo; miasta. Gł&oacute;wną atrakcją było opłynięcie słynnej Floty Czarnomorskiej, kt&oacute;ra lata świetności ma już za sobą. Jeśli chodzi o Fiolent to &bdquo;zmuszeni&rdquo; zostaliśmy do noclegu na kempingu, co możliwe było po uprzednim uzyskaniu &bdquo;błogosławieństwa&rdquo; miejscowego popa. Żeby było śmieszniej, to nie usadowiliśmy się na polu namiotowym tylko poza nim, na terenie parku krajobrazowego, co też było zakazane. C&oacute;ż&hellip; tak wyszło. Tak czy inaczej humory dopisywały i po rozstawieniu namiot&oacute;w, zdążyliśmy jeszcze wybrać się na plaże (sprawa honoru dla Sociala, kt&oacute;ra miała problemy techniczne z &bdquo;strojem pływackim&rdquo;), i wedle tradycji spałaszować arbuza. Podczas kolacji, kt&oacute;rej gł&oacute;wnymi elementami był pasztet i konserwa, no i kiełbarki też się jakieś znalazły. W sumie to kilku bohater&oacute;w wybrało się po zakupy i opanowawszy mroczne zaułki Fiolentu dostarczyło potrzebne zapasy <font face="Wingdings">J</font> </p> <p align="JUSTIFY"> 20.06 - Wow&hellip; to była pierwsza noc spędzona w namiocie. Aż lżej się człowiekowi zrobiło, ze wreszcie użył tego sprzętu noszonego przecież cały czas na plecach ;) Jednakże aura w nocy sprzyjała tak, że spanie w namiocie stało się dla niekt&oacute;rych niemożliwe. Dlatego panowie z namiotu nr 2 &bdquo;wynieśli się&rdquo; na pobliską g&oacute;rkę i spali w samych śpiworach &nbsp;(wśr&oacute;d śmiałk&oacute;w był sam autor, kt&oacute;ry cierpliwie oczekiwał na wsch&oacute;d słońca = klapa). Ale co ja się rozpisuje na tak błahy temat. Wydarzeniem była interwencja popa, kt&oacute;remu nie spodobał się fakt, że używaliśmy monastyrnego &bdquo;WC&rdquo;. Grupa, wyraźnie zniesmaczona podjęła decyzję o podr&oacute;ży stateczkiem do Balaklawy, co odbyło się z fiolentowej plaży. W międzyczasie podjęta została pr&oacute;ba opalania się. Dotarłszy do Balaklawy natrafiliśmy na problem zwany komnata. Po raz kolejny pomocni okazali się nasi rodacy, kt&oacute;ry wypatrzył Przemo. Skończył się na tym, ze niejaki Anatolij załatwił nam chatę za 350 ukraińskich &bdquo;dzienieg&rdquo; za noc. Miejsc&oacute;wka okazała się przednia, ze stoł&oacute;wka i sklepem tuż za rogiem. Wieczorem Michał objął funkcję szefa kuchni co zaowocowało wyśmienitym spaghetti. Po tym się rozpoczęło&hellip;</p> <p align="JUSTIFY"> 21.07 - O poranku ogarnęliśmy się i poszliśmy do miejscowej stoł&oacute;wki na barszcz i kotleta. Następnie zwiedziliśmy podziemne tunele w kt&oacute;rych stacjonowały kiedyś rosyjskie łodzie podwodne. Warto napomknąć, że o owych podziemiach wiele przewodnik&oacute;w nie wspomina co sprawia, że owy trip nabrał specjalnego znaczenia (no i ochłodzić się można było!!!). Po wizycie w podziemnych tunelach, uzupełniwszy zapasy, zaokrętowaliśmy się na ł&oacute;dź płynącą na jedna z pobliskich plaż (Srebrną) na kt&oacute;rej odbył się największy jak dotąd akt opalania riebiaty. W pewnym momencie wybraliśmy się z Przemem i Michałem na tzw. akcję g&oacute;rską, kt&oacute;ra prawie doprowadziła nas do celu zwanego &bdquo;Beczką Śmierci&rdquo;. </p> <p align="JUSTIFY"> W środę 22.07 wybraliśmy się z rana na trip do Ałupki, gdzie &bdquo;podziwialiśmy&rdquo; przereklamowany zameczek o nazwie Jask&oacute;łcze Gniazdo. Ponadto pośr&oacute;d prowadzących do niego uliczek można było zrobić sobie fotona z jastrzębiem lub małpką (żenada). Wr&oacute;ciwszy do Balaklawy, posililiśmy się w lokalnym bufecie, a następnie pomaszerowaliśmy na miejscowy zamek, gdzie strzeliliśmy &bdquo;kilka&rdquo; ciekawych fotek, no i nawiązaliśmy kontakt z Małgo. Wieczorem Michał z Tomasem zrobili super jedzonko, kt&oacute;re ochrzczone zostało mianem balaklawskiego spagetti. Po przyznaniu kolejnych odznaczeń przez Sociala, kt&oacute;ra bojowo prowadziła nas przez znoje podr&oacute;ży, wybraliśmy się na spacer po porcie, na kt&oacute;rym spotkaliśmy 3 rowerzyst&oacute;w z Polszy. </p> <p align="JUSTIFY"> 23.07 - w czwartek pobudka o 6 i wyprawa do Sudaku ;) jedną z miejscowych atrakcji była twierdza genueńska i&hellip; wysokie ceny. Będąc na dworcu od razu ogarnęła nas pewna pani (ksywa Drajwer), kt&oacute;rej oferta opierała się na haśle: 30 UAH. Nie zastanawiając się długo skorzystaliśmy i&hellip; warto było. Tym bardziej że mieliśmy transport autem, kt&oacute;re dynamicznie poprowadzone zostało przez sprawczynię całego zamieszania. Po zaopatrzeniu się w arbuza, tego samego dnia wybraliśmy się na plażę, kt&oacute;ra była bardzo oblegana, do czego w sumie musieliśmy przywyknąć. Arbuzowanie odbyło się w pobliskim lasku, nieopodal kt&oacute;rego znajdowała się ścieżka na plażę płatną co przeciwstawiało się zasadzie naszej grupy, kt&oacute;ra jeśli miała płacić to tylko grosze ;) kolejno ekipa uległa podziałowi, jako że dziewczyny postanowiły skorzystać z resztek zachodzącego słońca, na co malcziki odpowiedzieli degustacją kawy oraz spaleniem sziszy (nargile). Zebrawszy się w kupę zaopatrzyliśmy się w prowiant i wypiliśmy 1,5 L balsamu, co jednak okazało się za małą ilością. </p> <p align="JUSTIFY"> 24.06 - Haa&hellip; pomimo tego jutrzenka nie dla każdego okazała się miła, co szczeg&oacute;lnie odczuł Michała, prawdziwy dramat przeżywała też Ola. Tak czy inaczej udało się zdobyć zamek, na kt&oacute;rym, po raz kolejny, złożyliśmy ofiarę w postaci arbuza. Po tych wydarzeniach doszło do &bdquo;beachowania&rdquo;, kt&oacute;re porą wieczorna doprowadziło Michala i niejakiego Tomasza M. do stworzenia nowego dania nazwanego &bdquo;sudackim gulaszem&rdquo;. W międzyczasie na naszym podw&oacute;rku pojawili się młodzi &bdquo;wędrowcy&rdquo; z Rosji. </p> <p align="JUSTIFY"> 25.06 - Kolejny dzien to wyprawa na tzw. Nowy Świat, kt&oacute;re og&oacute;łem szału nie zrobił, ale miał tez swoje plusy. Starłszy się z gorącą pogodą dotarliśmy do nie byle jakiej jadłodajni - u Włodzimierza Lenina, po kt&oacute;rego pożegnaniu miejsce miała degustacja miejscowych win. Dionizja i wszelkie bachanalia jak najbardziej udane były ;) Popołudnie upłynęło pod znakiem cateringu obsługiwanego przez &bdquo;grupę palaczy&rdquo;, czyli Maćka i Pawła, silnie wspomaganych przez resztę &bdquo;grupy ośmiu&rdquo;. Powstałe danie, kt&oacute;remu nazwy nie nadaliśmy, także weszło do kanonu polskich potraw krymskich, udowadniając zn&oacute;w, ze &bdquo;chcieć to m&oacute;c&rdquo;. R&oacute;wnocześnie, wśr&oacute;d niekt&oacute;rych członk&oacute;w polskiej bandy, doszło do zrobienia prania.</p> <p align="JUSTIFY"> Ranek 26.07 rozpoczął się r&oacute;żno tematycznymi dyskusjami oraz wyprawą do Kaktjebiel, słynącego z Kara Dag (Czarna G&oacute;ra). Wynegocjowawszy boat tripa za 45 &bdquo;dzienieg&rdquo; od osoby, opłynęliśmy przesympatyczne skałki w pobliżu mieściny. W trakcie, miejsce miały także popisowe skoki do wody, kt&oacute;rej całej imprezie nadały kolorytu ;) Popołudniu wr&oacute;ciliśmy do Sudaku, a zarazem wyruszyliśmy do Kerczu, co okazało się punktem zwrotnym całej wyprawy. Tamże, po wieczornych poszukiwaniach trafiliśmy do kwatery Pana X. Wywiezieni na ulicę Partyzancką zobaczyliśmy chate i&hellip; troche zwątpiliśmy, szczeg&oacute;lnie piwnica nie napawała optymizmem. Jednakże humory nas nie opuszczały, a to z powodu wychodka bez drzwi, ale obitego sk&oacute;rą, prysznica z beczki oraz gotowanych pierożk&oacute;w ;) Noc zapowiadał się ciekawie. Chata okazała się odpowiednią miejsc&oacute;wką dla naszej ekipy, co nie zmienia faktu, ze gdy rano się obudziliśmy to nie do końca świadomi byliśmy tego &bdquo;gdzie jesteśmy&rdquo;. Jak się okazało właściciel &bdquo;budynku&rdquo; wraz z żoną, rozbudowywali dotychczasowe mieszkanie, co nie przeszkodziło im być niezmiernie&nbsp; gościnnymi i służyć cały czas radą i&hellip; gościną. Szczeg&oacute;lnie Pan X, kt&oacute;ry ogarnął nam śniadanio-obiad oraz zachwycał nas paleniem papieros&oacute;w o wymownej nazwie &bdquo;Kozak&rdquo;. Po szamie, zawr&oacute;ciliśmy i skierowaliśmy się w kierunku Zatoki Kerczeńskiej, aby zobaczyć M. Azowskie i rosyjski brzeg lądu. Po przedarciu się przez blokowisko i ocenieniu miejscowej architektury (tak, wśr&oacute;d nas byli studenci takiego kierunku) dotarliśmy na g&oacute;rkę, gdzie zrobiliśmy kilka ciekawych foton&oacute;w. </p> <p align="JUSTIFY"> P&oacute;źniej skierowaliśmy się do centrum, gdzie wspięliśmy się na 320-sty stopień Schod&oacute;w Mitradesa. Następnie, odwiedziliśmy kurhany, z kt&oacute;rych jeden znajdował się na miejscowym dworcu autobusowym, ale nie był dostępny dla turyst&oacute;w. Do drugiego z kolei dojechaliśmy autobusem i w zasadzie wart był zobaczenia, choć i tu wizyta nie trwała długo ;) Wieczorem dla odmiany wybraliśmy się do kina, celem obejrzenia Epoki Lodowcowej 3. Noc minęła pod znakiem kolejnej bitwy butelczanej, po kt&oacute;rej Social doznał &bdquo;kontuzji&rdquo;, a Maciek z Michałem dostali się pod ogień nocnej artylerii deszczowej. </p> <p align="JUSTIFY"> 27.07 - Powolne ociąganie się rankiem zapowiadało pozytywny dzień i był ci on takim. Doszło do przenosin do &bdquo;luks&rdquo; hoteliku, w kt&oacute;rym nie mieliśmy jednak prysznica - uchybienie to niemałe. Ale Paweł z Basią poratowali - im jako jedynym udało się uzyskać pok&oacute;j z prysznicem (choć wszyscy zapłaciliśmy po 40 UAH). Ale... zanim osiedliliśmy się chwilowo na ulicy Lenina, to wytarzaliśmy się z leczniczych błotach Jeziora Czokrackiego. Smolistą warstwę mazi zmyliśmy na brzegach Morza Azowskiego, kt&oacute;re znajdowały się jedyne 60 m dalej. Pomimo usilnych starań Oli nie udało się zobaczyć wulkan&oacute;w, ale&hellip; i tak było ciekawie. Po konsumpcji piccy wybraliśmy się na wieczorny lansik po mieście. </p> <p align="JUSTIFY"> 28.07 - poranny wyjazd do Symferopola, kt&oacute;ry zakończył się po 4 godzinach. Po dostaniu się na wokzal żelaznej drogi, każdy z osobna podjął pr&oacute;by zabicia nudy. Do wyboru był macdonalds, bazarek albo czytanie książki w zajętym przez nas kącie. Poza tym&hellip; można było też napić się browara z Maćkiem, a to nie lada przyjemność była. Po spałaszowaniu bardzo przeciętnego hamburgera wsiedliśmy do opancerzonego wozu z kuszetkami pędzącego po trasie Symferopol-Lw&oacute;w. Zająwszy miejsca, podjęliśmy działania wywiadowcze celem rozpoznania sąsiad&oacute;w, kt&oacute;rzy sprawiali wrażenie poczciwych. Jednak pozory nas zmyliły, bo ciepłolubni Ukraińcy otwierać okien nie chcieli. Ponadto autor tekstu został przekupiony mięsem, czego celem była zamian miejsc z pewnym Ukraińcem i jego dzieckiem. Nie wyszło to Tomaszowi na dobre, kt&oacute;ry nie pospał za dużo tj. powodem był płacz rozchorowanego dzidziusia, ale&hellip; okno było trochę uchylone. </p> <p align="JUSTIFY"> 29.07 - nowy dzień przywitał nas &bdquo;zapachami&rdquo; wagonowymi i wolnym tempem pociągu, co skutkowało op&oacute;źnieniem. Większość os&oacute;b wstawała tylko po to, aby coś pokuszać albo popatrzeć w okno. A okna nadal pozamykane! Po 26-ciu godzinach o 21.00 dotarliśmy do Lwowa, po drodze spotykając dw&oacute;ch Czech&oacute;w, kt&oacute;rym w aprowizacji pom&oacute;gł Social wraz z Panią Sławą. Noc z 30 na 31 lipca pełna była r&oacute;żnych zdarzeń i przypadk&oacute;w. Początkowo towarzycho zaprawiało się w&oacute;deczką, tradycyjnie pod Iwanem Franko. Powr&oacute;ciwszy o 2.00 Tomasz oddzielnie z Maćkiem poszli spać, tracąc tym samym całe przedstawienie. Z &bdquo;kimy&rdquo; wybudzili ich kompanie, kt&oacute;rzy to wr&oacute;cili po konfrontacji z miejscową milicją. Nie zważając na to ekipa ponownie wyruszyła na miasto kończąc tym razem o 6.00 rano. </p> <p align="JUSTIFY"> 30.07 &ndash; Rankiem wszelkie bariery okazały się nie do pokonania, skutkiem czego dopiero o 11.00 wybraliśmy się po zakup bilet&oacute;w do Lublina. Wsiadłszy do autobusu, rozpoczęliśmy trasę kt&oacute;ra trwać miała 6 godzin. Samo przejście prze granicę okazało się sukcesem, bo przewożona przez nas &bdquo;kontrabanda&rdquo; nie została zarekwirowana. Jednakże trasa przedłużyła się z powodu kontroli Inspektoratu Nadzoru Drogowego i og&oacute;lnie wolnego tempa masziny. Najgorszym okazał się gł&oacute;d, kt&oacute;ry dopadł nas w trakcie jazdy. Wtedy to człowiek docenił smak suchego chleba&hellip; z keczupem. Dotarcie wieczorem do Lublina, a następnie do Kraśnika oznaczało koniec przyg&oacute;d wakacji 2009.</p> <p style="margin-bottom: 0cm" align="JUSTIFY"> W tym miejscu Autor chciałby podziękować uczestnikom wyprawy za mile i bratersko spędzony czas, jako że to gł&oacute;wnie wsp&oacute;łtowarzysze podr&oacute;ży decydują o jej &bdquo;jakości&rdquo;, a faktycznie o przyjemności czerpanej z wyjazdu wakacyjnego. Dziękuję</p> <p align="JUSTIFY"><br /><br /> </p> <p>&nbsp;</p><p>&nbsp;</p>