ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Południowa Anglia - dla wielbicieli ogrodów i architektury

Autor: Elżbieta Simon
Data dodania do serwisu: 2003-03-19
Relacja obejmuje następujące kraje: Anglia
Średnia ocena: 4.97
Ilość ocen: 198

Oceń relację

Elżbieta Simon
Elzbieta.Simon@t-online.de


Południowa Anglia przybrała obecny kształt przed kilkudziesięcioma tysiącami lat. Północną Europę pokrywał lodowiec, a Anglia leżała na jego skraju. Nie było jeszcze kanału La Manche. Dopiero rzeki, powstające w wyniku topnienia lodowców, połączyły się w prarzekę, a ta spływając do najbliższego morza wyżłobiła kanał.
Południe Anglii jest pagórkowate - górki Downs i The Weald wypiętrzyły w wyniku napierania płyty afrykańskiej na Europę. Proces ten trwa nadal - pasma te ciągle jeszcze „rosną“ - podobnie jak Alpy. Charakterystyczne białe skały są pozostałością trzeciorzędowego morza, w którym „szybko“, bo 1 milimetr rocznie odkładały się wapienne muszle. Nad brzegiem morza fale podmywają te wapienne skały, w niektórych miejscach obrywają się one, tworząc pionowe ściany. Wędrując po wybrzeżu koło Beachy Head trzeba uważać, żeby nie spaść, choć spoglądanie „w przepaść“ 170 metrów jest wielką pokusą. Kilometrami ciągną się łąki z pasącymi się owcami, wieje morski wiatr, pachnie świeżością.

Na południu Anglii osiedlali się kolejni zdobywcy: Celtowie, Rzymianie, plemiona germańskie, Normani. Winchester był pierwszą stolicą Anglii - od dziewiątego do trzynastego wieku. Dzięki przepływającemu w pobliżu golfsztromowi regiony te są cieplejsze i bardziej słoneczne niż reszta Wyspy. Tu swoje domy „wiejskie“ (poza Londynem) miała arystokracja i „gentry“ - niższa szlachta i bogate mieszczaństwo. Ich życie koncentrowało się w tych domach - do Londynu jeżdżono tylko na sesje parlamentu, dla interesów; i zimą na bale i do teatru.

Atrakcją południowej Anglii jest zwiedzanie pałaców i ogrodów. Z lektury Jane Austen wynika, że że już przed 200 laty istniała tradycja zwiedzania prywatnych pałaców i parków arystokracji. W „Dumie i uprzedzeniu“ Elisabeth i jej wujostwo przejeżdżają koło siedziby Pembroke i po zasięgnięciu pozwolenia gospodyni zwiedzają galerię rodu i sale pałacu. Potem idą do parku, gdzie dochodzi do brzemiennego w skutki spotkania z Darcy’m. Elisabeth zachwyca się, że park sprawia wrażenie naturalnego krajobrazu. Tak jest też w parku krajobrazowym Petworth, który zwiedziliśmy. Samochód zostawiliśmy na parkingu „Petworth-garden“, który okazał się być położonym na końcu parku, trzy kilometry od pałacu. Szliśmy przez łąki, wzgórza, z widokiem na jeziora, rzeczki i malownicze grupy drzew. W dolinach pasły się jelenie. Przypominałam sobie sceny powieści i miałam wrażenie, że bohaterowie pojawią się lada chwila na ścieżce. Joachim jako wielbiciel Jane Austen chciał też odwiedzić jej dom w Chatwick. W domu tym nie ma prawie żadnych autentycznych pamiątek po pisarce, ale ciekawe jest, jakie były rozmiary domów „gentry“ pod koniec XIX wieku : malutkie pokoje, skrzypiące schody, miniaturowe meble.
Byliśmy też przy grobie Jane Austen w katedrze w Winchester.

Zwiedzanie domów i ogrodów - za opłatą - stało się dostępne dla szerokiej publiczności po pierwszej wojnie światowej. Już pod koniec XIX wieku imperium zaczęło upadać, a pierwsza wojna światowa pociągnęła za sobą ogromne zadłużenie państwa. Wprowadzono tak wysokie podatki, że właściciele nie mogli uporać się z utrzymaniem domów. Wiele z nich zniszczało lub zostało sprzedane. Po drugiej wojnie światowej wprowadzono przepis, że podatnik otrzyma ulgę podatkową, jeśli zobowiąże się do udostępnienia domu dla publiczności przez co najmniej 30 dni w roku. Drugą możliwością była ustawa o utworzeniu towarzystwa ratowania spadku kultury narodowej: National Trust. Właściciele oddawali domy towarzystwu w zamian za jego utrzymanie i pielęgnację. W indywidualnych umowach ustalano prawa właścicieli do korzystania z byłej posiadłości - co najmniej było to prawo dalszego zamieszkiwania domu. National Trust jest obecnie drugim co do wielkości właścicielem ziemskim w Anglii. Należą do niego całe regiony, na przykład wybrzeże i łąki koło Beachy Head, a także dwa tysiące pałaców, zamków i siedzib arystokracji. National Trust wydaje co roku bardzo dobry, zaktualizowany przewodnik po swoich zabytkach.

Zwiedzanie ogrodów i domów „stately home“ jest w Anglii bardzo popularne. Anglicy w ogóle interesują się bardzo ogrodnictwem. W czasach kolonialnych przywożono egzotyczne rośliny i wypróbowywano ich przydatność w klimacie angielskim, organizowano ekspedycje „plant hunting“, wymieniano doświadczenia w hodowli nowych gatunków. Teraz także wszystkie ogrody prywatne, które widzieliśmy, były niezwykle zadbane, z ciekawymi, często rzadkimi roślinami. Przechadzając się po „zwykłych“ miejscowościach widać różne cuda: przycięte kunsztownie bukszpany, stawy i rzeczki z roślinami wodnymi, całe „firany“ pnących róż, glicynii i clematis. W porze największej oglądalności główne stacje telewizyjne pokazują programy ogrodnicze. Jeden z parków, Sheffield Park, jest szczególnie piękny. Studiować w nim można koncepcję parku angielskiego - w odróżnieniu od wcześniejszego stylu francuskiego. W stylu francuskim centrum stanowił pałac. Twórców fascynowała architektura i geometria, dlatego rabaty, kanały i aleje są symetryczne lub w kształcie figur geometrycznych. Parki angielskie były inspirowane malarstwem. Widoki komponowano jak obrazy. Tak dobierano elementy krajobrazu, wzgórza, dróżki, drzewa i krzewy, aby tworzyły piękny „obraz“. „Obrazy“ zmieniały się wraz ze zmianą miejsca oglądającego. Pałac nie musiał być symetrycznym odnośnikiem, służył jedynie jako element kompozycji.

Centrum Sheffield Park stanowią cztery jeziora na różnych poziomach, połączone ze sobą mostami i wodospadami. Na jednym z nich rosną czerwone (!) lilie wodne. Jeziora okolone są drzewami i krzewami. Spacerując po wzgórzach natrafia się na różne niespodzianki: sekwoje, las z ostrokrzewu, kępy egzotycznych drzew. Niektóre płaszczyzny są przystrzyżonymi trawnikami - inne łąkami. Nieraz jakby przypadkowo spotyka się połacie porośnięte najróżniejszymi kwiatami. Nieraz „obraz“ stanowią kompozycje różnych zieleni i szarości.

Parki są bardzo dobrze dostosowane dla potrzeb najróżniejszych turystów. Ociemniałym wolno dotykać w pałacach niektórych eksponatów, po parku mogą spacerować według specjalnych oznaczeń. Starsze osoby mogą wypożyczyć elektryczne wózki, rodzice wózki dla dzieci i nosidełka. Obok parku są zawsze stoły i ławki pod drzewami, gdzie można coś zjeść - niezależnie od restauracji parkowej.

Wsie w południowej Anglii zamieszkane są nie przez rolników, ale przez ludzi, pracujących w Londynie. Wszystkie pola wokół jednej wsi uprawiane są przez jednego-dwóch rolników. Jadąc samochodem nie ma właściwie możliwości podziwiania krajobrazu: po obu stronach szosy rosną gęste, wysokie żywopłoty. Szosy są wąskie i wiją się nieraz dość bez sensu - widocznie przebiegają według odwiecznych ścieżek i dróg. Jeśli chce się obejrzeć wsie, trzeba zaparkować samochód i przejść się na piechotę. Wsie są bardzo malownicze: z kościołem, zbudowanym z kamienia, cmentarzem kościelnym, domami pokrytymi strzechą, starymi zajazdami (w Petworth nocowaliśmy w zajeździe z XV wieku, o tak niskich stropach, że Joachim ciągle walił głową w belki i futryny). Nieraz ma się wrażenie, że to wszystko jest „za ładne“, że jest się w sztucznym świecie lub w muzeum. Myślę, że w o wiele większym stopniu muszą to odczuwać Amerykanie. Południe Anglii było też miejscem, gdzie wyższe sfery Londynu jeździły „do wód“. W kurorcie Tunbridge Wells można przejść się po zabawnej siedemnastowiecznej promenadzie. Hotel „Swan“, w którym nocowaliśmy, też był z siedemnastego wieku, z wszechobecnym angielskim wystrojem: różowe tapety w kwiatki, miniaturowe meble, tiule, łóżko z baldachimem.

W osiemnastym wieku modny stał się Bath. Z gorących źródeł korzystali tam już Rzymianie - łaźnie z czasów rzymskich można zwiedzać . My zrezygnowaliśmy ze względu na cenę biletów wstępu (8 funtów -50 złotych). Bath jest architektonicznie bardzo piękny. Budowle z kamienia o ciepłym żółtawym kolorze. Katedra z klasycystycznymi nagrobkami i stropem wachlarzowym. Całe miasto jest zabytkiem kultury UNESCO. Jednolita zabudowa pochodzi z osiemnastego wieku i jest dziełem wielbicieli starożytności Ralpha Allena i architektów Johna Wooda ojca i syna. Klasycystyczna lekkość, elegancja, szczególnie w „circle“ i „crescent“.

Podobnie jak w wielu pałacach w Europie słyszy się: „Nasz pałac zbudowany jest na wzór Wersalu“, tak tutaj jest się w miejscu, gdzie powstał pierwowzór struktur „terrace“, „circle“, „square“ i „crescent“, które teraz spotyka się w niezliczonych miejscach Anglii i Stanów Zjednoczonych. Jeden z domów na „ Royal Crescent“ służy jako muzeum: z typowym osiemnastowiecznym umeblowaniem i wyposażeniem. W kuchni można podziwiać urządzenie do kręcenia pieczeni na ogniu za pomocą pieska, który jak chomik biegał w obrotowym kole. Na początku dziewiętnastego wieku Bath przestał być modnym kurortem. „Towarzystwo“ przeniosło się do Brighton, ponieważ regent George, faktycznie rządzący od 1811 roku, wybrał to miasto na swoją rezydencję. Książę George zafascynowany był Orientem i budując swój Royal Pavilion popuścił wodzom fantazji: opisy w przewodnikach sięgają od „ wspaniały“, przez „kiczowaty“, „dziwaczny“ do „wulgarny“. Ja byłam zachwycona.

Samo miasto Brighton jest wyjątkowo brzydkie. Jako kurort „dla mas“ stało się popularne po połączeniu go linią kolejową z Londynem w 1841 roku. Hotele -wieżowce, jedno molo w stanie rozsypki, na drugim głośno i niechlujnie: stragany z „fish and chips“, hale z automatami do gry, sklepiki, restauracje, karuzele. Te „tanie rozrywki“ są wcale nie tanie. W ogóle w Anglii uderza rozbieżność pomiędzy ceną a jakością. Wszystkie „bad and breakfast“ o niskim standarcie, ale w cenie 60-80 funtów (360-480 złotych) za pokój dwuosobowy. Wymiana dziewiętnastowiecznych kanalizacji musi postępować wolno, skoro ciągle napotyka się ledwo ciurkające prysznice, instalacje na zewnątrz budynków, a w toalecie domu towarowego Debenham na stałe zamontowany napis: „Proszę trzy razy nacisnąć spłuczkę, bo mamy trudności z ciśnieniem wody“. Amatorsko zamontowane przewody elektryczne. Wiele domów w miastach w bardzo złym stanie. „Tanie“ fish and chips kosztują 8 funtów za porcję. Inne atrakcje to Stonehenge i tunel pod kanałem La Manche. Ja chciałam w ogóle zignorować Stonehenge - bo nie lubię mody na spirytualizm, ale ponieważ szosa do Bath przebiegała obok Stonehenge, to „zaliczyliśmy“. Kamienie te są zawsze tak fotografowane, że wyglądają na wielkie (i zawsze o zachodzie słońca...). W rzeczywistości są małe, a płacąc bilet wstępu można podejść do nich na odległość paru metrów. Równie dobrze widać je przez płot. Joachim podsumował: „Pomyśleć, w tym czasie Egipcjanie budowali piramidy - a ci tu zdobyli się na ustawienie paru kamieni jeden na drugim...“

Wracaliśmy tunelem. Bilet wykupuje się na konkretny pociąg, ustawia w kolejkę, wjeżdża na rampę pociągu - i pozostaje w samochodzie. Spodziewałam się, że istnieją oddzielne siedzenia dla pasażerów, ale nie: nogi rozprostować można tylko stojąc obok samochodu. W wagonach są małe okna, ale oczywiście nic nie widać. Na szczęście jazda trwa tylko pół godziny.

I tak oto w ekspresowym tempie i dość prozaicznie powraca się z historycznych regionów do dwudziestego pierwszego wieku.