ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Podróż Transsyberyjką

Autor: Magdalena Bażela
Data dodania do serwisu: 2005-10-06
Relacja obejmuje następujące kraje: Rosja
Średnia ocena: 5.50
Ilość ocen: 480

Oceń relację

       Na wschód… tam, gdzie naszych pradziadów siłą zsyłano za to, ze marzyli o wolności, tam, gdzie miliony ludzi tułało się po łagrach, gdzie niedźwiedzie na każdym kroku, a zima mrozi serce okrągły rok…tam właśnie, czyli na daleką Syberię, zawsze chciałam pojechać.

Odkąd czytałam w książkach o nieznanej krainie i wyobrażałam ja sobie tak, jak wszyscy przeciętni obywatele Europy, marzyłam o tym, by na własne oczy sprawdzić, jak naprawdę wygląda syberyjski mit.

       W tym roku dawne marzenie ziściło się. Razem z moim chłopakiem wyruszyliśmy w niezbadane dzicze rosyjskie, mimo usilnych próśb Mam, które gotowe były zasponsorować nam wycieczkę do Grecji, byle byśmy tylko porzucili zwariowany pomysł takiej eskapady. Ale na nic się zdały prośby, groźby i zaklęcia. 25 sierpnia wyruszyliśmy na miesięczną ekspedycję, by wydać wszystkie pieniądze zaoszczędzone ze stypendiów i poznać naszą wyśnioną krainę.

       Każdy podróżujący po Rosji wie, że istnieją tam praktycznie tylko dwa sposoby przemieszczania się: samolot, na który nie wszystkich stać i pociąg, który pozwala nie tylko zaoszczędzić uciułane ruble, ale i najlepiej poznać kulturę i mentalność rosyjską. Na ogół podróż pociągiem kojarzy nam się z kilkoma męczącymi godzinami w dusznym przedziale. W Rosji, pociąg to obrzęd, misterium przejścia, a równocześnie dom i schronienie. Wsiadając w Moskwie, decydujemy się spędzić w nim 3 pełne doby, by dojechać do Irkucka- administracyjnego centrum Syberii, a stamtąd już wędrować miejscowymi środkami komunikacji wokół największego zbiornika słodkowodnego świata, czyli Jeziora Bajkał. Podróż do Moskwy z Lwowa to drobnostka w porównaniu z tym, co nas spotka na trasie osławionej Kolei Transsyberyjskiej, zwanej pieszczotliwie Transsyberyjką. Budowa tego szlaku, łączącego zachód (Moskwę) ze wschodem (Władywostok) trwała kilkanaście lat. My pokonamy jej długość w kilkanaście dni, co i tak, jak na współczesne tempo podróżowania wydaje się być żółwim marszem. W pociągu spotykamy różnych ludzi. A ponieważ w ciągu kilku dób w jednym wagonie nie sposób się nie zaprzyjaźnić, więc poznajemy nieraz historie całego życia, często dramatyczne losy przesiedleń, zsyłek, poszukiwania lepszego jutra. Ale to także czas wesołych śpiewów przy odpowiednich napojach i opowiadania kawałów czy dzielenia się stereotypami, które waśnią polityków, ale łączą w takich momentach zwykłych ludzi.

       Utrudzeni trzydniowym lenistwem docieramy do Irkucka, skąd szybko staramy się wydostać w powodu braku miejsc w hotelach. W Rosji do dziś pokutuje sowiecki podział na inostranców ( cudzoziemców) i swoich. Ta pierwsza kategoria zasługuje, prócz pogardy, na świetne warunki bytowe, kupione za ciężkie pieniądze. Ta druga- na chlew i pomiatanie. Nie mamy plików dolarów, wiec nie stać nas na jedyne dwa hotele, które przyjmują zagranicznych turystów. Szukamy czegoś taniego. W końcu po dramatycznych poszukiwaniach udaje nam się cudem znaleźć nocleg. Ale Irkuck, mimo pięknego nabrzeża Angary i niepowtarzalnej drewnianej zabudowy, ocalałej jeszcze z XIX wieku, nie podbija naszych serc. Po dwóch dniach jedziemy dalej. Marszrutką, jak nazywa się powszechnie małe busiki prywatnych przewoźników, docieramy z szalonym kierowcą nad wymarzony Bajkał, uważany przez miejscową ludność za morze. Nie ma się, czemu dziwić- Bajkał jest wielki i oszałamiająco czysty. Choć to najgłębsze jezioro świata, woda jest nieskazitelna i można zajrzeć w jej toń na kilkanaście metrów w głąb, póki ciemność nie skryje przed ciekawskim wzrokiem tajemnic dna. W Listwiance, która jest naszym następnym punktem programu, spędzamy kilka godzin, wygrzewając się na plaży w późnoletnim słońcu i zajadając regionalny przysmak: rybę omul. Jej delikatne mięso rozpływa się w ustach, a dzięki specyficznemu sposobowi wędzenia pozostawia ona na języku charakterystyczny ziołowy posmak. Ale Listawianka to ostatnio najpopularniejszy kurorcik w okolicy, a nam trzeba dzikości i prawdziwego obrazu życia na Syberii, a nie komfortowych warunków w domkach letniskowych. Postanawiamy dostać się na pobliską ( zaledwie 370km, ale cóż to jest przy takich przestrzeniach!) wyspę Olchon, gdzie dopiero w lipcu tego roku podłączono na stałe prąd. Tam przeżywamy najpiękniejsze momenty podróży, gdyż spotykamy niezwykle sympatyczną starszą panią- Rosjankę, która jest uosobieniem tego, za co zawsze tę nację ceniono, a mianowicie- gościnności. Swietłana Fiodorowna, bo tak się ona nazywa, uznaje nas za swoich gości, choć sama też jest pierwszy raz na Olchonie. Przez dwa dni organizuje nam wycieczki, przyrządza pyszności kuchni rosyjskiej, wspomina stare czasy, śpiewa i cierpliwie odpowiada na wszystkie nasze, często ocierające się o wścibstwo, pytania. Wspólnie zachwycamy się niewyobrażalnym spokojem i nieskażonym majestatem Olchonu, który Buriaci, wyznawcy szamanizmu, uważają za świętą wyspę, gdzie zjawiają się ich bogowie. Olchon to połączenie irlandzkich klifów, fiordów Norwegii i magii „Władcy Pierścieni”. Jest rajem dla wielbicieli wędkarstwa, myślistwa, dla zbieraczy grzybów, świetnym miejscem na długie piesze wędrówki czy opalanie się na piaszczystej plaży. Nie chcemy stamtąd wyjeżdżać, gdyż każdy znajduje tam to o czy marzył przez długie zimowe wieczory. Niestety, nieubłagany czas nas goni i nie pozwala dłużej kontemplować mistyki Wyspy.

       Z Olchonu postanawiamy dostać się do Sludjanki, skąd wyruszymy dalej do Władywostoku. Aby jeszcze przez jakiś czas delektować się widokiem Bajkału, wybieramy pociąg. Jego droga wiedzie wzdłuż wybrzeża, i na własne oczy przekonujemy się, że trasa Kolei Krugłobajkalaskiej faktycznie należy do jednych z najbardziej oszałamiających osiągnięć człowieka. Pociąg wolno sunie po torach, a my bezustannie wydajemy „ochy” i „achy” nad tym, co widzimy. Z jednej strony drapieżne skały, a drugiej przepaść i wody Bajkału, tak blisko, że wystarczyłoby się wychylić z okna, by zanurkować wprost w kuszący granat. Podróż trwa kilka godzin i wieczorem jesteśmy w Sludjance, gdzie sto lat temu przebywał wybitny polski lekarz i etnograf Benedykt Dybowski. Znajdujemy nocleg w schronisku przy Muzeum Mineralogicznym. Nasza gospodyni okazuje się być cenionym biologiem i często występuje w Polsce, na konferencjach i wykładach. Jak miło nam jest słyszeć po kilkunastu dniach podróży, że wreszcie ktoś wie, gdzie leży Kraków i nawet tam był!

       Następnego dnia udaje nam się zdobyć bilety na pociąg do Władywostoku. Szczęście wyraźnie sprzyja, gdyż wcale nie jest to takie proste, by wydostać się z maleńkiej Sludjanki, jak nas informują na stacji. Uradowani wsiadamy do pociągu, który zawiezie nas na Daleki Wschód. Po kolejnych trzech dobach, podczas których nie możemy oderwać oczu od szyb, gapiąc się z otwartymi ustami na feerię kolorów syberyjskiej jesieni, dojeżdżamy do Władywostoku. Choć jest oddalony od serca Starego Kontynentu o kilkanaście tysięcy kilometrów, jest najbardziej europejskim ze wszystkich miast Rosji. Ten wielki port odkryty na wschód i zachód łączy w sobie najlepsze tradycji zarówno Rosji, jak i Japonii, czy Anglii. Niczym starożytny Rzym, rozłożony jest na wiecznie zielonych wzgórzach, gdyż klimatowi tamtego rejonu bliżej jest do ciepłych wybrzeży Indii niż mrozów Kamczatki. Przez dwa dni mamy prawdziwie letnia pogodę, pływamy więc w ciepłym Morzu Japońskim i zajadamy lody, obserwując piękne władywostoczanki. Nie możemy uwierzyć, że wybierając się na Syberię, trzeba było wziąć kostiumy kąpielowe i olejek do opalania. Jak się okazuje słońce tak przygrzewa, że wieczorami piszczymy, czerwoni jak flaga ZSRR.

       Letnia sielanka kończy się i trzeba myśleć o powrocie do rzeczywistości. Z naładowanymi słońcem bateryjkami uśmiechu przemierzamy trasę, którą kilka dni wcześniej jechaliśmy na wschód. Wystarczył tydzień i krajobraz całkiem się zmienił. Drugiego dnia podróży, gdy budzimy się rano, nie możemy uwierzyć w to, co widzimy. Świat dookoła jest całkiem biały. W nocy spadł śnieg i teraz jego puchowa warstwa metrową kołderką otula nas zewsząd. Pomyśleć, że dopiero co smażyliśmy się na plaży!

       Z pociągu, jadącego docelowo do Ufy, wysiadamy w stolicy Buriacji- Ułan Ude. Stąd w ciągu mgnienia oka, pokonujemy samolotem 7 stref czasowych, dzielących nas od Moskwy i jeszcze tego samego poranka jesteśmy znów w Europie. Z Moskwy do Krakowa- rzut beretem. Nie chcemy wracać, ale cóż począć? Termin końca ważności wizy nieubłaganie się zbliża i musimy opuścić terytorium Rosji, jeśli chcemy tu jeszcze wrócić.

       A chcemy… Na Wschodzie zostało jeszcze bardziej wysunięte miejsce do odwiedzenia- Kamczatka. Tam pojedziemy w przyszłym roku.