ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

PERŁA KARAIBÓW - KUBA

Autor: Dagmara Korczyk i Paweł Burek
Data dodania do serwisu: 2003-04-18
Relacja obejmuje następujące kraje: Kuba
Średnia ocena: 5.84
Ilość ocen: 205

Oceń relację


Gdy po sześciu godzinach oczekiwania na spóźniony samolot i jedenastu godzinach w powietrzu lądowaliśmy na Kubie, myśleliśmy już jedynie o wygodnym łóżku i długim odpoczynku. Dlatego też pozostaliśmy obojętni zarówno na wspaniałego czerwonego cadillaca, witającego nas na lotniskowym parkingu, jak i na czterogwiazdkowy hotel, zdecydowanie bardziej przypominający rodzime ośrodki wczasowe z lat osiemdziesiątych niż hotele, w których dotychczas przychodziło nam nocować. Nie zrobiły na nas również żadnego wrażenia ogłuszające rytmy ojczystej muzyki biesiadnej, dobiegające znad hotelowego basenu. Kołysani rytmami przeboju o intrygującym refrenie "Co pani na to, pani Renato?" udaliśmy się w objęcia Morfeusza.

Varadero, od którego rozpoczęliśmy naszą kubańską przygodę, to niewielka miejscowość, położona na malowniczym półwyspie Hicacos. Ze względu na swoje plaże, jedne z najpiękniejszych i najczystszych na świecie, stanowi ona, obok Hawany, główną atrakcję turystyczną Kuby. Wybrzeże Varadero w pełni zasuguje na swoją sławę. Wspaniały biały, miałki piasek, palmy oraz cudownie przeźroczyste, lazurowe wody Atlantyku sprawiają, że miejsce to pozostaje na zawsze w pamięci. Tak na pewno jest w raju! Samo miasteczko to spokojny, nie pozbawiony uroku kurort. Dużą zaletą tego miejsca jest stosunkowo niewielka liczba odwiedzających je turystów, dzięki czemu pozbawione jest ono krzykliwych dyskotek, setek sklepików z tandetnymi pamiątkami i tym podobnych „atrakcji”. Spokojnej atmosfery nie burzą nawet położone we wschodniej części półwyspu olbrzymie luksusowe ośrodki turystyczne otoczone polami golfowymi.

Z Varadero do Hawany udaliśmy się autobusem linii Viazul. Jest to, obok taksówek, najwygodniejszy i najpewniejszy sposób podróżowania po Kubie. Bilet z Varadero do stolicy kosztuje 20$, za taksówkę zapłacimy, po utargowaniu, 80$. Podróż pociągiem ze względu na małą ilość połączeń, niepunktualność i częste awarie jest odradzana przez miejscowych. Oprócz Viazul istnieją także linie Astro. Są one o połowę tańsze, jednakże zdobycie biletu graniczy z cudem, przeznaczono je bowiem dla Kubańczyków i w każdym autobusie jedynie dwa miejsca mogą być udostępnione obcokrajowcom.
Malownicza droga wiodła przez miasto Matanzas, stolicę prowincji o tej samej nazwie. Tu po raz pierwszy przekonaliśmy się, że turyści odwiedzający jedynie Varadero nie mają bladego pojęcia o kubańskiej rzeczywistości. Zniszczone, brzydkie domy, rozsypujący się dworzec kolejowy i opuszczone fabryki – takimi obrazkami przywitała nas prawdziwa Kuba.
Do Hawany przybyliśmy po zmroku. Widok, jaki ujrzeliśmy za oknem nie zachęcał do opuszczenia pojazdu. Mijaliśmy zrujnowane budynki i ciemne, wyludnione ulice. Wysiadając z autobusu, mieliśmy więc nieco mieszane uczucia. Na szczęście wkrótce odnaleźliśmy hotel „Habana Libre” i znajdującą się naprzeciw naszą kwaterę. Okazało się, że mieszkamy w dzielnicy Vedado – samym sercu nowej Hawany. Dzielnica ta jest niezwykle ciekawym miejscem. Znajdziemy w niej bowiem zarówno monumentalne relikty mafijnej przeszłości wyspy (m.in.: hotele „Habana Libre” i „National”), jak i równie imponujące pomniki architektury socrealistycznej (np. wzorowaną na moskiewskiej byłej siedzibie RWPG, olbrzymią „otwartą księgę”).

Socrealistyczna architektura

Niewątpliwie najbardziej godną uwagi częścią stolicy jest Habana Vieja – Stara Hawana. Niestety, większa jej część znajduje się w opłakanym stanie, odnowione miejsca natomiast można policzyć na palcach jednej ręki. Spacerując jej ulicami często odnosiliśmy wrażenie, iż dopiero poprzedniego dnia skończyło się bombardowanie tego pięknego miasta. Jest to tym bardziej smutne, iż dawne centrum jest wprost usiane perełkami architektury kolonialnej. Należy mieć nadzieję, że patronat UNESCO umożliwi wielu budynkom powrót do dawnej świetności. Pierwszym spośród nielicznych odrestaurowanych miejsc, które napotkaliśmy była kopia waszyngtońskiego Kapitolu, imponujące Capitolio, obecnie siedziba Muzeum Nauki Naturalnej.

Capitolio

Zwiedziliśmy także Plaza de Armas, najstarszy plac stolicy, na którym podziwialiśmy m.in.: uważany za najwspanialszy barokowy zabytek Hawany Pałac Kapitanów Generalnych (Palacio de los Capitanos Generales) z pomnikiem odkrywcy Kuby – Kolumba, równie piękny Palacio del Segundo Cabo z romantycznym dziedzińcem oraz malowniczą fortecę z XVI w. – el Castillo de la Real Fuerza. Figura kobiety znajdująca się na wieży tej fortecy stała się symbolem miasta i logo najsłynniejszego kubańskiego rumu – „Havana Club”.

Castillo

Na placu znajduje się też targ książek, wśród których przeważają dzieła Róży Luxemburg, Marksa, Lenina i Castro.
Kolejnym miejscem, które wywarło na nas spore wrażenie był barokowy plac de la Catedral, zawdzięczający swoją nazwę wspaniałej świątyni z początku XVIII w., w której według niektórych źródeł znajdują się prochy Krzysztofa Kolumba.

katedra

Na jednej ze ścian otaczających plac budynków odnaleźliśmy ciekawostkę – skrzynkę pocztową przypominającą słynne rzymskie Bocca della Verità. W paru krokach od tego miejsca odnaleźliśmy największy w mieście targ pamiątek, oferujący wiele interesujących wyrobów z drewna i skóry, obrazy oraz niezwykle popularne pamiątki związane z rewolucją i jej bohaterem Ernesto Ché Guevarą. Jest to postać otoczona kultem przez Kubańczyków. Jego wizerunki widzieliśmy niemalże wszędzie: na ścianach domów, w barach, na dworcach, pocztówkach, książkach, koszulkach. Niejednokrotnie słyszeliśmy poświęcone jemu piosenki, zarówno w wykonaniu zespołów grających tradycyjną muzykę kubańską, jak i grup wykonujących rap. Najpopularniejszą chyba pieśnią o Ché jest „Hasta siempre comandante Ché Guevara”.
Będąc w Hawanie nie mogliśmy ominąć muzeum rumu (5$) oraz fabryki cygar (10$). By spróbować tradycyjnego kubańskiego alkoholu, nie musieliśmy koniecznie zwiedzać muzeum, wystarczyło wybrać się do jednej z przytulnych knajpek. Najciekawsze znajdują się na ulicy Obispo i w jej okolicach. Panuje w nich miła atmosfera, grają lokalne zespoły i serwowane są typowe kubańskie drinki. Nam szczególnie zasmakowało skomponowane przez Hemingwaya mojito – rum z sokiem z cytryny, gazowaną wodą mineralną, cukrem i gałązką świeżej mięty. Polecamy także piñacoladę, daiquiri i Cuba libre.
Do centrum Starej Hawany można dostać się taksówką, skuterem coco-taxi lub którymś z miejskich autobusów. Niektóre z nich wyglądają naprawdę intrygująco, jednakże panuje w nich okropny ścisk, brak też jakichkolwiek informacji dotyczących godzin odjazdu.

coco taxi

wehikuł

My polecamy pieszą wędrówkę bulwarem S. Bolivara, Malecónem lub którąś z uliczek położonych pomiędzy. W ten sposób mamy okazję zobaczyć tę mniej reprezentacyjną część stolicy oraz dokładnie przyjrzeć się często bardzo smutnej i ubogiej rzeczywistości. Spacerując zrujnowanymi dzielicami widzimy sklepy, w których znajduje się jedynie sprzedawca, cennik i goły hak. Możemy wstąpić do barów serwujących wyłącznie jeden gatunek piwa lub rumu, czy też przekąsić coś za parę peso w przydrożnej budce. Można odnieść wrażenie, że jest to główny sposób odżywiania się Kubańczyków.
Obok każdego punktu kulinarnego kłębi się kilkunastoosobowy tłum konsumujący serwowane specjały. Należą do nich najczęściej nie wyglądające zbyt apetycznie kanapki oraz pizza, czasami można jednak trafić na świeżo usmażone pyszne serowe słone kulki.

zapraszam na zakupy

Warto również skusić się na gałkę lodów o egzotycznych smakach (np. guajawy) czy też na przypominające peerelowskie smakołyki słodycze, sprzedawane przez uliczne handlarki. Radzimy, wbrew temu co piszą przewodniki, wymienić parę dolarów na peso. Wyżej wymienione frykasy oraz pieczywo możemy bowiem przy minimalnej znajomości hiszpańskiego bez problemu nabyć za miejscową walutę, przy czym w peso płacimy ok. 1/5 tego, co zapłacilibyśmy w dolarach. Jeżeli będziemy mieli szczęście możemy również w ten sposób kupić owoce i warzywa, jednakże ich znalezienie nie należy do najprostszych. Prawdziwy głód radzimy jednak zaspokoić w którejś z restauracyjek w chińskiej dzielnicy lub, jeśli mamy zasobniejszy portfel, w lokalach Starej Hawany.
Godnym polecenia jest również spacer promenadą Malecón, miejscem magicznym: z jednej strony rozciąga się bajeczny widok na Zatokę Meksykańską, gdzie wzburzone fale uderzając o mur i rozbryzgując się w promieniach słońca, przybierają na krótką chwilę kolory tęczy, po czym nikną z powrotem w niebieskiej toni. Z drugiej strony widzimy rząd niegdyś wspaniałych, obecnie zniszczonych kamieniczek, ulicą natomiast przemykają zachwycające zabytkowe samochody, ich nieco młodsi bracia z byłego ZSRR oraz rodzime „maluchy”.

Malecon

Goszcząc w Hawanie nie mogliśmy ominąć miejsc związanych ze współczesną historią Kuby. Ostatniego dnia naszego pobytu w stolicy wybraliśmy się na Plaza de la Revolutión. Jest to olbrzymi plac otoczony rządowymi budynkami, pośrodku którego znajduje się mało estetyczny monument José Marti, bohatera narodowego Kuby. Plac sprawia ponure wrażenie, jest wyludniony i usiany posterunkami policji. Jedyny życzliwy na nim akcent to patrząca z jednego z budynków ogromna twarz Ché Guevary.
Będąc w tej części miasta postanowiliśmy zwiedzić także opisywany w przewodnikach jako jeden z cudów Nowego Świata cmentarz Krzysztofa Kolumba. W pełni zasługuje on na swoją sławę – po przekroczeniu przepięknej bramy i uiszczeniu opłaty w wysokości 2$ znaleźliśmy się na XIX-wiecznej nekropolii pełnej oryginalnych, finezyjnych i, o dziwo, dobrze utrzymanych nagrobków. W samym centrum cmentarza znaleźliśmy natomiast mauzoleum poświęcone kompanom Fidela Castro, którzy polegli podczas lądowania jachtu Granma na wyspie w 1956r. (sam jacht oraz inne pamiątki związane z rewolucją można zobaczyć w znajdującym się w Starej Hawanie Muzeum Rewolucji).

Następnym etapem naszej podróży było zachwalane przez wielu napotkanych Kubańczyków Cienfuegos. Podczas drogi podziwialiśmy wspaniałe kubańskie krajobrazy: olbrzymie pola trzciny cukrowej, gaje pomarańczowe i plantacje bananowów, pola ryżowe oraz wspaniałą, ceglasto-czerwoną ziemię. Niestety samo Cienfuegos bardzo nas rozczarowało, to, co ujrzeliśmy nie miało bowiem nic wspólnego z opowieściami o uroczym miasteczku studenckim. Po minięciu położonego na przedmieściach blokowiska wjechaliśmy do centrum, zabudowanego nijakimi, odrapanymi budynkami, rozmieszczonymi niczym pola szachownicy pomiędzy równoległymi i prostopadłymi ulicami. Szybko znaleźliśmy kwaterę, najmniej komfortową, jednakże najtańszą (15$) ze wszystkich, w których mieszkaliśmy. Tutaj także spotkaliśmy się z najcieplejszym przyjęciem, co w pełni rekompensowało wszelkie niewygody. Kubańczycy są z natury bardzo życzliwi i otwarci, chętnie spędzają wspólnie czas – zasiadają do wystawionych przed domami stoliczków i grają np. w domino. W niedzielę spotkała nas kulturalna niespodzianka. Przypadkowo trafiliśmy na poranek muzyczny. Zarówno miejsce, jak i orkiestra były niezwykłe. Złożony z amatorów grających na bardzo starych instrumentach zespół występował pośrodku głównej ulicy Cienfuegos. Muzycy w uroczy sposób wykonywali kubańskie standardy, każdy utwór natomiast poprzedzony był kilkuminutową płomienną przemową agitatora. Tego dnia odbywały się bowiem wybory.

orkiestra


Zabytkowe centrum Cienfuegos to Parque José Marti. Naszą uwagę zwróciła położona na nim Casa de Cultura – interesujący, lecz znajdujący się w fatalnym stanie budynek z początku XX wieku. Wewnątrz możemy zobaczyć salę, w której przebywał Enrico Caruso, zabytkowy fortepian dostępny dla wszystkich oraz łazienkę z wyposażeniem sprzed prawie 100 lat. Odważni mogą wspiąć się na wieżyczkę, z której roztacza się widok na całe miasteczko. Najpiękniejszym budynkiem Cienfuegos jest położony na samym końcu ulicy Prado – Palacio del Valle. Inspiracją dla wybudowanego w 1912 r. przez barona cukrowego Asisdo del Valle budynku była słynna Alhambra. Obecnie mieści się w nim restauracja oraz sklepiki z pamiątkami.

Z Cienfuegos udaliśmy się do ostatniego punktu naszej podróży, Trynidadu. Jest to piękne kolonialne miasteczko, którego centrum zostało wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO.

Trynidad


Miejsce to jest rzeczywiście godne zobaczenia – spacerując wąskimi uliczkami mieliśmy wrażenie, jakby wehikuł czasu przeniósł nas daleko w przeszłość.
Centrum Trynidadu, praktycznie nie zmienione od czasów kolonialnych, to plątanina malowniczych, wybrukowanych uliczek, odnowionych, parterowych domków z czerwonymi dachówkami i kratami w olbrzymich oknach. Najciekawszym miejscem jest Plaza Major z XVI w., na którym znajduje się wspaniały kościół Santisima Trinidad oraz piękne budynki – siedziby muzeów. Nieopodal placu znajdziemy targ pamiątek z typowymi dla tego regionu, malowniczo powiewającymi na wietrze, haftowanymi obrusami.
W Trynidadzie także spotkaliśmy najwspanialsze modele zabytkowych samochodów. Zachwycały nas kapitalnie utrzymane pontiacki, fordy, chevrolety, buicki, dodge i plymouthy z lat pięćdziesiątych.

oldtimer

Taką kolekcją nie może pochwalić się nawet Hawana.
Jedynym chyba minusem tego miasta są wysokie ceny w restauracjach. Za najtańszy, skromny posiłek – befsztyk z ryżem zapłacililiśmy 5$ (w Varadero to samo danie kosztuje 1$). Charakterystyczna dla Trynidadu jest niewielka liczba restauracji oficjalnych i spora tzw. restaurante particular – lokali nielegalnych, do których zapraszani jesteśmy przez spotkanych na każdym kroku „promotorów”. Ceny w tych miejscach nie różnią się jednakże od cen w restauracjach legalnych. Najlepiej więc stołować się u gospodarzy – za tę samą cenę dostaniemy bowiem o wiele obfitsze i smaczniejsze posiłki.
Usytułowany między wybrzeżem Morza Karaibskiego a masywem górskim Sierra del Escambray Trynidad stanowi doskonałą bazę do wypadów na łono natury. Osobiście polecamy wycieczkę do położonego w górach rezerwatu przyrody Topes de Collantes. Wybraliśmy się tam najtańszym środkiem transportu – prywatnym samochodem. Po drodze do tego miejsca podziwialiśmy wspaniałe widoki górskiej przyrody i niesamowitą panoramę morza. Dodatkową atrakcją wycieczki był pojazd którym podróżowaliśmy – Opel z 1955 roku. Po przybyciu do ganicy rezerwatu i kupieniu biletu (6.5$) czekał nas 40-minutowy marsz w kierunku wodospadu. Malownicza ścieżka prowadziła wśrod krzewów kawy, olbrzymich paproci, orchidei, palm i innych cudownych roślin. Gdy dotarliśmy na miejsce zachwyciły nas kaskady pędzącej wody, z hukiem rozbijającej się o skały. Po dłuższym wahaniu zdecydowaliśmy się na kąpiel w lodowatym strumieniu, co okazało się wyśmienitym pomysłem. Co dziwne, naszego zdania najwyraźniej nie podzielali inni przebywający tam turyści. Zimny „prysznic” przydał się bardzo, powrotna droga bowiem prowadziła pod górę i jej pokonanie zajęło nam 60 minut.
Goszcząc w Trinidadzie warto również wybrać się na którąś z położonych niedaleko wspaniałych plaż. My zwiedziliśmy cudowną, śmietankowo-białą Ancón.

Ancon


W tym miejscu kończy się nasza relacja z podróży na tę niesamowitą wyspę. Zobaczyliśmy jedynie niewielką jej część, jednakże to wystarczyło, by zakochać się w niej bez pamięci.


Dagmara Korczyk i Paweł Burek