ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Na Kaukaz rowerem (Elbrus) i wokół Morza Czarnego

Autor: Marek Klonowski
Data dodania do serwisu: 2003-07-29
Relacja obejmuje następujące kraje: Ukraina, Rosja, Turcja, Bułgaria, Rumunia,
Średnia ocena: 5.97
Ilość ocen: 1409

Oceń relację

Kontakt z autorem: mrufkaz@wp.pl

To co odnalazłem na pogniecionych zamokłych kartkach, listach pisanych do Agaty i to co pozostało w mojej głowie zamieszczam poniżej...


START 27-VII Rozstaję się z wszystkim co dla mnie najważniejsze i ruszam w nieznane...



Rozmiar: 1050 bajtów


Dzień 2. 28-VI
Jestem już po kolacji (ryż z kiślem). Herbatka stygnie powoli, ciastka czekają, ognisko płonie, słońce już pięknie zaszło, komarów brak, ptaki jeszcze trochę podśpiewują. Zatrzymałem się w bardzo fajnym miejscu na łące pod lasem. Za chwilkę zbrykzbrykam spać. Trochę niepokoją mnie chmury na horyzoncie. Będzie padać ?
Wczoraj spędziłem cały dzień w pociągu. W Warszawie udało mi się załatwić w godzinę wizę do Gruzji, więc byłem w Jarosławiu o 22. Podjechałem po ciemku do Radymina i tam przespałem się nad jeziorkiem. Pobudka o 5 rano i prosto w Ukrainę. Na granicy obyło się bez problemów (oprócz zdziwienia celników), więc ruszyłem ostro przed siebie. Do Lwowa wjeżdżam w strugach deszczu. Miasto nie wywarło jakoś na mnie specjalnego wrażenia. Tłoczno, tramwaje cisną się wraz z autami na brukowych drogach, po których razem z deszczem spływa miejski bród. Pojeździłem z dwie godzinki po strefie turystycznej, wśród starej architektury, zrobiłem sobie fotkę z Mickiewiczem i ruszyłem dalej. Litwa ukazała mi swe piękno dopiero gdy zjechałem z głównej drogi, kilkanaście kilometrów za Lwowem.Rozmiar: 22523 bajtów Coś niesamowitego ukazało się mym oczom. Zupełnie inny świat. Wszędzie zielono, zero przemysłu, trochę pagórkowato, rozległe łąki, ruchu nie ma, nikt się nie spieszy, po prostu sielanka. Tak jechałem i tu zajechałem, teraz leżę i odpoczywam, kończę bo pojawiły się komary.
Licznik: dystans 198 km, prędkość średnia 18,67 km/h czas jazdy 10h 36min Vmax=56 km/h total 2923





Dzień 3. 29-VI
Przecinam przestrzeń niczym piorun. Bardzo dobrze mi się jedzie. W nocy była potężna ulewa (dobrze, że zdecydowałem się namiot rozbić). Rano trochę dłużej spałem, ale przywitał mnie piękny widok chmurek zalewających dolinę. Później ubabrałem się cały w błocie zanim wydostałem się na asfalt, bo nocna ulewa strasznie rozmiękczyła drogę, no i rura do przodu. Jedzie się znakomicie. Wiatr niemal w plecy. Słońce. Chmurki leniwie suną w stronę Krymu obserwując mnie. Auto spotykam tutaj raz na kilkanaście minut. Większość mieszkańców porusza się tutaj autobusami (które wyglądają jakby zaraz miały się rozsypać), albo małymi busami. Jest raczej mało lasów, głównie łąki strzyżone przez krowy i uprawy. Teraz czekam aż ryż mi się zagotuje. Zjem go ze śmietaną i rodzynkami. Wypas. Czuję się dobrze, ale przerażają mnie trochę kilometry które jeszcze przede mną, a jest ich naprawdę sporo. Jak jadę to jest super. Śpiewam, marzę, rozmyślam itp. Gorzej jak spojrzę na mapę...no i za Agatka trochę tęsknię... Wiatr się wzmaga. Zabieram się za konsumowanie.
Wieczór. Leżę sobie wśród koników polnych. Wokół muzyka ptaków. Całkiem fajne miejsce. Nauczyłem się dzisiaj kąpać w 1,5 litrowej butelce wody. W zupełności wystarcza. Należy się delikatnie namoczyć, później namydlić i wszystko spłukać. Wszystkie jeziora jakie mijałem uległy procesowi eutrofizycji, czyli stały się po prostu bajorami dla kaczek J (ale się wymądrzam).
Licznik: 197km 19,48 km/h 10h 6min 62km/h 3121km

Dzień 4. 30-VI
Masakra. Zaczynam mieć wątpliwości czy damy radę (rower i ja). Nie wiem skąd wzięły się tutaj takie góry. Jadę po wyżynie, nagle zjeżdżam ostro w dół, tam wioska,Rozmiar: 27884 bajtów rzeczka i to samo muszę pokonać do góry. Zjazdy takie, że rozwinąłem 67 km/h, ale później trzeba pod taką górę wjechać. Najlżejsze przełożenie, smród topiącego się asfaltu, a chmury jak na złość nie chcą zasłaniać słońca. Masakra. Jestem potwornie zmęczony. Teraz jestem gdzieś nieopodal granicznej miejscowości z Mołdawią nad Dniestrem. Myślałem, że te wzgórza się skończą i będę jechał wzdłuż rzeki, ale tu trzeba wjechać na ogromny klif, a rzeka daleko w dole. Na razie średnia prędkość 16,7 km/h, a wysiłek jak na 25km/h.
Wieczór. Nastrój mi się zdecydowanie poprawił. Wieczorami jedzie się fajowo. Na tych wsiach jest taki spokój, że aż chciałoby się tam zostać na trochę. Ludzie wracają z krowami które pasą na przydrożnych trawach (i dzięki temu pobocze jest zawsze wystrzyżone jakby kto specjalnie kosiarką kosił). Na kolację kasza i sos pomidorowy. Nie zaskoczył mnie zbytnio brak asfaltu na "żółtej" drodze. Dziś nocuję w polu przy zbożu niedaleko miejscowości Jampil.
Licznik: 180 km 17,17km/h 10h 30min 67km/h 3302

Dzień 5. 1-VII
Wczoraj to chyba miałem dzień testu. Nie wiem czy dałbym radę gdyby droga wyglądała dziś tak samo. Na szczęście skorygowałem trochę trasę i gdyby nie potworny upał (a będzie gorzej zapewne) to mógłbym całkiem ostro jechać. Rano miałem 50 km do najbliższego sklepu Rozmiar: 16715 bajtówi było jeszcze górzyście, ale teraz teren jest już lekko pagórkowaty. Dzisiaj znowu ryż, rodzynki i śmietana. Pani w sklepie liczyła starym wysłużonym liczydłem. Fajna mogłaby być ta Ukraina, trzeba by tylko odpowiednio nią pokierować. Tereny są naprawdę piękne, przed wsiami często wysokie logo z nazwą i jakimiś plonami ziemi. Miało zapewne być tak pięknie, ale nie wypaliło. Przy drodze dużo pomników Lenina i żołnierzy walczących w II Wojnie Światowej. Pełno starych motorów z koszami, które ciągle niezawodnie suną po dziurach. Często też zaprzęgi konne. Dzisiaj zrobię chyba rekordową odległość, ale standardowo dopada mnie niepewność, czy dam radę przejechać wszystko.
nbsp
Najgorzej nie znoszę tych upałów, na dodatek na nogach wychodzą mi żyły. Piję ogromne ilości wody, nabieram ją w studniach, które są w każdej wiosce. Za każdym razem moczę całkowicie koszulkę, zakładam, wspaniale mnie chłodzi, ale po chwili wysycha. No i tyłek mnie boleć zaczyna.
Wieczór. Dzisiaj to chyba trochę przesadziłem. Musze dać na luz trochę, bo coś mi się stanie jeszcze. To nie jest normalne, żeby pedałować 11.5 godziny. Wszystko przez to, że zgubiłem się na tych wioskach. Droga się skończyła, tak bywa. Fajnie się jechało przez pola w lekkim deszczu, ale po dwóch godzinach miałem dość. Moja cierpliwość stoczyła niemałą walkę. Jak się wydostałem z bezdroży to trafiłem na drogę łączącą Kijów z Odessą - strasznie niedobrze się jechało. Ci kolesie, pseudokierowcy wyraźnie chcieli mnie przejechać. Ale po 21 km opuściłem "czerwoną" drogę. Teraz już jest dobrze. Leżę na wzgórzu koło zburzonego domu za miejscowością Krzywe Jezioro.(jak owa nazwę spolszczyłem)
Licznik: 217km 19,5 11h 21 67 3519.

Dzień 6. 2-VII
Rozmiar: 21804 bajtówStrasznie czoło sobie wczoraj spaliłem. Piecze mnie nieziemsko. Najgorzej jak pojawia się na nim pot. Wstałem dziś przed budzikiem, rześki i wyspany no i rura. Na początku fajnie mknęło się przez budzące się wioski, ale później zerwał się wiatr. Jedzie się bardzo ciężko. Właściwie zastanawiałem się czy w ogóle jechać. Słońce za cienką warstwą chmur i nie jest tak gorąco. Gdyby nie ten wiatr...ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo. Zjadłem jajecznicę i mi się bolącego tyłka ruszać nie chce.
Leżałem sobie dobre dwie godziny pod topolami, stwierdziłem że nic na siłę nie muszę przecież robić i pojechałem pod wiatr powolutku, bez wysiłku. Wieczorem trochę ucichło i już mi się lepiej jechało i humor się poprawił.
Licznik: (w tym momencie pisania relacji zginęły moje kartki z przejechanymi kilometrami, jak się znajdą to uzupełnię licznik).


Dzień 7. 3-VII
Zbliżam się powoli do Krymu który Rozmiar: 17585 bajtówto jest dla mnie przejściowym celem w podróży. Musiałem przejechać dzisiaj przez dwa większe miasta (Nikolajev i Cherson). Dały mi ostro w kość, zwłaszcza, że upał mnie nie oszczędzał. W tej drugiej miejscowości w pewnym momencie dopadło mnie potężne osłabienie. Nie byłem w stanie pedałować żeby wyjechać za miasto. Skręciłem gdzieś w bok i wylądowałem na trawniku gdzieś pod fabryką. No i po prostu padłem, nie byłem w stanie się ruszyć. Musiałem się czymś podtruć, bo brzuch bolał mnie także i miałem chyba wyższą temperaturę. Robię na siłę miętówkę. Przeleżałem tak majacząc dwie godziny i podjechał jakiś młody chłopak na rowerze. Myślał, że kto pijany leży. Pogadaliśmy o częściach rowerowych i zaproponował mi pomoc swojej babci, która mieszkała za płotem. Babuszka okazała się bardzo miła, nie miała tabletek, ale pokazała mi masaż brzucha i dała napić się kieliszek wódki (kasztanówki), okazało się że mieszkała kiedyś w Polsce. Wódka postawiła mnie trochę na nogi i dałem radę dopedałować kilka kilometrów za miasto gdzie padłem w lesie. Nie byłem w stanie nic zjeść, piłem ogromne ilości herbaty.

Rozmiar: 757 bajtów

Dzień 8. 4-VII
No i udało się.Rozmiar: 15591 bajtów Jestem już na półwyspie krymskim. Upał straszny, a mieszkańcy mówią, że największy dopiero będzie. Po drodze mijałem sporo kanałów z całkiem czystą wodą. Mogłem się moczyć do woli, zrobiłem pranko. Raz nad takim kanałem przysiadło się do mnie dwóch pasterzy z arbuzem no i jedna krowa nadepnęła mi na leżący rower, ale nic się nie stało. Przy wjeździe na półwysep zbudowana jest taka mała granica, ale mnie nie zatrzymano. Do tej pory nie miałem problemów z Ukraińską milicją.
Leżę sobie teraz w zagajniku za miejscowością Voinka. Trafiłem w miejsce z niesamowitą ilością komarów, dlatego mimo upału będę spał w namiocie. Jutro może Morze Czarne mnie przywita.

Dzień 9. 5-VII
Przejechałem dzisiaj kawał drogi. Wstałem bardzo wcześnie, także jak wschodziło słońce ja już miałem 20 km za sobą. Uczucie wspaniałe, żadnego auta, mgła i wschodzące słońce, a ja zasuwam w świeżej porannej bryzieRozmiar: 20819 bajtów (a teraz piszę relację w dusznym pokoju i za chwilę wychodzę do szkoły). No i tak bez przystanku zrobiłem 80 km i dojechałem do miejscowości Jevpatorija. Tutaj pierwsza kąpiel w Morzu Czarnym, która sprawia, że czuję dreszczyk emocji. Naprawdę udało się dojechać, a niby tak daleko było.
Odpocząłem trochę nad morzem, odwiedziłem kafejkę internetową, wysłałem listy i pojechałem dalej. Leżę sobie teraz na potężnym klifie, około 20 km przed Sevastopolem. Miejsce jest prześliczne, szkoda tylko, że nie można dojść do morza. Nieopodal świeci latarnia. Wsuwam orzeszki i popijam piwko. Mój pierwszy cel osiągnięty.

Dzień 10. 6-VII
Leżę kilka Rozmiar: 17403 bajtówkilometrów przed Jałtą i mam niezły widok na morze. Wieje silny wiatr z kierunków bliżej nieokreślonych. Rozkładam namiot w obawie przed nocną ulewą. Za mną wznosi się potężna pionowa ściana. Trawa pachnie pieczarkami. Jestem strasznie zmęczony, nawet jeść mi się nie chce. Krym odsłonił dzisiaj przede mną swoje zróżnicowanie terenu. Wykończyły mnie długie, niemal 3 godzinne podjazdy. Przejechałem przez sporą część głównych miejscowości wypoczynkowych. Półki w sklepach są już lepiej wypełnione niż na wsiach. Dotarłem też do tego zameczku na skale, który jest na okładce przewodnika (Jaskółcze gniazdo). Wcale nie jest taki fajny, w ogóle Krym tutaj jest dość komercyjny. Wszystko robione jest pod turystów.
Słońce cały czas pali okrutnie, ale nie jest tak strasznie jak wewnątrz Ukrainy, gdyż co jakiś czas obmywa mnie wspaniały chłodny podmuch od morza.


Dzień 11. 7-VII
Fragment listu :
Kochana Agatko. Siedzę sobie w cieniu pod drzewkiem i dochodzę do wniosku czemu tak mnie ciągnie w samotne podróże. Właśnie wymyśliłem, że nazwę to poczuciem totalnej czystości psychicznej. Czuję się znakomicie- właśnie to jest to (a może tylko tak mi się wydaje). Jadę dzisiaj cały dzień po Krymskich górach i nie mogę stąd wyjechać. Jest gorąco, ale zawsze muśnie mnie jakiś szkwalik od morza, które daleko w dole pięknie rozbija się o brzeg. Rozmyślałem też o naszych wakacjach. Może jednak chcesz spróbować w góry pojechać ? Uważam że jest to doskonałe miejsce, żeby poznać się do szpiku. Ale z drugiej strony wiem, że jednak jesteś dziewczyną (i to piękną) i nie każdy ma ochotę łazić cały dzień bez sensu po górach, zasypiać z uczuciem wyczerpania, szczęścia i niepewności co przyniesie dzień następny. Byłem dzisiaj w Jałcie, typowe miasteczko turystyczne, nic specjalnego.
Rozmiar: 17901 bajtów
Strasznie powoli się przesuwam (13 km/h), ale trasa jest przepiękna. Dobra ruszam się i jadę dalej (za chwile powinno być z górki).
Kochana Agatko. Jest już wieczór. Jestem za miejscowością Sudak. Dzisiaj miałem, właściwie chyba najfajniejszy dzień mojej podróży jak dotąd. Czułem się jak w innej krainie. Na wschód od Jałty nie jest już tak komercyjnie. Tereny są przepiękne. Przejeżdżałem obok najwyższych krymskich gór. Krajobraz komponuje się wprost niesamowicie. W Sudaku spotkałem nawet Tatara, miał niesamowitą twarz. Morze Czarne też mnie zaskoczyło, trafiłem na plażę z niemal lodowatą wodą, nikt się nie kąpał.
Rozmiar: 781 bajtów
Dzień 12.8-VII
Dotarłem do Rosji. Niesamowite przeżycie.Teraz leżę na plaży nad morzem Azowskim i ręce śmierdzą mi sardynkami. Jest superowo. Mam trochę stresa, czym mnie jutro Rosja przywita (bo jestem 7 km za przejściem).
Tuż przed opuszczeniem Ukrainy zatrzymała mnie milicja. Kazali wejść z nimi do pokoju i zamknęli drzwi. Cieszą się debile i czytają mi kodeks drogowy Rozmiar: 19979 bajtówpo Ukraińsku. Chodzi im o kartę rowerową a bardziej bezpośrednio, żeby mnie ogolić z dolarów. Jest ich trzech, jeden proponuje 100$. Wyśmiewam ich, nie jestem nawet mocno spękany. Pozostałych dwóch chce mnie puścić widząc moją poszarpaną koszulkę oraz zmęczoną i spaloną słońcem twarz. Jednak ten jeden ciągle napiera. Wściekły daje im 20$ i docieram do granicy która jest 500 m dalej. Oni tu porostu stali w miejscu gdzie kosili każdego kto chciał wyjechać z kraju. Z milicja wewnątrz Ukrainy nie miałem żadnych kłopotów, ani razu mnie nie zatrzymali.
Na granicy, pytają mnie o pieniądze, też sugerują łapówkę, ale ja jestem tak zdecydowany i wkurzony, że stanowczo mówię, że nic nie dam. Wyglądam też nie najlepiej. Skóra schodzi z nosa, czoło popękane, zarośnięty, brudny i przepocony. Celnik długo mnie mierzy i w końcu mówi z uśmiechem :"Zabieraj kiszki (to sakwy) i paszoł". I tak znalazłem się na promie.
Na granicy ruchu prawie nie ma. 15 aut pakuje się na prom (i jeden rower), który pływa co dwie godziny (teoretycznie). Po rosyjskiej stronie kolesie z kałaszami i klimat jakiegoś obozu wojskowego. Moja pieczątka AB sprawdziła się, daty i tak nie było widać. Pomocna okazała się także wiza do Gruzji. Wjechałem budząc zdziwienie na twarzach zewsząd, ale bez większych problemów.
Krym był przepiękny, zwłaszcza wschodnia część. Niezapomniane chwile których mi nikt nie odbierze. Teraz szumi morze, księżyc powoli rozbiega się do pełni, na horyzoncie błyska się w chmurach, a ja rozmyślam o życiu.

Rozmiar: 16304 bajtów

Dzień. 13. 9-VII
Fragment listu:
Kochana Agatko. Właśnie rozlał mi się gotujący ryż w namiocie, ale w myśl starej zasady, że będzie jeszcze wiele okazji do zmartwień, nie przejąłem się wiele, sprzątnąłem, wstawiłem ponownie i piszę do ciebie list na wprost zachodzącego słońca naszego, zagryzając ciastkami. Rosja na razie mnie mile zaskoczyła. Z tego co widzę to jest tu całkiem normalnie. Normalne miasteczka, wsie, dobre drogi. W sklepach też w miarę ok.
Teraz leżę sobie nad stawem, wokół żniwa pełną parą idą. Jadę dalej na wschód. W Rosji kolejna godzina do przodu. Dzielą nas już dwie. Mocny wiatr dzisiaj wieje. Najpierw pomagał, ale teraz sprawia, że dalsza jazda jest niemożliwa, ale dzięki niemu nie jest tak gorąco. Twój krem bambino niezmiernie się przydaje, nakładam grubą warstwę na skopcony nos. Mówiłem tobie, że jak go czuję to mi się przypominasz ?
Rozmiar: 32364 bajtów
Dzień 14. 10-VII
Dzisiaj mijają dwa tygodnie jak ruszyłem. Forma mi dopisuje, choć nie mam już tej dynamiki w nogach (to przez słabe odżywianie) i na lewym półdupku zrobił mi się sporawy odcisk, ale jadę dalej. Jak tak dalej pójdzie to zakocham się w Rosji. Tu jest naprawdę fajnie i bezpiecznie z tego co widzę. Ludzie są przemili. Dzisiaj dostałem pomidory od babci, a od kolesia worek brzoskwiń. Całkiem nieźle idzie mi rozmowa po rosyjsku i prawie już czytam ich literki.

Dzień 16. 12-VII

Jestem 150 km od podnóży Elbrusa. Leżę teraz w przepięknym miejscu, wokół lata mnóstwo trzmieli i wspaniale pachnie. W dole płynie rzeka. Miejsce jest naprawdę przepiękne. Na kolacje mam ryż z mlekiem prosto od krowy i rodzynki.
Wczoraj miałem fajna przygodę. Pojechałem według mapy i dojechałem do wioski, gdzie niespodziewanie droga się kończy. Chciałem tam nabrać wody, ale pompa nie działa. Ktoś mnie woła spod płotu jakiejś zagrody. No i nie obeszło się bez wódki. Od razu mnie poczęstowali, a w takich sytuacjach się nie odmawia. Do zagryzki był suchy chleb. Pokazałem klasę jak na polskiego studenta przystało. Rozmawiałem z nimi długo i tak się zasiedziałem (no i trochę wypiłem, bo nawet nie wiem skąd wyciągali kolejne flaszki). Powiedzieli, że piję jak ruski i zaprosili mnie do domu.
Gospodarz to Kezbek (imię ma po jednym z kaukaskich pięciotysięczników).Rozmiar: 27045 bajtów Super człowiek, piliśmy wódkę, jedliśmy słona rybę (ale tu gdzie teraz jestem mnóstwo trzmieli lata, siadają wszędzie). Później mnie nakarmili, obejrzeliśmy wspólnie zachód słońca i położyłem się spać pod zapadającym się, wygiętym w dół sufitem. Ludzie którzy żyją w kaukaskich republikach, nie uważają się za Rosjan. Ich majątek jest bardzo niewielki, jedna krowa, sypiący się dom, kawałek ziemi. Ich dumą jest telewizor (na którym dwa kanały odbierają). Mimo to cieszą się z tego, że maja co jeść. Z tego, że mogą żyć. Przyjęli mnie niesamowicie życzliwie. Rano na drogę dostałem trzy litry mleka, ugotowane jajka i ziemniaki. Było super.
Dzisiaj znowu miły akcent. Jeden koleś zaprosił mnie na kawę i ciastka z serem gdy spytałem się goo drogę. Ludzie są naprawdę przemili, gdyby nie ta pieprzona milicja...Na drogach jest mnóstwo kontroli. Zawsze jest taka mała granica pomiędzy kolejnymi republikami.
Jutro może ujrzę Elbrusa. Czuje jak mnie przyciąga. Ciekawym czy uda mi się stanąć na szczycie. Ciekawym jak zareaguje mój wyczerpany organizm na taka wysokość.
Muszę jeszcze napisać o przykrej przygodzie z wczoraj. W miejscowości Armawir miałem nieprzyjemną sytuację. Zajechałem na dworzec (bo zastanawiałem się nad podjechaniem kolejką elektryczną trochę), a tam sprawdzają paszporty. No i okazuje się (co doskonale wiedziałem) że nie mam rejestracji. Głupi milicjant nie chce przyjąć do wiadomości, że zarejestruję się w Tyrnyauz (tam gdzie wszyscy idący na Elbrusa) no i musze mu zapłacić 10 $.

Rozmiar: 26812 bajtów
Dzień 17. 13-VII
Fragment listu:
Kochana Agatko. Nie udało mi się dzisiaj wysłać listu, bo okazało się, że dzisiaj jest niedziela. Dni tygodnia straciły dla mnie znaczenie. A teraz uwaga! Elbrus w zasięgu wzroku ! Jestem na wysokości około 3400 m. Leżę już po kolacji, zamknięty w namiocie (a namiot na śniegu). Z ust leci mi para. Będzie to strasznie zimna noc. Nie odczuwam na razie problemów związanych z niską zawartością tlenu. Zobaczymy później.
Z rana obudziłem się bardzo wcześnie. Jechałem w deszczu, aż do doliny Baksan. Tutaj rozpoczyna się niemal 100 kilometrowy podjazd do Tereskola. Jechałem tak w deszczu, ulewa okrutna, ruchu prawie żadnego. Zatrzymał się jeden koleś busem i strasznie nalegał, żeby mnie podrzucić. No i takim sposobem zaoszczędziłem kilka godzin pedałowania w deszczu. Dzięki temu przeżywam teraz cudowne chwile. Tutaj jest naprawdę pięknie. Pogoda się poprawiła, zewsząd otaczają mnie góry. To jest mój świat. Jest tu cudownie, wokół mnie Kaukaz i ta przepiękna cisza. Dlatego właśnie tu jechałem. Zimno tylko trochę. Ryż chyba mi się nie zagotuje na tej wysokości. Chciałbym Ciebie tu kiedyś zabrać. Dwa cycki Elbrusa wznoszą się dumnie nade mną. Ciekawym czy dam radę.
Rozmiar: 15134 bajtówJak dojechałem do Tereskola, spotkałem kolesia który tego samego dnia co ja dojechał tutaj na rolkach z Moskwy !!! Niesamowite spotkanie. Zrobił 1600 km w 16 dni, trzy razy musiał zmieniać kółka. Strasznie śmiesznie chodził po pokonaniu takiej odległości. Poszliśmy razem coś zjeść, a później zostawiłem rower u jego znajomej dziennikarki. Spakowałem plecak, zrobiłem zapasy i ruszyłem do ataku. Koleś odprowadził mnie do końca asfaltu, dał mi wskazówki jak wchodzić na szczyt, żeby nie dopadła mnie choroba wysokogórska. Był bardzo zdziwiony, że nie chce odpocząć na dole, ale ja czułem się dobrze i pragnąłem jak najprędzej posmakować Kaukazu. I tak znalazłem się tutaj (choć według wskazówek powinienem być 800 m niżej) i zimno mi. Jak byśmy byli razem to byłoby nam cieplej. Kończę na dzisiaj, jeszcze zabiorę Ciebie w góry. To chyba najpiękniejsze miejsca na Ziemi. Niesamowicie potężne, piękne, tajemnicze i sprawiedliwe. Nie dam sobie nic zrobić, przecież obiecałem wrócić do Ciebie, a ja nie łamię obietnic.
Rozmiar: 973 bajtów
Dzień. 18. 14-VII
Jestem już na wysokości 4100 m. Rozmiar: 12632 bajtówOdczuwam trochę tę wysokość. Rozbiłem tutaj namiot. Na razie nie mogę iść wyżej. Musze się trochę zaaklimatyzować i odpocząć. Słońce niesamowicie pali twarz, ale temperatura nie jest zbyt wysoka. W nocy było pięknie. Chyba pełnia księżyca, a chmury zawisły dużo poniżej mnie. Cos pięknego. Elbrusa doskonale było widać oświetlonego księżycowym światłem. Mam mały problem z rakami, bo one są półautomatyczne, a ja wolałem wieźć lżejsze buty trekingowe niż moje sztywne "zimówki", ale coś się wymyśli.
Obok mnie rozbity jest polski namiot, ale nikogo nie ma. Jeszcze nigdy nie byłem na takiej wysokości, oddycha się zupełnie inaczej. Niektórzy wymiękają już tutaj. Idę odpocząć.


Rozmiar: 15802 bajtów


Dzień 19. 15-VII
Fragment listu:
Dzisiaj dzień masakry !!! Po prostu nie wierzę. BYŁEM NA ELBRUSIE !!! Wróciłem kilka godzin temu, odpocząłem i piszę do Ciebie. Jakoś mi dzisiaj brakuje Cię strasznie, chciałbym się podzielić moim szczęściem. Opowiem jak to się tam znalazłem...
Otóż wczoraj, w ramach aklimatyzacji, po południu doszedłem do skał Pastuchowa na 4800 m. Powinienem tam wchodzić dopiero dzisiaj, ale mój organizm zniósł to bardzo dobrze. Wieczorem wróciłem zmęczony do mojego namiotu na 4100m. Po zjedzeniu potężnej kolacji obserwuję jeden z najpiękniejszych Rozmiar: 25690 bajtówzachodów słońca jaki kiedykolwiek widziałem. Coś niesamowitego. Przepiękne kolory, na horyzoncie cień od Elbrusa, większość kaukaskich szczytów poniżej mnie i znakomita widoczność. Wszystko to sprawiło, że chwila ta zapadnie mi długo w pamięci.
No i tak położyłem się zmęczony w namiocie i w głowie zaświtał mi szalony pomysł. Powinienem na tej wysokości pozostać co najmniej dobę, ale z trzech powodów postanawiam zaatakować dzisiaj w nocy. Po pierwsze i najważniejsze kończą mi się zapasy jedzenia. Nawet się nie spostrzegłem kiedy wszystko zjadłem. Być może jest to reakcja mojego organizmu na tę wysokość. Byłem cały czas głodny, a chcąc być w formie nie ograniczałem się z jedzeniem. I tym sposobem zostało mi trochę kaszy i 2 czekolady. Drugi powód to piękna pogoda i pełnia księżyca. A trzeci powód jest bliżej nieokreślony, być może to trochę pankowe podejście do sytuacji, ale coś mi mówiło, że dam rade i dobrze będzie zaatakować dziś w nocy.
No i wbrew wszelkim stereotypom zdobywania Elbrusa ruszam po krótkiej drzemce o trzeciej w nocy. Do skał Pastuchowa jadą ratraki z jakąś komercyjną wyprawą. Rozpoczął się atak. Śnieg jest dobrze zmrożony i idzie się dobrze. Rozmiar: 14026 bajtówJest zimno i wieje wiatr. O świcie docieram na 4900m. Wspaniały wschód słońca. Po prostu niesamowity. Tutaj zaczynają się naprawdę problemy. Chyba najgorszy odcinek trasy dla mnie. W głowie mi się kręci i mam problemy z równomiernym oddychaniem. Każdy szybszy krok czy potknięcie w rakach, kosztuje mnie chwile sapania. Co kilka minut po prostu padam na śnieg i leżę. Słońce świeci, a ja walczę ubrany we wszystko, co tylko posiadam. Wieje silny wiatr, marzną palce u rąk i stóp. Przesuwam się bardzo powoli, głowa mi pulsuje. Krok po kroku, wbijam raki, podpieram się na kijkach i jakoś docieram do trawersu a później do przełęczy (5300m). Tutaj mam maksymalny kryzys. Wydaje mi się że, dalej nie dam rady. Leżę na śniegu, jestem osłonięty od wiatru, znajduję się pomiędzy dwoma szczytami Elbrusa. W głowie mi się kręci i w ogóle jakoś dziwnie się czuję, tak tu jakoś niesamowicie cicho. Wsuwam skostniałą czekoladę, popijam moje rozrobione witaminki.
Rozmiar: 9671 bajtówNagle przypominasz mi się Agatko, jakoś tak wyraźnie jak nigdy (może to moja schiza). Wyobrażam sobie Ciebie na tym zdjęciu w makach. No i słyszę moją piosenkę wyprawy U2 "in the name of...". To mnie niesamowicie mobilizuje. Postanawiam, że wejdę tam, na szczyt Europy i krzyknę w kierunku Gryfina, że Cię kocham. Niewiadomo skąd bierze się we mnie energia na ten najcięższy odcinek. Pogoda jednak robi jakieś dziwne figle. Drugi wierzchołek Elbrusa obmywają chmury przeganiane silnym wiatrem. Wspaniale to wygląda.
Jednak zbieram się w garść, zaciągam głęboko kominiarkę, dociągam raki i powolutku do góry. Spotykam wyprawę z PZA i przewodnik mówi mi, że jak dla mnie to jeszcze 40 min. Teraz już wiem że nic mnie nie zatrzyma. Jeszcze trochę walki, kilka odpoczynków w śniegu, ale jest już zdecydowanie lepiej niż na przełęczy. Wreszcie staję na szczycie. Jak się tu znalazłem nie wiem, pod koniec szczyt chyba sam mnie wciągnął. Nic już mnie nie obchodzi. Ustępuje zmęczenie i pojawia się nieopisane uczucie szczęścia. Udało się. Jestem tutaj. Po stronie życia, przeciwko śmierci, wbrew ciemnościom. Przez moment czuję się cudownie. Jestem tu zupełnie sam. Chowam się od wiatru, zjadam resztę czekolady i oddaję się po prostu górom. Rozmyślam przez chwile co robisz w tym momencie. Jest południe.
Rozmiar: 22471 bajtówPo półgodzinnym odpoczynku pogoda momentalnie się psuje. Zrywa się ogromny wiatr i wszystko przykrywają obmywające szczyt chmury. W jednej chwili jestem cały oszroniony. Do szczytu dociera jakaś komercyjna wyprawa. Postanawiam zejść za nimi. Nie widać już nic w promieniu 10 metrów. Po kilkunastu minutach spotykam Polaka - Sławka który spał obok mnie w namiocie na 4100 m. Jest dość zaskoczony moim widokiem. Krzyczymy do siebie kilka słów i idziemy w swoje strony. Za chwile dociera do mnie, że lepiej by było jakbym wrócił się za nim. Znałem już drogę, a pogoda naprawdę nie była najlepsza. Przypomniało mi się też, że choruje on na cukrzycę i nie wybaczyłbym sobie gdyby coś mu się stało. No i dogoniłem go szybko. Byliśmy wtedy ostatnimi tego dnia na szczycie. Coś we mnie wstąpiło i czułem się po prostu niesamowicie dobrze. Mogłem się normalnie poruszać jakby to były Tatry. Wiatr wiał bardzo silny, odezwała się we mnie ta odrobina szaleństwa, która siedzi zawsze w mojej głowie i zawsze pomaga mi w takich sytuacjach (czy aby na pewno pomaga ?). Takim to sposobem drugi raz odpoczywam na szczycie. Było bardzo ekstremalnie. Duży komplement usłyszałem, gdy Sławek powiedział, że beze mnie by nie wszedł.
Rozmiar: 12327 bajtówJednak trzeba schodzić. Powoli ostrożnie schodzę w dół do mojego namiotu na 4100 m. Wiem, że każdy nieprecyzyjny krok, czy potknięcie się w rakach, może kosztować mnie wiele. Początkowo schodzi się dobrze, ale później kończy się rezerwa mojej energii. Jestem totalnie wyczerpany. Nastąpiło ocieplenie i śnieg stał się miękki na niższych wysokościach. Do namiotu dochodzę niczym zombi, droga od skał Pastuchowa niesamowicie mi się dłuży, potykam się co chwila w mokrym sniegu. Ale jestem.
Dostaję trochę jedzenia od innych Polaków, którzy zwijają się, przejmuje reklamówkę ciastek od Rumunów i zapadam w upragniony sen. Jutro schodzę na dół, czuję się strasznie wyczerpany, ale szczęśliwy.

Rozmiar: 37464 bajtów



Dzień 20 16-VII
Wstaję wcześnie, pakuję sprzęt, zakładam reklamówki na stopy, żeby odizolować się trochę od mokrych butów i ruszam w dół. Wydaje mi się jakbym wczoraj całą drogę ciągnął twarzą po śniegu. Usta mi popękały tak,Rozmiar: 10488 bajtów że ledwo mogłem coś do nich włożyć i w ogóle wszystko mam napuchnięte. Całe to odczucie potęguje się im niżej jestem i im cieplej się robi. Podczas zejścia spotykam 9 młodych Polaków którzy ambitnie zasuwają pod górę (http://www.elbrus.gtnets.com/index1.html). Wszystko jeszcze przed nimi.
W Tereskolu odbieram rower, ponownie przepakowuję cały sprzęt, dostaję jabłka na drogę i zjeżdżam 40 km do miejscowości Tyrnyauz, gdzie rejestruję się na milicji. Urzędnik jest dla mnie bardzo miły i obsługuje mnie poza kolejką gdy dowiaduje się, że dojechałem tu na rowerze. Odwiedziłem też Internet na poczcie który prawie nie chodził i kosztował fortunę.
Usta tak mnie bolą, że mam problemy z jedzeniem, ale jutro Rozmiar: 12001 bajtówplanuję dzień regeneracji. Dobrze zjem i odpocznę trochę. Naprawdę zmasakrowałem swój organizm przez ostatnich kilka dni. Leżę sobie teraz na polance tuż pod stromą górą. 500 m po drugiej stronie druga góra, pomiędzy nimi rzeka Baksan. Wysokość około 2000 m, ale całkiem ciepło. Drzewo na ognisko przygotowane, na kolację jajecznica z cebulką. Spędzę tu jeszcze z 3-4 dni i ruszam w dół, na wschód, a później do Gruzji. Chmury gęsto kryją niebo. Jakbym był tam gdzie dzisiaj rano, to na pewno bym je z góry oglądał.
Trochę się obawiam przejazdu przez Gruzję, nawet Rosjanie mi odradzają.




Dzień 21. 17-VII
Fragment listu:
Kochana Agatko. Tu jest naprawdę przepięknie. Góry Kaukazu mają ogromną Rozmiar: 12578 bajtówzaletę, są zupełnie dzikie. Wszędzie można rozbić namiot i rozpalić ognisko, wszędzie chodzić. Zatargałem rower w jedną wspaniałą dolinkę (na zachód od miejscowości Elbrus) i tu rozbiłem obóz. Dotarcie tutaj kosztowało mnie ogromny wysiłek. Po poziomicach na mapie wydawało mi się, że w godzinkę uporam się z taką różnicą poziomów. Okazało się, że ponad cztery godziny walczyłem z rowerem na górskim szlaku. Ale opłacało się. Teraz jest wieczór, na ognisku ryżyk się gotuje (będzie z pastą z kabaczka) i w ogóle jest super. Zrobiłem małe rozpoznanie i jutro spróbuję wejść na Soviecki Voin (4100 m). Będzie trochę wspinania. Zostawiam rower i namiot tak po prostu sam sobie, bo ludzi tu nie ma prawie. Na końcu doliny żyje tylko jeden pasterz.


Dzień 22 18-VII
Fragment listu:
Kochana Agatko, straszna rzecz mi się dzisiajRozmiar: 13376 bajtów przytrafiła. Ale zacznę od początku...Otóż obudziłem się gdy pierwsze promienie słońca padły na Elbrusa. Rzuciłem się do aparatu, bo widok był naprawdę niesamowity (zwykle biały szczyt był chwilę czerwony w pierwszych promieniach słońca). Po śniadaniu ruszyłem na mój pierwszy czterotysięcznik. Wspinaczka była dość ciężka. Znów, jak za dawnych tatrzańskich czasów pojawiła się krew na dłoniach i pozdzierane piszczele. Jest to dość ciężka góra (3+ w skali wspinaczkowej, jak powiedzieli napotkani Czesi). Po 6 godzinach udało się stanąć na szczycie, tuż przed załamaniem pogody. Z góry przepiękny widok na Elbrusa, którego wierzchołek przykrywają chmury, dziwne że tam, na tej wysokości cały czas śnieg leży, a tutaj ani plamki.
Wracam szczęśliwy do mojego obozu, a tu niespodzianka. Krowy zjadły moje suszące się pranie. Pięć sztuk skarpetek i koszulkę do spania. Do tego zostawiły ogromnego klocka w miejscu gdzie palę ognisko. Któraś nadepnęła na łyżkę (ale udało się ją odratować). O mały włos nie pochłonęły też moich spodenek kolarskich, ale znalazłem je w pobliżu (widocznie nie wyprałem ich zbyt dobrze). To nie jest zabawne !(ale zabawne będzie jak wrócę).
Rozmiar: 26343 bajtówTeraz palę ognisko i robię tłuczone ziemniaki. Pogoda padła, a było tak fajnie. To naprawdę przepiękne miejsce. Biega tutaj mnóstwo takich małych stworzonek (jakby chomiki). Jak się idzie to tak fajnie gwiżdżą i prędko zmykają. Dwa kilometry dalej mieszka pasterz, który ma pewnie z tysiąc owiec (i te krowy pewno też jego były). Codziennie je wyprowadza na cały dzień i wraca z nimi wieczorem. Super to wygląda, wczoraj chciałem pomóc mu je zaganiać.
Deszcz zaczął padać właśnie, nakryłem się kurtką i dalej piszę. Wczoraj musiałem zrobić serwis mojemu wysłużonemu rowerowi. Zerwała się jedna szprycha i wygiął się hak od przerzutki. Dzięki częściom zapasowym wszystko udało się naprawić.
Patrzę w ogień, płomienie próbują mi coś powiedzieć..."Dorzuć drzewa marzycielu bo zgaśniemy". No to dorzuciłem. Patrzę w ogień. A płomienie znowu chcą mi coś powiedzieć..."Kochaj ją na zawsze, bo warta tego". Robi się ciepło. Odsuwam się od ognia. Patrzę przed siebie. A tam góry potężne w płaszczu śniegowym, kochają się z chmurami. One też chcą mi coś powiedzieć..."Póki ją kochasz ponad życie, u nas życia nie stracisz". Zamykam oczy. Słyszę strumień rwący. On też chce mi coś powiedzieć..."Widziałem was razem, omywałem wasze ciała. Kochajcie się tak dalej, bo jako świat opływam, takiej miłości jeszcze nie widziałem." Otwieram oczy. Pierwsze gwiazdy pięknie świecą. One też....

Rozmiar: 19739 bajtów
Dzień 23 19-VII

Jestem około 100 km od Czczenii. Wolałem się dzisiaj zatrzymać trochę wcześniej, żeby nie jechać o zmierzchu, zwłaszcza po przygodzie, która mi się dzisiaj przytrafiła. Otóż wydostałem się rano z mojej dolinki i ruszyłem jeszcze pod górę z zamiarem wjechania na Czeget (kolejką ha) żeby zrobić kilka fajowych fotek Elbrusa, ale pogoda się zryła i ruszyłem w dół. W miejscowości Tyrnyauz (gdzie wcześniej się rejestrowałem) zatrzymuje mnie milicja. Koleś wygląda jak jakiś Mongolczyk i po jego mordzie widzę, że będzie kiepsko. Sprawdza paszport i rejestrację, ale wszystko jest ok. No to myśli jak mi doorać. Pyta się o kartę na rower. Z racji, że ten cymbał zapewne nie zna łaciny daję mu moją legitymacje szkolną (a poza tym to doskonale wiem, że nie ma nic takiego jak karta na rower). No to on wsiada do auta i gada z kumplem. Coś wymyślili. Wołają mnie te bawoły i mówią do mnie, że dostaję mandat za jazdę po ulicy ! Parodia. Wmawiają mi, że powinienem jeździć po chodniku, bo na jezdni jest linia ciągła. Wszystkie moje dyskusje ucinają tekstem :"To nie Polska..." Co za buraki. Skończyło się na 10 $.
Rozmiar: 25543 bajtówDobra, ale to nie o tę przygodę mi chodziło. Jadę dalej, w dół rzeki Baksan. Widoczki przepiękne, pionowe ściany i w ogóle fajnie się jedzie. Po kilkunastu kilometrach trąbi na mnie stara Lada. Kieruje jakiś dziadek z denkami od słoików na nosie. Z przodu siedzi koleś, co widział jak mnie milicja zatrzymała, z tyłu jeszcze dwóch kolesi. Krzyczy do mnie żebym się zatrzymał. Staję więc niezdecydowany. On wychodzi, rozmawiamy chwile na dystans, mówię że nie mam czasu. Jak wychodzi drugi, wciskam mocno pedały i ruszam. Jadą za mną. Już bardziej agresywnie starają się mnie zatrzymać. Zajeżdżają mi drogę, ale ja bardzo sprawnie zmieniam kierunek jazdy, tak, że nie mogą mnie dopaść. Bawimy się tak w kotka i myszkę. Wiem, że ich cierpliwość niedługo się skończy i w końcu uderzą mnie autem, a to skończyłoby się nienajlepiej. Postanawiam zatrzymać się znowu, ale zastrzegam, żeby nie podchodził zbyt blisko bo ucieknę znowu, a reszta ma siedzieć w aucie. Okazuje się, jasna sprawa, że chodzi o kasę (od początku wiedziałem). Chcą żebym dał im na benzynę, odpowiadam, że nie mogę mu nic dać, bo sam niewiele mam. Sytuacja robi się napięta. Dalsza dyskusja staje się bezsensowna.
Przejeżdża Kamaz. Kierowca o twarzy z ledwo mieszczącymi się na niej bliznami, zobaczył co się dzieje. Zwalnia i daje znać, że mi pomoże. Wykorzystuję sytuację, szybko ruszam, wyprzedzam Kamaza i jadę przed nim. On z kolei zajeżdża drogę tym draniom i tak sobie jedziemy. Pędzę ile sił w nogach. Serducho mi wali okrutnie. Na szczęście kolesie rezygnują po kilku Rozmiar: 26897 bajtówminutach. Udało się, wszystko dobrze się skończyło. Kamaz wyprzedza mnie, ale ja ciągle jadę z całych sił. Kilkanaście kilometrów dalej dostaje w sklepie czekoladę od miłej sprzedawczyni. Kraj jest piękny, ale nigdy nie wiadomo co cię spotka. Kilkanaście kilometrów dalej dostaje w sklepie czekoladę od miłej sprzedawczyni. Cóż za kontrast.
Teraz jestem w Północnej Osetii. Na granicy republik (jak wyjeżdżałem z Kalbadino-Błkarii) strażnik mi powiedział, że pełno tutaj bandytów i jak nie tutaj to w Gruzji mi rower zabiorą. Trochę mam stracha. Najbliższych kilka dni okaże się decydujących. Wyjechałem dzisiaj z gór, ale jutro wjeżdżam w nie znowu. Milicja zawsze zachwyca się twoją urodą ze zdjęcia które wiozę na torbie na kierownicy. Rozładowuje to niejedną napiętą sytuację, gdy mówię, że to moja dziewczyna.

Rozmiar: 26551 bajtów

ciąg dalszy ....


Dzień 24. 20-VII
Los mojej wyprawy wisi na włosku. Wstałem jeszcze po ciemku i ruszyłem ostro naprzód. Od rana padało i jechałem cały mokry. Zatrzymuje mnie młody milicjant, ale jestRozmiar: 19246 bajtów bardzo miły, daje mi na drogę polskie drażetki (jak one tu trafiły?). Zasuwam cały czas pod górę. Normalnie wolno mi do Gruzji wjechać dopiero za trzy dni (tak mam wizę wystawioną), więc chciałem jeszcze w góry ruszyć, ale nigdzie żadnej mapy nie mogę dostać i w ogóle to bardzo dzika okolica. Od 9 do 16 jadę ostro pod górę. Po drodze mijam jakąś siarkową okolicę, bo śmierdzi okrutnie. Panuje tutaj też jakiś kult rycerza na rumaku (św. Jerzy ?). Wszędzie jego pełno, rysunki i pomniki.
W końcu zajechany dojeżdżam na wysokość wyższą niż najwyższy szczyt Tatr. Widoczki przepiękne. Podjazd był morderczy, po drodze wysiadły dwa Kamazy i kierowcy bawili się w mechaników. Zbliżam się do granicy (kończy się asfalt). Zatrzymuje mnie wojsko i mówią, że dalej mnie nie przepuszczą. Fuck. Psuje to moje plany całkowicie. Kupiłem zapasy i chciałem przez Gruzję w dwa dni przejechać. Trochę mnie to podłamało, ale jadę do drugiej granicy która jest za kilka kilometrów. Jak tam się zjawiam momentalnie wzbudzam zamieszanie wśród czekających ludzi. Granicy strzegą potężne bramy i uzbrojeni żołnierze. Robi się niezłe zamieszanie. Wszyscy chcą wiedzieć co to za koleś na rowerze. Atmosfera jest przyjazna, ale w momencie kiedy podaję polski paszport od razu mi mówią, że nie mogę tędy przejechać. Nie podali mi nawet powodu. Ludzie wstawili się za mną, ale nic z tego. Po prostu kazali jechać na następne przejście graniczne (trochę ponad 140 km). Teraz to naprawdę się wkurzyłem. Zaskoczyli mnie niesamowicie. Siedem godzin pod górę darłem. Momentami miałem dość, ale jakoś tu dotarłem, a tu takie rozczarowanie...
O dziwo nie jestem załamany. Przypomina mi się jakiś wiersz mówiący o tym, że dużo będzie jeszcze okazji żeby się martwić. Humor mi się poprawia, bo pogoda jest dość ładna i czeka mnie wspaniały zjazd . Gdybym tu nieRozmiar: 23285 bajtów trafił to nie spróbowałbym kaukaskiego sera (podobno jedyny taki w Rosji, jak mówiła babcia u której jadłem kanapki, a ona opowiadała o swej ojczyźnie ze łzami w oczach), ani słonecznika w miodzie, który po prostu był przecudny.
Po zjeździe byłem już całkiem szczęśliwy tak mi adrenalinka podskoczyła. Na dole podpite grupki, tu i tam mnie pozdrawiały (to była niedziela więc wódka lała się strumieniami). Jedni pokazali mi jakieś siarkowe źródełko które podobno miało wspaniale orzeźwiać(odbijało mi się po nim 2 dni). Dalej kolejny raz nie mogłem wymigać się od picia wódki. Stanąłem w świętym miejscu (właśnie pod ogromnym, wystającym ze skały pomnikiem rycerza na koniu) wśród grupki Rosjan. Jeden koniecznie chciał rozmawiać o religii, więc ulotniłem się jak najszybciej. Leżę teraz na olbrzymim polu rumianku, świerszcze pięknie grają, a za mną wznosi się Kaukaz. Jutro jeszcze raz spróbuję przez niego przejechać.

Rozmiar: 22051 bajtów
Dzień 25. 21-VII
No to ładnie. Poraz kolejny nie wpuścili mnie do Gruzji. Granicy tej nie mogą przekraczać obywatele państw trzeciej strony, czyli między innymi Polacy. Nie wiem co teraz zrobię. Jestem niedaleko od sporej miejscowości Władikałkaz. Może pojadę do Soczi pociągiem, a później uda mi się przepłynąć promem do Turcji, albo z powrotem do domu ? Wszystko zależy od tego czy mi kasy i chęci wystarczy.
Na granicy wszyscy mnie polubili. Właściwego przejścia strzegły dwie stalowe bramy które obsługiwali uzbrojeni żołnierze. Jeden z strzegących pierwszej bramy (z karabinem na ramieniu) przejechał się na moim rowerze. Przez UKFkę powiedzieli, że mnie nie mogą przepuścić. Nie dałem łatwo za wygraną. Byłem zdecydowany i bardzo mi zależało na przekroczeniu tej granicy. Stałem uparcie i nie chciałem wracać.
Zapewne tylko dzięki temu, że dojechałem tu na rowerze przepuścili mnie w końcu przez pierwsze dwie bramy do właściwej granicy. Tam, dość młodzi urzędnicy, kobiety i mężczyźni, wszyscy mnie obeszli i wypytywali o moją podróż. Jednak granicy nie mogłem przekroczyć mimo, że posiadałem wizę do Gruzji. Spędziłem tam z dwie godziny i obchodzili się ze mną nad wyraz miło, ale niestety...trzeba się wycofać. Dostałem świeżego chleba, oranżadę na drogę i musiałem wracać niestety.
Rozmiar: 16347 bajtówRuchu na tej "międzynarodowej" drodze prawie nie ma. Jest mnóstwo patroli wojskowych. Od jednych dostałem następną wałówkę i już mi się humor poprawił. Wracałem tak powoli nie spiesząc się i rozmyślając co teraz zrobię, a tutaj zatrzymuje mnie dość wesoły patrol. Rozmawiamy z dwie minuty i nagle koleś co przede mną stoi wyciąga pistolet z kabury, celuje gdzieś w góry i krzyczy do mnie :"padarzdij (padnij)". Reszta żołnierzy także chwyta za broń. Wystraszyłem się niemiłosiernie i już mam skakać do rowu, ale spostrzegłem, że coś jest nie tak. Przeczekałem jeszcze kilka sekund i wyszło na jaw. Chcieli mnie nabrać ! Niemal im się udało. Śmiejemy się, naprawdę mnie rozbawili. Po tej sytuacji zapominam już o problemach jakie wynikły dzisiaj. Nie przejmuje się już tym co zrobię teraz. Jakoś się ułoży na pewno.
Jadę dalej. Rozmowa w języku rosyjskim idzie mi już tak dobrze, że niektórzy pytają się mnie o moją narodowość. Na granicy spotkałem dwóch Szwajcarów. Im także nie udało się przekroczyć przejścia (nawet pierwszej bramy).
I co ja teraz zrobię z trzema chlebami .....



Dzień 26. 22-VII
Z sufitu leci muzyczka, stopę chłodzi mi zimne piwko. Pode mną dwie Rosjanki (jedna w ciąży). Rozmiar: 24416 bajtówJest zabawnie. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Gdzie jestem ? Otóż w rosyjskim pociągu prującym do Moskwy. Piwko mają słabe, ale przynajmniej zimne. A jak tu trafiłem ? Po dojechaniu do Władikałkazu, na deptaku zatrzymała mnie straż miejska. Podchodzimy na ławki i rozmawiamy sobie z 5 minut. Są zachwyceni, tłumaczą mi gdzie dworzec i kafejka internetowa, a na koniec jeden z nich idzie do auta i przynosi dla mnie dwie butelki wódki. Odmawiam tego prezentu, ale oni nalegają i tak trafiam na dworzec z litrem wódki w sakwach. Tutaj kolejna niespodzianka. Rozkład jazdy jakiś kosmiczny, wszystko w cyrylicy i do tego kolejki okrutne do kasy. Nic nie rozumiem. Przed dworcem zahaczam jednego kolesia i zasypuje go pytaniami. Okazuje się, że koleś potrafi tu wszystko załatwić, ale kasuje za to 100 rubli. Nie mam wyboru i przystaję na to. Zresztą wydawał się całkiem w porządku. Okazuje się, że najbliższy pociąg za dwa dni, a na ten za 3 godziny nie ma miejsc. Jednak koleś wszystko załatwia jakoś. Omijamy nawet szczegółową kontrolę z wykrywaczem metali i pakuję się z rowerem do pociągu (za którego nie musze płacić o dziwo). I tak jadę sobie i sączę piwko. Odpoczywam sobie teraz, ale wysiąść muszę w nocy w miejscowości Armawir (to tam skasowali mnie 10 $ za brak rejestracji).

Słońce już wzeszło, a ja jestem w pociągu do Soczi. Za chwilę będę przejeżdżał koło miejsca gdzie kiedyś nocowałem (kto by pomyślał, że będę tu drugi raz). Jadę cały brudny i spocony. Skóra z nosa zeszła mi już całkowicie, a na ustach pojawiły się małe pęcherzyki z krwią. Strasznie to boli, zwłaszcza rano jak się je otwiera i skóra pęka. Ale co ja się tu będę żalił...

Rozmiar: 20483 bajtówZajechałem po południu do Soczi. Miasto strasznie komercyjne. Jest tu wszystko jak przystało na rosyjska miejscowość wypoczynkową. Od zdjęć z wielbłądem po loty na spadochronie za motorówką. Siedzę sobie teraz nad morzem, kilka kilometrów za miastem, nogi moczę w cieplutkiej wodzie i wsuwam arbuza (którego zhandlowałem za te flaszki). Przede mną zachodzi słońce. Kupiłem bilet na jutro na prom. Kosztował fortunę (1600 rubli), ale nie było wyjścia. Mogę mieć później problem z kasą, ale na razie się tym nie przejmuję. Tak więc jutro powinienem być w Poti jeśli żadnych problemów na granicy nie będzie.
Rozmawiałem z jednym Rosjaninem, który powiedział, że jacyś Polacy zginęli na Elbrusie. Strasznie mnie to zaszokowało. Jeszcze kilka dni temu tam byłem, zastanawiam się czy ich widziałem. Góry są naprawdę niesamowite.

Rozmiar: 16237 bajtów
Dzień 27. 23-VII

Ciekawym ile razy jeszcze będę w kilwater patrzył. Siedzę sobie na rufie wodoloto-złomu. Po prawej jeden sympatyczny Gruzin i góry Kaukazu, po lewej butla z propanem, a za nami chmura dymu. Prom spóźnił się 3 godziny i mam nadzieję przed zmrokiem przekroczyć granicę w Poti. Przed chwilka znowu musiałem pić wódkę z jakimś dzianym Rosjaninem i dentystką Turczynką. Strasznie trzęsie ten wodolot, dawno już powinien na żyletki pójść. Płynę razem z tymi dwoma Szwajcarami, co spotkałem ich ostatnio na granicy z Gruzją. Przy wejściu na pokład musiałem jeszcze w łapę dać za rower i tym sposobem zostało mi 165 $.
Odległość, którą bym zrobił w jeden dzień rowerem robię pociągiem i wodolotem w trzy dni. Mijamy Abchazję.

Rozmiar: 1634 bajtów
Dzień 28. 24-VII
Zanim dopłynąłem do Poti musiałem jeszcze z elektrykiem pić wódkę zagryzaną krewetkami - dobrze, że mam w miarę mocną głowę, ćwiczyło się :). Na przejściu granicznym nie było większych problemów. Ruszyłem w Gruzję. Całkiem przyjemnie się zdziwiłem, ludzie kulturalni i sporo młodzieży. Ściemniło się szybko i byłem zmuszony spać w takim domku dla ratowników na plaży, bo burza rozpoczęła się przepotężna. Niemal zmiotło budkę z plaży. W nocy budzi mnie trzech gości. Mają groźne miny, ale jak im wyjaśniam kim jestem i co tu robię to odchodzą, pozdrawiają i pozwalają mi tam nocować.
Dzisiaj od rana jadę w deszczu. Wszystko mi przemokło, ręce wyglądają jak po kilkugodzinnym leżeniu Rozmiar: 19070 bajtóww wannie. Po drodze złapałem gumę, bo drogi tutaj nie są w najlepszym stanie i jedzie się jak przez wielki ogród botaniczny. Musiałem się męczyć w tym deszczu z klejeniem dętki. Ludzie po drodze mnie pozdrawiają, a ja cały przemoczony sunę przed siebie. W końcu dotarłem do Turcji. No i udało się. Niby to Azja już, a jakby trochę bardziej europejsko. Na granicy jeden Turek od razu poczęstował mnie gorącą herbatą. Wiza kosztowała 10 $, wydawana jest na miejscu. Nie było problemu.

Wieczór. Znowu ucierpiałem dzisiaj przez moją niedokładność. Cały dzień ostro padało (nawet nie wyobrażałem sobie, że może tutaj tak padać ). Wszystko mi zamokło, bo niedokładnie popakowałem rzeczy w worki (które były dziurawe). Najbardziej szkoda mi map i śpiwora.
Właśnie słychać jakąś modlitwę z megafonu zamocowanego na meczecie. Nocuję tuż nad morzem i fale mocno hałasują. Do Istambułu mam około 1300 km, ale jutro chcę w drugą stronę pojechać, zobaczyć jak sytuacja z górami Kackar. Tureckie miasta, przez które przejechałem do tej pory to właściwie wielkie bazary. Mnóstwo sklepów, właściwie same sklepy (ale nie maja musli do mleka, ani mapy gór). Nie mogę na razie połapać się z tutejszą walutą. Turcja (po poprzednich krajach) wydaje mi się całkowicie bezpieczna. Ludzie są uczciwi i jest całkiem sympatycznie.


Dzień 29. 25-VII
Siedzę na wysokości 2200 m. w pewnej chacie. Na środku stoi piec i suszy się mój śpiwór.Rozmiar: 15648 bajtów Jest tu trochę Turków. Przyjechali w góry. Jeden z nich tylko mówi po angielsku, to przewodnik. Z chęcią mi pomaga i pokazuje na mapach jak wejść na KackarDagi. Jutro będę próbował. Zostawię tutaj rower.
Od rana jadę cały czas pod górę. Prawie 12 godzin zajęło mi dotarcie tutaj od poziomu morza. To był naprawdę ogromny wysiłek, później skończył się asfalt i prowadziłem rower 9 km pod górę. Od pewnej wysokości mam cały czas mżawkę. Taka pogoda też ma swój urok. Doceniamy wtedy kawałek suchego ubrania. Aparat też mokry, mam nadzieję że nic mu nie będzie.
Tak mi się wydaje, patrząc na mapę, że KackarDagi to taki punkt zwrotny mojej wyprawy. Najbardziej oddalony punkt od domu i Agatki. No dobra idę się pobawić w kucharza (ogórkowa z ryżem).


Rozmiar: 17178 bajtów

Dzień 30. 26-VII

Fragment listu :
No i kochana Agatko, za moment z każdym krokiem będę bliżej Ciebie. Siedzę na wysokości 3932 m. na najwyższej górze tureckiego pasma Kackar. Nawet jest dość ciepło. Widoczki ograniczają przelewające się chmury, ale posiedzę tu trochę. Dokonałem polskiego wpisu do księgi na szczycie (nie było takowego). Wejście zajęło mi 9 godzin, więc pewnie będę po ciemku wracał do namiotu, rozbitego dwa tysiące metrów niżej. Pokonałem odległość wyższą niż w dniu ataku na Elbrusa. Mam nadzieję, że zejdę bezpiecznie, bo droga nie była taka łatwa. Przepięknie jest w górach, ta przestrzeń i cisza której nigdzie indziej nie można doświadczyć. Na szczycie stoi mała turecka flaga, z którą się fotografuję w mojej koszulce CCCP (zakupionej w Soczi). Wsuwam kanapkę z czekoladą, od której już mi się rzygać chce. Coraz więcej chmur, za chwilę nic nie będzie widać.

Rozmiar: 15000 bajtów

Wieczór. Jestem skonany. Ledwo pisać mogę. Prawie 16 godzin samego marszu. Dwa kilometry w pionie w górę i dwa kolejne w dół. Przy schodzeniu pogoda się zepsuła zupełnie. Poślizgnąłem się na śniegu i zjechałem kawałek rozcinając sobie rękę. Potem się zgubiłem, ale mimo wszystko udało się i już pije sobie herbatę z cytryną. Ale jestem skonany, zupełnie mi się nic nie chce. Ale trzeba coś zjeść w końcu.


Dzień 32. 28-VII
Strasznie mnie siły dzisiaj opuściły. Przejechałem 30 km i jestem skonany.
Rozmiar: 14460 bajtówWczoraj zjechałem z gór nad morze, 50 km z górki bez pedałowania. Później opona mi się rozpruła i szyłem ją przed jakimś meczetem. Towarzyszyło mi dwóch młodych Turków, którzy nie potrafili pojąć, że ja ani słowa nie rozumiem. W pierwszej większej miejscowości (Rize) kupiłem nową oponę, made in Turkey i po zmianie ruszyłem dalej. Do Trabzon wjechałem już po zmroku. Byłem ciekaw tego miasta w którym podobno kwitnie nocne życie. Wieczorem nie mogłem znaleźć dobrego miejsca na nocleg, do tego padało cały czas, więc się nie wyspałem.
Drugi dzień dokucza mi już straszny ból w lewym ramieniu, nie mogę go w ogóle zginać do tyłu. Nie wiem co to jest, ale dość mocno boli. Musiałem chyba w nocy jakoś krzywo leżeć, albo to po jednym z upadków podczas schodzenia ze szczytu przedwczoraj. Mam nadzieję że szybko przejdzie, bo z rana ból naprawdę jest paraliżujący.
Teraz siedzę na betonowym klocku i suszę rzeczy, bo wreszcie wyszło słońce. Trochę mnie przeraża odległość, którą muszę jeszcze pokonać.

Rozmiar: 18145 bajtów
Dzień 33 do 39. od 29-VII do 4 VIII

W tym momencie skompensuje wydarzenia zawarte w tym przedziale czasowym, a to dlatego, że zaginął mi gdzieś dziennik wyprawy i jeden z listów wysyłanych do Agaty.
Droga przez Turcję okazała się dłuższa, cięższa i piękniejsza niż przypuszczałem. Początkowo jechało się dość łatwo. Droga biegła wzdłuż morza bez specjalnej różnicy poziomów. Często mogłem jechać nową drogą nie dopuszczoną jeszcze do użytku. Deszcz padał jeszcze dwa dni, ale później zaczęły się prawdziwe tureckie upały (które całkiem dobrze znosiłem). To co mi się bardzoRozmiar: 22801 bajtów podobało to sklepy z chlebem. W każdej miejscowości jest coś takiego, zawsze można dostać świeży ciepły chleb. Na jednym z przylądków (Burnu) spotkałem holenderskiego nauczyciela jadącego do Japonii na rowerze. Miał już za sobą niemal 10 tyś kilometrów. Niesamowity koleś, pogadaliśmy chwilę i każdy ruszył w swoją stronę. Tempo miałem dobre i wydawało mi się że lada dzień dojadę do Europy. Jednak najtrudniejsza część podróży rozpoczęła się dopiero za miejscowością Samsun. Rozpoczęła się górzysta część wybrzeża. Strome i długie podjazdy w połączeniu z palącym słońcem okazały się nie lada sprawdzianem dla mojego organizmu. Wybrzeże jest tam przepiękne, cały czas klify, góry, i nieliczne zatoczki z krystalicznie czystą wodą. O dziwo obszar ten nie jest praktycznie w ogóle skażony turystycznie. Wszystko pięknie, ale żeby przejechać wzdłuż takiego wybrzeża wypociłem chyba ze 100 litrów. Wstawałem wcześnie rano, żeby zdążyć przed upałem, ale na nic się to zdawało. Temperatura jest tak wysoka, że już o 7 rano musiałem pić ogromne ilości wody, żeby uzupełniać to, co ze mnie ściekało strumieniami.
Rozmiar: 28383 bajtówDroga (na której ruch samochodowy praktycznie nie istnieje) prowadzi cały czas w górę i w dół. Zdarzały się takie podjazdy, którym po prostu nie dawałem rady (co nie zdarzyło się do tej pory).Wtedy po prostu zakładałem sandały i w samych majtkach mozolnie wędrowałem do góry, zatrzymując się na jeżyny. Za to zjazdy w dół rekompensowały mi trochę ten wysiłek, osiągałem prędkości 70 km/h i straciłem wówczas całkowicie tylnie klocki hamulcowe.
Przy drodze, bardzo często ze skał wyciekają czyste źródła, które są odpowiednio zagospodarowane i tworzą takie przyjemne poidełka, w których doskonale można się schłodzić. Z wodą więc nie było problemu. Trafiałem też na przepiękne plaże (których w tej części Turcji jest niewiele). Powstają jedynie u ujścia rzeczek. Miejsca takie naprawdę zapierają dech w piersiach, krystalicznie czysta woda i potężne klify.
Rozmiar: 20128 bajtówTakie ukształtowanie terenu utrzymało się do miejscowości Zonguldak. Myślałem, że to już nigdy się nie skończy. Na 20 km wybrzeża przypadało 30 km serpentyn po klifach. Mimo to wspaniale wspominam ten odcinek trasy. Udowodniłem wtedy sobie bardzo wiele.
Tak czy owak, stwierdzam, że był to najcięższy pod względem fizycznym odcinek trasy. Gdy pojawiły się drogowskazy na Istambuł, było już lżej, ale na drogę powróciły samochody.


Dzień 41. 06-VIII

"Welcome in Europe" przywitał mnie napis po drugiej stronieRozmiar: 23074 bajtów mostu (Bosforusa) łączącego Azję z Europą w Istambule. No i mamy jak w Europie, pojawiły się supermarkety, autostrady i korki uliczne. Wjechać do tego potężnego miasta było łatwo, ale wewnątrz ruch samochodowy jest ogromny. Jedynie w centrum, pośród ogromnych meczetów jest trochę spokoju. Pokręciłem się tam trochę pomiędzy turystami, odwiedziłem Blue meczet i ruszyłem na zachód, wzdłuż Morza Marmara. W Istambule (centrum), byłem już drugi raz (niemal dokładnie rok temu na statku), więc orientowałem się dość dobrze. W końcu jednak trzeba było opuścić miasto i wtedy zaczęła się straszna męka. Trzeba jechać główną drogą i aby wydostać się terenu zabudowanego, musiałem zrobić 60 km. Najgorsze jednak to, że dopadło mnie jakieś dziwne osłabienie. Upał, podjazdy i mnóstwo samochodów sprawiły, że ledwo co pedałowałem. Resztkami sił doczołgałem się w całkiem przytulne miejsce, strumyczek, polanka, drzewo, ślicznie. Teraz leżę sobie, mam trochę gorączkę, nie mogę Rozmiar: 13356 bajtównic jeść a trzeba. Wypiłem litr herbaty, leżę. Świerszcze pięknie grają, księżyc coraz większy. Mam nadzieję jutro wstać zdrów. Zostało mi ponad 200 km do Bułgarii i 3 miliony tutejszej waluty (co starcza na 3 chleby i mleko). Przyjrzałem się dokładniej mapie. Czeka mnie jeszcze długa droga przez góry. Dzisiaj pękło 5000 km.
Wczoraj nie pisałem, bo spałem bez ogniska na plaży (z której rano nie mogłem się wydostać bo zamknęli bramę). Chciałem nocować w zupełnie innym miejscu, ale okazało się, że na mojej drodze jest jednostka wojskowa. Wkurzają mnie czasem te mapy, dzisiaj znowu musiałem robić dodatkowe kilometry przez niedokładność mapy.
Ale chwila zadumy...Wspaniała podróż. Naprawdę nie żałuje ani kilometra, tylko trochę tęsknię...Wieczory i poranki są przepiękne. To wspaniałe uczucie, które ogarnia mnie po kolacji... nic nie robić, wyciągnąć obolałe nogi i wsłuchiwać się w dźwięki wokoło. Tylko czasem trzeba cielsko ruszyć i do ogniska dorzucić (co właśnie czynię).


Dzień 42. 7-VIII
Niesamowite spotkanie dzisiaj. To już przesada. 10 metrów dalej Rozmiar: 24405 bajtówsika właśnie koleś, który jedzie rowerem dookoła świata. Pochodzi z Kanady, ma 53 lata, na imię ma Rene, jest już w podróży 3 lata i ma za sobą 42 tysiące kilometrów. Z domu ruszył na południe przez Amerykę, Meksyk i tak dalej, Argentyna, Brazylia, później cała Afryka i teraz Europa. Spotykamy się w Turcji, On jedzie do Iranu i dalej na wschód. Nocujemy w tym samym miejscu, za małym meczetem. Jakiś Turek postawił nam po piwku i zostaliśmy już tutaj. Jest woda, ale ogniska nie można tu rozpalać. To po prostu przesada, że go spotkałem.
Niesamowity koleś. Rozmawiamy po angielsku, rozkładamy powoli nasz dobytek. Ja gotuję ryż na resztce gazu. Cały dzień nic prawie nie jadłem i w ogóle głowa mnie bolała, ale tereny przepiękne dzisiaj przeciąłem. No i gotujemy sobie razem kolację. Niesamowite figle sprawia ten świat. Rene opowiada mi swoje przygody, tak wiele doświadczył. Po śmierci żony wsiadł na rower i pojechał...Strasznie się cieszę z tego spotkania.

Rozmiar: 14971 bajtów

Rozmiar: 1120 bajtów

Dzień 43. 8-VIII
Dzisiaj pożegnanie z Morzem Czarnym, które towarzyszyło mi dośćRozmiar: 13684 bajtów długo. Piwko, ciasteczka, ciepły piasek, duży księżyc. Nie spodziewałem się, że dojadę dziś do Burgas, przeprawa przez graniczne góry była dość ciężka. Kusiło mnie odwiedzenie kafejki internetowej, więc się sprężyłem i dojechałem. Rene opowiadał mi, że w Meksyku miał 53 stopnie i jechał, więc inaczej już patrzę na tutejsze upały, trochę też się przyzwyczaiłem.
Tuż za granicą spotkałem parę z Ameryki jadącą do Azji, na poziomych rowerach ! (nogi trzyma się z przodu i leży właściwie na takim specjalnym siedzeniu. (ich strona: http://www.wainwrightschool.com/worldtour ). Przejechałem się kawałek takim rowerem, strasznie ciężko utrzymać równowagę.
Mam zamiar dzisiaj trochę na gwiazdy popatrzeć (jak nie zasnę po tym piwku) i jutro wyspać się porządnie, nie spieszyć się z rana.


Dzień 44. 9-VIII
Ale numer. Okazało się, że nocowałem na plaży nudystów. Wstaję rano, prześliczny wschód słońca, ale czuję się nie najlepiej. Do tego mokry śpiwór, bo wszystko rosa pokryła. Robię herbatę, kąpię się, wyleguję, a tu schodzi się wokół coraz więcej golasów. I tak leżę sobie w moich górskich okularach, patrzę w słońce i czekam, aż śpiwór wyschnie.
Rozmiar: 11145 bajtówWieczór. W różnych miejscach się spało, ale dzisiaj to już przesada. Leżę sobie, a cztery metry dalej, gryzą trawę i kręcą dupami, czarne, owłosione świnie. Dotarłem nad ten zalew z nadzieją na kąpiel i czystą wodę (na mapie wygląda podobnie jak zalew soliński). Rozczarowałem się niestety i nie dość, że woda to błoto, to wszędzie łażą te świniaki i hałasują. Ale nic, miejsce mimo to jest naprawdę ładne. Chyba zanosi się na ostrą burzę, trzeba rozbić namiot, który ostatnio rozkładałem w wschodniej Turcji.
Nie wiem czy powinienem pisać tu o tym , ale miałem dzisiaj największe rozwolnienie w moim życiu. Myślałem, że jelita wywracają mi się na drugą stronę. Od rana bolał mnie brzuch, prawie nic nie jadłem, później niepotrzebnie śliwki, lody i woda. No i zaowocowało to totalną masakrą, ledwo się tu dotoczyłem. Osłabiony jestem mocno, ale już piję miętówkę, kukurydza piecze się na ognisku i jest dobrze. Jeszcze chwila a czarne chmury przykryją słońce, a ja wstawiam ryż i kolejną herbatkę.

Rozmiar: 20701 bajtów
Dzień 45. 10-VIII
To lubię, wspaniałe uczucie...Relaksik na polance, obok soczysty arbuz, suszy się pranie i drzewo uzbierane. Prześliczne miejsce na odpoczynek. Do Rumuni pozostaje 60 km. Forma moja na niskim poziomie, ciągle czuję się osłabiony, jeść nie mogę zbyt wiele, bo mi brzuch wydyma. W południe zatrzymałem się na chwilę w lesie i po prostu zasnąłem. Dobra, czas się zabrać za jakąś kolację.


Rozmiar: 1092 bajtów

Dzień 46. 11-VIII
Jestem w Rumuni, leżę w moim namiociku, słucham basowych grzmotów przechodzącej burzy i mam całkiem dobre samopoczucie. Nie padało od zachodniej Turcji. Rozmiar: 20587 bajtówZapomniałem już co to uczucie chłodu, a tu dzisiaj z rana nieźle przyszroniło (musiałem nawet rękawiczki założyć). Będę chyba musiał polar wydobyć gdzieś z dna sakw.
Przez Bułgarię, dzięki odrobinie szczęścia i dobrze zaplanowanej trasie, przejechałem dość szybko i przyjemnie, bez katowania się jakimiś masakrycznymi podjazdami. Całkiem fajny kraj i ludzie też przyjaźni. Z większością, bez problemu można się po rosyjsku dogadać. Często mnie pytali, czemu już Polacy nie chcą do nich przyjeżdżać jak kilkanaście lat temu.
Teraz zobaczymy co odkryje przede mną Rumunia. Po dzisiejszym dniu mogę stwierdzić, że mają najgorsze drogi i najładniejsze dziewczyny. Asfalt, jeśli jest, to taki, że lepiej jechać z boku po piaskowym poboczu, ale za to niektóre dziewczyny mają prześliczną, cygańską jakby urodę. Od jutra, jak dobrze pójdzie zaczynają się góry. Na granicy spotkałem Polaków na motorach, mówią że do domu 1800 km, ups. Dawno już w namiocie nie spałem. Dobranoc.


Dzień 48. 13-VIII
Dzisiejszy dzień wzbogacił mnie o nowe doświadczenie. Mój układ pokarmowy chyba ma już dość, nic nie trawi, wszystko przeze mnie przelatuje, ale nie będę szczegółów przytaczał. Te problemy w Bułgarii to była pestka w porównaniu z tym co dzieje się teraz.
Rozmiar: 24924 bajtówNie jem wiec i nie piję, jestem strasznie odwodniony i osłabiony, ale powolutku, bez mocniejszych wciśnięć na pedały, jadę do góry. Po drodze gdzieś nad strumykiem, zwinąłem się po prostu w kłębek i tak przeleżałem ze dwie godziny. Jakby tego było mało, złapałem jeszcze gumę. W takich chwilach pomaga jakaś dobra piosenka...
Wbrew wszystkim złym duchom zmieniłem dętkę i dotarłem nad prześliczny zalew (który spokojnie może konkurować z naszym solińskim). Miejsce w którym leżę, wygląda jak z baśni. Woda zielona, góry, wokół cisza (droga po drugiej stronie zalewu), jest prześlicznie.
Wczoraj nic nie pisałem, bo rozmawiałem długo z jednym Rumunem. Fajny koleś, młody nauczyciel, jak odjeżdżał to zaparł się, że chce mi dać trochę pieniędzy i nie szło odmówić. Niesamowitych ludzi spotykam podczas tej mojej wycieczki.
To co w Rumunii rzuca się najbardziej w oczy, to ogromna ilość zaprzęgów. Jest ich mnóstwo na drogach i dzięki temu to ja wyprzedzam, a nie jestem wyprzedzany. Czasem wóz ciągną nawet krowy. A tymczasem trzeba cos z moim brzuchem zrobić, bo długo tak nie pociągnę. Zjem trochę spalonego chleba, powinno pomóc.


Dzień 49. 14-VIII
Dzięki wspaniałemu rumuńskiemu wynalazkowi, jakim jest pół kilogramowa Rozmiar: 15017 bajtówczekolada o kostkach po 50 gram, oraz mojej zaciętości, udało się zdobyć najwyższy szczyt Rumunii. Nie mogłem po prostu przejechać obok, był tak niedaleko...
Ale po kolei; po nocy z przebojami brzuchowymi, ruszyłem przez najfajniejszą górską drogę jaką kiedykolwiek jechałem. Niemal 5 godzin serpentynami pod górę i wjechałem na 2000 m. Gdybym wiedział jak wygląda ta droga... To był naprawdę ogromny wysiłek. Kierowcy pozdrawiali mnie z podziwem. Tuż przed tunelem zostawiam rower (w spalonych domkach - stare schronisko) i ruszam ambitnie (po przepakowaniu sprzętu) na Moldoveanu, najwyższy szczyt Rumuni. Po godzince jestem już na głównej grani rumuńskiego pasma. Jakiś turysta z mapą przestraszył mnie mówiąc, że to dwa dni drogi (ale chyba nie znał mojego tempa). No i o zmierzchu jestem całkowicie wykończony, ale stoję na szczycie. Tutaj będę nocował. Trochę niespokojny jestem o pogodę w nocy.


Dzień 50. 15-VIII
O 10 w nocy niewiadomo skąd grzmoty i zaczyna padać. Serducho mi wali, bo pioruny Rozmiar: 20071 bajtówuderzają niedaleko. Wystraszony schodzę 20 metrów poniżej szczytu. Nic więcej nie mogę zrobić, bo ciemno jak w d....Latarki brak. Na szczęście, burza przeszła bokiem, wyszedł księżyc i przespałem się do rana.
Wróciłem do mojej stęsknionej bestii, przepakowałem rzeczy, przejechałem tunel pod główną granią (na wysokości 2023 m) i wspaniałymi serpentynami zjechałem na dół. Tarcze hamulcowe zmieniły kolor, tak się rozgrzały. Niesamowity to był zjazd, mnóstwo zakrętów i droga biegnąca pod wyciągiem górskiej kolejki. Teraz leżę w namiocie koło niewielkiej rzeczki. Nici z kolacji, bo pada przeokrutnie i grzmi potężnie dookoła. No ale zjechałem z gór i jestem już w Transylwanii. Coraz bliżej domu i kolejna góra na koncie.


Dzień 51.16-VIII
Soboty rozpoznaję po sporej ilości pędzących, ozdobionych, trąbiących aut, czyli ulubiony dzień tygodnia na wesela. Zrobiłem dzisiaj kawał ciężkiej trasy. Opuściłem góry, ale Transylwania okazała się niezmiernie pofałdowana, podjazdy, zjazdy itp., mimo to jedzie się całkiem fajnie i przyjemnie, jeszcze ze dwa dni i powinienem do granicy dojechać.
Rozmiar: 14576 bajtówKupiłem sobie od babci jakieś warzywa i dostałem chili gratis. O w mordę, takiej ostrej kolacji to jeszcze nie było, zionę ogniem, ale kukurydza na zagrychę już prawie gotowa. Brakuje mi chyba jakiś soli czy coś, bo złapały mnie takie dziwne zakwasy w łydki (albo po prostu za ostro się skatowałem w górach).
Rumuńskie upały nie są aż takie straszne po zaprawie w Turcji. W Transylwanii ludzie jakby bardziej przyjaźni i standard życia jakby trochę wyższy. Czasem mijam cygańskie wioski, faceci noszą takie jakby góralskie kapelusze, a kobiety szerokie czerwone spódnice. Fajnie to wygląda, kiedy mijam tylko w ten sposób ubranych ludzi.


Dzień 52. 17-VIII
Kolejny dzionek przeżyty całkiem fajnie. Upał był niemiłosierny, a ja myślałem, Rozmiar: 18488 bajtówże skoro przejechałem całą Turcję, to tutaj mogę już bez koszulki zasuwać. Jak bardzo się myliłem. Teraz cierpię.
Powróciła moja fizyczna forma, podstawa to dobrze się odżywiać. Teraz leżę w lesie (czyli miejscu gdzie lubię nocować najbardziej), naładowałem się makaronem z sosem, 3 kukurydze, i ryż z rodzynkami na rano już czeka.
W chwilach takich jak ta, gdy siedzę sobie przy ognisku, obracam kukurydzę, odpoczywam, to tak dziwnie mi jakoś, że podróż dobiega końca, ale jak pomyślę, że niedługo spotkam cel mojego życia, to cieszę się niemiłosiernie. Będzie super, ale na pewno nie raz zatęsknię za takimi podróżami, gdy będę siedział w Gdyni przed komputerem. Przyszedł właśnie jakiś biały pies, myślałem że to wilk, ale na kukurydzę chyba ni ema ochoty, to sam sobie zjem...

Rozmiar: 1714 bajtów

Dzień 53. 18-VIII
Zaczynam już powoli łapać wstręt do tej kukurydzy, od jutra skreślam ją z mojego jadłospisu. A tymczasem na liczniku już gryfiński czas, co oznacza, że jestem na Węgrzech. Kraj płaski niczym stół do ping-ponga i jedzie się przez niego szybko, ale i dość nudno. Wioski straciły też swój urok i wyglądają niczym przeciągające się osiedla. Zrobiłem dzisiaj kawał drogi, bo chcę czym prędzej dostać się do kraju, gdzie jest przepyszne ciemne piwko, czyli Słowacji. Już mi ślinka cieknie. Strasznie tu gorąco, aż się cały spociłem podczas jedzenia. Jezior tu brakuje, a tak bardzo mam ochotę wskoczyć do jakiegoś. Leżę sobie teraz pod drzewem co to ma liście do wyliczanki "kocha-nie kocha". Odpoczywam.
Czasem widzę się w jakiejś szybie i robię wtedy takie minki groźne. Śmieję się wtedy sam z siebie. To niesamowite, jeszcze kilka dni, maksymalnie tydzień. Spoglądam na mapę, masakra, patrzę wstecz, przepięknie.

Rozmiar: 26658 bajtów
Dzień 54.19-VIII
Ale ja lubię takie chwile. Ciemne piwko, majtki suszą się wyprane, woda na makaron się grzeje, rzeczka płynie sobie wartko od wieków, rower zmęczony leży obok, płomyki strzelają, a ja rozkoszuję się chwilą. Dotarłem dzisiaj do Słowacji. Granica to tylko formalność (przekroczenie zajęło mi 30 sek.).
Ciemne piwko w samo południe nie było najlepszym pomysłem, bo powaliło mnie na dobrą godzinę. Zamieniłem złotówki i pozostałe dolary i żyje sobie jak król teraz. Na kolacje pyszne leczo z makaronem. Słowacja jest bardzo górzysta, więc jazda nie jest łatwa, ale przez góry jedzie się całkiem przyjemnie. Pozostała mi już tylko droga na północ. Nie mogę uwierzyć, że to już naprawdę końcówka. Od Turcji chyba myślałem o "tmawym" piwku a ono strasznie rozleniwia, nawet mi się makaronu zamieszać nie chce.

Rozmiar: 7206 bajtów
Dzień 55. 20-VIII
Przepięknie. Dotarłem pod samiutkie Tatry Wysokie. Leżę ze 2 km na południe od Tatrzańskiej Polanki i za mną prezentuje się przepiękna panorama potężnych gór. Leżę na sporym pastwisku i rozkładając statyw wpadłem w krowią niespodziankę (ale podobno to przynosi szczęście). W Popradzie kupiłem sobie nowe wkładki do butów, dokładną mapę i jutro będę próbował zaatakować Gerlacha. Musi się udać. Dobra leczo gotowe, gaz skończył się definitywnie, czas na ucztę.


Dzień 57. 22-08-2003
No i udało się ! Życie naprawdę jest niesamowite. Siedzę właśnie na Gerlachu, jest 6 Rozmiar: 15902 bajtówrano, tusz zamarza w długopisie. Prawie nic nie widać, co chwila tylko się przejaśnia, ale uczucie, że siedzę na najwyższym tatrzańskim szczycie, o którym od tylu lat marzyłem, sprawia że radość mnie rozpiera.
A jak tu dotarłem. Wczoraj z mojej polanki dojechałem (częściowo doprowadziłem) rower do schroniska Horski Hotel (1670 m), gdzie przetransformowałem się w górskiego turystę i zostawiłem rower. Nie spiesząc się wszedłem na Polski Grzebień (2200m) i najpierw na górę na prawo (Vychodna Vysoka 2428m), a później granią w lewo w stronę upragnionego szczytu. Pogoda mnie nie rozpieszczała. Gdy padał grad, albo deszcz siadałem po prostu na plecaku w jakimś bezpieczniejszym miejscu i przykrywałem się cały kurtką. Musiałem bardzo ostrożnie się poruszać. Skała była bardzo śliska, mgła i chmury często zakrywały drogę, którą tak łatwo można było zgubić, a to mogło prowadzić do tragedii. W miarę możliwości szedłem cały czas po grzbiecie grani. Było naprawdę ciężko. Mijałem miejsce gdzie zgubiłem się 3 lata temu (wtedy okolice Lavirowej Wieży próbowałem ominąć z prawej strony i walcząc o życie, zszedłem stamtąd do Doliny Białej Wody), ale tym razem wycofałem się w porę. O zmroku, mocno umęczony docieram do Zadniego Gerlacha. Czasem w przejaśnieniu widać już bliski Gerlach. Coś się wtedy we mnie gotuje, jakby coś dosłownie łapało mnie za fraki i tam ciągnęło. Jednak górę bierze rozsądek, za chwilę zrobi się całkowicie ciemno, więc dokonuję wpisu na szczycie, wsuwam skromną kolacyjkę i kładę się kilka metrów pod szczytem modląc się o dobrą pogodę w nocy. Na szczęście udaje mi się przetrwać do świtu. Wstaję skostniały, ruszam powoli, jeszcze odrobina wysiłku i sukces. Jestem tutaj. Jem stary chleb z miodem, smakuje przepysznie. Czuję się wspaniale. Nie potrafię tego opisać. Nie wiem czy to dlatego, że jestem tu, czy dlatego, że nic nie powstrzyma mnie już przed powrotem. Wystarczy już tylko zejść. Ale ja kocham życie...


Dzień 58. 23-VIII
Jestem tak szczęśliwy i przepełniony energią, że po zejściu ze szczytu Rozmiar: 9033 bajtówdopedałowuję do Zakopca, skąd PKP do Gryfina i prosto do Agatki do Steklna pędzę. Zastaję ją na drodze i po prostu zapominam wszystko gdzie ja byłem. Przesada. Wskakujemy w ubraniach do jeziora i nic już nie jest ważne. Jesteśmy najszczęśliwsi na świecie. I tak już pozostanie na zawsze !
Trochę szczegółów na koniec. Pokonałem 6800 km. rowerem, około 2500 km. koleją w Polsce i Rosji i z 250 km. wodolotem. Nawet nie policzę ile kilometrów w pionie przeszedłem i przejechałem. Udało się zdobyć Elbrusa 5642 m, Soviecki Voin 4100 m, w górach Kaukazu. KackarDagi 3932 m w tureckich górach Kackar, najwyższą górę Rumunii Moldoveanu, oraz Tatrzańskiego Gerlacha. Wyprawa trwała dokładnie 58 dni i kosztowała mnie około 400 $. Kończę już te nudy, pozdrawiam wszystkich czytających do końca, wsiadam na rower (już bez hamulców praktycznie) na którym się tak dziwnie bez obciążenia jedzie i jadę do najfajniejszej dziewczyny świata i zmykamy na jakieś ognisko. Aaaaaaaaaaaaaaa !!! Naprawdę się udało !