ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Kaszuby 2009 - wyprawa rowerowa

Autor: Grzegorz Kortas
Data dodania do serwisu: 2010-10-19
Relacja obejmuje następujące kraje: Polska
Średnia ocena: 7.00
Ilość ocen: 3

Oceń relację

Dzień pierwszy

 

Bydgoszcz - Tleń - Osie - Pelplin (16.08.2009)

(t= 7,26 h śr.= 18,1 km/h dyst.= 135 km)

 

 

 

 

 

O g. 6.30 odprawiam niedzielną Mszę św. w swojej parafii w Bydgoszczy tj. Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Szybko jem śniadanie. Kilka kanapek, przygotowanych przez gospodynię, biorę na drogę. Tak przygotowany ruszam o g. 8.00. Jadę przez Myślęcinek - miejsce relaksu dla Bydgoszczan. Dalej Żołędowo i Pruszcz Pomorski. O g. 11.00 zrobiłem 50 km. Jest po prostu upał. W cieniu jest 31 °C. Muszę dużo pić. Jadę nad jezioro do Tlenia, żeby się wykąpać. Jestem tam o g. 13.00. W największy upał. Pobyt z orzeźwiającą kąpielą zajmuje mi 1h.

 

 

 

 

 

Jest spory ruch samochodów. Jadę przez Osie. I to jest najdalszy punkt trasy jaki znałem z wcześniejszych wyjazdów. I zaraz niespodzianka. Przede mną albo bruk albo dukt leśny. Wybieram to drugie. Droga nie jest zła i do tego w cieniu. Mijam Przewodnik. W Osieku wjeżdżam na chwilę na plażę. Jem tam posiłek podobnie jak w Tleniu. Mimowolnie słyszałem rozmowę o księżach jak to chodzą do burdelów. Ja nie chodzę. Mijam Głuche, następną miejscowość wypoczynkową. Jestem na terenie Borów Tucholskich, największego zwartego obszaru leśnego w Polsce. W Skórczu zwiedzam krótko zabudowę urbanistyczną.

 

 

 

 

Cały czas piję. W sumie będzie tego ok. 5 litrów. O g. 19.00 jestem w Pelplinie po przejechaniu 135 km. To jest mój rekord z bagażem na rowerze. Nocleg miałem już wcześniej umówiony telefonicznie. Dostaję piękny pokój gościnny. Jem kolację. Biorę prysznic. Rozmawiam z siostrą miłosierdzia św. Wincentego a Paulo i klerykiem. Obmyślam plan na jutro i czas na spoczynek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień drugi

 

Pelplin - Gniew - Tczew - Żuławy Wiślane - Gdańsk (17.08.2009)

(t= 7,29 h śr.= 15,6 km/h dyst.= 117 km)

 

 

 

 

Budzę się o g. 6.15 i idę na Mszę św. do katedry na g. 7.00. Później mam sesję zdjęciową w kościele. Dzięki uprzejmości kościelnego mam włączone światła. Dostaję również folder. Śniadanie w seminarium jest bardzo obfite. Robię sobie kilka kanapek na drogę. Wyruszam z gościnnego Pelplina o g. 9.00. Dzisiaj chciałbym pojechać trasą przez Gniew, Sztum, Malbork i do Gdańska, gdzie mam nocleg i salezjanów. Trasa okrężna, ale jest tylko 60 km do Oruni. Trasa jest bardzo spokojna, ponieważ otwarto inny dojazd do krajówki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Gniewie jestem o g. 10.00. Jestem tutaj pierwszy raz, chociaż jest blisko do Bydgoszczy skąd pochodzę. Robię objazd miasta. Warto tutaj wjechać. Kieruję się na przeprawę promową przez Wisłę. Z tej strony jest ładna panorama miasta. Niestety prom jest nieczynny ze względu na zbyt niski poziom wody. Trzeba zmienić plany, ponieważ najbliższy most jest w Tczewie. Postanawiam jechać krajówką na Gdańsk, żeby już nie nadrabiać drogi. Po 24 km dojeżdżam do Tczewa. Ze względu na 750 lecie miasta w 2010 roku wiele się tutaj dzieje. Powstał pasaż nad Wisła ze ścieżką rowerową, plac zabaw dla dzieci, pomost.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Tczewie jest bardzo ciekawy most potocznie nazywany Mostami Lisewskimi, bo jest ich faktycznie dwa. Zbudowany w latach 1850-1858 i 1888-1890 w ciągu magistrali kolejowej Berlin - Królewiec. Przechodzę pod mostem i zaraz za nim podchodzę do góry. Jadę wzdłuż torów i, zgodnie ze wskazówkami miejscowych, skręcam w pierwszy wyjazd. Kieruję się tak na Koźliny. Dzisiaj jest zimny wiatr. Chociaż temp. ok. 27 °C.

 

 

 

 

 

 

 

 

Jestem na Żuławach Wiślanych. Mijam odnowione kościoły z XIV w. W Grabinach - Zameczek oglądam zamek. Mijam kanały. Jadę wzdłuż Motławy szlakiem rowerowym. Sporo tutaj śladów po mennonitach. Płasko jak stół. Skręcam na Bogatkę. Kieruję się na Sobieszewo czyli Mierzeję Wiślaną. Przejeżdżam most pontonowy. Chce jechać szlakiem Wincentego Pola. W pewnym momencie koniec!? Nie ma co trzeba wracać. Mój cel to Gdańsk - Orunia. Chciałem jechać na Stogi, by zobaczyć zachód słońca. Przejechałem nawet nowy most, na którym szaleli motocykliści. I jak się okazało rowerzyści nie mogą jechać. Ale było już zbyt późno i zawróciłem. Przez Stare Miasto dojeżdżam do salezjanów o g. 20.35. Przyjechał znajomy ksiądz proboszcz i wraz z innymi salezjanami siedzimy przy rybie wędzonej i piwie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień trzeci

 

Gdańsk - Sopot - Gdynia - Puck - Władysławowo - Hel (18.08.2009)

(t= 7.04 h śr.= 15.2 km/h dyst.= 108 km)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pobudka o g. 7.15. Mszę św. odprawiam w prywatnej kaplicy salezjanów. Po niej śniadanie. Rozmawiam z gospodynią i proboszczem, który mi poddaje pomysł wyjazdu młodzieży na wyprawę. Na razie mam inne plany. Z Oruni jadę do centrum główną drogą. Jest duży ruch, ale można się zsynchronizować ze światłami. Objeżdżam Stare Miasto. Jadę pod Stocznie Gdańską. Jestem po pomnikiem Trzech Krzyży. Później kieruję się na Brzeziny. Prowadzi mnie tam bardzo dobra ścieżka rowerowa. Brawo Gdańsk. Skręcam na miejsce budowy stadionu na Euro 2012 Baltic Arena. Jest blisko, zdaje się, że nieczynnej, stacji Gdańsk Zaspa Towarowa. Jeszcze jest dużo do zrobienia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dalej znowu ścieżką rowerową nad morze wzdłuż ulicy gen. Hallera, dawniej Marksa. Wiem ponieważ mam stary plan Gdańska. Spotykam moją uczennicę ze Złotowa, która dorabia sprzedając wędzone ryby. Będzie studiować w Gdańsku. Jadę na chwilę na molo w Brzeźnie. Jest sporo ludzi, chociaż pogoda nie za bardzo. Jest dosyć zimno (23 °C) i wieje silny zimny wiatr. Wzdłuż wybrzeża prowadzi genialna ścieżka rowerowa, bardzo intensywnie wykorzystywana przez rowerzystów. I ja z niej korzystam. Piesi muszą nieraz trochę poczekać, aby przez nią przejść. Ścieżka doprowadziła mnie do mola w Sopocie. Tutaj jest zakaz jazdy. Wjeżdżam na plażę. I dalej ścieżką rowerową. Niestety w pewnym momencie się kończy i trzeba iść plażą kilkaset metrów.

 

W Gdyni jest najpierw fragment drogi leśne. Później jest kilkadziesiąt schodów. Zamieniam się w tragarza. Czują to moje krzyże. A dalej już tylko drogi miejskie. Jadę na wyczucie jak najbliżej morza. W Gdyni niektóre ulice mają duże stromizny i po 11 %. Udaje mi się trafić na deptak nadmorski. Dojechałem do Skweru Kościuszki. Widzę nowe nieznane mi budynki. Zacumowany jest żaglowiec Zawisza Czarny. Duża kolejka na ORP Błyskawica. Jadę do Portu Gdynia, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Wieje bardzo mocno. Jadę 12 km/h. Obieram kierunek na Obłuże. Tutaj znajduję miejscowego rowerzystę, który staje się moim przewodnikiem. Pokazuje mi skrót na Kosakowo. Droga jest do przejechania. Mijam Lotnisko w Babich Dołach, gdzie kiedyś byłem w wojsku. Dalej Pierwoszyno. Kieruję się na Mrzezino. Jadę wzdłuż Rezerwatu Beka. Droga asfaltowa jest bardzo słaba. W Mrzezinie jest bardzo duża góra. W Smolnie jest dosyć dużo turystów. W Żelistrzewie mijam bar Country. I dojeżdżam do Pucka o g. 18.00.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

      

 

 

Robię rundę po mieście. Z Pucka, zresztą aż do samego Helu, prowadzi ścieżka rowerowa. Mam przed sobą kawał drogi. Jednak Trójmiasto, słabe drogi i cały czas silny wiatr, bardzo mnie opóźniły. W Swarzewie ludzie wychodzą z Mszy z Sanktuarium Maryjnego Królowej Polskiego Morza. Wjeżdżam na pomost. Jem kolację z Oruni i rozmawiam przez chwilę z rowerzystą, który dojechał z grupą do Ustki i teraz już wraca do Gdańska. Nocleg ma tutaj. Ja jadę dalej co sił w nogach. Na szczęście przestało wiać. Często na liczniku mam 25 km/h. Jak na mnie bardzo dużo. W Jastarni jadę przez jakiś czas za miejscowym cyklistą. Rozmawiamy o wykorzystaniu ścieżki rowerowej przez pieszych. W Helu zmęczony jestem o g. 20.35. Jest już ciemno. Namiot rozbijam, przy świetle czołówki, na polu namiotowym Wrota Helu. Koszt 14 zł. Nie ma tutaj w ogóle komarów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień czwarty

 

Hel - Władysławowo - Jastrzębia Góra - Karwia - Dębki - Żarnowiec - Stilo (19.08.2009)

(t= 6,10 h śr.= 12,7 km/h dyst.= 78 km)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pobudkę mam o g. 6.45. Mycie i pakowanie zajmuje mi czas do g. 8.00. Objeżdżam Hel i wsiadam do pociągu do Władysławowa o g. 9.28. Bilet kosztuje 7.50 zł plus rower za 5 zł. Jadę 35 km ok. 1 godziny. Chłopacy z Warszawy pomagają mi wsiąść i wysiąść ze specjalnego wagonu dla rowerów. Chcą jechać do Trójmiasta. Tłumaczę im drogę. Wysiadam We Władysławowie Port. Jadę wzdłuż plaży. Wjeżdżam do Cetniewa - Ośrodka Przygotowań Olimpijskich. Władysławowie, mieście sportu nie widzę troski o rowerzystów. Jest mnóstwo ludzi. Do Rozewia prowadzi kostka brukowa. Mijam wiele kempingów. W Jastrzębiej Górze jestem przy obelisku Gwiazda Północy, który jest wyznacznikiem najdalej na północ wysuniętego fragmentu Polski. Towarzyszy mi Nadmorski Park Krajobrazowy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Skręcam na Karwieńskie Błota II. Kieruję się szlakiem czerwonym do Rezerwatu Widowo. Pojawia się sporo błota. Jest to najkrótsza droga do Dębek. Ta miejscowość charakteryzuje się tym, że cała jest zanurzona w lesie. Odwiedzam dom wypoczynkowy seminarium w Gnieźnie i drewniany kościół Zmartwychwstańców. Kieruję się na Żarnowiec. Znajduje się tutaj kościół sióstr cysterek, jedna z najcenniejszych na Wybrzeżu gotyckich świątyń powstała na przełomie XIII i XIV w. z inicjatywy zakonu cystersów. Później mylę kierunki i nadrabiam kilka kilometrów. Jest dosyć spory ruch w kierunku Słupska.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dzisiaj temp. ok. 20 °C. i wieje dosyć zimny wiatr. W Choczewie stwierdzam , że nie dojadę dzisiaj do Łeby, czuję mocno wczorajszą szaloną jazdę, i obieram za cel latarnię w Stilo. Mijam Sasino. Spotkałem w drodze grupę chłopaków na rowerach, którzy jechali bez koszulek ostro w dół. Ja miałem dodatkowo ubrane rękawki bo było mi na tyle zimno. Przy ich sposobie jazdy pewnie rano bym nie wstał po wyziębieniu korzonek. Ale to jest szalona młodość. W tym drugim jest droga tak zasypana piaskiem i dziurawa, jakby wylało morze. Mimo tego, że miejscowość jest wybitnie wypoczynkowa.

 

 

 

 

 

 

 

 

W Stilo jestem o g. 19.00. Rozbijam namiot w 15 min. na polu namiotowym za 9 zł plus 5 zł za 10 min. prysznic. Udaję się nad morze, które jest oddalone ok. 1.5 km, by zobaczyć zachód słońca po g. 20.00. Pamiątka tego jest na zdjęciu. Później szlakiem czerwonym kieruję się na latarnię. Ale słabo ją widać o tej godzinie. Muszę zdążyć do 21.00 na prysznic. Idę bardzo szybko. Biorę prysznic. Jem kolację w postaci kanapki z pasztetem i ogórka. Piszę relację z dnia dzisiejszego i po g. 22.00 zasypiam.

 

 

 

 

 

Dzień piąty

 

Stilo - Łeba - Lębork - Sianów - Chmielno (20.08.2009)

(t= 7,26 h śr.= 12,6 km/h dyst.= 94 km)

 

 

O g. 4.00 obudziłem się z zimna. Było 6 °C. Ubrałem się cieplej i spałem dalej. O g. 7.00 w namiocie było 9 °C. Jest bardzo mokro i zimno, mimo tego, że nie padało. Kieruję się szlakiem czerwonym o międzynarodowy R10. Koło harcerzy skręcam. Zostawiam rower w krzakach i idę do latarni. Wracam na skróty przez las i idealnie udaje mi się trafić. Wchodzę na wydmy, które pokazały się 2 km od Stilo. Szlak do Łeby okazał się bardzo trudny. Jest błoto, piach, korzenie, dużo zakrętów, góreczek leśnych. W pewnym momencie pod błotnik wpadła mi gałąź i po prostu prostu się podkręcił. O mało co nie zrobiłbym fikołka. Wyprostowałem plastikowy błotnik i pojechałem dalej. Coś mi jednak haczy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jedenaście kilometrów robię w około 1.5 godziny. Spotkałem małżeństwo niemieckie. Nie wiedząc o tym zagadnąłem po polsku. Dogadaliśmy się po angielsku. Jadą do Gdańska. Na tej trasie zwątpili czy dojadą do Stilo, ale pokazałem im mój obładowany rower i powiedziałem, że ja przejechałem. Robi się gorąco, wręcz upalnie. Na plaży w Łebie jest niesamowita ilość ludzi. Stojąc przy wejściu do plaży ciągle tylko słyszę okrzyki z tego powodu. Sam również się zdziwiłem. Jeżdżę po Łebie. Jestem w porcie. Widzę potężne motorówki z wieloma silnikami. Kupuję sobie puchar lodowy. Jem obiad w restauracji Willa Róża za 16 zł (rosół, udko kurczaka, ziemniaki, surówka). Był bardzo smaczny i obfity. O g. 13.00 wyjeżdżam z Łeby.

 

 

 

 

 

 

 

Kieruję się na Lębork. Chciałem wjechać do rodziny proboszcza ze Złotowa, ale najpierw mnie , jak mówię, zmuliło i musiałem się chwilę położyć, a później musiałem jeszcze ostatecznie zdjąć błotnik, który jednak nie nadawał się do użytku. Zajęło mi to tyle czasu, że nie ma co. Trzeba jechać dalej. Troszkę pojeździłem po Lęborku i kieruję się na Linie. Bardzo spokojna i pagórkowata trasa. Górki po 5 %. Nie idzie się rozpędzić z górki by wjechać. Trzeba jechać na najmniejszych przełożeniach. Jestem w końcu w Szwajcarii Kaszubskiej. Bardzo tu ładnie. Wiele jezior (Pojezierze Kaszubskie). I górki. Jadę przez Strzepcz do Sianowa do Sanktuarium Matki Boskiej Sianowskiej Królowej Kaszub.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Szukam noclegu, ale nic z tego. Sklepikarka kieruje mnie na Garcz. To był najtrudniejszy odcinek jeżeli chodzi o góry nawet 11%. Po 7 km dojeżdżam do Chmielna, które jest nazwane perełką Kaszub. Miejsca noclegowe są zajęte. Udaję się na kemping Tamowa. Jestem tam o g. 20.45. Jest już zupełnie ciemno. Niedaleko jest jezioro. Rozkładam namiot, biorę prysznic i idę spać. 

 

 

 

 

Dzień Szósty 

 

Chmielno - Góra Wieżyca - Szymbark - Kościerzyna - Wiele (21.08.2009)(t= 5,16 h śr.= 15 km/h dyst.= 79 km)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wstaję o g. 6.20. Budzi mnie głos dziecka, które w sąsiednim namiocie na cały głos ciągle woła - mama, a później i tata. No to wstaję. Pakowanie zajmuje mi czas do g. 7.40. Kemping jest bardzo porządny. Kosztuje 15 zł plus żeton za 2 zł na prysznic. Znajduje się w przesmyku między Jeziorem Białym a Kłodzko. Zakupy robię w Zaworach. Znowu mam piękny krajobraz i spore górki. W Ręboszewie znowu mylę kierunki (pojechałem na Kartuzy) i kilka kilometrów nadrabiam. Mijam miejscowość wypoczynkową Ostrzyce. Po drodze było kilka pól namiotowych.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Temperatura ponad 30 °C. Jest bezwietrznie. Mój cel to Góra Wieżyca. Jadę od miejscowości Wieżyca. Przed główną drogą jest parking. W krzakach zostawiam rower i według zasady, że co w górę to na Wieżycę, nieznaną mi ścieżką przez las tam trafiam po ok. 10 minutach. Wchodzę na wieżę widokową. Mam trochę lęk wysokości. Ale warto było tutaj wejść. Widok jest wspaniały. Wejście jest płatne (4 zł). O g. 13.00 jestem w Szymbarku w Centrum Edukacji i Promocji Regionu. Pełno tu ludzi. Wstęp kosztuje 10 zł. Największą atrakcją jest Dom stojący na głowie oraz najdłuższa deska i stół na świecie. W największy upał stoję w kolejce do do mu do góry nogami. Ale dzięki temu kolejka jest mniejsza. Niektórzy wychodzą zaraz po wejściu albo wychodzą fioletowi. Tak to działa. U mnie jest spokojnie. Ale jakiś efekt jest.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    

 

 

O g. 15.00 ruszam dalej. Czas niestety szybko biegnie. Jadę krajówką na Kościerzynę. Nie ma pobocza ale da się jechać. Przez Kościerzynę tylko przejeżdżam. Skręcam na Stawiska. Do Swornegaci mam za daleko, jadę więc do Wiela. Po 3 próbie znajduję nocleg. Zostawiam rzeczy i idę nad jezioro. Zachód słońca jest za chmurami. W kuchni domu jest telewizor i oglądam mistrzostwa świata w lekkiej atletyce w Berlinie. Kładę się o g. 23.30. 

 

 

 

 

 

 

 

Dzień siódmy

 

Wiele - Brusy - Swornegacie - Charzykowy - Chojnice (22.08.2009)

(t= 4,53 śr.= 14,7 km/h dyst.= 72 km)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pobudka o g. 7.00. Lekko kropi deszcz. Niebo jest zachmurzone. O g. 8.00 jem zamówione śniadanie (jajecznica, kiełbasa, pomidory, dżem, chleb, herbata z cytryną). Płacę za nocleg i śniadanie 38 zł. Po spakowaniu się ruszam o g. 8.30. Objeżdżam Kalwarię Wielewską ze schodami świętymi. Mała sesja zdjęciowa i po pół godzinie wyjeżdżam w kierunku na Brusy. Wieje wiatr, niebo jest zachmurzone, ale nie pada. Temp. ok. 23 °C. Droga jest bardzo spokojna. W Lubni skręcam na Brusy. Mimo, że jest to droga na Gdynię, to jest dosyć spokojnie (sobota).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Brusach zwiedzam kościół budowany przez 3 lata największy na Pomorzu. Jest tam bardzo jasno. Kościelny nie miał niestety kluczy na wieżę. Innym razem. Skręcam na Swornegacie. W Brusach Jagliach czeka mnie niespodzianka w postaci prywatnego skansenu twórcy ludowego Józefa Chełmowskiego. Spędzam tam godzinę rozmawiając także z samym twórcą. Polecam odwiedziny. Jestem w Zaborskim Parku Krajobrazowym cały czas na Kaszubach. Mijam wiele jezior.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W Swornegaciach jem o g. 13.00 obiad w restauracji plażowej. Bardzo dobry i obfity (karkówka, frytki, surówka, herbata - 19 zł). O g. 14.15 wchodzę do wody. Właśnie zaszło słońce W wodzie jestem sam. Odświeżony wyruszam o g. 15.00. Teren jest pagórkowaty. Wjeżdżam w granice Parku Narodowego - Bory Tucholskie. Przejeżdżam przez Brdę. W Małych Swornegaciach zatrzymuję się na chwilę na plaży. Miejscowość leży między dwoma jeziorami. Sporo ludzi. Jest i pole namiotowe. Później Funka nad Jeziorem Charzykowy. Punkt widokowy. I samo Charzykowy. Od tej miejscowości biegnie ścieżka rowerowa do Chojnic. Tam jestem o g. 17.00. Runda po mieście, które jest bardzo ładne, i jadę na dworzec. Wiem, że o g. 18.20 mam pociąg do Bydgoszczy. Bilet z rowerem kosztuje 20.50 zł. Jadę linią Arriva PCC 91 km. W Bydgoszczy jestem o g. 20.00. I tak zakończyłem kolejną bardzo udaną i owocną wyprawę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podsumowania

 

 

Dni jazdy - 7

Dni bez jazdy - 0

Czas wyprawy: od 16 do 22 sierpnia 2009 roku

Wypadki - 0

Przebytych kilometrów - 700 km

 

ks. Grzegorz Kortas