ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Czar bułgarskiej Musały

Autor: Grzegorz Petryszak
Data dodania do serwisu: 2006-03-02
Relacja obejmuje następujące kraje: Bułgaria
Średnia ocena: 6.12
Ilość ocen: 295

Oceń relację

Bułgaria, Bułgaria. Chodzić tam po górach? Bułgaria, to przecież plaża. Jaki zapaleniec by się tam wybrał? To my. Plan mamy sprytny; wdrapać się na Musałę, najwyższy szczyt Riły i całych Bałkanów. Potem wybrać się nad morze poplażować. I tak się stało. Moim wiekowym już, ale niezawodnym towarzyszem wielu wyjazdów Nissanem, przez Słowację, Węgry, Rumunię i Serbię, wyruszamy w Riłę. To 1200 km. Pestka, zwłaszcza, że tylko ja prowadzę. Na pewno gdzieś zanocujemy. Wypada nam w Karpatach Południowych. Nocujemy w namiocie, bezwstydnie wtargnąwszy na płytę boiska sportowego, przełażąc przez ogrodzenie. Nie wiemy, co to za wieś, bo jest późno w nocy. Stąd mamy raptem 100 km do Serbii. Dlaczego wybraliśmy tę trasę, nadkładając drogi? Chcemy ominąć płatne mosty na Dunaju na granicy bułgarsko rumuńskiej i skorumpowanych urzędników celnych.

Wybór jest doskonały jak dotąd, przynajmniej krajobrazowo. Jedziemy w górę rzeki przez tak zwaną „Żelazną Bramę”- przełom Dunaju. Tu kończą się, lub jak kto woli, zaczynają Karpaty. Jedziemy malowniczo wijącą się drogą i tunelami po stronie rumuńskiej. Dunaj jest tu bardzo szeroki. Przechodzimy ślamazarną odprawę po stronie rumuńskiej, przejeżdżamy most, i krótko jesteśmy odprawiani po stronie serbskiej. Celnik rozmawia z nami po rosyjsku, więc go trochę rozumiemy. Opuszczamy przejście i kierujemy się w stronę Beregowa. To graniczne miasto bułgarskie. Przed nami ok.100 km. Drogi dobrze oznakowane. Gładko dojeżdżamy do granicy, pocąc się tylko trochę od słońca i czytając napisane cyrylicą nazwy miejscowości.
Przejście jest niewielkie. Celnik serbski zapytuje czy mamy pieniądze. Odpowiadam, że mam kartę płatniczą. Przezornie chcę uniknąć wdawania się w dyskusję o „dodatkowej opłacie” i jej wysokości.
Przejeżdżamy mostek, głęboką kałużę i zatrzymujemy się po stronie bułgarskiej. Na „dzień dobry” pani z okienka dopada nas, żeby skłonić nas do uiszczenia opłaty dezynfekcyjnej. Okazuje się, że ta „kałuża” to nie deszczówka tylko specjalny płyn wypełniający obniżenie jezdni, który ma odkazić auta. 5 Euro nie nasze.
Za chwilę podchodzi facet. Myślę - kontrola graniczna. - Każe mi podejść do okienka. Okazuje się, że ten ważniak jest agentem ubezpieczeniowym i chce ściągnąć z nas następny haracz. Wściekam się. Wyciągam nasze, to znaczy moje i Natalii ubezpieczenia. Józek za to czuje się pewniej, mając w kieszeni kwitek bułgarskiego ubezpieczenia, za które zapłacił 2 Euro. Na przejściu stoimy sobie jeszcze dobre pół godzinki i witamy Bułgarię.

Język niby rosyjski, ale całkiem inaczej brzmi. Jednak w miarę można się dogadać. Mnie dezorientuje sytuacja, kiedy na moje pytanie o drogę do kantoru ekspedientka na stacji benzynowej macha potakująco głową, pochylając ją do przodu i odpowiada „nie”. Po chwili orientuję się, że Bułgarzy niektóre gesty używają na opak. Na nasze „nie” machają potakująco głową. Na „tak” - kiwają głową na boki. Ta i inne refleksje przychodzą mi do głowy, kiedy pniemy się górami, minąwszy amerykańsko brzmiącą miejscowość, Montana. Naszą bazą będzie odległa od Sofii o 70 km miejscowość Borowec w górach Riła.
Okazuje się ona ładnie położonym, centrum turystycznym z licznymi hotelami i pensjonatami. Posiłkując się przydatnym przewodnikiem Bezdroży i innymi relacjami, wynajmujemy domek kempingowy w ośrodku o smacznej nazwie „Malina”. Wychodzi po około 40 zł na osobę. Nie jest tanio. Liczyliśmy na korzystniejsze cenowo noclegi. Ale jest już późno i nie bardzo narzekamy. Standard jest zresztą w porządku, podobnie jak drogi bułgarskie, które są albo przyzwoite albo remontowane, tak że nawet niektóre wiadukty w górach Starej Płaniny zrobiły na nas wrażenie. U nas takich nie ma. Ale nie ma też tak rozległych, mocno wciętych gór.

Rano, chcąc sobie usprawnić wyjście, dojeżdżamy kolejką gondolową, która kursuje z centrum miasteczka do pośredniej stacji na zboczu góry Ikonostasa. Jesteśmy na wysokości około 1800 m. Stąd, trasą wyciągu narciarskiego, pchamy się do góry. Na razie bez szlaku, ale rozjeżdżona trasa dla narciarzy jest czytelna jak wół, a do góry pnie się sporo turystów. Borowec to również centrum sportów narciarskich. Pełno tu wyciągów. Bułgarzy podobno chcą rywalizować o przyznanie organizacji zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2014 roku. To z rodzaju anegdotek.

Docieramy do pierwszego schroniska: Jastrabiec, drewniana chata, podejście po sporych schodach. W środku małe ciemne pomieszczenie z kominkiem. Tu czuję po raz pierwszy, że jestem na Bałkanach. Z telewizora dobiega skoczna, południowa muzyka. Od razu nastraja mnie podróżniczo.
Stąd już na sam szczyt zaprowadzi nas czerwony szlak. Ponieważ idziemy z ciężkimi plecakami, droga do następnego schroniska zabiera nam ponad godzinę. Chociaż jest niedaleko, dziś już tam nie dojdziemy. Od rana chmury zasłaniały góry. Jesteśmy już na wysokości ponad 2000 m i dalej niewiele widać. Za to, sąsiedztwo schroniska Musała, miłe. Poza straszącą ruiną niedokończonego hotelu górskiego i małej drewnianej chatki służącej za schronisko, przed nami piękne jezioro. Wspinamy się szlakiem na morenę. Gdzie ta słoneczna Bułgaria z wyobrażeń? Jest chłodno. A my w letnich ubraniach. Pojawia się śnieg. I jest go coraz więcej. Gdy dochodzimy do schroniska Ledeneto Ezero, szybko ubieramy coś ciepłego. W tej mgle niewiele widać ale nazwa tego miejsca ma swoją wymowę – „Lodowe Jezioro”, bo pokrywa je lód. A jest połowa czerwca i to Bułgaria. Nie ma usprawiedliwienia, że jest to 2300 m. Jesteśmy zawiedzeni albo zszokowani. Na szczęście w schronisku grzeją. Kolejny paradoks: jedziemy do Bułgarii, żeby się wymrozić?

W ciekawym dormitorium na piętrze, gdzie będziemy nocować, odbywa się krótka narada: co robimy?- Czy wchodzimy jutro na szczyt czy odpuszczamy, jeśli będzie brzydko? Schronisko pełne jest turystów, również tych „adidasowych”.
Postanawiamy wejść, nawet jeśli będzie kiepska pogoda i wrócić. Riła to nie przelewki. To pasmo górskie o alpejskiej rzeźbie: skaliste. A Musała ma, bagatela, 2925 m.

Ranek budzi nas łagodniejszą pogodą i stonowanymi nastrojami. Ruszamy w drogę. Idziemy piarżystym zboczem. Drogę przegradza nam śnieżne pole. Zostawiamy znakowany szlak. Na dziko wspinamy się na przełaj do góry, przekraczamy śnieg i skalną granią zaiwaniamy dalej. Tędy, gdzie skały, bo będzie bezpieczniej. Trawersujemy gardziel żlebem i jesteśmy w kopule szczytowej. Mgła rozwiewa się. Rozpościerają się imponujące widoki.
Już jesteśmy na szczycie. Trudno się nie zorientować, bowiem połowę miejsca zajmuje stacja meteorologiczna. Widoki zapierają dech w piersiach. Daleko na południu majaczy Piryn. Bliżej dolina lodowcowa z jeziorami Marinczinite. Dookoła szczyty Manczo, Bliznacite, Owcarec. Wszystko 2700 m i więcej. Na zachodzie głęboka dolina rzeki Beli Iskyr. A tuż obok, skalny szczyt Małkiej Musały. Jesteśmy na dachu Bałkanów. To, co było odległe, ziściło się...
Postanawiamy zejść tą samą drogą. Trasa ze schroniska Ledeneto Ezero zajmuje około 1 godziny. W dół szybciej. Bez kłopotu docieramy do pola śnieżnego. Tutaj jest niebezpiecznie, pole strome. A my nie mamy specjalistycznego sprzętu. Natalia obsuwa się po śniegu. Zatrzymuje się. Napędziła mi stracha. Po nerwowym kwadransie czy jakimś tam, wracamy do góry na bezśnieżną grań. Tam będzie łatwiej. Okazuje się, że gdy letni szlak jest niedostępny, turyści tędy dostają się na szczyt. Przejście ułatwiają rozpięte stalowe liny. Docieramy w bezpieczne miejsce koło schroniska. Postanawiamy schodzić do Borovca jeszcze tego samego dnia. Szybko docieramy do „Musały”, tym razem schroniska. Szczyty, które były dla nas łaskawe i na pół dnia się odsłoniły, znowu chowają się we mgle. My, zmęczeni ale już rozluźnieni, postanawiamy wracać kolejką. Nasze drogi rozdzielają się: Józek schodzi na piechotę. My przekazujemy obciążenie naszych obolałych kolan wagonikowi kolejki, który unosi nas na dół.
Auto stoi bezpiecznie tam, gdzie je zostawiliśmy czyli na kempingu. Poprzedni nocleg jednak nadwerężył nasze portfele. Zmieniamy lokum. Tutaj bezkonkurencyjny okazuje się przewodnik Bezdroży po Bułgarii. Prowadzi nas do położonego głęboko w lesie, taniego i komfortowego schroniska Szumnatica, trudnego do odnalezienia bez przewodnika. Miło się wypoczywa w dobrych warunkach po zejściu z gór.

Rano pakujemy bagaże i kończymy zwiedzanie Riły, odwiedzając Rilski Monastyr. Jest odległy od Borowca o kilkadziesiąt kilometrów. To miejsce szczególne dla Bułgarów; ukryty pośród niedostępnych gór, powstały w średniowieczu klasztor był miejscem przechowywania tożsamości narodowej Bułgarów. Można dojść do niego górami, schodząc z Musały czerwonym szlakiem (dwa dni). Można też dojechać, tak jak my zrobiliśmy. Turystów sporo. Większość budynków pochodzi z XIX wieku. Ale i tak robi wrażenie. Szczególnie sama cerkiew z zewnątrz pokryta freskami a w środku z bogatym ikonostasem. Jest to godne uwieńczenie naszej i pewnie nie tylko naszej wyprawy w góry Bułgarii.



Autor tekstu: Grzegorz Petryszak