ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Byłam lekarzem na Chopinie

Autor: Urszula Wilczek
Data dodania do serwisu: 2011-07-21
Średnia ocena: 1.00
Ilość ocen: 1

Oceń relację

Jest połowa maja 2010r.W wolnych chwilach, w dyżurce lekarskiej, coraz częściej rozmawiamy o zbliżających się wakacjach. Jedni wyjeżdżają na Cypr, inni na plażowanie w Turcji, kolega będzie przemierzał szlaki tatrzańskie. Ja mam w planie spływ kajakowy z grupą „Kajmana”- dawnego włóczęgowskiego klubu  studenckiego, zrzeszającego studentów Śląskiej Akademii Medycznej , ale to dopiero w sierpniu. Jeszcze tyle czasu zostało do sierpnia….
 
Lato zapowiada się deszczowe, zimne, ale przecież nic nie wiadomo na pewno. Czas pokaże jaką pogodą nas tegoroczne  lato zaskoczy.
 
„Tu mówi kapitan Andrzej Mendygrał; czy to Ula? Dobrze mnie słyszysz? Dzwonię z „Fryderyka Chopina”, żaglowca, który w tym roku będzie promował Polskę i przypominał sylwetkę Fryderyka Chopina , pływając po portach morza Bałtyckiego. Potrzebujemy pilnie lekarza już na pierwszy rejs, który zaczyna się w połowie czerwca. Sprawa jest pilna, lekarz będzie się opiekował studentami i załogą, nie zarabia, ale też nie płaci za pobyt na statku. Czy ktoś z twoich znajomych nie chciałby się zaciągnąć na nasz żaglowiec? Wiem, wiem jest mało czasu, wszyscy macie już plany wakacyjne, ale może jednak kogoś byś znalazła? Trzy etapowa podróż, w każdej grupie po 20-30 osób wyselekcjonowanej  młodzieży studenckiej  z różnych uczelni turystycznych”…. „Dobrze, dobrze; popytam kapitanie”.
 
Dlaczego ja nie miałabym się zdecydować na I etap? Od 14 lipca do 12 sierpnia? Na trzeci etap już jest umówiony ortopeda. Na drugi- na razie wakat.
 
Przedstawiam propozycje domownikom; dzieci nasze są już duże, odchowane. Troje studentów,  a najmłodsza córka kończy I klasę liceum, 2 koty też będą miały opiekę. A mąż lekarz - jak to się mówi żartobliwie „ jest dorosły i na wszystko szczepiony”, na pewno da sobie radę, zajmie się domem i dziećmi, pomiędzy swoimi dyżurami i pracą w szpitalu. Oczywiście, dostaję zielone światło na wyjazd, ale pod jednym ważnym warunkiem. Mąż decyduje się pójść mi na rękę, jeśli będzie sam mógł załapać się na II etap.
A więc załatwione! Hura, Hura, Hura!!!!
 
Pierwszy dzień w Szczecinie, gdzie stoi przycumowany żaglowiec jest słoneczny, choć wieje zimny wiatr, a powietrze wydaje się być przejrzyste, arktyczne. Temperatura w dzień 16oC, w nocy zimniej.  Nocujemy na statku, przybywa młodzież;  stała załoga poznała nas, gdyż  2 lata wcześniej płynęliśmy” Chopinem” do Szwecji , do  Kalmaru,  w tygodniową podróż, z trzydniowym  sztormem w tzw. międzyczasie.
 
Jest rodzinnie i wesoło. Wieczór- z okazji „Dni Morza” po kanałach szczecińskich odbywa się parada żaglowców, które zjawiły się tu z całego świata. Piękny widok, śliczne sylwetki statków, odświętnie umundurowane załogi ,stojące w paradzie burtowej . „ Miód dla duszy”. Potem koncert szant owy znanych zespołów muzyki żeglarskiej. Pięknie, pięknie, chce się żyć i pływać. Jutro jednak nie wyruszamy. Cały dzień zejdzie nam na ćwiczeniach, pod okiem bosmana Adasia, pracy na pokładzie, poznaniu tajników kuchni okrętowej, podziału na 3 wachy  i próbne wejścia na reje. Och jak to wysoko.!!!  33 metry nad poziom pokładu. Ten, kto ma lęk wysokości już przy patrzeniu w górę „wymięka”. Ja będę pełnić funkcję lekarza. Przeglądam więc cały dzień leki, układam w pojemnikach „żołądkowe, przeciwzapalne,  antybiotyki, środki opatrunkowe, leki nasercowe, przeciw nadciśnieniowe, bandaże, drobne wysterylizowane narzędzia chirurgiczne, chusty trójkątne, bandaże gipsowe,  szyny, butlę przenośną z tlenem (pełną oczywiście)oraz leki dożylne i zestaw przeciwwstrząsowy, reanimacyjny z aparatem ambu.
Braki, choć niewielkie- pokrywam lekami zakupionymi na  recepty w pobliskiej aptece.
 
Pierwszy posiłek, pierwsza mowa Pana Kapitana, przedstawienie załogi stałej tj. 3 oficerów pełniących pieczę nad 8-osobowymi wachtami, mechanika-Wiesia, bosmana, kucharza  Marka i jego pomocnika „Bułę”. Wybór tzw .”starszych” każdej wachy kapitan ma już przemyślany.

Wypłynąwszy z portu w Szczecinie, podążamy do szwedzkiego miasteczka Ystad. Już wszystko zaczyna sprawnie działać. Dyżur w kambuzie pod okiem Pana Marka i „Buły”, od 6 rano trwa nieprzerwanie dla wybranych osób z załóg do 19, po kolacji można odpocząć. Naczynia stalowe , talerze i garnuszki  z duraleksu są tak poukładane na suszakach, by nawet w czasie sztormu nie spadły na podłogę. Przyprawy wiszą pod sufitem, kołyszą się razem ze statkiem. Ok 11 Buła rozpoczyna wypiekanie 8 bochenków chleba i tak będzie robił codziennie, a w niedziele upiecze także ciasto.

Śniadanie po podniesieniu bandery o godz. 8, obiad o 13, kolacja o 18. Między czasie wszyscy są głodni, choć w czasie posiłków można najeść się do woli. Morskie powietrze „wyciąga”,  nasila głód, chyba , że ktoś jest niezdrów od ciągłego kołysania, albo ma nie daj Boże chorobę Moską. Wtedy leży na pokładzie , ubrany w sztormiak, przypięty karabinkiem od uprzęży  do części metalowych statku i męczy się dobrych kilka godzin….

Ale u nas nie było takich zdarzeń. NIESTETY NIE DOSWIADCZYLIŚMY SZTORMU , A SZKODA. WSZYSCY NA NIEGO CZEKALI. Załoga młodzieżowa  raczej dobrze się czuła. Część z nich już pływała na jachtach,  załoga stała nie ma takich sensacji, a ja w czasie sztormów wcześniej  przebytych na morzu, mogłam innym pomagać i pracować w kuchni. Na szczęście nie dotyczy mnie choroba morska, choć podobno i to się zmienia.

Trasa wiodła następująco:
I etap: YSTAD, MALMO, KOPENHAGA, SZTOKHOLM, KARLSKRONE, HAMBURG
II etap: ARHUS, LUBECK, ROSTOCK, KIEL, AMSTERDAM,
III etap: AMSTERDAM, BRUGIA, ANTWERPIA, OSTENDA, BREST, NANTES, ST. MALO, LONDYN, HEL,  GDYNIA

Czy  chciałabym być tyko lekarzem, czy chcę też  brać czynny udział razem ze swoja wachtą w 8 godzinnych zmianach?  Oczywiście, chce być na wachtach, wchodzić na reje, brać udział w brasowaniu (zmiana  ustawienia  żagli w zależności od kierunku wiatru) .To ciężka praca fizyczna. 4 dziewczęta luzują, a   po drugiej stronie 4 mężczyzn ciągnie brasy, wybierając nadmiar lin. Na rozkaz kapitana , oficer każdej wachy dopilnowuje prawidłowości wykonanych poleceń. Co ½ godziny wybija się tzw. szklanki, oznaczające godziny  pełne i półgodziny. Cykl trwa od 8 rano i co 4 godziny zaczyna się od nowa. Jest to trudne zajęcie, wymagające „czystego ” dżwięku, uderzenia w dzwon pokładowy, który codziennie szorowany jest pastą szlifierska, by błyszczał jak należy .

Snu jest ciągle mało. Na alarm dzwonka trzeba wstawać w ciągu 2 minut i w gotowym rynsztunku  tj. w szelkach- uprzęży i sztormiaku, czapce, ewentualnie jak ktoś lubi to i w szaliku – stawić się na pokładzie np. do manewrów. W ciągu dnia, nawet choć byłbyś nie wiem jak zmęczony stawić się musisz na alarm w ciągu 1 minuty. Takie prawo, takie zasady obowiązują na morzu. Śpimy więc ciągle, każdą chwilę wykorzystując na odpoczynek, bo niewiadomo co i kiedy nas czeka. Sami sobie taki los wybraliśmy. Świadomie , oczywiście, świadomie….

Polska Organizacja Turystyczna  ogłosiła konkurs dla studiującej młodzieży, która miała reprezentować Polskę na morzach Europy. Żaglowiec „Fryderyk Chopin” zabierał w 3 etapach grupy młodzieży, wymieniające się co miesiąc , chcące uczestniczyć w tej promocji. Młodzież była wyselekcjonowana. Do Warszawy  na  spotkanie organizacyjne zgłosiła się grupa, która wybrana została  z całej masy chętnych. Kryterium była dobra  znajomość języka  angielskiego, oraz rozmowa kwalifikacyjna i przegląd 1 minutowego filmu pod tytułem” zaprezentuj się kreatywnie, co robisz, jakie masz pasje”.

Dziewczyny i chłopcy byli rzeczywiście wspaniali. Grzeczni, uczynni, dowcipni, weseli, rozśpiewani, zdyscyplinowani. Pełni humoru i płatający przemyślne, nikogo nie obrażające żarciki. Bardzo ich polubiłam  i nic nie mogę powiedzieć niekorzystnego na ich temat. Cudowną mamy młodzież w Polsce, na prawdę cudowną.

Chociaż i trochę chorowitą. Oprócz drobnych okaleczeń, przeziębień, niewielkich urazów czy niestrawności,   już na pełnym morzu jedna z załogantem miała  atak kolki nerkowej. W pierwszym porcie, w Ystad musieliśmy udać się rano do szpitala miejskiego na badania, gdyż mimo kilku moich interwencji  z zastrzykami , nie udawało się przerwać ataku u dziewczyny. Biedna i bardzo cierpiąca   młoda osoba, 4 dni przed rejsem miała zabieg urologiczny, ściągania kamieni  nerkowych pętlą Zeisa. Po kilku dniach huśtania na falach, myciu pokładu i skakania po rejach, nerka się „odezwała”. Załatwieni byliśmy całkiem sprawnie-11 godzin oczekiwań, badań rejestracji. 

W pamiętniku zanotowałam „Ystad- maleńkie miasteczko -przypływamy do portu, statek Fryderyk Chopin cumuje przy nadbrzeżu, ale nam nie w głowie oglądanie miasta. Musimy szybko zorganizować transport do najbliższego szpitala i " dostarczyć "tam naszą koleżankę z atakiem kolki nerkowej...Jest nerwowo i niepewnie. Ja, jako lekarz "wyprawy po Bałtyku" towarzyszę Julii i naszemu koledze Mateuszowi- który wybrał sie z nami dla dodania ducha swojej dziewczynie i w roli świetnego tłumacza. Wszystko udaje sie i juz po 11 godzinach oczekiwania, rejestrowania sie w kilku punktach szpitala  jesteśmy zdiagnozowani ( wywiad 9.00- przerwa 1i1/2 godziny; badanie fizykalne, -kilka godzin przerwy, pobranie krwi do badań laboratoryjnych- oczekiwanie na wyniki- jest juz ok 15. Wtedy lekarze podejmują decyzję co do dalszych badań- a mianowicie wykonania Tomografii Komputerowej. O godzinie  17 Julia jest juz po tomografii, następuje  zmiana personelu, gdyż jest już ok 19, następnie, bardzo sympatyczny, nawiasem mówiąc młody lekarz, Szwed, wydaje nam wyniki... ale w języku szwedzkim. Po następnej chwili oczekiwania, która dłuży sie nam niemiłosiernie, jako że nic nie jedliśmy od czasu wczorajszej kolacji, otrzymujemy kartę informacyjna przetłumaczoną  na język angielski. Szczęśliwi wracamy na statek. Julia nie musiała zostać w szpitalu, nie ma zastoju moczu w nerce, możemy wiec jutro wyruszać ze wszystkimi dalej, na morze, do Malmo.....”.  
 
Mam teraz porównanie. Od 3 miesięcy pracuję w pocie czoła na Izbie Przyjęć naszego szpitala.  Robię co mogę, staram się być dokładna, sprawnie, fachowo i  szybko „załatwiać” pacjentów. Jako internista II o i kardiolog –jakoś sobie radzę. Byłam więc zdziwiona „dokładnością „ czytaj powolnością przeprowadzania badania, podejmowania decyzji, długim czasem oczekiwania na wyniki krwi i moczu. Na korytarzu stał aparat do badań USG, mocno musiałam się powstrzymywać , by nie wciągnąć go do naszej izolatki, którą zajmowaliśmy z chorą koleżanką i nie wykonać badania w kierunku zastoju moczu w nerce. Orzekliśmy jednak, że byłoby to wysoce niestosowne i cierpliwie odczekaliśmy następnych kilka godzin.
 
W każdym porcie oczekiwała na nas ekipa tzw. naziemna, która organizowała miejsce postojowe na nabrzeżu portowym. Rozstawiała pawilony, rozkładała ulotki, wyładowywała z samochodów na brzeg styropianowe fortepiany, które potem służyły do zamalowywania w przeróżne wzory, do składania podpisów przez publiczność  gromadzącą się przy statku. Z głośników sączyła się muzyka Chopina, nastrojowa, piękna, chwytająca za serce w tych odległych zamorskich portach. Wieczorem, po zakończeniu oprowadzania gości po żaglowcu i tłumaczeniu ciekawskim  detali statku rozpoczynał się pokaz tańca na szarfach rozwieszonych na rejach. Ach! jaka to była uczta dla oczu. Dwie akrobatki i jeden chłopak ze szkoły baletowej wykonywali taniec na szarfach zwisających ze stalowej linki , rozpiętej pomiędzy dwoma masztami statku. Ubrani w świecące, białe stroje wykonywali  ( bez zabezpieczenia) akrobacje do muzyki Chopina. W każdym porcie pokaz wyzwalał wielkie emocje publiczności, "och- y i ach- y” zachwyconych widzów przebiegały przez tłum zgromadzony na nadbrzeżu. Potem młodzież  przebrana w staropolskie stroje uczyła wszystkich zebranych tańca poloneza. To też się podobało przybyłym. Na koniec rozdawaliśmy ulotki o uroczych zakątkach Polski i  koszulki z nadrukiem naszej trasy. Kapitan przyjmował delegacje miasta, gościł ambasadora Polski, oprowadzał po żaglowcu „vipów.” Myślę, że obraz Polski, polskiej młodzieży, tradycji żeglarskiej na szkoleniowym statku jakim jest „Fryderyk Chopin” na długo pozostanie w pamięci  zgromadzonym sympatycznym zwiedzającym.
 
29.10 2010r- dzień moich urodzin. A tu wiadomość : „słyszałaś wiadomości? Mówili, że Fryderyk Chopin stracił jeden z masztów i dryfuje u wybrzeży Wielkiej Brytanii…” Tak , wtedy się dowiedzieliśmy, że statek w czasie sztormu stracił oba maszty, zerwała się linka mocująca foka, wyzwoliło to reakcję typu domino, zerwane żagle wpadły do morza. Załoga młodzieżowa płynąca w rejs na Karaiby jest bezpieczna, nikt nie zginął ani nawet nie został ranny. Wielkie szczęście, poważne  przeżycie dla młodzieży, dla załogi stałej dla kapitana i dla nas sympatyków tego wspaniałego żaglowca Fryderyka Chopina.

Wierzymy, że po remoncie Chopin odzyska znowu swoją świetność  i nadal będzie „szkołą pod żaglami” sławiąc imię wielkiego naszego rodaka na morzach i oceanach świata…..
 
Może i dobrze, że w czasie naszej przygody nie doświadczyliśmy sztormu…..