ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Bieszczady Wschodnie, Borżawa, Lwów (sierpień 2007)

Autor: Maciej Andziński
Data dodania do serwisu: 2007-11-07
Relacja obejmuje następujące kraje: Ukraina
Średnia ocena: 6.32
Ilość ocen: 216

Oceń relację

<p align="justify"><strong>DZIEŃ 1</strong>&nbsp;</p><p align="justify">7 rano, przejście graniczne w Medyce. Po kostki w śmieciach i przy dźwięku rozlepianej taśmy klejącej wypełniamy &quot;karty imigracyjne&quot;. Stoimi chwile w kolejce patrząc z ciekawością na bude z napisem &quot;ukraina wita was&quot;. To nasza furtka na drugą stronę.</p><div align="justify"><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_010.jpg" alt="" /></div></div><p align="justify">Łapiemy marszrutkę do Sambora (5 UAH), potem elektriczka do Sianek (5.50 UAH) i stamtąd do Użoka (2 UAH). Odcinek z Sianek do Wołosianki rzeczywiście jest niesamowity, widoki wspaniałe, a wszystko w cenie biletu, kt&oacute;ry &quot;na polskie&quot; kosztuje mniej więcej złot&oacute;wkę. Jedziemy tuż przy granicy, emocje budzi fakt, że jesteśmy na dnie (a właściwie pod dnem) worka bieszczadzkiego, czyli troche jakby poniżej końca świata. Do Użoka docieramy po 18 godzinach podr&oacute;ży (około 16:30 czasu ukraińskiego, czyli 15:30 w Polsce). Wybraliśmy chyba najtańszy i zarazem najbardziej przesiadkowy wariant. Dojazd z Warszawy wyni&oacute;sł nas nieco ponad 40 zł.</p><p align="justify">Dwa kilometry za Użokiem (po lewej stronie) znajdujemy doskonałe miejsce na biwak (wiatka, miejsce na ognisko oraz namioty). Jedynie woda w strumyku nie zachęca do picia, wszędzie czają się krowie kupy. Mimo wczesnej pory decydujemy się tam pozostać (choć dzień p&oacute;źniej 3 km dalej znajdziemy kolejną wiatkę).</p><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_038.jpg" alt="" /></div><p><strong>DZIEŃ 2</strong> </p><p align="justify">Śpimy długo i udaje nam się wyruszyć dopiero około południa. W Husnym spotykamy pana inżyniera z Użhorodu kt&oacute;ry częstuje nas mlekiem prosto od krowy. Dowiadujemy się, że w wiosce można nabyć bibmer w cenie 8 hrywien, jednak lepiej jest jechać do miasta na bazar, bo tam płaci się mniej - jedynie 5 hrywien (czyli niecałe 3 zł). Mamy jednak dość swojej w&oacute;dki, dlatego grzecznie dziękujemu i ruszamy dalej na spotkanie z zabytkową cerkwią, kt&oacute;ra według przewodnika ma być naszym punktem startowym. Do tej pory nie jestem pewien, czy budowla kt&oacute;rą uznaliśmy za cerkiew rzeczywiście nią była. Rozpoczynamy atak na połoninę, nie trwa on jednak zbyt długo, bo po kilkuset metrach ścieżka się urywa a nam pozostaje zmierzyć się z dzikim zarośnietym lasem. Jakoś to idzie i po 1.5 godzinie stawiamy stopę na połoninie. I tu kolejna przykra niespodzianka, źle obliczyliśmy zapas wody (a raczej nie poczyniliśmy żadnych obliczeń) i do picia zostaje tylko mleko. Niezbyt dobry początek wyprawy, jednak p&oacute;źniej jest już tylko lepiej. Po niecałej godzinie, za Kińczykiem Hnyslkim, trafiamy na doskonałe źr&oacute;dełko (jest oznaczone na mapie WIG, szkoda, że przewodnik &quot;Ukraina Zachodnia&quot; nic o nim nie wspomina). W tym momecie jedyną lepszą rzeczą byłoby tylko zimne piwko. Napojeni i szczęśliwi ruszamy dalej. Decydujemy się na biwak pod Żur&oacute;wką, w nocy prawdziwy grad spadających gwiazd.</p><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_063.jpg" alt="" /></div><p><strong>DZIEŃ 3</strong> </p><p align="justify">Tego dnia wstajemy wcześnie i o 7:30 rano jesteśmy już w drodze. Przed nami kręta połonina z ledwo widocznym na horyzoncie Pikujem, nie jesteśmy pewni czy uda nam się go dzisiaj zdobyć. Nasze obawy okazują się jednak być na wyrost, bo o 15 osiągamy najwyższy szczyt Bieszczad&oacute;w, a 2 godziny p&oacute;źniej pijemy zimne piwo w sympatycznym sklepo-barze w Biłaszowicach. Zaczynamy kombinować jakiś transport do Wołowca. Jeden z dżentelment&oacute;w obecnych w knajpce oferuje swoją pomoc, jednak z jakichś powod&oacute;w obawia się milicji. Byćmoże chce tylko w ten spos&oacute;b podbić cenę, ostatecznie jednak dowozi nas do celu i bezpiecznie wraca (spotkamy go nazajutrz w Wołowcu). Podr&oacute;ż dostarcza nam wiele wrażeń, jedziemy w czw&oacute;rkę w bagażniku (Magda w kabinie) przerobionego na samoch&oacute;d dostawczy zaporożca. Opr&oacute;cz nas i plecak&oacute;w w środku znajduje się także zbiornik paliwa (pomiar paliwa odbywa się za pomoca patyka wsadzanego do zbiornika). Opary benzyny w pewnym momencie stają się uciążliwe i zaczynamy obawiać się o swoje zdrowie. Ostatecznie jednak w Wołowcu wysiadamy o własnych siłach.</p><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_079.jpg" alt="" /></div><p align="justify">Decydujemy się na nocleg w Hotelu. Panują tu dosyć dziwne zasady, opłatę za nocleg pobiera pokoj&oacute;wka nie dając żadnego pokwitowania i nie pytając o nic, zostawia nam klucz, znika gdzieś i nie widzimy jej już potem. Po 3 nocach w namiocie/pociągu hotelowe warunki są luksusowe. Mamy nawet łazienke w pokoju, dla co twardszych zawodnik&oacute;w to pierwsze mycie od wyjazdu z Polski. Przeczytałem gdzieś, że na wyjazdach dwudniowych nie należy się myć, natomiast każdy wyjazd wielodniowy można przedstawić jako ciąg wyjazd&oacute;w dwudniowych.</p><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_086.jpg" alt="" /></div><p align="justify"><strong>DZIEŃ 4</strong> </p><p align="justify">Nabieramy dużo wody (sugerując się przewodnikiem według kt&oacute;rego na Borżawie jej brak), do tego zapas innych r&oacute;wnie niezbędnych napoj&oacute;w i plecak staje się niemiłosiernie ciężki. W dodatku jest strasznie gorąco. Tym razem nie ma jednak problem&oacute;w z drogą na szczyt (wkońcu cel naszej wędr&oacute;wki nazywa się &quot;Płaj&quot;). Upewniamy się jeszcze pytając napotkanej zbieraczki jerzyn, kt&oacute;ra widząc nasze plecaki uśmiecha się tylko i życzy powodzenia. Podejście jest dosyć.. bezpośrednie - strome i niezbyt kręte. Z daleka przypomina trochę skocznie narciarską. Na szczęscie jest sucho i nie mamy okazji przekonać się czy rzeczywiście można się tu rozpędzić. Kiedy wychodzimy wreszcie na połoninę oczom naszym ukazuje się stado owiec, jakieś ruiny oraz pasterz piorący spodnie w cieknącej z wybetonowanego źr&oacute;dełka wodzie. To zdecydowanie najlepsze źr&oacute;dełko spośr&oacute;d wszystkich źr&oacute;dełek tej wyprawy. Jest tak fajnie, że postanawiamy tu przenocować.</p><p align="justify"><strong>DZIEŃ 5</strong>&nbsp;</p><p align="justify">Ranek wita nas mgłą i widocznością spadającą momentami do 10 metr&oacute;w. W planie mamy zdobycie Stoha i zejście do Hukliwej, to trochę nie po drodze i w dużym stopniu będziemy wracać tą samą drogą. Będzie to argument kt&oacute;ry zaważy na zmianie plan&oacute;w kt&oacute;rej za chwile dokonamy, puki co jednak zwijamy ob&oacute;z i ruszamy. Już na samym początku dopada nas deszcz. Po 15 minutach docieramy na Płaj. W stacji meteorologicznej zasięgamy informacji o pogodzie. Niestety, lepiej nie będzie. Brakuje motywacji i zapas&oacute;w niekt&oacute;rych produkt&oacute;w, większość jest za zejściem do Wołowca. Tak też się dzieje, jednak tym razem wybieramy inną trase - cały czas &quot;priama&quot; drogą leśną kt&oacute;rą jeżdzą ciężar&oacute;wki (w przewodniku ta ścieżka opisana jest jako &quot;droga do Hukliwej&quot; i rzeczywiście można nią trafić do Hukliwej skręcając po drodze w prawo, jednak idąc prosto dochodzi się do Wołowca, to wariant mniej stromy ale dłuższy). W Wołowcu wsiadamy w pociąg &quot;Karpaty&quot; i po 22 jesteśmy we Lwowie gdzie czeka na nas Pan Stanislaw od kt&oacute;rego wynajmujemy mieszkanie.</p><div style="text-align: center"><img src="http://www.macko.waw.pl/fotki/ukraina_2007/other/ukraina2007_104.jpg" alt="" /></div><p><strong>DZIEŃ 6</strong> </p><p align="justify">Pan Stanislaw jest ukraińcem polskiego pochodzenia. Jak się dowiadujemy to prawdziwy potentat na lwowskim rynku nieruchomości. W całym mieście wynamuje 5 mieszkań - oczywiście wszystkie nielegalnie, oficjalnie jesteśmy tutaj gośćmi. Mieszkamy w centrum niedaleko pl. Mickiewicza, mamy wodę przez całą dobę co we Lwowie podobno jest rzadkością. Mało tego, mamy nawet ciepłą wodę! Wszystko za sprawą piecyka do kt&oacute;rego obsługi potrzebny jest jednak tytuł inżyniera oraz silne nerwy - zakręcenie wody powoduje ulatnianie się gazu. Na szczęscie w mieszkaniu jest nas sporo i zawsze ktoś w pore reaguje. Przez 2 noce przewala się tutaj tłum Polak&oacute;w: para z Krakowa, dw&oacute;ch &quot;artyst&oacute;w z Warszawy&quot; oraz grupa łodzian wracających z rumuńskich g&oacute;r. Mieszkanie nie było remontowane od czas&oacute;w przedwojennych, ściany stanowią zabytek i panu Stanisławowi nie wolno ich zamalować.</p><p align="justify">Lw&oacute;w robi na nas ogromne wrażenie. Pan Stanislaw dorabia sobie świadcząc usługi przewodnickie, oprowadza nas za 2 zł za godzinię, towarzyszy nam para Szwed&oacute;w - oni jednak płacą 8 euro.</p><p align="justify"><strong>DZIEŃ 7</strong>&nbsp;</p><p align="justify">W drodze na &quot;wagzał&quot; zdarza się coś niezwykłego, tramwajowa pani konduktor zamiast sprzedać nam bilety bierze 1.5 hrywny łap&oacute;wki. Niezwykłość polega na tym, że łap&oacute;wka za 5 os&oacute;b wynosiła w przeliczeniu &quot;na polskie&quot; niecałą złot&oacute;wkę. Z dworca jedziemy marszrutką na granicę jednak 3 kilometry przed Szegini zatrzymuje nas milicja a kierowca oznajmnia, że dalej nie pojedzie. Okazuje się, że to za sprawą ciężar&oacute;wki, kt&oacute;ra stoi w poprzek drogi (a właściwie leży w rowie), idziemy więc na pieszo mijając stojące w korku samochody. Jest spory ruch, opr&oacute;cz nas w stronę granicy zmierza przer&oacute;żne towarzystwo. Wyglądamy troche jak uchodźcy.</p><p align="justify">Do Polski wracamy z bagażem wspomnień, zresztą nie tylko, jednak wspaniałomyślny polski celnik zdaje się tego nie zauważać. Na stacje w Przemyślu docieramy p&oacute;ł godziny po odjeździe ostatniego pociągu. Do 4:30 nie jeździ stąd absolutnie nic, wiąże się z tym coś co określono jako &quot;przerwa technologiczna&quot;. Znaczy to tyle, że dworzec, poczekalnia i kasy są zamknięte. Ruszamy na miasto i rozważamy rozbicie się nad Sanem, jednak ktoś poleca nam kemping i tam też ostatecznie lądujemy. Nocleg wynosi 10 zł za osobę a mamy dla siebie cały drewniany domek (no może domek to za dużo powiedziane, ale z pewnością jest to &quot;drewniany pok&oacute;j&quot;). Decydujemy się pozostać dłużej niż do 7 rano (a dokładnie decyduje się na to 80% naszej piątki).</p><p align="justify"><strong>DZIEŃ 8</strong>&nbsp;</p><p align="justify">W Warszawie jesteśmy o 21:45, jednak spędzamy jeszcze dobre 2 i p&oacute;ł godziny na centralnym kląc pod nosem na PKP...</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>NASZA TRASA</strong></p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Dojazd:</strong></p><p align="justify">POSP Warszawa Zachodnia -&gt; Łańcut</p><p align="justify">POSP Łańcut -&gt; Przemyśl</p><p align="justify">BUS Przemyśl -&gt; Medyka</p><p align="justify">GRANICA</p><p align="justify">MARSZRUTKA Szegini -&gt; Sambor</p><p align="justify">ELEKTRICZKA Sambor -&gt; Sianki</p><p align="justify">ELEKTRICZKA Sianki -&gt; Użok</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify">Użok -&gt; Husne -&gt; połonina Bukowska (Mostek 1186 - Starostyna 1228 - Żur&oacute;wka 1228 - Wielki Wierch 1312 - Ostry Wierch 1294 - Pikuj 1406) -&gt; Biłaszowice &gt;&gt;&gt; Wołowiec -&gt; połonina Borżawa (Płaj 1334) -&gt; Wołowiec &gt;&gt;&gt; Lw&oacute;w</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify"><strong>Powr&oacute;t:</strong></p><p align="justify">MARSZRUTKA Lw&oacute;w -&gt; Szegini</p><p align="justify">GRANICABUS Medyka -&gt; Przemyśl</p><p align="justify">POSP Przemyśl -&gt; Warszawa</p><p align="justify">&nbsp;</p><p align="justify">Więcej na <a href="http://www.macko.waw.pl/fotki/" title="Zdjęcia z wyprawy">www.macko.waw.pl/fotki/</a></p>