ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Ballada Wagonowa

Autor: Aleksander Strojny
Data dodania do serwisu: 2003-02-17
Relacja obejmuje następujące kraje: Rosja
Średnia ocena: 5.68
Ilość ocen: 251

Oceń relację

Podróż będzie trwała cały miesiąc. Dwóch z was bez pieniędzy i dokumentów przegapi pociąg na głuchej stacyjce, głodni i obdarci dogonią resztę dopiero po tygodniu.
Jednemu z was ukradną walizkę... Jeden z podróżnych umrze i przyjaciele zmarłego, zamiast jechać dalej, będą zmuszeni odwieźć drogie zwłoki do Moskwy... Najgłupszy spośród was kupi pełny strój rytualny bucharskiego Żyda... A wszyscy będziecie wieczorami śpiewać w wagonie Stieńkę Razina: "Wołgo, Wołgo, ty potężna, święta rzeko naszych ziem". Nawet cudzoziemcy wezmą w tym udział...

Takimi proroczymi słowy pewien bezimienny odprowadzający żegnał - na kartach znanej satyrycznej powieści I. Ilfa i E. Pietrowa "Wielki kombinator. Podręcznik dla hochsztaplerów" - pociąg specjalny z Moskwy na uroczystość połączenia torów Wschodniej Magistrali. Obrazek ten, choć wyjęty z czasów wczesnej Rosji Radzieckiej, dziś jednak zdaje być się wciąż jeszcze aktualny dla wszystkich tych, którzy zasmakowali nieco surrealizmu rodem z wagonów kolejowych zza wschodniej granicy. Tu nie trudno jeszcze o przygodę, na miarę współczesnych czasów. Kto pragnie szaleństwa i oryginalnych wrażeń winien zafundować sobie przejażdżkę najprawdziwszym ukraińskim czy rosyjskim pojezdem. Bo we wschodnim pociągu można się zakochać i rozejść, można pogodzić i się pokłócić, można poznać przyjaciela na całe życie i spotkać najgorszego wroga. Nigdy nie zapomnę toastu, który wzniósł prawie cały wagon za moją przyszłość, po tym jak w obieg wśród jego pasażerów została puszczona fotografia mojej ukochanej.

vodkacukier
Kolejowe jednorazówki



Turystyka kolejowa

Zwiedzanie krajów dawnego Związku Radzieckiego to frajda dla tych, którzy lubią poznawać egzotykę obszaru stworzonego przez komunistyczną władzę, na którym dobrze już zakwitają pączki kapitalizmu. Ów obszar jest istną kopalnią tzw. klimatów i irracjonalnych zdarzeń, zupełnie różnych nawet od pozostałych krajów byłego obozu komunistycznego. A z całą pewnością jazda pociągiem jest jednym z najbardziej niezwykłych doznań jakie czekają na turystę przemierzającego wschód Europy.

Ten środek lokomocji preferowany był także i przez dwa pokolenia koreańskich przywódców, co mogliśmy oglądać w ubiegłym roku za pośrednictwem środków masowego przekazu, kiedy do Rosji zawitał Kim Dzong Il. Każdy, tak jak i przywódca koreańskiego narodu, może przeżyć głęboko długie noce, spędzone co prawda nie w salonce ale w zwykłym wagonie sypialnym nazywanym tutaj plackartnym. Różni się on od nieco droższych zwanych tutaj kupe tym, iż nie posiada drzwi na korytarz. Na dłuższe
eskapady jednak nie warto jednak odgradzać się od innych pasażerów w wagonie. Podróż i milej, i szybciej, a także i bezpieczniej upłynie nam w plackartnym przedziale, gdzie wszyscy już na drugi dzień wiedzą o wszystkich wszystko.

By zasmakować życia wagonowego nie jest koniecznym wyruszyć na najdłuższy na świecie żelazny szlak kolei transsyberyjskiej czyli na liczące blisko 10 tys. km połączenie z Moskwy do Władywostoku zbudowane na przełomie XIX i XX stulecia.
Wymaga to nie tyle dużo większych nakładów finansowych ale raczej więcej samozaparcia oraz wolnego czasu. Ta droga wielokroć i w różnych czasach bywała opisywana, bo zawsze była czymś wyjątkowym - podróż przez strefy geograficzne i czasowe, wielkie rzeki i ludne miasta. Tymczasem już przejazd choćby dwudziestodziewięciogodzinnej trasy z Lwowa do Symferopola czy choćby o przeszło dziesięć godzin krótszej Kijów-Moskwa może dostarczyć wrażeń na wielogodzinne opowieści przy piwie. Takie
podróże kosztują mniej niż 100 zł.

Sprawą pierwszorzędną a zarazem nieodzowną jest kupno biletu. Wydaje się, że nie może to być rzeczą trudną. A jednak! Wielu pasażerów z zachodu łamie sobie tutaj zęby, stojąc kilkadziesiąt minut w czteroosobowej kolejce, by i tak się dowiedzieć, że biletu nie ma, że do jego kupna potrzebny jest paszport, którego akurat nie mamy przy sobie lub że kasy dla cudzoziemców znajdują się daleko za dworcem, jak to bywa czasem w Rosji. Gdy tylko przyjdzie lato o bilety np. na oblegany Krym jest niezwykle trudno. Często ich sprzedażą trudnią się najzwyklejsi
spekulanci podobni naszym konikom.

papierosy prima 1

papierosy prima 2
papierośnica
Sowieckie "Marlboro"

Toczy się życie, zabawa trwa...

Nie wiedzieć czemu znajdującego się w słownikach ukraińskich słowa potiah czyli pociąg nie usłyszymy nigdzie nawet na peronach największych dworców kraju nad Dnieprem. Króluje wszechwładnie rosyjski pojezd. Jest on miejscem magicznym. Wielu ubogich obywateli postsowieckiego świata łączy z nim swe życie.

Babuszka sprzedająca na peronie w Piatichatkach naleśniki z serem, piwo, suszoną rybę oraz raki, udający niewidomego komiwojażer oferujący po wagonach krzyżówki i gazety z sensacjami czy sztuczne podkoszulki marynarskie. Cieszy się ze swej pracy prowadnik opiekujący się wagonem a oprócz tego dorabiający na przykołchoźnianych stacjach skupem za bezcen warzyw i owoców, które potem sprzeda na targ w dużym mieście z kilkakrotnym zyskiem. Dumny z niej jest także i maszynista, który zagadnięty wpuszcza nas jako dziennikarzy z Polski - wystarczyło machnąć mu przed nosem krakowskim okresowym biletem komunikacyjnym. Zwierza się, że o taką prace na Ukrainie trudno - on zarabia 700 hrywien miesięcznie (ok. 180 USD), jego pomocnik bierze jednak już tylko 400 ale i tak w zestawieniu z emeryturą na poziomie 100 hrywien jest to wielkie szczęście.

Podróżujący pociągiem człowiek musi na ogół zmagać się z przenikliwym gorącem, który w okresie upałów jakie nieodmiennie nawiedzają wschód Europy. Okna na ogół się nie otwierają. Ratunkiem czasem może się okazać wagon restauracyjny - pociągi jadące z Rosji na Ukrainę bowiem mają czasem taki wagon wyposażony w klimatyzację. Autor tego tekstu spędzili niegdyś niezapomniane chwile w potężnej lokomotywie ciągnącej pięćdziesięcio-wagonowy skład, by potem rozochocony wraz z grupą młodych Ukraińców spędzić mile wieczór w restaurancie śpiewając wraz z przemiłą kucharką, przy wszechobecnej wódce, suszonych rybach, kabaczkach i rakach przez całą noc polskie pieśni patriotyczne na przemian z ukraińskimi zaśpiewkami powstańczymi UPA. No cóż... toczy się życie zabawa trwa... jak śpiewał
kiedyś Franek Kimono.

Restuarant, który znajduje się na wyposażeniu prawie każdego pociągu kursującego po byłym ZSRR odwiedzają jednak nieliczni pasażerowie. Prawie nigdy nie ma tu tłoku. Powodem jest bariera finansowa, choć ceny tutaj w odróżnieniu od polskiego „Warsu” wcale nie są kilkakrotnie wyższe niż normalnie. Wódka i piwo kosztuje tyle samo co w budce na peronie, czy knajpie dworcowej - za wyjątkiem może pociągów moskiewskich gdzie cena jest nieco wyższa. Można tu zjeść za niewielkie pieniądze całkiem dobry obiad złożony z zupy i mięsnego dania (ceny od 2 dolarów!). Nie
mniej jednak większość posila się wewnątrz własnego przedziału. Podróżni w każdym wagonie mają do dyspozycji samowar z gorącą wodą non stop. Na stolikach wewnątrz wagonów piętrzą się stosy jaj, suszone ryby, pomidory, śmietana w słoikach i inne specjały.

kapsel 1

kapsel 2

moneta a

moneta b


Samogonowe dejá vu

Monotonię podróży koleją najczęściej jednak umila butelka bimbru czyli wody ognistej Wschodu. Pełni on nie poślednią rolę nie tylko jako płyn gaszący pragnienie ale także stanowi niezastąpiony sposób na przetrwanie trudów podróży już tutaj wspominanych. Pije się dużo i zawsze w sporej grupie, choć i obrazki z samotnymi pasażerami pociągającymi piwo wprost z butelki i smętnie patrzącymi na upływający krajobraz nie należą do rzadkości.

Pewnej marcowej nocy znalazłem się dwadzieścia minut po północy w klasycznym pojeździe ukraińskim jadącym na wschód. Jechałem na badania na południe Ukrainy.
Prawdziwe przygody zaczęły się nazajutrz. Aż do jakiejś 11tej wydawało mi się ze nic ciekawego się nie wydarzy, ale jak tylko sobie o tym pomyślałem wszystko zmieniło się jak pod dotknięciem jakowejś czarodziejskiej różdżki.

Początek wyglądał niewinnie. Naprzeciw mojego przedziału pojawiło się dwu sympatycznych ojczulków. Żartowali i uśmiechali się do mnie, więc i ja, tak jak uczyła mnie mama, uśmiechnąłem się do nich. Potem zjawiło się jeszcze kilku innych subutelników wraz z 1,5 litrową butlą samogonu. Kompania rodem była z Zakarpacia a ponieważ
gest miała jak się patrzy więc od razu zaprosiła mnie do swego stolika i poczęstowała
60 % bimbrem a do tego swojską słoniną. Ludzie ci okazali się być budowlańcami
jadącymi w poszukiwaniu pracy, poczciwi i, niczym Dobrzyńscy z Pana Tadeusza,
wszyscy spowinowaceni ze sobą. Ich pater familias oczywiście miał już za sobą
gościnne występy w Polsce - wybudował pono jakiś kościół w Warszawie, wiec wydawało
się ze "wsio budiet w pariadkie".

Jak tylko moi nowi przyjaciele padli pod ciężarem wysokoprocentowej zawartości
flaszki typu PET i ja udałem się na spoczynek. Lecz mój spokój nie trwał długo.
Około 15tej zostałem brutalnie obudzony przez grupkę umundurowanych kadetów
ochrony kolei i jak się rychło okazało uzbrojonych po zęby. Rzecz jasna postawili
przede mną kubek napełniony znaną mi już cieczą pochodzącą z plastikowej butelki.
Po opróżnieniu kilku takich stakanów samogonu jeden z nich poprosił mnie abym
opowiedział mu o rodowodzie Słowian (był bardzo zdziwiony gdy udowadniałem mu,
iż Polacy są także Słowianami). Wkrótce razem z trzema swymi kompanami opuścił
pociąg. Pozostało tylko dwu, z których jeden twierdził iż jego babuszka była
Polką. Ów drań wyciągnął w pewnym momencie z kabury pistolet i wręczył mi go
zachęcając do udania się w nieznanym mi kierunku z zamiarem postrzelania sobie.
Ja jakoś ochoty na to nie miałem, wiec zostałem skazany na ich obecność jeszcze
przez kilkanaście minut.

Co to były za minuty. Drugi kompan nagle zapragnął włożyć sobie swoja sumkę
do mojej skrzyni, gdzie schowałem wszystkie własne rzeczy. I w żaden sposób
nie dal się przekonać o bezsensie swego pomysłu. Zrozumiałem jego intencje dopiero
kiedy począł grzebać w moich bagażach. Z pomocą przyszły mi sąsiadki z plackarty
obok, grożąc moim prześladowcom milicją. Lecz moich zuchów to nie przeraziło,
roześmiali się tylko, bo przecież „to oni są z milicji”. I dawaj, z tym pistoletem,
łapią mnie za dłonie i ciągnął na papierosa. Na moje szczęście interweniował
sam naczelnik pociągu, który przy pomocy prowadnika zabrał owych delikwentów.
Interweniowała milicja, której funkcjonariusze znajdują się w każdym pociągu
i po trzy godzinny przesłuchaniu podpisałem protokół. Przez szybę już pod wieczór
dostrzegłem jak tamtych dwu w kajdankach wysadzają z pociągu. Po tych przejściach
będąc już pod opiekuńczym wzrokiem babuszek-sąsiadek nie pozostawało mi nic
innego jak pójść spać.
Modlitewnik Majakowskiego
Idealna lektura do podróży pociągiem - modlitewnik Majakowskiego

Spotkanie z Sinorękim.

Jak już wspominałem kontakty z towarzyszami podróży są nie do uniknięcia w czasie
kolejowej podróży. Nie do uniknięcia bywają także jak widać i pasażerowie, którzy
nie tylko chcą z sąsiadem pogawędzić ale i zajrzeć do jego portfela. Najtrudniejszym
spotkaniem jakiemu przyszło mi sprostać okazał się być kontakt pierwszego stopnia
z niejakim Saszą Sinorękim z Winnicy oraz jego kumplem - weteranem Specnazu.

Tym razem celem pociągowej eskapady była Moskwa. Marzeniem moim jako młodego
historyka od dawna było stanąć na Placu Czerwonym i spojrzeć na Kreml i sobór
Wasyla Błogosławionego. Wciąż w uszach miałem słowa jednego z najsłynniejszych
przebojów rosyjskiej grupy rockowej "Lube":

Ech Moskwo, moja Moskwo coś ty zrobiła ze mną?!
Moi starzy kumple, z wami być, z wami jeść, z wami pić.


Szaro, szaro. Nie wiedziałem czy to rzeczywiście świat był taki szary, czy też
okno przez które z otępieniem spoglądał był takie brudne. Pociąg był przepełniony.
Na plackartach leżały ciała ludzkie zawinięte w koce i pościel, która przed
chwilą rozdała obsługa. W głębi wagonu jakaś dziewczynka z nudów bawiła się
klamką od hamulca bezpieczeństwa. Uśmiechnęła się odsłaniając kilka luk w mlecznym
rządku zębów. Odwzajemniłem się jej także uśmiechem i równocześnie pomyślałem,
iż pewnie wkrótce owe luki w uzębieniu zastąpią tak pożądane przez wielu złote
koronki. W plackarcie oddzielającym jej lóżko od przedziału obsługi wagonu dwu
popów po cywilnemu kończyło posiłek złożony z wędzonej ryby, chleba i kwasu.



Złote kopuły kremlowskich cerkwi, cynowe sarkofagi carów w soborze Archangielskim
i mauzoleum Lenina jednak szybko wyleciały mi z głowy. Stanąłem bowiem nagle
wobec zapitego bazarowego obwiesia, który postanowił naciągnąć mnie na nieco
dolarów. Jak się później okazało skalkulował mnie na co najmniej stówę. Po trzech
godzinach przepychanek, oraz dyskusji słownych z przerwą na piwo w restaurancie,
jakie mu nie opacznie postawiłem licząc na pozyskanie go tym sposobem. Tutaj
też poznałem walczącego niegdyś w Afganistanie Wanię, który nawet łaskawie pozwolił
mi, niczym Chrystus św. Tomaszowi, na włożenie palca do rany - rzeczywiście
miał okrągły ubytek w kości czoła jakby po kuli. Sytuacje uratował znów naczelnik
pociągu, tym razem w postaci potężnej kobiety, oraz bliska granica ukraińsko-rosyjska
i wkroczenie do wagonu celników. Saszy już więcej nie widziałem ale cały następny
dzień, a był to 1 maja, upłynął mi z jego żywym wspomnieniem w umyśle. Nie rozwiały
mi go nawet wspaniałe widoki rozśpiewanych tłumów z butelkami wódki w rękach
otaczających harmonistów pod Spaską Bramą, czy sobowtór Lenina spacerujący po
Placu Czerwonym w sąsiedztwie Iwana Groźnego, czy żałośnie odziany milicjant
żądający ode mnie łapówki na dworcu Jarosławskim. Mimo to jedno jednak nie ulega
wątpliwości, już wkrótce pojadę na kolejną wyprawę szlakiem szerokotorowych
kolei wschodnich.

Aleksander Strojny
alstro34@hotmail.com
www.strojny.bezdroza.com.pl