ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Bałkany

Autor: Tomasz Cukiernik
Data dodania do serwisu: 2003-04-06
Relacja obejmuje następujące kraje: Chorwacja, Słowenia, Grecja
Średnia ocena: 5.98
Ilość ocen: 524

Oceń relację

Tomasz Cukiernik
tomcuk@poczta.onet.pl
www.tomaszcukiernik.pl

Artykuły te ukazały się w Internetowym Magazynie Kulturalnym www.koneser.pl

Tam, gdzie rządzi wulkan


Życie na jednej z greckich wysp – Santorini jest zdeterminowane przez wulkan, który w każdej chwili po raz kolejny może dać o sobie znać. Również krajobrazy i przyroda malowniczej wyspy przypomina o drzemiącym potworze. Panująca tam wręcz piekielna atmosfera (głównie za sprawą krajobrazów przesyconych czarnym i czerwonym kolorem i zapachu wydobywającej się z krateru wulkanu siarki) spowodowały, że jeszcze sto lat temu ludzie wierzyli, iż wyspę tą zamieszkują wampiry. Jednak mieszkający tam Grecy zbytnio się tym nie przejmują. Z drugiej strony widokówki z Santorini przedstawiają przepiękne krajobrazy z małymi, białymi domkami na tle błękitnego nieba i morza. Te kontrasty zachwyciły nas już kiedy byliśmy na największej greckiej wyspie – Krecie, nic więc dziwnego, że postanowiliśmy spędzić na Santorini niezapomniane dwa dni (z braku czasu tylko dwa).

Wyspę tą należącą do archipelagu Cyklad dzieli od Krety 120 km pełnego morza. Przepłynięcie promem odległości między Heraklionem (stolicą Krety) a Thirą (tak inaczej jest nazywane Santorini) zajmuje około cztery godziny. Zbliżając się do Santorini prom wpływa do wielkiej kaldery – zapadniętego krateru wulkanu. Po lewej stronie jest wysepka Nea Cameni, na której znajduje się czynny krater wulkanu (ostatni wybuch miał miejsce w 1956 roku). Natomiast po prawej stronie widać strome klifowe wybrzeże Thiry ze znajdującymi się na nim malowniczo położonymi białymi domkami. Na Santorini nie istnieje problem ze znalezieniem noclegu, ponieważ w małym porcie – Ormos Athinios czekają Grecy z tysiącami ofert. My postanowiliśmy skorzystać z jednej z nich i miła Greczynka własnym samochodem zawiozła nas do swojego hotelu. Hotel był położony w urokliwym miejscu, z dala od miejskiego hałasu i rozkrzyczanych turystów. Miał charakterystyczne dla zabudowań Santorini białe ściany, błękitne okiennice i drzwi i tonął w prześlicznych różowych kwiatach. Z naszego hotelu do centrum stolicy wyspy – Firy było zaledwie kilka minut drogi powolnym spacerkiem. Fira to miasto, które desperacko „wisi” na krawędzi klifu. Stąd też wrażenie, że stolica Thiry unosi się jak gdyby w powietrzu. Aby dostać się do niżej położonych zabudowań (najczęściej hoteli i domów prywatnych) należy pokonać kilkadziesiąt a czasami setki małych żelaznych schodków. Natomiast główna droga do podnóża klifu prowadzi szerokimi stopniami, których jest 580. Leniwi turyści mogą skorzystać z oryginalnego transportu jakim są muły. Jeszcze jednym sposobem dotarcia z Firy do Skala Firas, czyli portu u podnóża stolicy wyspy, jest kolejka linowa, z której roztaczają się przepiękne widoki na kalderę i miasto.

Fira zachwyciła nas małymi, wąskimi uliczkami, gdzie koncentruje się całe barwne życie stolicy. Tutaj też jest najwięcej turystów, którzy fotografują się na tle kaldery. Przepięknie wygląda oświetlona Fira nocą. W powietrzu unosi się wtedy charakterystyczny zapach siarki, który u większości turystów wywołuje strach przed kolejnym wybuchem wulkanu.
Na całym wybrzeżu Santorini występują wulkaniczne plaże z czarnym piaskiem. My pojechaliśmy na południe wyspy – do Akrotiri, by tam zobaczyć ten fenomen przyrody. Kąpiel w ciepłym morzu jest bardzo przyjemna, ale samo wejście do wody nastręcza trudności, gdyż pod wodą znajduje się duża ilość głazów i kamieni. Większą ciekawostką jest fakt, iż w Akrotiri obok czarnej plaży występuje również jedyna na świecie plaża z piaskiem koloru czerwono – brązowego. Jest ona położona u podnóża kilkudziesięciometrowego klifu o takim samym kolorze.

Będąc na Santorini jedynie dwa dni nie ma się zbyt dużych możliwości manewrowych. My zdołaliśmy zobaczyć jeszcze położoną w górnych partiach wyspy wioskę Pyrgos. Wiele charakterystycznych dla Thiry widoków pochodzi z tej właśnie miejscowości. Znajdują się tam liczne prawosławne kościoły, których białe mury i niebieskie kopuły malowniczo wyglądają na tle błękitnego morza. Jeden z kościółków miał ciekawą dzwonnice składającą się z sześciu dzwonów w trzech poziomach: na najniższym 3, wyżej 2 i na górze jeden dzwon. Kościoły nie stanowiły w Pyrgos jedynej atrakcji. Można też było podziwiać jedne z najstarszych domów mieszkalnych znajdujących się na wyspie.

Będąc na Santorini przekonaliśmy się, że widokówki sprzedawane na ulicznych straganach na Krecie, przedstawiające tą wyspę, nie są fotomontażem. Krajobrazy zarówno te wulkaniczne, jak i panorama roztaczająca się z wyspy na błękitne morze i niebo zapierają dech w piersiach i choćby dla nich warto popłynąć lub polecieć na tajemniczą Thirę.

Nurkowanie w Chorwacji


Od dzieciństwa marzyłem, by móc oglądać podwodne głębiny. Moje marzenie spełniło się dopiero po wielu latach. Będąc na wakacjach w miejscowości Vodice na Wybrzeżu Dalmatyńskim w Chorwacji zdecydowałem się iść do klubu płetwonurków "NEPTUN SUB". Rozmawiałem po angielsku z jednym z doświadczonych płetwonurków, który powiedział mi, że nawet jeśli nigdy nie nurkowałem mogę to zrobić pod jego fachowym okiem. Cała przyjemność kosztuje 60 DM. Umówiłem się na konkretną godzinę za dwa dni.
Było gorące popołudnie kiedy przyszedłem do klubu płetwonurków po raz drugi. Najpierw rozmawialiśmy przez chwilę z instruktorem. Pytał mnie czy wcześniej kiedykolwiek nurkowałem. Kiedy odpowiedziałem negatywnie, oznajmił mi, że to właściwie nie ma znaczenia. Dał mi dwie rady: po pierwsze pod wodą trzeba równo i spokojnie oddychać; po drugie co jakiś czas należy wyrównywać ciśnienie w uszach i zatokach poprzez mocne wdmuchnięcie powietrza przez nos zaciśnięty palcami.
Instruktor dał mi ekwipunek nurka - kombinezon z kapturem i gumowe buty. Potem poszliśmy na brzeg morza, gdzie mój nauczyciel założył mi ołowiany pas balastowy, dzięki któremu można się szybko zanurzać. Potem pomógł mi włożyć na plecy kamizelkę z butlą z tlenem, która była wyposażona ponadto w ustnik, automat (urządzenie, które redukuje ciśnienie powietrza znajdującego się w butli do ciśnienia otoczenia i podaje je przez ustnik, umożliwiając oddychanie), konsolę (urządzenie wskazujące głębokość, ciśnienie gazu w butli i termometr) oraz oktopus (zapasowy ustnik, który umożliwia oddychanie w razie awarii głównego ustnika). Następnie weszliśmy do morza zanurzając się do pasa, gdzie miałem założyć płetwy. Nie było to jednak zbyt proste, ponieważ było mi trudno utrzymać równowagę na falach. W końcu udało się. Z pełnym ekwipunkiem wchodziłem coraz głębiej a woda powoli i przyjemnie wypełniła kombinezon. Założyłem maskę, do której instruktor kazał mi najpierw napluć i śliną wytrzeć szkła (by się nie zaparowały) a następnie przepłukać je w morskiej wodzie. Kolejnym etapem było próbne zanurzenie i pierwsze oddychanie pod wodą. Ponieważ wszystko było w porządku instruktor wypuścił czerwoną boję i zanurzyliśmy się pod wodę. Butla z tlenem i pas balastowy, które na brzegu były bardzo ciężkie w wodzie okazały się być leciutkie. Powoli ruszałem nogami uzbrojonymi w płetwy i płynąłem, płynąłem, płynąłem...
Do Chorwacji jeździ wielu płetwonurków z całej Europy, by w przejrzystej wodzie oglądać wraki zatopionych statków, których jest mnóstwo w przybrzeżnych akwenach tego kraju. Podobno w ciepłych adriatyckich wodach zdarza się zobaczyć nawet rekina. Ja nie miałem aż tak wielkich atrakcji a mimo to przeżycie było niezapomniane. Na głębokości do 5 metrów widziałem kamienne, obrośnięte niską roślinnością dno morza, małe kamyki i duże głazy, przeźroczyste rybki o długości około 5 centymetrów, które nie uciekały przed człowiekiem, czarne koniki morskie, różnorakie muszle. Niezwykle wygląda lustro wody oglądane od...spodu: promienie słoneczne odbijały się w wodzie a nasza czerwona boja wesoło podskakiwała na falach. Instruktor co jakiś czas wskazywał mi ręką, gdzie mam płynąć. Kilka razy pytał się czy wszystko jest w porządku zaciskając palec wskazujący i kciuk w kółeczko. Jeśli wszystko jest OK. należy odpowiedzieć takim samym znakiem. Kiedy jest jakiś problem oznajmia się to falowaniem ręki. Natomiast kciuk uniesiony w górę oznacza "płyń do góry" a na dół: "płyń w dół".
Po około półgodzinnym pływaniu pod wodą wyszliśmy z morza wzbudzając powszechne zainteresowanie plażowiczów. Na koniec spryskaliśmy się wodą z plażowego prysznica. Wynurzanie się z głębokości 5 metrów nie jest niebezpieczne. Natomiast kiedy nurkuje się na większych głębokościach trzeba zachować pewne zasady. Przede wszystkim nie można wynurzać się mając powietrze w płucach, ponieważ może to doprowadzić do rozerwania pęcherzyków płucnych. Na dużych głębokościach ciśnienie wdychanego powietrza z butli jest o wiele większe niż powietrza atmosferycznego. Podczas wynurzania powietrze pobrane z butli ma w płucach coraz większą objętość i rozszerza pęcherzyki płucne. Przy dużej różnicy ciśnienia może to doprowadzić do ich rozerwana co może spowodować nawet śmierć nurka. Krztuszenie się, kaszel i plucie krwią to niebezpieczne oznaki a jednocześnie brak jakiegokolwiek bólu wynika stąd, że pęcherzyki płucne nie są unerwione. Ponadto wypływając z dużych głębokości należy pamiętać o stopniowym wynurzaniu się, ponieważ nagła zmiana ciśnienia jest zabójcza dla płuc.

Wybrzeże Słowenii


Słowenia ma powierzchnię średniego polskiego województwa a zamieszkuje ją około 2 miliony osób. Ten mały kraj na południu Europy ma również niezbyt duże wybrzeże Morza Adriatyckiego – o długości 47 kilometrów. Stolicą prowincji Primorska (Nadmorska) jest Koper, w którym znajduje się główny port Słowenii.

Będąc w Słowenii mieszkałem w Portorożu (Port Róż) nad Morzem Adriatyckim. Jest to miasto typowo turystyczne: z wielkimi hotelami, restauracjami, dyskotekami, plażami i kasynami, ale bez zabytków. Jednak niedaleko stąd znajduje się muzeum zaliczone przez Stowarzyszenie Muzeów Europejskich do jednego z dwunastu najlepszych w Europie. Co w nim jest takiego niezwykłego i niepowtarzalnego?

SEČOVLJE
Sečovlje leży około 10 kilometrów od Portorożu. Należy jechać na południe wzdłuż wybrzeża w stronę granicy słoweńsko – chorwackiej. Następnie trzeba przejść słoweńską kontrolę graniczną i zaraz za nią skręcić w prawo na żwirową drogę. Jadąc tą drogą około 3 kilometry po prawej stronie widać wielkie baseny solne, które zajmują olbrzymią powierzchnię. Na horyzoncie stoi kilkadziesiąt ruin opuszczonych kamiennych domów, w których mieszkali robotnicy pracujący przy odzyskiwaniu soli z terenów zalanych morską wodą. Dwa z tych domów odrestaurowano i założono w nich muzeum– jest to niezwykłe Muzeum Salin (wstęp kosztuje 300 tolarów słoweńskich czyli około 5 złotych). W środku jednego z nich (tylko jeden udostępniono zwiedzającym) przedstawiono warunki życia i pracy robotników: zgromadzono sprzęty domowe, narzędzia codziennego użytku, fotografie, maszyny i urządzenia, którymi pracowali robotnicy. Cały teren, który leży pomiędzy rzeką Soczą a Dragonją i Morzem Adriatyckim jest Parkiem Krajobrazowym. Robi niesamowite wrażenie i przypomina miasto – widmo. Panuje tu nieprzenikniona cisza. Obszar, który zajmuje około 650 hektarów to plątanina tysięcy grobli, rowów, basenów i kanałów. Po groblach można dojść do ostatniego z wiatraków, który przy silniejszych powiewach wiatru okrutnie skrzypiąc napędza sprawną jeszcze pompę i przelewa wodę między basenami solnymi.

W oddalonych od budynków muzealnych basenach solnych (wyschniętych i częściowo zarośniętych) można podziwiać i słuchać odgłosów setki mew, czapli i innych gatunków ptaków, które na spękanej ziemi szukają pożywienia. Cały ten krajobraz opuszczonych basenów solnych, ruin kamiennych domów i fruwających w oddali ptaków powoduje u zwiedzającego nostalgię i zadumę.
Sól wydobywano tu już w czasach prehistorycznych. Od średniowiecza przez 500 lat zajmował się tym Piran – miasto odległe o 15 kilometrów. Piran eksportował sól do Republiki Weneckiej i dzięki temu był to okres największego rozkwitu miasta. Obecnie wydobywanie soli w Sečovlje stało się nieopłacalne i mimo że jest to sól wysokiej jakości Słowenia importuje ten minerał z innych krajów.

PIRAN
Piran to perła weneckiej architektury gotyckiej – jest najlepiej zachowanym miastem o średniowiecznej zabudowie na wybrzeżu Morza Adriatyckiego. Według niektórych jest piękniejszy od słynnego chorwackiego Dubrownika. Piran, którego historia sięga starożytności, leży na półwyspie. Od strony lądu chronią go średniowieczne mury obronne o długości 200 metrów. Stamtąd rozciąga się niesamowity widok na cały Piran – pomarańczowe dachy domów wybudowanych jeden obok drugiego, wąskie uliczki, mały port żaglowy i lazurowy kolor Morza Adriatyckiego, po którym pływają dziesiątki łodzi, statków, żaglówek i motorówek.

Chodząc wąskimi uliczkami Piranu czuję się jak w Wenecji. Nie jeżdżą tu samochody - zapewne i tak nie zmieściłyby się między budynkami. W Piranie wybudowano dzwonnicę przy kościele św. Jerzego w tym samym stylu, co dzwonnica na Placu św. Marka w Wenecji. Za drobną opłatą (100 tolarów) można wejść schodami na samą górę wieży. Utworzono również Muzeum Morskie (wstęp 300 tolarów), gdzie przedstawiona jest morska historia miasta i całej Słowenii. Są tam modele statków, stare mapy i dokumenty, ubrania. Jedno pomieszczenie przeznaczono na ekspozycję o Sečovlje. Kiedy kończę zwiedzać muzeum sprzedawca biletów mówi mi, że kilkadziesiąt metrów dalej zorganizowano interesującą wystawę.

Wystawa dotyczy "Kodeksu Piran", który jest najbardziej wartościowym dokumentem kartograficznym znajdującym się w Słowenii i dlatego przechowywany jest w specjalnych warunkach. Z tego powodu wystawiany jest dla publiczności bardzo rzadko. Składa się między innymi z 15 kolorowych map, takich jak: mapa Półwyspu Istria (najstarsza na świecie), Wysp Brytyjskich, Półwyspu Iberyjskiego, Francji, Morza Śródziemnego, Włoch, Morza Adriatyckiego. Mapy zostały wykonane w I połowie XVI wieku przez kartografa Piotra Coppo z Izoli, który urodził się w Wenecji.

Alpy Julijskie w Słowenii


Podróżując samochodem po południowej Europie z Węgier pojechaliśmy do Słowenii. Zdecydowaliśmy się na odwiedzenie słoweńskich Alp, które ze względu na swoje piękno są wychwalane we wszystkich przewodnikach. Chcieliśmy przekonać się czy tak jest w rzeczywistości. Nie zawiedliśmy się. Alpy Julijskie również nas zauroczyły nie tylko krajobrazami.
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Bled. Nie jest tu trudno znaleźć nocleg, ponieważ jest to dość popularna miejscowość turystyczna. Obok wielu drogich hoteli istnieje również spora ilość stosunkowo tanich kwater prywatnych. Jeśli zostaje się powyżej 1-2 dni można targować się o niższą cenę. Miasteczko Bled leży nad szmaragdowozielonym jeziorem Bled (475 m n.p.m.), na środku którego jest mała wysepka również o tej samej nazwie. Jest to wyjątkowo romantyczne i urokliwe miejsce. Na wyspę (jedyną w Słowenii) można dostać się specjalną 8 – 10 osobową gondolą (1700 SIT), wypożyczoną łódką wiosłową a nawet wpław, ponieważ leży ona bliżej niż 1 kilometr od brzegu. Na wysepce wychodzi się po kamiennych schodach do góry, gdzie znajduje się chrześcijański kościółek. Inną malowniczą atrakcją Bledu jest, najstarszy w Słowenii, średniowieczny zamek wybudowany na urwistej skale ponad 100 metrów nad taflą jeziora. Obecnie znajduje się tam muzeum (400 SIT) i restauracja. Z góry roztaczają się przepiękne widoki na jezioro, wyspę i okoliczne góry. Warto również zafundować sobie spacer wokół jeziora (6 kilometrów). Latem w Bledzie można się kąpać, ponieważ temperatura wody wynosi 23 stopnie Celsjusza.
Kolejnego dnia poszliśmy na całodniową wycieczkę do wąwozu Vintgar. Piesza wędrówka z Bledu do wąwozu nie jest przyjemna ani bezpieczna, głównie z powodu przejeżdżających z dużą prędkością samochodów. Dlatego ten 5-kilometrowy odcinek lepiej pokonać nie pieszo, lecz samochodem, który można pozostawić na dużym parkingu. Vintgar znajduje się w Triglavskim Parku Narodowym. Wejście do wąwozu kosztuje 400 SIT (bezpłatnie można wchodzić po zamknięciu kas o godzinie 18.00). Nie jest to dużo a naprawdę jest co podziwiać. Wzdłuż wąwozu i rzeki Radovny na długości 1,6 kilometra zbudowano drewnianą galerię, która w wielu miejscach przechodzi nad spienioną rzeką i wieloma huczącymi wodospadami. Po drodze mija się małą elektrownię wodną. Dochodzi się do wodospadu Šum. Stamtąd ciekawy szlak przez las prowadzi do kościółka św. Katarzyny z XV wieku, skąd podczas pięknej pogody można podziwiać wspaniałe widoki: z jednej strony dolinę okolic Bledu a z drugiej – potężne alpejskie szczyty – między innymi najwyższy szczyt Słowenii Triglav (2864 m n.p.m.). Nam niestety tą panoramę częściowo zasłaniały obniżające się chmury.
Około 30 kilometrów od Bledu na wysokości 525 m n.p.m. leży największe jezioro Słowenii - Bohinj. Jezioro otoczone jest górami, które w niższych partiach są zalesione a wyżej widać nagie skały. Warto wybrać się do spadającego z olbrzymim hukiem 60 – metrowego wodospadu Savica (150 SIT), który szczególnie imponująco wygląda po deszczu, podobnie jak mająca w wodospadzie swój początek najdłuższa rzeka Słowenii Savica, która po obfitych opadach jest wyjątkowo wzburzona, płynie wartko w dół i wpada do jeziora Bohinj. Droga do wodospadu prowadzi po kamiennych stopniach przez las. Niedaleko jeziora wybudowano kolejkę linową dla narciarzy na górę Vogel (1540 m n.p.m.), gdzie zaczyna się system wyciągów i narciarskich tras zjazdowych (do 1800 m n.p.m.), z których można korzystać zimą. Podczas pobytu w Bledzie wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do miejscowości Škofja Loka i do stolicy Słowenii - Lublany. Škofja Loka (Biskupia Łąka) jest jednym z trzech najstarszych miast w Słowenii – jego historia sięga X wieku. Na Starym Mieście można przechadzać się starymi wąskimi uliczkami i podziwiać prześliczne kolorowe XVI – wieczne domy, które odbudowano po trzęsieniu ziemi w 1511 roku. Nad Škofja Loka góruje średniowieczny zamek, w którym jest muzeum (250 SIT), gdzie wystawiane są jedne z najlepszych w Słowenii zbiory etnograficzne.
270 - tysięczna Lublana (Umiłowana) nie jest miastem tak imponującym jak Paryż czy Londyn, ale jest tu schludnie, czysto i przyjemnie. By nie tłoczyć się w centrum miasta samochód najlepiej zostawić na olbrzymim parkingu Tivoli. Przez środek miasta przepływa rzeka Lublanica, nad którą jest kilka mostów, między innymi Most Smoczy i Most Potrójny. Interesującym obiektem jest kolumnada wzdłuż rzeki. W centrum można zwiedzić katedrę św. Mikołaja, Pałac Biskupi, Ratusz i zobaczyć ciekawe fontanny. Nad miastem wznosi się zamek. By wejść na Wzgórze Zamkowe trzeba się trochę natrudzić. W zamku jest muzeum z wykopaliskami archeologicznymi a wewnątrz wieży warto zobaczyć ciekawą prezentację multimedialną (400 SIT) przedstawiającą historię Lublany. Z wieży rozpościera się widok na całą stolicę Słowenii. Ponadto w Lublanie znajdują się również ruiny rzymskie – w starożytności w tym miejscu osadę Emona wybudowały legiony rzymskie.
Na kolejną całodniową wycieczkę wybraliśmy się do słynnej jaskini Postojnej, która liczy 2 mln lat i około 27 kilometrów korytarzy. Jaskinia jest miejscem nastawionym typowo na masową turystykę (1100 SIT). Co godzinę do systemu grot wchodzą kilkusetosobowe (!) grupy z przewodnikami mówiącymi w kilku językach. Najpierw 2 kilometry jedzie się specjalnym pociągiem jaskiniowym, później pieszo zwiedza się około 1,7 kilometra jaskiń i na koniec wraca się tym samym pociągiem. Przejazd jest bardzo atrakcyjny – z atramentowych ciemności wyłaniają się niczym potwory, ogromne stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. Trzeba przyznać, że jaskinia Postojna jest godna zwiedzenia. Około 10 kilometrów od Postojnej jest inna ciekawa atrakcja turystyczna – malowniczo wykuty w skale zamek Predjamski (350 SIT), którego historia jest niezwykle interesująca.

Trzy Parki Narodowe Chorwacji


Podczas ostatnich wakacji 10 dni spędziłem w miejscowości Vodice, leżącej w Chorwacji na wybrzeżu Dalmatyńskim. Jest to typowa miejscowość letniskowa, gdzie przyjeżdżają tysiące turystów z całej Europy. Większość z nich leniuchuje, opala się na betonowej plaży i pływa w ciepłym morzu. Ja postanowiłem również zwiedzać. Okazało się, że w pobliżu znajdują się dwa wspaniałe parki narodowe.
Jednego dnia wykupiłem bilet na wycieczkę statkiem na wyspę Zakan do Parku Narodowego Kornati (230 kun za osobę). Park został utworzony w 1980 roku i obejmuje oddalone o około 20-30 kilometrów od stałego brzegu małe niezamieszkałe wysepki, na których jest również niewiele roślinności i nie ma źródeł słodkiej wody. Kontrastując z lazurowym kolorem Morza Adriatyckiego wysuszone na słońcu wysepki, których jest 140, wyglądają bardzo malowniczo. Kiedy po 3 godzinach dopłynęliśmy do brzegu dostaliśmy na statku obiad – rybę z winem. Na wyspie można było podziwiać krajobrazy jak z Pacyfiku, opalać się a także kąpać (trzeba uważać na jeżowce, które mogą boleśnie skaleczyć w nogę). Początek drogi powrotnej statkiem nie zapowiadał nic szczególnego. Jednak kiedy oddaliliśmy się od archipelagu zerwał się bardzo silny wiatr i olbrzymie fale zaczęły rzucać naszym stateczkiem we wszystkie strony: do przodu i do tyłu oraz na boki. Okazało się, że na pokładzie nie ma kamizelek ratunkowych, nie mówiąc o jakichkolwiek łodziach ratunkowych! Pilotka wszystkich uspokajała podając, zielonym ze strachu pasażerom, kubki z rakiją – chorwacką wódką domowej roboty. Kilka razy wydawało się, że statek zaraz się przewróci i wszyscy wpadniemy do morza. Na szczęście po godzinie koszmaru morze trochę się uspokoiło. Udało się nam bezpiecznie dopłynąć do brzegu.
Drugim parkiem narodowym jaki zobaczyliśmy w Chorwacji był Park Narodowy Krka, który został założony w 1985 roku w celach naukowych, kulturalnych, edukacyjnych i rekreacyjnych. Wstęp do parku kosztuje 24 kuny a wraz z biletem można dostać ulotkę informacyjną po polsku, ale trzeba o nią poprosić. Park obejmuje dolny bieg rzeki Krka, aż do jej ujścia do Morza Adriatyckiego. Na jego terenie rozpoznano między innymi 860 gatunków roślin, 18 rodzajów ryb (w tym 10 rzadkich gatunków), 222 gatunki ptaków, 18 gatunków nietoperzy. W parku znajduje się kilka wodospadów. Główną atrakcją parku jest wielopoziomowy, składający się z 17 kaskad, wodospad Skradinski, który ma łącznie 46 metrów wysokości. Pod wodospadem jest wydzielona plaża, gdzie w rzece Krka dozwolona jest kąpiel. Na terenie parku utworzono ciekawe muzeum etnograficzne. Najlepiej do parku wjechać swoim samochodem, ale można to zrobić dopiero po godzinie 17.00. Na wyspie Visovac znajdującej się w parku został wybudowany kościół i klasztor franciszkanów. By tam się dostać konieczna jest podróż statkiem z przystani, która znajduje się niedaleko wodospadu Skradinskiego.
Na jeden dzień pojechałem do Šibenika oddalonego od Vodic o 20 kilometrów. Jego historia sięga XI wieku i jest jednym z pierwszych słowiańskich miast na Morzem Adriatyckim. Budynki w centrum miasta i w pięknej starówce zbudowane zostały z białego surowca. Znajduje się tam między innymi gotycko – renesansowa katedra św. Jakuba, arcydzieło chorwackiego budownictwa. Nad Šibenikiem góruje twierdza św. Anny, skąd rozpościera się piękna panorama na miasto, port i na Morze Adriatyckie. Jednak twierdza jest bardzo zniszczona, zaniedbana, brudna i wałęsają się tam miejscowe pijaczyny.
Po dziesięciodniowym pobycie w Vodicach postanowiłem wracać do Polski. Wcześnie rano wstałem, aby pojechać do miejscowości Jezera (180 kilometrów) i tam zobaczyć jeszcze jeden chorwacki park narodowy – Jeziora Plitwickie, utworzony w 1949 roku a w 1979 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa przyrodniczego UNESCO. Przejeżdżałem przez zniszczone wsie i miasta. Wojna o niepodległość trwała w Chorwacji od 1991 do 1995 roku i pochłonęła około 10 000 istnień ludzkich. Opuszczone domy stały bez okien, bez dachów, z dziurami w ścianach. Działania wojenne nie oszczędziły nawet kościołów. Około południa dojechałem na miejsce i wynająłem nocleg w kwaterze prywatnej. Przed parkiem na olbrzymim parkingu w lesie zostawiłem auto i po kupieniu biletu (45 kun) wszedłem do parku. Park ten jest nastawiony na masową turystykę. Rocznie odwiedza go około pół miliona osób. Wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane. Wewnątrz parku kursują specjalne darmowe pociągi kołowe i statki, dzięki którym nie ma problemów z przemieszczaniem się na większe odległości. Zbudowano kilkanaście kilometrów ścieżek leśnych i kładek między przepięknymi jeziorami i wodospadami. Bo właśnie główną atrakcją parku są małe i duże, niebieskie, turkusowe, błękitne, zielone i lazurowe jeziora (łącznie jest ich 16). Między nimi woda przepływa różnorakimi wodospadami, kaskadami, których razem jest 92. Największy wodospad ma wysokość 80 metrów (Wielki Wodospad). Park położony jest w dolinie, między górami pokrytymi gęstymi lasami iglastymi i liściastymi. Cały system jezior i wodospadów powstał w ten sposób, że przepływająca tu rzeka Korana stopniowo wypłukiwała bardziej miękkie podłoże skalne. Na zwiedzenie całego parku potrzeba około 6 – 8 godzin.