ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 649 650 651 652 653 ... 924 > »

Wałkowanie Ameryki

Jeśli wierzyć słowom autora, głównym celem książki jest walka z mitami i wyjaśnienie przeciętnemu Kowalskiemu niepokazywanej w hollywoodzkich produkcjach strony USA. "Chciałem obronić Amerykę przed stereotypami, uproszczeniami i krytyką, bo w ostatnich latach ten kraj stał się "chłopcem do bicia" - mówił Wałkuski w Czwórkowym "Poranku OnLine". Tak też należy podejść do "Wałkowania Ameryki" - jako przystępnej wikipedii, napisanej przez Polaka, który spędził w Stanach kilka lat.

Paradoksem jest, że mimo zalewu informacji, filmów, muzyki rodem zza Atlantyku, o Stanach Zjednoczonych Ameryki wciąż wiemy niewiele. Wiedząc, kto jest prezydentem, nie wiemy nic o systemie wyborczym. Czytając o strzelaninach w szkołach, nie wiemy, dlaczego Amerykanie upierają się przy łatwym dostępie do broni. Słuchając Shania Twain nawet się nie domyślamy, że reprezentuje najpopularniejszy w Stanach styl muzyki, którego twórcy mają wpływ nawet na preferencje wyborcze swoich słuchaczy.

Wydaje nam się, że Amerykanie są nam bliżsi kulturowo, niż, powiedzmy, Chińczycy. Ale mierzymy ich naszą europejską miarą i na tej bazie budujemy wiele mitów i stereotypów. Zbyt wiele. I tu pojawia się "Wałkowanie Ameryki", aby rzucić światło na liczne nieznane nam fakty.

Fakty te często są zaskakujące. Nieraz szokują. Czasami wywołują pobłażliwy uśmieszek, który po chwili znika i jego miejsce zastępuje zazdrość. Czego zazdroszczę Amerykanom? Wolności. Bo wszystko, co amerykańskie, łącznie z ogromną religijnością, wynika z szeroko pojmowanej wolności. Choć nam, Europejczykom, a w szczególności pokoleniom pamiętającym PRL i ZSRR, wiele rzeczy wydaje się być wręcz absurdalne. Ale to wolność daje Amerykanom siłę i przewagę, jaką mogą dziś się cieszyć.

Czy Ameryka Wałkuskiego jest bez wad? Nie. Reporter pisze też o wysokim bezrobociu, o pogłębiających się nierównościach społecznych, o problemach związanych z terroryzmem, z kryzysem bankowym. O rozterkach dzisiejszej Ameryki, która wciąż chce być najważniejszym mocarstwem na mapie politycznej świata, ale musi borykać się z wieloma wewnętrznymi problemami. Przyszłość USA autor widzi optymistycznie, jednak nie narzuca swojej opinii. Parafrazując innego, znanego z youtube reportera, mówi jak jest.

Czuję jednak spory niedosyt. W "Wałkowaniu Ameryki" zabrakło mi prawdziwych ludzi. Wałkuski przytacza statystyki, buduje portret "przeciętnego Amerykanina", analizuje teksty piosenek country - cała ta informacja jest jednak mocno uśredniona. A przecież average Joe to setki pojedynczych historii. I jestem pewna, że te historie byłyby niezwykle interesujące dla przeciętnego Kowalskiego.
misja-ksiazka.blogspot.com Ana Matusevic

Wałkowanie Ameryki (twarda oprawa)

Jeśli wierzyć słowom autora, głównym celem książki jest walka z mitami i wyjaśnienie przeciętnemu Kowalskiemu niepokazywanej w hollywoodzkich produkcjach strony USA. "Chciałem obronić Amerykę przed stereotypami, uproszczeniami i krytyką, bo w ostatnich latach ten kraj stał się "chłopcem do bicia" - mówił Wałkuski w Czwórkowym "Poranku OnLine". Tak też należy podejść do "Wałkowania Ameryki" - jako przystępnej wikipedii, napisanej przez Polaka, który spędził w Stanach kilka lat.

Paradoksem jest, że mimo zalewu informacji, filmów, muzyki rodem zza Atlantyku, o Stanach Zjednoczonych Ameryki wciąż wiemy niewiele. Wiedząc, kto jest prezydentem, nie wiemy nic o systemie wyborczym. Czytając o strzelaninach w szkołach, nie wiemy, dlaczego Amerykanie upierają się przy łatwym dostępie do broni. Słuchając Shania Twain nawet się nie domyślamy, że reprezentuje najpopularniejszy w Stanach styl muzyki, którego twórcy mają wpływ nawet na preferencje wyborcze swoich słuchaczy.

Wydaje nam się, że Amerykanie są nam bliżsi kulturowo, niż, powiedzmy, Chińczycy. Ale mierzymy ich naszą europejską miarą i na tej bazie budujemy wiele mitów i stereotypów. Zbyt wiele. I tu pojawia się "Wałkowanie Ameryki", aby rzucić światło na liczne nieznane nam fakty.

Fakty te często są zaskakujące. Nieraz szokują. Czasami wywołują pobłażliwy uśmieszek, który po chwili znika i jego miejsce zastępuje zazdrość. Czego zazdroszczę Amerykanom? Wolności. Bo wszystko, co amerykańskie, łącznie z ogromną religijnością, wynika z szeroko pojmowanej wolności. Choć nam, Europejczykom, a w szczególności pokoleniom pamiętającym PRL i ZSRR, wiele rzeczy wydaje się być wręcz absurdalne. Ale to wolność daje Amerykanom siłę i przewagę, jaką mogą dziś się cieszyć.

Czy Ameryka Wałkuskiego jest bez wad? Nie. Reporter pisze też o wysokim bezrobociu, o pogłębiających się nierównościach społecznych, o problemach związanych z terroryzmem, z kryzysem bankowym. O rozterkach dzisiejszej Ameryki, która wciąż chce być najważniejszym mocarstwem na mapie politycznej świata, ale musi borykać się z wieloma wewnętrznymi problemami. Przyszłość USA autor widzi optymistycznie, jednak nie narzuca swojej opinii. Parafrazując innego, znanego z youtube reportera, mówi jak jest.

Czuję jednak spory niedosyt. W "Wałkowaniu Ameryki" zabrakło mi prawdziwych ludzi. Wałkuski przytacza statystyki, buduje portret "przeciętnego Amerykanina", analizuje teksty piosenek country - cała ta informacja jest jednak mocno uśredniona. A przecież average Joe to setki pojedynczych historii. I jestem pewna, że te historie byłyby niezwykle interesujące dla przeciętnego Kowalskiego.
misja-ksiazka.blogspot.com Ana Matusevic

Lady Australia

Mogłaby to być po prostu jeszcze jedna książka o Australii. Bo przecież są czarujące misie-niemisie koala, australijska rafa koralowa, magiczna skała Uluru, chyba każdemu przychodząca na myśl na hasło "Australia" i wszystkie te "tysiące pięknych, urokliwych miejsc, subtelnie utkanych milionami lat przez Matkę Naturę, niezniszczonych jeszcze przez człowieka" . Ale "Lady Australia" Marka Tomalika zwykłą książką o Australii nie jest. "Lady Australia" zwykłą książką być nie może, bo jej autor nie jest zwykłym podróżnikiem przemierzającym australijskie drogi i bezdroża.

Marek jedzie tam, „gdzie większość ludzi zawraca mówiąc SZKODA AUTA” i zabiera mnie w magiczną podróż przez niezmierzone przestrzenie piątego kontynentu. Czuję bliski związek autora z porażającą australijską przyrodą i Matką Ziemią. Zaglądam mu przez ramię, kiedy fotografuje kwiaty i milczę, kiedy słucha śpiewu ptaków. Przyjmuję zaproszenie i wybieram się w podróż kulinarną. Z ciekawością zerkam na kangurze cynaderki, próbuję pustynnych jagód i „ognia Tanami”, ognistej mieszanki przypraw. Z jeszcze większą przyjemnością przenoszę się w odrealniony, mistyczny świat aborygeńskich wierzeń, podziwiam stare naskalne malowidła i z zaciekawieniem słucham niepospolitych aborygeńskich baśni.

To książka inna niż wszystkie będąca prawdziwie poetycką wędrówką, podczas której Marek Tomalik, podobnie jak William Blake, ilustruje Australię nie tylko słowem. Słowa przeplatają się z tu obrazami, a te z kolei z dźwiękami będącymi dla Marka „bardzo ważnym elementem Wszechświata, sposobem odczuwania i wyrażania emocji”. Każdy więc rozdział „Lady Australii” to również muzyka, która wraz z tekstem i pięknymi fotografiami tworzy perfekcyjną całość. Słucham zniewalającego Hugo Race’a, jazzowych rytmów Keitha Jarretta i tradycyjnych aborygeńskich pieśni.

Ale „Lady Australia” to przede wszystkim książka o miłości. „Wyszło na jaw, że jestem facetem zakochanym w kontynencie” przyznaje w którymś momencie Marek i swoją Lady A. zachwyca się tak, jakby zachwycał się piękną kobietą. W ten sposób poznaję Australię erotyczną, która „ma swoje sposoby, żeby oczarować i uzależnić” , ale i „potrafi otumanić, jak prawdziwa femme fatale”. Marek nie ma wątpliwości, że „Lady Australia to ostra sztuka, ostra i temperamentna, gorąca i odpychająco zimna” i sam siebie pyta „dlaczego tak zmysłowo ją postrzegam, dlaczego tak mnie omotała?”

Z powodu jej piękna Arcyciekawej przeszłości Halucynogennej przyrody Długo zapewne mógłby wymieniać przyczyny, dla których do Australii zapałał tak silnym uczuciem. To bez wątpienia JEGO MIEJSCE NA ZIEMI.

Życzę Wam, żebyście znaleźli swoje miejsce na ziemi, tak jak znalazł je Marek. Chyba, że Wy już takie miejsce znaleźliście?
wazji.pl Ania Błażejewska, 2013-04-29

Niebo w kolorze indygo. Chiny z dala od wielkiego miasta

Muszę na sam początek przyznać, że książka jest wyjątkowa i zasługuje na wyróżnienie. Nie byłam nigdy w Chinach, to moje marzenie, tym bardziej małe wioski, o których wiemy i słyszymy na co dzień tak niewiele.

Moja przygoda z Anią Jaklewicz rozpoczęła się w Katowicach na festiwalu podróżniczym Garuda, gdzie usłyszałam pierwszy raz jej prezentację o chińskich wioskach. Zauroczyła mnie swoim opowiadaniem i doświadczeniem jakie tam zdobyła. Było mi mało, musiałam sięgnąć do książki…

“Niebo w kolorze indygo” to nie tylko zbiór najważniejszych informacji na temat zwiedzanych miejsc. To opowiadanie o relacji z podróży Ani, jej poznawaniu tamtejszej ludności, smakowanie kultury etnicznej, zagłębianie się w smaki chińskich potraw. Autorka pokazuje nam swoją ucztę zmysłów, którą przeżyła w Chinach. Małe, malownicze wioski, ludzie i ich codzienność. Z daleka od hałasu, pośpiechu, spalin samochodowych oraz gonitwy.

Najbardziej w książce podobała mi się forma wypowiedzi Ani Jaklewicz, ona po prostu opowiada jak było. Bez ubarwień, bez dodatkowych i zbędnych opisów. Jako czytelnik ufam jej w pełni w to co napisała i pokazała w swej książce. Ania jako doświadczony przewodnik pozostawiła w formie wypowiedzi swój talent mówcy, ona słowem pisanym zaraża (mówionym także!). Miałam wrażenie, że siedzimy na herbacie i po prostu opowiada mi bardziej dokładnie swoją festiwalową prezentację. Książka wciąga, nie pozwala tak naprawdę się oderwać. Przepiękne fotografie są wisieńką na torcie. Zachwycają, nakłaniają do refleksji oraz ukazują tamtejszą, kolorową rzeczywistość.

Nie znam Ani osobiście, ale czuję, że jest ona w każdym napisanym zdaniu w 100 % sobą. Chwilami miałam wrażenie, jakbym widziała samą siebie, te wesołe sytuacje opisane w tak ciekawy sposób. Bezpośredniość a zarazem wysoki poziom merytoryczny. Ta książka to kawał dobrej roboty! Dowiecie się z niej bardzo wiele o chińskich wioskach, o których tak mało wiemy. Wszyscy gonią za Hongkongiem, Pekinem …. a tu cisza i spokój wsi, aż się proszą o odwiedziny!

Anię Jaklewicz podziwiam za odwagę i cenię za pasję. Mam nadzieję, że spełnię kiedyś swoje marzenie i podejmę wyzwanie Chin. Ta książka na pewno mnie do tego skłania jeszcze bardziej, serdecznie ją polecam!
kirzenska.wordpress.com Katarzyna Irzeński, 2013-04-25

Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk

Dwa lata temu minęło 30 lat od pionierskiej wyprawy sześciu Polaków*, którzy jako pierwsi przepłynęli najgłębszy kanion świata. Czynem tym nie tylko udowodnili, iż jest w ogóle możliwe przebycie go przy pomocy kajaka i pontonu, ale również przyczynili się do rozwoju regionu, który z zacisznego zakątka stał się miejscem obleganym przez turystów.

Wyprawa Canoandes rozpoczęła się w 1979 roku. Początkowo planowano przepłynięcie rzek Argentyny, jednak ze względu na problemy z wizami, które nie dotarły do uczestników wyprawy, postanowiono udać się do Peru. Jednak i tu polscy kajakarze napotkali opór ze strony sił wyższych. Ze względu na lód zalegający w zatoce statek nie mógł wypłynąć z portu, potem w Peru wybuchł strajk... Kolejna zmiana planów okazała się wreszcie szczęśliwa i ekipa wodniaków znalazła się w Meksyku, w którym kajakarzom udało się przepłynąć kilka rzek. Jednak marzenie o Peru nadal nie dawało mężczyznom spokoju... Tym razem los był łaskawszy i wreszcie udało im się dotrzeć do upragnionego kanionu Colca. Rozpoczęła się walka z żywiołem, w której uczestnicy wyprawy nie zawsze byli na wygranej pozycji. Stracili prawie wszystkie kajaki (pozostał im tylko jeden z nich oraz ponton), a ich konfrontacja z siłami natury często przybierała postać walki o życie. W wyniku pomyłki na mapie źle obliczyli zapasy żywności i do przystanku dopłynęli znacznie niedożywieni. Po koniecznej przerwie podjęli ostatni odcinek wyzwania i zrealizowali swój zamiar, dokonując tym samym niemożliwego i zamykając tym samym wyprawę.

Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk to rzetelna relacja z wyprawy sprzed trzydziestu lat, gdy za podróżnikami nie stali sponsorzy i liczne grono patronów. Wodniacy o wszystko zabiegali sami, a ich strojom daleko było do nazwania ich profesjonalnymi. Na jednej z licznych fotografii widać panów dumnie prężących się w... dżinsach! Ale niekomfortowy strój nie był w tym wszystkim najgorszy - gdy czytałam o pokonywaniu kajakiem wodospadów wysokich na 3-4 m (!), mój umysł nie radził sobie z wyobrażaniem takich manewrów, podobnie jak innych, które poznałam tylko z nazwy (co to jest eskimoska?). W tym drugim przypadku brakowało mi słowniczka tematycznego, który pobudziłby moją wyobraźnię.

Canoandes... to idealna lektura dla tych, którzy lubią poczuć wzrost adrenaliny we krwi oraz dla miłośników podróży.
przystanekswiat.blogspot.com 2013-05-14
« < 649 650 651 652 653 ... 924 > »