ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Absurdalne przepisy dotyczące ruchu pieszego na wsch. granicy

2013-04-19 - 2013-04-19
Od kilku miesięcy w internecie trwa akcja społeczna na rzecz otwarcia pieszych przejść granicznych na polskiej granicy wschodniej. Obecnie ruch pieszy jest dozwolony tylko na dwóch przejściach – w Białowieży i Medyce. To ewenement na skalę europejską: cała Europa wspiera ruch pieszy i stara się ograniczyć ruch samochodowy ze względu na ochronę środowiska, tylko Polska postępuje odwrotnie, nadając na granicach przywileje dla samochodów i zakazując ruchu pieszego i rowerowego. Ruch pieszy jest co oczywiste dozwolony na pozostałych odcinkach zewnętrznej granicy UE, m. in. na granicy ukraińsko-słowackiej, litewsko-białoruskiej i serbsko-węgierskiej, gdzie nikomu do głowy nie wpadło wprowadzanie podobnych zakazów. W przeszłości pieszo bez problemu można było przekraczać wschodnią granicę Niemiec i Austrii w czasie, gdy była to granica zewnętrzna UE. Na pomysł, by zabronić ruchu pieszego nie wpadła nawet totalitarna Korea Północna – na jej granicy z Chinami ruch pieszy również jest dozwolony.

Zakaz ruchu pieszego to relikt z czasów stalinowskich, następnie bezmyślnie powielany już w dzisiejszych czasach. Problem w tym, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zamiast dostrzec absurd, podziękować nam za zgłoszenie problemu i go rozwiązać (ewentualnie zwalić zaniedbania na poprzedników), brnie w obronie zakazu ruchu pieszego, wymyślając coraz to bardziej niedorzeczne wymówki. Niedorzeczne argumenty MSW są powielane w kolejnych wypowiedziach pani rzecznik prasowej, w stanowiskach przesyłanych mediom oraz w odpowiedziach na interpelacje poselskie. Odbywa się to metodą „kopiuj-wklej” – urzędnicy mają w zanadrzu „gotowca” przygotowanego już jakiś czas temu i na każde zapytanie dziennikarzy i każdą kolejną interpelację bezrefleksyjnie go wysyłają (ewentualnie kompilują poszczególne fragmenty), lekceważąc tym samym parlamentarzystów. O jaki aspekt sprawy nie zapytałby poseł czy dziennikarz (a sprawa jest poważna, wielowątkowa i osoby te pytają o wiele szczegółów), MSW i tak nie rozpatruje rzetelnie sprawy, tylko z lenistwa wysyła posłowi gotowca, nie zauważając nawet, że odpowiedź jest nie na temat, nieaktualna i wprowadza parlamentarzystę w błąd.

W artykule Pawła Puzia w Dzienniku Wschodnim czytamy „Ale sprawa nie jest prosta, bo statystyki są "na nie”. Przez przejście graniczne Białowieża-Piererow w 2012 r. granicę przekroczyło 4 013 podróżnych, co stanowiło 0,46 promila całego ruchu granicznego na granicy polsko-białoruskiej. Rzecznik podaje także przykład Dołhobyczowa. – Przejście graniczne jest położone w odległości 4 km od miejscowości Dołhobyczów, liczącej niecałej 1,5 tys. mieszkańców. Najbliższe miasto powyżej 10 tys. mieszkańców tzn. Hrubieszów położone jest 36 km od przejścia w Dołhobyczowie. Zaledwie 0,5 proc. osób, które w 2011 przekroczyły granicę polsko-ukraińską tym przejściem, zadeklarowało turystykę jako cel wizyty – dodaje pani rzecznik.” Ten fragment znam już na pamięć – to standardowy element gotowca, wysyłanego w odpowiedzi na pytania dziennikarzy, posłów, rzecznika praw obywatelskich i innych. Niestety, podając te argumenty, pani rzecznik wprowadza dziennikarzy i czytelników w błąd, a MSW przesyła parlamentarzystom odpowiedzi, których nie można uznać za rzetelne i wyczerpujące.

Po pierwsze, podając przykład Białowieży pani rzecznik „zapomniała” poinformować, że po białoruskiej części Puszczy Białowieskiej nie wolno poruszać się pieszo, gdyż jest to strefa przygraniczna, co w autorytarnej Białorusi równa się obszarowi zmilitaryzowanemu. W dodatku na Białoruś potrzebna jest wiza, której zdobycie przez zwykłego obywatela RP jest drogą przez mękę. Z pieszego przejścia granicznego w Białowieży mają prawo korzystać wyłącznie ci obywatele RP, którzy zdobyli koszmarnie trudną do załatwienia białoruską wizę i wykupili drogą wycieczkę objazdową po Puszczy w białoruskim biurze podróży. Po przekroczeniu granicy w Białowieży turysta ma obowiązek od razu wsiąść do podstawionego autokaru i tam pod czujnym okiem pilota wycieczki zostanie obwieziony po Puszczy, odwiedzi zagrodę żubrów, domek Dziadka Mroza, sklep i kilka innych miejsc, po czym autokar zawiezie go z powrotem na granicę, gdzie pieszo powróci do Polski. Jest miło i ciekawe, ale żadnego oddalania się od ściśle wyznaczonej trasy wycieczki, inaczej skończycie tak jak pani, o której ostatnio wiele pisały polskie media. Taki jest reżim przebywania obcokrajowców w białoruskiej strefie przygranicznej i pani rzecznik powinna o tym wiedzieć. W tej sytuacji nic dziwnego, że prawie nikt nie korzysta z tego przejścia – jednak jakie ta sytuacja ma odniesienia do Hrebennego, Dołhobyczowa czy Krościenka na granicy z Ukrainą? Podawanie tego przykładu jako argumentu w wypowiedziach dla mediów i w interpelacjach należy więc uznać za celowe działanie mające na celu wprowadzenie parlamentarzysty w błąd, o czym nie omieszkamy poinformować odpowiednie organizacje pozarządowe, stojące na straży porządku prawnego.

Po drugie, rzecznik tłumaczy, że „zaledwie 0,5 proc. osób, które w 2011 przekroczyły granicę polsko-ukraińską tym przejściem, zadeklarowało turystykę jako cel wizyty”. To kolejna karygodna manipulacja, gdyż MSW nie jest w stanie tego stwierdzić. Jako obywatel RP, pracujący jako dziennikarz kijowskiego tygodnika „Dzerkało Tyżnia”, przekraczałem granicę polsko-ukraińską prawie 300 razy i ani razu nikt po stronie polskiej nie pytał mnie o cel wizyty. Nie ma nawet takiej możliwości – funkcjonariusz Straży Granicznej nie ma prawa pytać obywatela Unii Europejskiej o cel podróży, byłoby to przekroczeniem jego obowiązków. Skąd więc rzecznik wzięła informacje, na które się powołuje i czy rzeczywiście te dane istnieją?

Po trzecie, cały czas do znudzenia powtarzamy, że w naszej akcji na rzecz możliwości przekraczania granicy pieszo wcale nie chodzi tylko o ruch lokalny i o turystykę. A MSW cały czas „uczepiło się” tej turystyki, tak jakby nie potrafiło czytać ze zrozumieniem nadesłanych im artykułów prasowych na temat naszej akcji. Osobiście niemal zawsze korzystam z pieszego przejścia granicznego w Medyce, udając się z Krakowa do Kijowa wcale nie turystycznie, lecz ZAWODOWO: jadąc załatwić sprawy w redakcji, jadąc na konferencję, ważne spotkanie itp. Tak jest po prostu najszybciej, oczywiście pomijając samolot. W Krakowie wsiadam w pociąg do Przemyśla, stamtąd busem lub taksówką na granicę, granicę przekraczam w Medyce pieszo (co zajmuje mi zaledwie 5 – 10 minut) i po stronie ukraińskiej zaraz za granicą wsiadam w marszrutkę lub autobus do Lwowa. We Lwowie przesiadam się na pociąg do Kijowa, a z Kijowa do Pyrzowic wracam już samolotem. Korzystam z pieszego przejścia i wcale nie jadę turystycznie, lecz służbowo – podobnie jak cała masa innych podróżnych, który ten sposób podróżowania z pieszym przekraczaniem granicy wykorzystują dla dojazdu w sprawach zawodowych, naukowych, biznesowych czy aby odwiedzić rodzinę lub znajomych (co również nie kwalifikuje się jako cel: turystyka). I dokładnie tego samego domagamy się odnośnie innych przejść granicznych: aby podróżny udający się turystycznie, służbowo, biznesowo czy w gości z Lublina do Lwowa mógł dojechać autobusem do Hrebennego, przekroczyć granicę pieszo i w Rawie Ruskiej mógł wsiąść w ukraiński lokalny autobus lub pociąg. To samo dotyczy Krościenka, Zosina, Dołhobyczowa, Budomierza, Dorohuska i innych przejść granicznych. Dlaczego więc MSW autorytarnie zakłada, że możliwość przekraczania granicy pieszo ma służyć wyłącznie turystom, skoro tak nie jest?

Dlaczego właśnie tak bardzo zależy nam na możliwości dojechania do granicy autobusem lub samochodem, przejścia pieszo i kontynuowania podróży po stronie ukraińskiej lokalnym autobusem lub pociągiem? Po pierwsze dlatego, że autobusów i pociągów transgranicznych jest mało i jeżdżą one nieregularnie. Po drugie, dlatego że autobusy jeżdżące przez granicę są często wykorzystywane przez szemrane towarzystwo drobnych przemytników papierosów, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego i nie mamy ochoty jechać w ich towarzystwie. Po trzecie, dlatego że z powodu tego właśnie drobnego przemytu autobusy transgraniczne stoją na granicy nawet 5 godzin, bo celnicy muszą to całe towarzystwo przemytników dokładnie przetrzepać. A my, uczciwi podróżni jeżdżący na Ukrainę kilka razy w roku na konferencję czy załatwić nasze sprawy zawodowe, chcemy to całe przemytnicze towarzystwo ominąć, przejść szybko i sprawnie pieszo na drugą stronę granicy i kontynuować podróż, wsiadając po drugiej stronie w lokalny środek transportu. Nawet, gdyby miało to się wiązać z koniecznością godzinnego spaceru (godzina = 6 km) do najbliższej ukraińskiej wioski i stacji kolejowej. Wolimy tę godzinę spędzić na wycieczce i dla zdrowia przejść pieszo te 6 czy nawet 10 km, niż tłoczyć się pięć godzin wśród przemytników na granicy.

Po czwarte, nie od dziś wiadomo, że jechanie na Ukrainę własnym samochodem to bardzo głupi pomysł. Trzeba mieć zieloną kartę, samochód zarejestrowany na siebie i wypełnić mnóstwo bzdurnych papierków. A i tak skorumpowani ukraińscy funkcjonariusze drogówki się do czegoś przyczepią i wymuszą łapówkę. To właśnie dlatego nikt normalny nie jeździ turystycznie czy biznesowo na Ukrainę autem, chyba że jest przemytnikiem. Drodzy urzędnicy MSW, czy naprawdę stolica i jest tak oderwana od rzeczywistości i tak bardzo żyje we własnym świecie, że nie wiedzą Państwo, że to tak wygląda? Oczywiście oficjalne raporty i statystyki wam tego nie pokażą, ale może warto od czasu do czasu ruszyć się incognito poza Warszawę, pojechać prywatnie na Ukrainę i zobaczyć to na własne oczy, albo chociaż poczytać fora internetowe czy porozmawiać ze zwykłymi ludźmi – tak jak to zrobili w 2009 roku wysłannicy Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego.

Właśnie dlatego zmotoryzowani mieszkańcy Gdańska, Olsztyna, Lublina czy Warszawy, aby uniknąć problemów, chcieliby pojechać autobusem lub własnym samochodem do Hrebennego, zostawić auto na strzeżonym parkingu gdzieś przy przejściu granicznym i granicę przekroczyć pieszo. Również wtedy, gdy udają się na ważne biznesowe spotkanie lub konferencję we Lwowie. W takich sytuacjach po tych poważnych biznesmenów lub uczestników konferencji ktoś ze Lwowa wyjechałby autem na granicę do Rawy. Jeszcze raz powtórzę, bo jak widać dla urzędników MSW jest to za trudne do zrozumienia: biznesmen z Gdańska udaje się własnym drogim samochodem na ważne spotkanie biznesowe lub konferencję do Lwowa, ale aby uniknąć problemów, zostawia na parkingu strzeżonym w Hrebennem auto, przechodzi granicę pieszo, co zajmuje mu 5 minut i po ukraińskiej stronie przy bramie przejścia granicznego już czeka na niego samochód z kierowcą, wysłany przez organizatora spotkania lub konferencji. To tylko godzina jazdy, więc nietrudno sobie wyobrazić sytuację, kiedy ktoś po kogoś wyjeżdża ze Lwowa na granicę do Rawy Ruskiej. I do czego tu cel turystyczny i te wszystkie bzdurne wyliczenia, ile jest kilometrów od przejścia granicznego do najbliższego miasta? Nawet jeśli jest 300 km – to co to ma do rzeczy? Nawet w takiej sytuacji możliwość przekroczenia granicy pieszo jest potrzebna, ze względów przedstawionych powyżej.

I na koniec najważniejsze. Od 2005 roku na łamach ukraińskich i polskich mediów podaję przykłady, w jaki sposób walczyć z drobnym przemytem. Mam jednak wrażenie, że dla MSW to właśnie przemytnicy są najważniejsi, to pod ich potrzeby tworzona jest organizacja ruchu na granicy. Bo przemytników jest najwięcej, a rzecznik MSW powołuje się w swych wyliczeniach właśnie na wskaźniki ilościowe.

Przypomnijmy więc po raz setny: wraz z żądaniem dopuszczenia ruchu pieszego przez granicę domagamy się również wprowadzenia rozwiązań, które uniemożliwią korzystanie z pieszych przejść granicznych przez drobnych przemytników. Jeżeli ktoś chce przemycać, niech tak jak dotychczas jeździ samochodem – trudno, świata nie zmienimy. Natomiast w odniesieniu do osób przekraczających granicę pieszo i rowerem powinny obowiązywać ściśle restrykcyjne ograniczenia: przejścia piesze powinny być dostępne wyłącznie dla osób, które przekraczają granicę nie częściej, niż 30-60 razy w roku. To powinna być furtka, umożliwiająca cywilizowane i szybkie przekroczenie granicy właśnie dla takich uczciwych podróżnych z daleka oraz dla miejscowych mieszkańców nie trudniących się przemytem. Przekroczyłeś limit – trudno, korzystaj z przejść drogowych lub kolejowych, ale od przejść pieszych wara – one mają być niezakorkowane.

Niestety, również ta propozycja pozostaje bez echa, mimo że po raz pierwszy przesłałem ją do MSW już w 2005 roku, a następnie wielokrotnie pisałem o niej w polskich i ukraińskich mediach, i to wcale nie lokalnych. Jak widać, przemytnicy są dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ważniejsi, bo jest ich dużo – a osób podróżujących uczciwie jest mało, więc według logiki MSW  nie powinni mieć prawa do pieszego przekraczania granicy.

Na koniec prosimy tylko, by rzecznik MSW nie wprowadzała parlamentarzystów w błąd i nie powielała swoich argumentów o Białowieży, dużej odległości przejść granicznych od wielkiego miasta i niskim odsetku osób deklarujących turystykę jako cel podróży, BO NIE O TO W TYM WSZYSTKIM CHODZI. Ile razy mamy to powtarzać, by pani rzecznik ten schemat wreszcie zrozumiała? Powtórzmy więc jeszcze raz schemat podróży, o którym tu mówimy: podjeżdżasz autobusem lub autem pod przejście – przechodzisz pieszo – po drugiej stronie granicy ktoś wyjeżdża po Ciebie autem lub wsiadasz w autobus lub pociąg i kontynuujesz podróż, omijając w ten sposób zgraję przemytników i skorumpowaną drogówkę. Kiedy wreszcie takiej oczywistości się doczekamy i kiedy MSW oduczy się wysyłania gotowców jako odpowiedzi na interpelacje poselskie i zapytania do mediów?

Jakub Łoginow, www.porteuropa.eu

Profil akcji na FB: www.facebook.com/turystycznagranica
więcej ciekawostek »