Jednym z dziwnych aspektów związanych ze wspinaniem się w ciemnościach jest to, że na świat wychodzią wtedy wszelkie zwierzęta. Robaki, myszy, nietoperze, a nawet żaby, które żyją w szczelinach skalnych. I gigantyczne wije. Zawsze obawiałem się, że nadepnę na takie stworzenie. W którymś momencie podczas wspinaczki usłyszałem głośny świst i krzyk. Prawie posikałem się ze strachu.

 

Po sukcesie, jakim okazał się film Alone on the Wall, Peter Mortimer i wytwórnia Sender Films pozostali w bliskim kontakcie z Alexem. Filmowcy zaproponowali, że nakręcą próbę solowego przejścia przez niego Yosemite Triple, a potem zmontują z tego materiału nowy film, zatytułowany Honnold 3.0. Dla Mortimera i jego współpracowników miało to być zupełnie nowe wyzwanie. Tym razem nie mieli już kręcić przejść odtwarzanych przez Alexa przed kamerą, tak jak miało to miejsce w przypadku jego żywców na Moonlight Buttress i Half Dome; teraz w grę wchodziło uchwycenie próby pokonania łańcuchówki „w czasie rzeczywistym”, podczas bardzo długiego dnia i nocy. Nie było mowy o powtarzaniu ujęć lub jakichś próbach. Gdyby kamera nie uchwyciła jakiegoś kluczowego wydarzenia, trzeba by się z tym pogodzić.

(…)

 

To prawda, logistyka związana z filmowaniem mojego solowego przejścia Yosemite Triple była z perspektywy chłopaków z Sender Films szalenie skomplikowana. Jednak ich obecność w istocie ułatwiła i uprzyjemniła mi przejście. Solowanie z taśmami daisy wymaga dużo mniejszego zaangażowania niż żywcowanie, więc nie ma dla mnie większego znaczenia, czy w pobliżu znajdują się inne osoby, ponieważ mam uprząż oraz linę i w każdej chwili mogę się zaangażować w pogaduszki. Gdybym żywcował, a obok mnie znajdowałby się kamerzysta, byłoby mi się trudniej skupić. Fajnie jest jednak mieć wokół siebie przyjaciół, gdy człowiek wspina się w środku nocy.

 

Ekipa filmowa zdecydowanie ułatwiła mi również uporanie się ze wszystkimi kwestiami logistycznymi związanymi z samym przejściem. Gdybym był sam, musiałbym załatwić sobie transport samochodem pomiędzy poszczególnymi ścianami, co byłoby sporym problemem. Dzięki filmowcom wszystkie dojazdy były już zorganizowane. Oprócz tego po przejściu przeze mnie każdej ściany ekipa miała dla mnie prowiant i wodę. Gdybym wspinał się bez towarzystwa, musiałbym wcześniej zostawić zapasy jedzenia i picia w różnych punktach całej łańcuchówki.

 

Zacząłem wspinaczkę południową ścianą Mount Watkins 5 czerwca 2012 r. o 16.00. Pierwsze wyciągi były trochę mokre i nieprzyjemne, ponieważ dzień wcześniej padało, ale ja czułem, że całkiem dobrze mi się wspina. Przeszedłem ścianę w 2 godziny i 20 minut — o 20 minut szybciej niż podczas przejścia z Tommym dwa tygodnie wcześniej.

 

Podczas przejazdu pod El Capa wokół mnie panował chaos. Na podłodze mojego vana zalegało mnóstwo różnych rzeczy — walizki transportowe ekipy filmowej oraz mój własny szpej, gdyż na El Capie zamierzałem używać innego zestawu sprzętu. Oprócz tego próbowałem też coś zjeść i nawodnić się. Było już ciemno. Zacząłem się wspinać na Nosie o 21.30. Po pokonaniu 45 metrów uświadomiłem sobie, że zapomniałem woreczka na magnezję. Musiałem go zostawić wśród rzeczy walających się w moim vanie. Cholera, powiedziałem do siebie. Rozważałem zejście na dół, ale van zdążył już odjechać. Wspinałem się więc dalej bez magnezji. Dolne wyciągi były mokre, więc wspinanie było dziwne i nieco trudne.

 

Wspinaczka w ciemnościach jest spokojniejsza i bardziej samotna niż w świetle dnia. W pewnym sensie nie ma ekspozycji. Wspinacz znajduje się w niewielkim kręgu światła własnej czołówki, a sięgająca na odległość pięciu metrów wiązka światła wyznacza granicę wszechświata. Nie groziło mi, że zgubię drogę, gdyż znałem już bardzo dobrze poszczególne sekwencje. Wciąż jednak czułem pustkę w ciemnościach, gdzieś pode mną. To trochę jak pływanie w wodach oceanu i uświadomienie sobie tego, że pod człowiekiem rozciąga się bezdenna otchłań.

 

Gdy dotarłem do Dolt Tower, czyli pokonałem jakieś 300 metrów, natknąłem się na dwa zespoły: dwóch wspinaczy układało się już do snu, podczas gdy dwóch innych gotowało posiłek. Wymieniliśmy uprzejmości, a potem zapytałem z pewnym zażenowaniem: „Czy mógłbym może pożyczyć od was woreczek z magnezją?”. Jeden ze wspinaczy, Steve Denny, bez wahania dał mi swój woreczek z magnezją. Był nowiutki i pełen tego białego proszku. Po włożeniu do niego ręki poczułem coś w rodzaju orgazmu. Podziękowałem Steve’owi i powiedziałem mu, że przywiążę woreczek do drzewa na szczycie, dzięki czemu będzie mógł odzyskać swoją własność. Później ruszyłem do góry.

 

Jednym z dziwnych aspektów związanych ze wspinaniem się w ciemnościach jest to, że na świat wychodzią wtedy wszelkie zwierzęta. Robaki, myszy, nietoperze, a nawet żaby, które żyją w szczelinach skalnych. I gigantyczne wije. Zawsze obawiałem się, że nadepnę na takie stworzenie. W którymś momencie podczas wspinaczki usłyszałem głośny świst i krzyk. Prawie posikałem się ze strachu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że musiał to być skoczek BASE. Potem okazało się, że był to mój przyjaciel — nie wymienię go tutaj z imienia i nazwiska, ponieważ skoki BASE są oficjalnie zakazane na terenie parku (i to właśnie dlatego skakał w nocy).

 


 

Fragment pochodzi z książki Samotność solisty. Wspinaczka w stylu free solo, Alex Honnold, David Roberts, wyd. Bezdroża 2019