ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Zapach Afryki - Zanzibar

Autor: Dorota Dobielewska
Data dodania do serwisu: 2003-03-20
Relacja obejmuje następujące kraje: Zanzibar
Średnia ocena: 5.45
Ilość ocen: 174

Oceń relację

Dorota Dobielewska



dorotasafari@life.pl
www.safaritravel.com.pl
safari@safaritravel.com.pl

Na Zanzibarze zmienia się poczucie czasu, miejsca i rzeczywistości.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci zapachy.
Każde miejsce zapamiętuję poprzez wspomnienie zapachu. Tam właśnie jest tego całe bogactwo, nawet samo poznanie tego jest warte spotkania z Zanzibarem.
Powietrze jest ciepłe, duszące , można powiedzieć odurzające.
Już pierwsze spotkanie, na drodze do miejsca – raju na ziemi, to soczyste ananasy sprzedawane na straganie , które pachniały jak wonne kwiaty, mieszanka słońca, lasu, ziemi.
Jechałam z Alim, który już w drodze pozwalał się cieszyć całym bogactwem egzotyki. Sam był bardzo egzotyczny. Urodził się na Zanzibarze i nigdy go nie opuszczał. Był bardzo bystry, prowadził jednocześnie wielowątkowa rozmowę, pokazywał po drodze miejsca, które warto odwiedzić na dłużej, mówił o rodzinie , o dziecku które właśnie się jemu urodziło i Reshadim, jego pracodawcy, o policji, która nas zatrzymała, mówił o zwyczajach jakie tu panują i na koniec o tym ze angielskiego zaczął uczyć się 2 miesiące temu.
Śmiał się przy każdej wypowiadanej kwestii. Zatrzymywał się aby zerwać liście z drzew i mówił aby zgadywać co to jest.
Właściwie nie dawał się nudzić ani chwili . Droga była wyboista, kręta i długa, ale czas upłynął szybko.
Na miejscu, które było naszym celem , wioska Jambiani, bajkowy widok zaparł mi dech. Kolor oceanu był granatowy , piesek biały , szum morza, malutkie , niebieskie chatki nad samym brzegiem oceanu, i wielkie łoża przed każdą chatą na plaży. Trzcinowy parasol. I oczywiście palmy. Proste, ale nic więcej nie trzeba.
Zapach kokosu. Na powitanie sok kokosowy , słodki i chłodny.
Nikt się nie narzuca z gościnnością. Czuje się swobodnie.
Kolacja- przychodzi sam gospodarz – Reschad, proponuje kolacje w tym kilka smakowitych dań z owoców morza. Zamawiam wszystko co jest . Zapach morza – lobster , tak przygotowanego na grillu , na samej plaży nigdy nie jadłam. Ośmiornice na grzance, czerwone kraby – wspomnienie powoduje wzmożony apetyt.
Leżymy na łóżkach przed chatami , wieczór jest ciepły.
Postanowiłam spać na zewnątrz. Noc jest piękna.
Nigdy nie obserwowałam tylu gwiazd na niebie tuż nad głową.. Co kilka minut widzę jak ktoraś spada, z radością wymyślam rożne marzenia . Po piasku chodzą kraby małe i duże.
Daleko słychać uderzenia oceanu o rafę – jest odpływ.
Rano gdy budzę się wszystko zmienia się, jakby z innej bajki.
Szumią fale tuż przy lóżkach. kraby pouciekały. Brzegiem morza idą kobiety z koszami na głowach. Niosą czerwone banany.
Czerwone banany rosną tylko na Zaznibarze. Są grube, krótkie , ale niezmiernie słodkie i mają mocny aromat.
Zaraz po przebudzeniu idziemy na spacer brzegiem oceanu. Przypływ oceanu powyrzucał ogromne ilości muszli. Są duże, wielkości dłoni, a także całe mnóstwo małych, pięknych porcelanek. Te porcelanki lubię zbierać, przywożę je do Polski, czasem daje komuś sympatycznemu w prezencie. Często przywoże muszle, piasek ,suszone rośliny, czerwoną ziemię. Ziemię i piasek przechowuje w małych karafkach.
Kiedyś niania moich dzieci zrobiła kotlety i obtoczyła je w piasku z plaży Zanzibarskiej. Piasek był tak delikatny i miałki, ze była pewna iż w kuchni na półce stoi mąka.
Na wieczór zamawiamy lobstery, które już w południe "przyjechały" do ‘Coco beach” Reshad przyprawił je tajemniczymi przyprawami, kiedy zapytałam jakimi odpowiedział: zanzibarskimi. On jest najlepszym kucharzem jakiego poznałam - lubię mężczyzn, którzy pewnie poruszają się w świecie kulinarnym. „Zakradłam się” do kuchni ,a tam odbywały się czary Reshada. Kuchnia to zadaszone podwórko pomiędzy niebieskimi chatami z dużym, kamiennym stołem i ogromnym grillem., na pólkach stoi kilkadziesiąt pojemników z przyprawami : świeżymi, mielonymi i płynnymi; noże małe, grube, maczety. Reshad maczetą odrąbał głowę wielkiej rybie red snapper – jej łuski są czerwone. Potem posypał ryby ziołami, lobster polał płynem. Rozcieram zioła w dłoni zapach jest korzenny, egzotyczny. Jest ciepło, na twarzach widać pot tropikalny, z grilla bucha dym, zioła pachną jak narkotyk.
Nie mogę się doczekać kolacji. Reshad nic nie mówi. Wracam do jadalni, która ma wystrój domu rybackiego, jest też wiele starych książek w różnych językach, znowu słoje z ziołami.
Przez otwarte drzwi roztacza się widok na plażę i ocean.
Przychodzi Ali – bardzo dobry kierowca, idąc wygląda jakby tańczył. Gdy zatrzymał się jego biodra pozostawały cały czas w ruchu. Prawie wszyscy Afrykańczycy nie potrafią stać w bezruchu.
Ali proponuje spacer po wiosce Jambiani. Wioska jest nie wielka , położona wzdłuż brzegu oceanu. Domy zbudowane są z ociosanej rafy koralowej, pomalowane na biało, dachy pokryte makuti – trzciny palmowej. Kobiety ubrane są w dwie kangi: jedna służy jako spódnica, a druga, taka sama, jest zarzucona na głowę i dookoła szyi , okrywa tez ramiona. Ja tez idę w długiej kandze , nie wypada odsłaniać nóg – wszyscy tu to muzułmanie. Wszyscy chodzą boso, ja nie mogę . na ziemi leżą muszle i kaleczą stopy.
Kobiety siedzą na progu domów, w drzwiach wiszą kolorowe koce.
Mieszkańcy pozdrawiają nas, dzieci biegną za nami, na szczęście mam cukierki, dostaję w zamian pachnące kwiaty.
Ali chwyta mnie za rękę, idziemy bez słowa, uśmiechnięci, na czele pochodu dzieci.
Kobiety przed domem suszą trawę morską, która jest uprawiana w oceanie. Wszystkie rodziny żyją z tego co „urodzi” ocean: ryby , kraby, lobstery i trawa morska – to najcenniejszy składnik kremów i innych kosmetyków.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy dom Alego. Jego mała córeczka, miała umalowane czarną henną oczy, Ali bardzo dumny z dziecka , wziął je na ręce i unosił nad głową, potem podał mi i wtedy zrobiono nam „rodzinne” zdjęcie . Żona poczęstowała mnie winem palmowym.
Następnego dnia pojechaliśmy na plantacje. Stare chaty, bujne ogrody, każda roślinka, każde drzewo to przyprawa, lekarstwo, afrodyzjak. Znowu zapachy: goździki, cynamon, pieprz, wanilia, imbir, kardamon.....
Tu dowiedziałam się o działaniu wielu przypraw: korzeni, kory drzew, liści, kwiatów, owoców. Wracałam z koszem pełnym roślin, na głowie miałam upleciony kapelusz z liści .
bananowca.
Teraz wyjazd do Kamiennego Miasta.
Miasto z Baśni Tysiąca i jednej nocy. Kobiety w czadorach, tylko ich piękne, czarne oczy zdradzały ich wielki powab, czasem na mój uśmiech odpowiadały tajemniczo „puszczonym oczkiem”. Marzyłam aby znaleźć się w tej okrywającej całe ciało osłonie, pod która pozostaje cała swoboda ruchów . Pomyślałam ,ze to cudownie nie pokazywać swoich powabów wszystkim. Nagle poczułam się „naga” i to krepowało mnie.
Wyjęłam kangę z plecaka i zarzucialm na głowę.
Miasto to całe bogactwo tajemniczych uliczek, malutkich sklepów , gdzie można kupić starą biżuterie , antyczne bibeloty robione z srebra, kości , kamienia i drewna. Zapach staroci, jak ze starej, babcinej szafy. Kupiłam srebrna szkatułkę , osłonę na Koran.
Koran to święta księga, nie może jej w ręce brać „brudna” kobieta - kiedy ma okres, nie można dotykać rękoma po odbytym stosunku lub kiedy dotykało się intymnych miejsc, na Koranie nie może leżeć żaden przedmiot, inna książka i jest to rzecz , której muzułmanie oddają duży szacunek.
Na lunch poszliśmy do "two table” miejsce gdzie w prywatnym mieszkaniu.Gospodarz Salim przygotowuje stół i gotuje miejscowe specjały. Jedzonko jest wspaniałe, podaje 7-8 potraw. Takich nigdzie nie można dostać w restauracji.
Umówiliśmy się wcześniej, że będziemy w 6 osób. Początkowo Salim nie chciał przyjąć naszej rezerwacji, ale kiedy powiedziałam, ze tylko dziś możemy, jutro wyjeżdżamy tak daleko, wyznaczył nam godzinę.
Kiedy przyszlismy otworzył nam w białej podkoszulce, bardzo uśmiechnięty i serdecznie powitał.
Stół przygotowany był w sercu mieszkania i życia rodzinnego. Czuliśmy się początkowo skrępowani, al. ale kiedy po czasie zauważyliśmy , ze nikt na nas nie zwraca uwagi, napięcie opadło i było bardzo domowo. Salim rozmawił z żoną lub jedna z żon, bo kobiet było wiele. Były dzieci które zabawiały się, najstarsza kobieta robiła coś na szydełku zerkając na telewizor.
Kolacja była wyśmienita, a atmosfera sprawiała, że czuliśmy się jak w teatrze. Nie do końca wiemy czy byliśmy aktorami czy widzami.
Kolacja, po której trudno wstać było do stołu , 5 $ od osoby. Gdybym mogła , zaraz poszła bym do Salima – Two Table. Co za smaki! Sosy kokosowe, soki avocado mieszane z mango, ryba, samosa ostra i pikantne curry, chapati i już nie pamiętam co jeszcze. Palce lizać.
Następnego dnia Ali odwiózł nas do portu na statek MT Mapenduzi, którym popłynęliśmy wraz z wieloma tubylcami i ich dobytkiem: kurami, kozami, tobołkami i malutkimi
dzieciaczkami na pobliska wyspę Pembę.
Będąc już w Polsce otrzymałam pocztą przesyłkę: w dużej kopercie był lniany woreczek , a w nim różne, lekko przesuszone kwiaty. Przesyłka była od Rashida z Coco beach. Mailem poinformował mnie że są to : jaśmin, karkuma, oleander, a z nich robi się perfumy.