ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Wyprawa z „jajem”, czyli… moja wielka portugalska podróż poślubna

Autor: Agata Moskaluk-Grochowicz
Data dodania do serwisu: 2010-09-06
Relacja obejmuje następujące kraje: PORTUGALIA
Średnia ocena: 6.30
Ilość ocen: 27

Oceń relację

<p align="justify">Najcudowniejszą wyprawą, jaką przeżyłam do tej pory była&hellip; moja podr&oacute;ż poślubna. Już z tego powodu nie powinnam nazywać jej wyprawą, ale ponieważ wymagała ode mnie wielu miesięcy przygotowań, nierzadko spędzenia kilkunastu godzin w palącym słońcu <span style="font-family: Wingdings"><span>J</span></span> oraz obfitowała w szereg niecodziennych wydarzeń, dziwnych zbieg&oacute;w okoliczności i przekomicznych sytuacji zaliczę ją jednak do grona wypraw. Poza tym rytm dnia doskonale ją przypominał. Wcześnie rano pobudka, śniadanie, pakowanie bagażu i całodzienne zwiedzanie. Wieczorem kolacja, sen i tak dzień po dniu, miasto za miastem, zachwyt za zachwytem, euforia za euforią i nieustająca chęć odkrywania coraz to nowych miejsc. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Wyprawa odbywała się w Portugalii, gdzie razem ze swoim świeżo poślubionym małżonkiem zwiedzałam zachodnie i południowe wybrzeże tego cudownego kraju. Portugalia potrafi zachwycać, bawić, ale potrafi także zaskakiwać. To taki dziwny kraj &ndash; niby europejski, ale już po trochu afrykański, niby radosny, ale wszędzie słychać rzewne śpiewy fado i tęsknotę za zamorskimi podr&oacute;żami w nieznane. My postanowiliśmy odkryć, dlaczego tak jest. Naszym gł&oacute;wnym środkiem transportu po kraju, był pociąg. Składy nie były wiele lepsze od naszych, za to były puste, zawsze przyjeżdżały punktualnie i dały nam bezcenną możliwość poznania miejscowych oraz podziwiania panoramy innej, niż asfalt autostrad. Portugalskie koleje mają jeszcze jedną ważną cechę &ndash; są jak na warunki europejskie &ndash; bardzo tanie. Bilety zaczynają się już od 1,2&euro;, a całe Algarve ze wschodu na zach&oacute;d można przejechać za mniej jak 10&euro;. Bazę na Algarve, mieliśmy w Monte Gordo &ndash; miejscowości leżącej zaledwie 5 km od granicy z Hiszpanią. Stacja kolejowa, kt&oacute;rą znaleźliśmy z niemałym trudem przypominała nasz przysłowiowy Wąchock albo i lepiej Pcim (mieszkańcy z trwogą w oczach odradzali nam podr&oacute;że koleją, na rzecz 3 razy droższych autobus&oacute;w). Pr&oacute;cz tor&oacute;w, kt&oacute;re sugerowały, że tędy może jeździć pociąg (tory były jedne, a pociągi kursowały ruchem wahadłowym), napisu Monte Gordo na murze oraz 1 ławki (nota bene bez oparcia) nie było tutaj nic więcej. Pierwsza nasza jazda pociągiem była w istocie wielkim przeżyciem. Sprawa wydawała się banalnie prosta. Człowiek jest w Europie, spędza wakacje na Algarve i chce się przemieścić z jednego miejsca do drugiego. Z tym, że miejscowość, do kt&oacute;rej chcieliśmy się dostać miała wdzięczną nazwę Cacela. Według rozkładu jazdy pociąg do Caceli miał jechać 7 minut, zatrzymując się po drodze tylko w jednej miejscowości &ndash; Sant Martin (rozkład pociąg&oacute;w do i z każdej stacji na Algarve można otrzymać bezpłatnie w każdym biurze informacji turystycznej). Na naszej stacji nie było kasy, więc bilet musieliśmy zakupić u konduktora. Po wejściu do pociągu i znalezieniu pana &bdquo;od bilet&oacute;w&rdquo; wyjechałam, więc z wyuczoną na lekcjach angielskiego regułką:</p><div align="justify"> </div><p align="justify"><span>Ja (J): Good morning, two tickets to Cacela, please.</span></p><div align="justify"> </div><p align="justify"><span>Konduktor (K): Yyy</span></p><div align="justify"> </div><p align="justify"><span>J: Two tickets to Cacela, please.</span></p><div align="justify"> </div><p align="justify">K: Sant Martin ?! (ze zdziwieniem w głosie)</p><div align="justify"> </div><p align="justify">J: No, to Cacela</p><div align="justify"> </div><p align="justify">K: Sant Martin?! (mija 4 minuta jazdy, czyli za 3 minuty mamy wysiadać, a pociąg właśnie dojeżdża do wspomnianego Sant Martin. Wszyscy ludzie w wagonie patrzą na nas jak na UFO). Nagle olśnienie!!! Przecież jestem na p&oacute;łwyspie Iberyjskim i być może &bdquo;c&rdquo; czyta się tutaj jako &bdquo;k&rdquo;, więc zaczynam znowu swoje:</p><div align="justify"> </div><p align="justify">J: two tickets to Kakela</p><div align="justify"> </div><p align="justify">K: Yyy (ludzie w pociągu zrywają boki ze śmiechu)</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Niestrudzona pr&oacute;buję dalej:</p><div align="justify"> </div><p align="justify">J: Kacela, Sasela, Czaczela, Czasela &hellip; (konduktor z niedowierzaniem kręci głową)</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Tymczasem dojeżdżamy do stacji &bdquo;Cacela&rdquo; i czas wysiadać. Pociąg na każdej stacji stoi około 1 minuty więc zadowolona m&oacute;wię konduktorowi:</p><div align="justify"> </div><p align="justify">J: It&rsquo;s here</p><div align="justify"> </div><p align="justify">K: wybucha śmiechem (podobnie jak reszta podr&oacute;żnych) i podaje nazwę miejscowości, kt&oacute;ra brzmiała jak &bdquo;zlepek&rdquo; wszystkich moich dotychczasowych pr&oacute;b. Po czym otwiera nam drzwi (bez sprzedaży biletu) i macha na pożegnanie&hellip;podobnie jak reszta wsp&oacute;łpasażer&oacute;w, kt&oacute;ra w ciągu kilku sekund znalazła się przy oknach. Kolejne nasze podr&oacute;że były już &bdquo;normalne&rdquo; i bez problem&oacute;w docieraliśmy do stacji, do kt&oacute;rej chcieliśmy. A w opisywanej Caceli chcieliśmy znaleźć osadę Cacela Velha, kt&oacute;rą przewodnik podawał jako godną odwiedzenia. Dzielnica, czy też osada znajdowała się spory kawałek od centrum, więc trzeba się było nieźle napocić, aby do niej dotrzeć (dla leniwych i zmęczonych średnio raz na 1,5 godziny kursowały autobusy, a taks&oacute;wki &ndash; co chwilę <span style="font-family: Wingdings"><span>J</span></span>). Po długim marszu czekała na nas prawdziwa gratka &ndash; piękna osada, w kt&oacute;rej jak gdyby czas się zatrzymał. Stare mury &bdquo;opowiadały&rdquo; o swojej obronnej roli, jaką miały pełnić podczas Greckich i Fenickich najazd&oacute;w, a musiały być bardzo mocne skoro przetrwały X wiek&oacute;w. Pr&oacute;cz mur&oacute;w był tutaj jeszcze fort oraz cudowna mieszanina niziutkich, malutkich, białych domk&oacute;w z ż&oacute;łtymi bądź niebieskimi okiennicami oraz wykończeniami. Do tego stara studnia, maleńki kości&oacute;łek i mamy nasz skansen. A w Caceli normalnie funkcjonujące rybackie miasteczko, w dodatku pełne zieleni przebijającej z przydomowych ogr&oacute;dk&oacute;w. Co jeszcze zachwyca &ndash; na pewno widok na solniska (saliny). Z mur&oacute;w fortu można obserwować jak pozyskuje się s&oacute;l morską, a to nawet jak na Europę &ndash; widok rzadki. Na początku osady znajduje się także cmentarz, jednak całkiem inny od tego, do kt&oacute;rego my przywykliśmy. Groby są tutaj piętrowe i bardziej przypominają ogromne, kolumbaria niż tradycyjne nagrobki. W dodatku bardzo dużo tutaj szyb i sztucznych kwiat&oacute;w. Obrazek bardziej przypomina obchody święta zmarłych w Meksyku niż europejski cmentarz. Spacerując po tej malutkiej enklawie mieliśmy wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie. Aż trudno było w to uwierzyć, w szczycie sezonu, kilka kilometr&oacute;w od jednej z najpiękniejszych plaż Algarve. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Sama Cacela jest nieco sennym miasteczkiem, w kt&oacute;rym mieszkańcy żyją spokojnym rytmem. Turyst&oacute;w jest tutaj jak na lekarstwo może, dlatego że hoteli brak. Jednak Cacelczycy z radością witają każdego przybysza. My spędziliśmy tutaj kilkanaście minut wł&oacute;cząc się, bez konkretnego celu, po uliczkach miasta. Z Caceli postanowiliśmy się cofnąć maksymalnie na wsch&oacute;d, aż do przygranicznego miasteczka Vila Real de Santo Antonio. Stąd już było widać Hiszpanię (nawet prom na nas czekał), jednak my nie skorzystaliśmy z tej możliwości, zostawiając sobie Sewillę i jej &bdquo;koleżanki&rdquo; na inną wyprawę. Zresztą w czasie, w kt&oacute;rym trafiliśmy do Vila Real, odbywał się tam zlot (winno się rzec raczej spływ) jacht&oacute;w. Spacerowaliśmy, więc nabrzeżem oglądając poszczeg&oacute;lne cuda, kt&oacute;re jeszcze tego samego dnia miały stanąć do wyścigu. Z afiszy porozwieszanych po całym mieście wywnioskowaliśmy, że jest to impreza cykliczna &ndash; zatem każdy ma szansę ją przeżyć. Pomijam fakt, że i my z wielką chęcią znaleźlibyśmy się tam ponownie. Z informacji praktycznych dowiedzieliśmy się, że sprzedają tu świetnej jakości ręczniki. Coś w tym prawdy było, bo po przejściu kilku sklep&oacute;w urzeczeni miękkością portugalskiej bawełny p&oacute;ł plecaka zapakowaliśmy souvenirami (jak się p&oacute;źniej okazało nie wszystkie z nich podarowaliśmy najbliższym&hellip;). Ciężar podark&oacute;w odczuliśmy spacerując po rezerwacie fauny i flory znajdującym się na wydmach. Miejsce pachnące lasem &ndash; nad samym oceanem, może zawr&oacute;cić w głowie, tym bardziej, że rezerwat&oacute;w w przyrody znajduje się w Portugalii tylko 9. My biegaliśmy po piaskach rezerwatu boso, wdychając zapach pinii i zbierając szyszki. P&oacute;źniej plażą (ok. 3 km) wr&oacute;ciliśmy do Monte Gordo. W naszej mieścinie znajdowało się kasyno, ale jakoś nie mieliśmy odwagi spr&oacute;bować szczęścia w powiększaniu stanu naszego konta. Jednak siedząc w jednej z licznych knajpek nad oceanem i obserwując wchodzących do kasyna gości planowaliśmy kolejne dni wyprawy. Często były to plany spontaniczne, weryfikowane w ciągu dnia. Do niekt&oacute;rych miejscowości wracaliśmy wielokrotnie, przyciągani przez jakiś niewidzialny magnes. Inne odwiedziliśmy tylko jeden raz, pełni nadziei, że jeszcze kiedyś tam wr&oacute;cimy.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Jedną ze zwiedzanych miejscowości była Tavira, kt&oacute;ra zrobiła na nas tak ogromne wrażenie, że odwiedziliśmy ją dwukrotnie. W przewodniku przeczytaliśmy, że znajduje się tutaj most rzymski z IV wieku. Most owszem był, ale pod nim, miast rzeki zaobserwowaliśmy tylko jakiś &bdquo;dziwny&rdquo; ciek wodny, kt&oacute;ry rzeką stał się nagle po 4 godzinach &ndash; tak ni stąd ni zowąd. Na niebie nie pojawiła się ani jedna chmurka, w innych regionach kraju nie spadła nawet kropla deszczu, a koryto z szybkością błyskawicy, zaczęło się wypełniać wodą. I już po kilku chwilach pod pięknym rzymskim mostem zaczął płynąć rwący potok. Ot taka kolejna portugalska niespodzianka. W Tavirze mieliśmy okazję zaobserwować jak tradycja w idealny spos&oacute;b łączy się z nowoczesnością. Obok urzędu miasta, znajdującego się w ciekawym architektonicznie budynku, znajdują się ruiny arabskiego zamku. To znaczy nie dosłownie, bo między nimi jest jeszcze ciekawy (pełniący czasem rolę fontanny) zbiornik wodny, na kt&oacute;rego środek można się dostać po kamiennych płytkach. Zamek jest trochę zaniedbany, jednak turyst&oacute;w, w nim nie brak. My także z radością pokonywaliśmy kolejne kamienne schody prowadzące do baszty i na mury obronne. W mieście urzekły nas jeszcze oznaczenia nazw ulic. Opisywane znaczniki znajdują się na kafelkach azulejo &ndash; wmurowanych w zdobione kamienne tabliczki stojące przy drodze. Robi to niesamowite wrażenie i dodaje miasteczku uroku. Przez centrum Taviry biegnie długi deptak, wzdłuż kt&oacute;rego rozlokowały się biura, kawiarenki i inne punkty usługowe. Spacerując nim dotarliśmy do stacji kolejowej, z kt&oacute;rej wyruszyliśmy do Olh&atilde;o.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Tutaj stoczyłam drugą batalię językową. Niestety po raz drugi przegrałam (moja wiara w siebie wyszła, stanęła obok i poszła w siną dal, aby się więcej nie wstydzić &hellip;). A ja chciałam tylko zam&oacute;wić pizzę. Dzień był słoneczny, apetyt niewielki stąd zam&oacute;wiłam jedną dużą pizzę do podziału dla dw&oacute;ch os&oacute;b. Zapłaciłam i usiadłam przy stoliku w oczekiwaniu na zam&oacute;wienie. Po niecałych 5 min na nasz st&oacute;ł wjechały 2 Cappucino. Oczy mi się szerzej otworzyły, bo mimo upału za diabła nie mogłam sobie przypomnieć abym je zamawiała. Po wymianie zdań z przesympatycznym Włochem okazało się, że kawa jest od niego &bdquo;special for me&rdquo;. Przełknęliśmy, więc te kawy. Jednak nie dane nam było dopić ich do końca, gdyż po 5 minutach od opisywanego wydarzenia na stole pojawiły się 2 duże (średnica jak nic 45cm) pizze. Myślałam, że spadnę z krzesła. Pomyłki nie było, bo jak się okazało do każdej dużej pizzy druga duża pizza była gratis. Tym sposobem z wielkim pudłem wypełnionym kawałkami włoskiego specjału paradowaliśmy po Olh&atilde;o &ndash; śmiejąc się do rozpuku. Olh&atilde;o okazało się uroczym miasteczkiem z bielonymi domkami. Wydawało nam się, że jest tu bardziej biało niż na wszystkich greckich wyspach razem wziętych. W dodatku od bieli ścian często odbijał się granat płytek azulejo obrazujących r&oacute;żne sceny i wydarzenia z życia miasta, historii Portugalii bądź życia codziennego. W Olh&atilde;o nie spos&oacute;b było ominąć portu. A to z dw&oacute;ch powod&oacute;w. Zjadane tutaj owoce morza smakowały wybornie &ndash; to po pierwsze. Po drugie marina zachwycała kamiennymi dokami i budynkami w stylu dawnych epok. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Będąc w tej części Portugalii musieliśmy pojechać także dawnej stolicy regionu &ndash; Lagos (od czas&oacute;w trzęsienia ziemi w 1755 roku zaszczytne miano stolicy Algarve przypada w udziale Faro). Pr&oacute;cz fenomenalnej plaży Ponta de Piedade, kilku r&oacute;wnie uroczych plaż, wiele innych rzeczy jest tu wartych zobaczenia. Zresztą po wizycie na stromych skałach, o kt&oacute;re rozbija się lazurowej barwy ocean człowiek znajduje się w jednej z dw&oacute;ch sytuacji. Albo (sytuacja nr 1) nic nie jest go już w stanie zachwycić, bo jest pod takim wrażeniem widok&oacute;w, że wszystko inne wydaje się być pospolite i szare. Albo (sytuacja nr 2) może nie być w stanie uchwycić niczego innego, gdyż na plaży wypstrykał wszystkie filmy (względnie zapełnił zdjęciami całą kartę pamięci). My należeliśmy do tej drugiej grupy, choć razem z &bdquo;tymi&rdquo; z grupy pierwszej długo nie mogliśmy się otrząsnąć z szoku, jaki doznaliśmy w Lagos. Sam widok plaży Ponta de Piedade jest trudny do opisania, aczkolwiek nie niemożliwy&hellip; Pewnego pięknego popołudnia podjechaliśmy busikiem do plaży w Lagos i lekko zdegustowani widokiem otoczenia skierowaliśmy się w stronę chaszczy okalających parking i przystanek. Po dosłownie kilku krokach zaczęliśmy trzymać za ręce jeden drugiego, aby się nie zatracić i nie wpaść wprost do cudownej, krystalicznej, lazurowej, błękitnej, jaspisowej, miejscami granatowej wody opływającej rdzawe, pomarańczowe, piaskowe, złociste skały, skałki, groty i tym podobne formacje skalne. A to wszystko na tle bezchmurnego, niebieskiego nieba, zachodzącego słońca, małych, średnich i dużych stateczk&oacute;w, przecudnej urody żagl&oacute;wek i innych białych pływających obiekt&oacute;w oraz drobniutkiego jak kasza manna piasku. Z zachwytu można było zwariować lub popełnić jakieś głupstwo np. przeoczyć ostatni autobus do miasta. W każdym razie, nie można było oprzeć się pokusie kąpieli w tej turkusowej wodzie, odm&oacute;wić sobie biegania po drobniutkim piasku i możliwości obserwowania licznych zatoczek i grot, o kt&oacute;re rozbijały się wody oceanu. W r&oacute;wnie uroczej scenerii osadzona była także marina w Lagos. W wysuniętym w stronę bezkresu oceanu &ndash; porcie &ndash; cumowały białe jachty i szybkie motor&oacute;wki, a&hellip; zach&oacute;d słońca obserwowany z tego miejsca na długo pozostanie w naszych sercu. Samo centrum okazało się starym miastem pamiętającym jeszcze czasy piętnastowieczne. Wrażenie robią tu mury obronne, w kt&oacute;rych można zobaczyć namiastkę stylu manuelińskiego (w tym duchu powstał także klasztor Hieronimit&oacute;w w Lizbonie, o czym poniżej) i kości&oacute;łki, ukryte w wąskich, kamiennych uliczkach. My zaczęliśmy poznawanie centrum od strony kuchni, gdzie dzięki największym sardynkom, jakie kiedykolwiek w życiu widziałam, poznaliśmy prawdziwy smak Portugalii. Były to zarazem najpyszniejsze ryby, jakie jadłam w życiu, a okraszone masłem i skropione sokiem z cytryny nabrały znamion dania wręcz boskiego. Samo Lagos zachwyciło nas innością. Już w porcie odkryliśmy, że coś jest tutaj na rzeczy, gdyż z jednej strony stał ogromnej wielkości posąg Henryka Żeglarza, a z drugiej replika Santa Marii (łodzi Krzysztofa Kolumba). Za czas&oacute;w świetności podboj&oacute;w Portugalskich &ndash; tutaj mieściła się słynna szkoła morska, gdzie uczono nawigacji i kartografii. Mimo, iż od tego czasu minęły stulecia &ndash; duch wielkich odkrywc&oacute;w nadal unosi się w powietrzu. W mieście znaleźć także można miejsce, gdzie odbywał się targ niewolnik&oacute;w, przywożonych z Afryki. Nieszczęśnik&oacute;w wystawiano na podmur&oacute;wce za kratami, aby wielcy panowie mogli sobie ich pooglądać &ndash; oj straszne to musiały być czasy.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Po raz kolejny na wielkich odkrywc&oacute;w natknęliśmy się na Cabo de St. Vincent &ndash; to najbardziej na zach&oacute;d wysunięty przylądek Portugalii. Tutaj wzburzony ocean rozbija się o skały, tutaj też sw&oacute;j początek miały wyprawy wielkich podr&oacute;żnik&oacute;w. Na cyplu stoi latarnia morska &ndash; niestety wsp&oacute;łczesna, a nie stanowiąca relikt minionych epok, choć funkcje pełni te same, co za dawnych lat. W drodze na Cabo zaobserwować można także maleńki, umieszczony na skałach, kości&oacute;łek. To w nim Henryk Żeglarz modlił się o powodzenie swoich wypraw. Niestety kości&oacute;łek był zamknięty i byliśmy bardzo niepocieszeni nie mogąc go zwiedzić. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Wśr&oacute;d miasteczek Algarve zachwyciliśmy się także Silves. Miejscowi chlubią się tym, że miasto ma bardzo bogatą historię i jeszcze w XIII wieku było kolebką kulturalną Portugalii, pozostawiającą daleko w tyle jej obecną stolicę. Miasto zbudowane jest na wzg&oacute;rzu, na kt&oacute;rego szczycie znajduje się ogromny zamek. Budowla została wzniesiona w stylu mauretańskim i w takim też odrestaurowana, co można zaobserwować zwiedzając obekt. Wejścia do zamku strzeże ogromny pomnik Sancho I &ndash; jednego z kr&oacute;l&oacute;w Portugalii. Jednak, aby się do niego dostać potrzeba odrobiny wysiłku polegającego na wspinaniu się po stromych brukowanych uliczkach miasta. Po drodze mija się relikty przeszłości takie jak pręgierz, kt&oacute;ry ustawiony na środku centralnego placu miasta służył do karania niepokornych. Mija się także XIII wieczną katedrę, niestety bardzo często zamkniętą (chyba że trafi się na mszę...) oraz arabską studnię, ciekawą ze względu na muzeum, kt&oacute;re znajduje się w jej pobliżu. Muzeum jest małe jednak może poszczycić się znaleziskami sprzed miliona lat. W budynku znajduje się także ekspozycja pokazująca historię miasta. Budowle w mieście i sam układ urbanistyczny przypominają troszeczkę indiańskie pueblo. Zresztą w Portugalii, co rusz czuliśmy się nie jak w Europie tylko na innym kontynencie i w innej epoce. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Ponieważ Algarve słynie z przepięknych plaż nie mogliśmy ominąć słynnego Portim&atilde;o, do kt&oacute;rego wszyscy przyjeżdżają ze względu na plaże i pola golfowe. Pola golfowe &bdquo;ciągną się&rdquo; aż do Albufeiry, jednak to nie one były naszym priorytetem. My przybyliśmy tutaj dla Praia da Rocha &ndash; plaży znajdującej się na 50% poczt&oacute;wek z Portugali. Obiektywnie stwierdziliśmy, że zasłużenie. Choć należymy do turyst&oacute;w &bdquo;zwiedzających&rdquo;, a nie &bdquo;leżących&rdquo; na plaży &ndash; wypoczynku tutaj nie mogliśmy sobie odm&oacute;wić. Plaża jest bardzo podobna do tej w Lagos i osobiście nie potrafilibyśmy zdecydować, kt&oacute;rej z nich przyznać koronę najpiękniejszej. Na szczęście ktoś, kiedyś zrobił to za nas, dzięki czemu mogliśmy &bdquo;bezstresowo&rdquo; wylegiwać się na najpiękniejszej portugalskiej plaży. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Ostatnim miastem, kt&oacute;re odwiedziliśmy na Algarve było Faro. 90% turyst&oacute;w kojarzy je tylko z lotniskiem (słusznie zresztą), my jednak nie chcieliśmy na tym poprzestać. I dziś nie żałujemy, bo star&oacute;wka w Faro była warta przysłowiowego grzechu. Do starej części Faro można dostać się między innymi przez zabytkową bramę Arco da Vila, za kt&oacute;rą znajduje się ogromna ilość katedr i kościoł&oacute;w. W każdym z nich znajduje się coś godnego zobaczenia. A to przepiękne dekoracje barokowe (kości&oacute;ł do Carmo), a to historia życia świętego zobrazowana na kaflach azulejo (kości&oacute;ł św. Franciszka), a to organy zdobione motywami chińskimi (Katedra). Każdy z kościoł&oacute;w zachwyca i każdy jest wart obejrzenia. Zresztą star&oacute;wka Faro, jak każdego innego portugalskiego miasta ma sw&oacute;j specyficzny klimat i warto, powł&oacute;czyć się po niej nawet bez celu.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Zwiedzanie zachodniego wybrzeża zaczęliśmy od Lizbony. Stolica wita turyst&oacute;w znaną z poczt&oacute;wek wieżą Torre de Bellem i ogromnych rozmiar&oacute;w Pomnikiem Odkrywc&oacute;w. Wieża została wybudowana w stylu manuelińskim i przez wieki pełniła funkcje fortecy. Między innymi, dzięki takim fortecom Portugalia może poszczycić się niezmienionym od XIII wieku kształtem granic. Na Pomniku Odkrywc&oacute;w wśr&oacute;d 32 postaci na czoło wysuwa się osoba Vasco da Gamy &ndash; najdzielniejszego z dzielnych, największego z największych i najwybitniejszego z wybitnych &ndash; bohatera Portugali. Wyrzeźbiony w wapieniu podr&oacute;żnik trzyma w jednej ręce mapę świata, a w drugiej replikę swojej karaweli. Jest to doskonale widoczne ze szczytu pomnika, na kt&oacute;ry można wjechać windą. Zresztą na &bdquo;g&oacute;rę&rdquo; wjechaliśmy także dla innych uwiecznionych w marmurze postaci &ndash; Vasco da Gamy i Luisa de Camoesa oraz dla&hellip; cudownego widoku na Tag. Tuż pod pomnikiem wyrysowano ogromną mapę świata, na kt&oacute;rej zaznaczono wyprawy portugalskich żeglarzy. Nostalgia i tęsknota za morzem przebija tu z każdego grama zaprawy, z każdego milimetra chodnika i z każdej cząstki bohater&oacute;w. Kilka krok&oacute;w dalej (dosłownie po przekroczeniu ulicy) zobaczyć można już inny rozdział portugalskiej historii. Na ogromnym obszarze rozciągają się mury Klasztoru Hieronimit&oacute;w. Chociaż, o czym dowiedzieliśmy się w trakcie zwiedzania, klasztor wcale nie odcina się od wielkich wypraw. Mianowicie został on wybudowany jako wyraz dziękczynienia, za szczęśliwą wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Budowla została wzniesiona w stylu manuelińskim (to połączenie gotyku z renesansem) i jest zaliczana do perełek architektury. Krużganki, zdobione fasady, łuki, strzeliste wieże i zielone dziedzińce wywarły na nas ogromne wrażenie. W końcu nie bez powodu klasztor trafił na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Będąc w Lizbonie nie mogliśmy sobie odm&oacute;wić p&oacute;jścia do miejsca, gdzie rozbrzmiewają dźwięki fado. Cudownie było spacerować uliczkami Alfamy, w poszukiwaniu odpowiednio &bdquo;nastrojowej&rdquo; kafejki. W dodatku wł&oacute;cząc się po mieście oglądaliśmy wjeżdżające na duże wysokości tramwaje i podziwialiśmy wybudowane w stylu mauretańskim kamieniczki. Z mapką w dłoni dotarliśmy także do zamku św. Jerzego &ndash; położonego (jak na zamek przystało) na wzg&oacute;rzu. Zamek wybudowano w stylu mauretańskim i początkowo służył jako twierdza obronna. P&oacute;źniej stał się więzieniem, a nawet pełnił funkcję koszar. My zachwyciliśmy się jego budową &ndash; starymi, grubymi murami i subtelnymi zdobieniami. Nigdy nie byliśmy w Afryce (choć Maroko nam się marzy) i może dlatego tak bardzo zaaferował nas ten mauretański styl. Do klubu fado dotarliśmy dopiero p&oacute;źnym wieczorem, a wsłuchując się w tę cudowną muzykę odkryliśmy wreszcie tajemnicę tęsknoty Portugalczyk&oacute;w za wyprawami w nieznane. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">Lizbona zachwyca. Mimo iż nie jest tak popularna jak Paryż czy Rzym potrafi uzależnić. Lizbonę albo się pokocha albo polubi. Znienawidzić jej nie spos&oacute;b. My pokochaliśmy ją na dobre.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Po Lizbonie przyszedł czas na maleńkie Obidos, w kt&oacute;rym zachwyciliśmy się Pałacem Kr&oacute;lowych oraz star&oacute;wką. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Następnego dnia swoje kroki skierowaliśmy do Fatimy, gdzie przeżyliśmy prawdziwy szok. Tutaj jak na dłoni widać jak sacrum miesza się z profanum. Obok widoku wiernych zmierzających na kolanach do bazyliki, naszym oczom ukazał się widok ogromnych market&oacute;w pełnych dewocjonali&oacute;w. Tutaj przeraziły nas r&oacute;żańce sprzedawane na kilogramy i figurki Matki Boskiej z &hellip; odkręcaną głową &ndash; służące jako naczynia na &bdquo;świętą wodę&rdquo;. Do tego narządy i organy z wosku, kt&oacute;re można zakupić i stopić w celu oczyszczenia i &bdquo;uleczenia&rdquo; tej części ciała czy też organu, kt&oacute;ry nam szwankuje spowodowały, że poczuliśmy się tutaj mało komfortowo. Za to wieczorne procesje światła zrobiły na nas ogromne wrażenie. Po zmroku zniknął biznes, za to pojawiała się ogromna rzesza ludzi, r&oacute;żnej narodowości, kt&oacute;rzy jednocząc się w modlitwie zanosili swe prośby do Matki Boskiej. Tutaj nic nie było wyreżyserowane, a każdy z wiernych w inny spos&oacute;b przeżywał swoją obecność tutaj i całe wydarzenie.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">W niedalekiej odległości od centrum Fatimy znajduje się wioska pastuszk&oacute;w. To tutaj Francesco, Lucia i Jacinta (Hiacynta) doznali objawienia Matki Boskiej. Tutaj też ściągają tłumy turyst&oacute;w chcących na własne oczy zobaczyć malusieńkie i bardzo skromne domki, w kt&oacute;rych mieszkały dzieci. Domki są rzeczywiście niewielkie. Posiadają ciasne, niskie i skromnie urządzone pokoiki, w kt&oacute;rych pr&oacute;cz ł&oacute;żka, stolika i kuferka nie było nic więcej. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Po raz setny Portugalia zaskoczyła nas w Porto. Zwiedzając winnice nasza urocza przewodniczka zapytała mnie o pow&oacute;d tak wyśmienitego humoru. Kiedy dowiedziała się, że tego dnia obchodzę urodziny w prezencie od firmy dostałam wybranego przez siebie Vintage&rsquo;a &ndash; chlubę zwiedzanej przez nas winnicy. O Vintage&rsquo;a rywalizują co roku wszystkie winnice (a jest ich około 50), we wszystkich winnych kategoriach. Każda z nich wystawia wszystkie swoje wina &ndash; towny, rubby i white z danego rocznika. Najlepsze wino z każdego rodzaju otrzymuje zaszczytny tytuł Vintage&rsquo;a, czyli najlepszego wina z danego rocznika, w danej kategorii. Czym więcej zaszczytnych tytuł&oacute;w, tym lepsza staje się pozycja danej winnicy. My mieliśmy okazję zakosztować najlepszego wina z rocznika 2000. Nektar i ambrozja mogą się przy nim schować w mysią dziurę. A że region&oacute;w uprawy winorośli jest tutaj 47, a słynnych przyciągających uwagę producent&oacute;w (m. in. Fonseca, Graham&rsquo;s) też coś koło tego &ndash; skutki wycieczki mogą być bardzo bolesne <span style="font-family: Wingdings"><span>J</span></span>. Ale przecież nie samym winem człowiek żyje&hellip; Drepcząc po uliczkach Porto natrafiliśmy na księgarnię Lelo. Normalnie nie zwr&oacute;cilibyśmy na nią uwagi, ale nadnaturalna wymiana ludzi i tłumy turyst&oacute;w skłoniły nas do wejścia. Księgarnia okazała się być miejscem bajkowym &ndash; rodem z film&oacute;w o Harrym Potterze. Czerwone poskręcane schody, tysiące wolumin&oacute;w na drewnianych p&oacute;łkach spowodowały, że oniemieliśmy z zachwytu (to już chyba po raz tysięczny w Portugalii). Dobrych kilkadziesiąt minut spędziliśmy między regałami podziwiając wystr&oacute;j miejsca i świetne zaopatrzenie. Jak się okazało kilka dni p&oacute;źniej czar tej magicznej księgarni nieco przygasł, kiedy zobaczyliśmy bibliotekę uniwersytetu w Coimbrze. Nie mnie jednak księgarnia Lelo pozostała, w naszych wspomnieniach, miejscem niezwykłym. Pr&oacute;cz jedynej w swoim rodzaju księgarni, w Porto znajduje się także jedyny w swoim rodzaju dworzec kolejowy (Dworzec Gł&oacute;wny), ozdobiony a jakże &ndash; płytkami azulejo. Co ciekawe na nich wymalowano dawne środki transportu oraz sceny z historii Portugalii. Przed opuszczeniem Porto odwiedziliśmy jeszcze wieżę i kości&oacute;ł Kleryk&oacute;w oraz dzielnice Ribeira i Bairro do Barredo. Ta pierwsza przypomina lizbońską Alfamę, ta druga&hellip; średniowiecze, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Tutaj znajdują się pochyłe, &bdquo;przyklejone&rdquo; jeden do drugiego budyneczki oraz wąskie kamienne uliczki. Słowem sielsko, anielsko i historycznie. Zwiedzanie zakończyliśmy&hellip; w wodzie. Pływając stateczkiem po rzece Douro rozkoszowaliśmy się widokiem winnic i starego miasta. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Zachodnie wybrzeże zaskoczyło <span>&nbsp;</span>nas bardzo dużą ilością katedr. Część z nich &ndash; wybudowano w surowym stylu, część była nieco bardziej ozdobna. Na nas największe wrażenie zrobiły te w Bathali i Alcoba&ccedil;ie. W pierwszym miasteczku znajduje się niedokończona katedra&hellip;bez kopuły. Jak się okazało był to celowy zabieg architekta, gdyż zwieńczeniem budowli miało być sklepienie niebieskie. I faktycznie jak stoi się w środku i patrzy w g&oacute;rę obserwuje się niebo, idealnie &bdquo;wkomponowane&rdquo; w filary katedry. Niekt&oacute;rzy złośliwcy twierdzą, że nie był to przemyślany pomysł autora tylko wynik jego złych pomiar&oacute;w, gdyż ze względu na przeważenie budowli żadna kopuła nie mogłaby stanąć w tym miejscu. Niezależnie od podejścia katedra z &bdquo;niebiańską&rdquo; kopułą jest unikatowym, godnym zobaczenia zabytkiem. W dodatku jej surowe wnętrza powodują, że aż dreszcz przebiega po plecach. W niedalekim sąsiedztwie katedry znajduje się posąg A. Pereiry &ndash; narodowego bohatera Portugalii. Nie mniejsze wrażenie zrobił na nas klasztor cysters&oacute;w w Alcoba&ccedil;ie. Ta ogromnych rozmiar&oacute;w budowla zachwyca przede wszystkim&hellip; kuchnią &ndash; świetnie wyposażoną jak na epokę, w kt&oacute;rej powstała. Wnętrze robi nie mniejsze wrażenie. Strzeliste łuki, ogromna wysokość i niebotyczne rozmiary kościoła oddziałują na wyobraźnię.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Ciekawym okazało się r&oacute;wnież malutkie miasteczko Barcelos. Tutaj narodziła się historia słynnego koguta. Każdy z mieszkańc&oacute;w opowiada tę historię nieco inaczej, jednak puenta jest zawsze ta sama. A było to tak &ndash; dawno, dawno temu w miasteczku Barca Cellus oskarżono pewnego pielgrzyma o zbrodnię. Człowiek ten zarzekał się na wszystkie świętości, że nie jest winnym &ndash; zarzucanych mu czyn&oacute;w, a w Barcelos znajduje się pierwszy raz, gdyż tędy wiedzie jego trasa do Santiago de Compostela. Niestety nikt nie chciał mu uwierzyć. Wreszcie nieszczęśnika postawiono przed obliczem Sędziego, aby tam jeszcze raz opowiedział swą historią. Na jego nieszczęście (jak się p&oacute;źniej okazało szczęście) władca przyjął go łaskawie w trakcie spożywania posiłku i po wysłuchaniu opowieści rzekł, &bdquo;jeżeli faktycznie jesteś niewinny to niech ten kogut z mojego talerza wstanie i zapieje&rdquo;. I o dziwno kogut podni&oacute;sł się, opierzył i zapiał (druga zasłyszana przez nas wersja tej historii traktuje o tym, że to pielgrzym tak zarzekał się swojej niewinności, że przepowiedział, iż z nadejściem świtu jedzony przez Sędziego kogut zapieje. Wersja wydarzeń nie ma jednak większego znaczenia dla popularności kolorowego koguta). Pielgrzyma uniewinniono, a kogut stał się symbolem Barcelos i całej Portugalii. R&oacute;żnej wielkości figurki tego ptaka można zakupić dosłownie w każdym miejscu miasteczka. Zresztą ogromnej wielkości rzeźby r&oacute;żnokolorowych kogut&oacute;w rozsiane są po całym mieście. Wizerunek koguta zdobi także ubrania, buty, obrusy, flagi i inne przedmioty codziennego użytku. Nas do dziś &bdquo;jeden taki osobnik&rdquo; obserwuje z poziomu komody.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Pewnego pięknego popołudnia, trafiliśmy do Nazare. Miasteczko z pozoru wydawało się kolejnym turystycznym rajem &ndash; ocean, plaża, deptak i rodzinne hoteliki. Jednak naszą uwagę zwr&oacute;ciły dwie rzeczy &ndash; suszone ryby i stroje mieszkanek miasteczka. Ale po kolei &ndash; brodząc po białym piasku, co rusz napotykaliśmy suszące się na plaży sardynki i dorsze. Cudownie było obserwować porozwieszane na drewnianych stelażach ryby, owiewane słoną morską bryzą znad oceanu i suszone gorącym słońcem. Zaskoczyło nas to, że w dzisiejszych czasach można coś jeszcze robić naturalnie. Że jest to fajne, zdrowe, ekologiczne i przede wszystkim skuteczne. Jak się p&oacute;źniej okazało zakonserwowane w ten spos&oacute;b ryby mają bardzo długi termin przydatności do spożycia. Jednak nasz zachwyt nad rodzimym przemysłem szybko ustąpił miejsca innemu zachwytowi. Na widok mieszkanek dosłownie zaniem&oacute;wiliśmy. Panie najzwyczajniej w świecie paradowały po miasteczku w pasiastych (w dodatku bufiastych) sp&oacute;dnicach (coś a la nasz str&oacute;j łowicki). I nie był to tani chwyt reklamowy, gdyż panie szły tak ubrane z zakup&oacute;w, a turyst&oacute;w w miasteczku nie było za wielu. Mnie jako kobiecie, sp&oacute;dniczki te wydały się, aż nadto bufiaste &ndash; jakby coś ukrywały. Dlatego o wyjaśnienie sprawy zapytaliśmy ubraną wg tutejszych standard&oacute;w panią sprzedającą orzeszki. Okazało się, że zgodnie z tradycją mieszkanki miasteczka mają takich ozdobnych sp&oacute;dnic 7 &ndash; na każdy dzień tygodnia po jednej, ale&hellip; noszą je wszystkie na raz &ndash; jedna na drugiej. Ot taka &bdquo;oczywista oczywistość&rdquo;. Okazało się, że ten tryb postępowania ma swoje podłoże historyczne. Ot&oacute;ż, kiedy mężczyźni z wioski wypływali na poł&oacute;w ryb, nie było ich tydzień. Ich żony czekając na powr&oacute;t rybak&oacute;w odliczały dni zakładając na siebie kolejne sp&oacute;dnice. Z czasem czas połowu znacznie się skr&oacute;cił, jednak tradycja siedmiu sp&oacute;dnic pozostała. My po takim tłumaczeniu musieliśmy ochłonąć &ndash; kąpiąc się w oceanie. P&oacute;źniej już ze spokojem obserwowaliśmy ferie barw mieszkańc&oacute;w Nazare. A Nazare to kolejne miasteczko wzniesione na wzg&oacute;rzu. U jego podn&oacute;ża ocean rozbija się o skały, a na szczycie, rozciąga się stare miasto z kości&oacute;łkiem, kramami, paniami w 7 sp&oacute;dniczkach i nieziemskim widokiem na ocean. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Z Nazare pojechaliśmy dalej do Gumimar&atilde;es, kt&oacute;re przywitało nas ginjinhą &ndash; słodkim likierem o smaku wiśniowo &ndash; czereśniowym podawanym w kieliszkach z gorzkiej czekolady (1 kieliszek = 1 &euro;). Komisyjnie stwierdziliśmy, że likier jest wybitnie damskim trunkiem, ale spr&oacute;bować go warto. Po tym subtelnym powitaniu ruszyliśmy na zwiedzanie historycznej części miasta. W Gumimar&atilde;es przyszedł na świat pierwszy kr&oacute;l Portugalii &ndash; D. A. Henriques. Historię jego i jego rodziny dogłębniej poznaliśmy na zamku świętego Michała. Po nim, swoje kroki skierowaliśmy do maleńkiego kości&oacute;łka św. Michała, w kt&oacute;rym pierwszy kr&oacute;l tego kraju, przyjął chrzest. Następnie odwiedziliśmy pałac Pa&ccedil;o dos Duques. Budowla zaskoczyła nas swoją &bdquo;nieportugalskością&rdquo;. Jak się p&oacute;źniej okazało pałac zawsze pełnił rolę drugorzędną, gdyż nikt nie chciał tutaj mieszkać. Nie chcieli potomkowie rodu Bragan&ccedil;a, nie chciał i prezydent Portugalii. Zniszczone wnętrze odnowiono bez ładu i składu oraz bez wzorowania się na detalach historycznych. Jednak, mimo iż w pałacu można zwiedzać niewiele, wnętrza nie rzucają na kolana, historia budowli nie jest imponująca warto ją odwiedzić właśnie ze względu tę inność. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Kolejną degustację przeżyliśmy w Aveiro gdzie raczyliśmy się omulami (1 ciasteczko = 1 &euro;). Omule to nic innego jak maleńkie ciasteczka (wielkością i wyglądem przypominające ostrygi) wypełnione nadzieniem z kogla &ndash; mogla. Kto zje dwa &ndash; trzeci dostanie gratis. My nie mogliśmy przebrnąć przez jeden, dyskutując przy tym zawzięcie skąd mogła się wziąć nazwa kosztowanych delicji. Komisyjnie ustaliliśmy, że nazwa wzięła się chyba od tego, że &bdquo;zamulają&rdquo; człowieka na kilka godzin. Za to Aveiro zachwyca. My zwiedzaliśmy je p&oacute;źnym popołudniem, kiedy zachodzące słońce oświetlało bogato zdobione domki i kamienice. Chociaż i tutaj czekała na nas niespodzianka. Stojąc przed jedynym chyba w mieście pomnikiem długo nie mogliśmy odszyfrować, komu lub czemu go wystawiono. I choćbyśmy zgadywali 3 dni bez przerwy nie wpadłybyśmy na to, że można wystawić pomnik&hellip; soli. A jak on wygląda?! Musicie zobaczyć sami <span style="font-family: Wingdings"><span>J</span></span>, gdyż to kolejna rzecz nie do opisania. Od pomnika rozciąga się cudowna laguna, nad kt&oacute;rą nic tylko odpoczywać. Tutaj na ławeczkach siedzą staruszkowie cieszący się swoim uporządkowanym życiem, tutaj przychodzą rodzice z dziećmi, aby pobyć razem. Wreszcie tutaj siadają zakochani, aby w romantycznej scenerii wyznawać sobie miłość. My spacerowaliśmy sobie wzdłuż laguny, oświetlani promieniami zachodzącego słońca, owiewani delikatną bryzą i wpatrzeni w siebie. </p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Uraczeni zdjęciami z przewodnika, pewnego pięknego dnia wybraliśmy się do Coimbry. Na wysokim wzg&oacute;rzu znajdują się budynki uniwersytetu, kt&oacute;rego tradycja sięga 1290 roku. Jak je zobaczyliśmy zapragnęliśmy zn&oacute;w mieć po 18 lat i rozpocząć studia. Dziedziniec niczym nie ustępował temu w Cambrigde, za to widok z niego &ndash; niebiański. Do tego Kozia Wieża z dzwonem (widoczna z każdego zakątka Coimbry), kaplica św. Michała oraz Żelazna Brama. Całości dopełniła opisywana już biblioteka. Niestety we wnętrzu nie można było robić zdjęć, ale chłonięcia atmosfery nikt nam nie zabronił, dlatego z całego serca pr&oacute;bowaliśmy utrwalić ten widok w naszych umysłach już na zawsze. A widok był nieziemski. Myślę, że nic się nie zmieniło tutaj od XVIII wieku, czyli od ufundowania jej przez kr&oacute;la D. Jo&atilde;o V. No może przybyło trochę nowych dzieł. A wyglądało to mniej więcej tak &ndash; r&oacute;żne gatunki drewna, książki oprawione w sk&oacute;rę, bogate złocenia skomponowane razem w jedną całość. Szafy i regały na książki ciągnęły się od ściany do ściany, a że cała biblioteka stanowiła jedno podłużne pomieszczenie widok ciągnących się w &bdquo;nieskończoność&rdquo; regał&oacute;w był piorunujący. Regały poustawiane były od podłogi do sufitu oraz częściowo także w poprzek tworząc jak gdyby wypełnione książkami (a znajduje się tutaj bagatela ponad 300&nbsp;000 wolumin&oacute;w) ścianki działowe. Na wysokości piętra znajdowały się drewniane pomosty z rzeźbionymi balustradami, aby dotarcie do najwyżej położonych wolumin&oacute;w było ułatwione. Wszystkie p&oacute;łki i regały, pr&oacute;cz tego, że wykonane były z egoztycznych gatunk&oacute;w drewna, były jeszcze dekorowane złotem. Jednym słowem &bdquo;niesamowity bajer&rdquo;. Takiego czegoś nie widzieliśmy nigdzie wcześniej i nigdzie p&oacute;źniej. Zrobimy wszystko, aby jeszcze kiedyś tu wr&oacute;cić i przeżyć wszystko jeszcze raz. Sama Coimbra jest starym miastem. Warto zajrzeć do dw&oacute;ch katedr Starej (będącej najpiękniejszym romańskim zabytkiem Portugalii) i Nowej. Oszołomieni budowlami tego niezwykłego miasta odpoczywaliśmy w parku i największym w kraju Ogrodzie Botanicznym. W parku znajduje się &bdquo;Portugalia z miniaturze&rdquo;, czyli zbi&oacute;r dawnych i wsp&oacute;łczesnych zabytk&oacute;w Portugalii, łącznie z symbolami imperium kolonialnego oraz całymi minimalistycznych rozmiar&oacute;w miasteczkami. Bawiliśmy się tutaj jak dzieci, biegając od jednego punktu do drugiego. Za to w Ogrodzie spacerowaliśmy pod rękę jak dawni dostojnicy, wdychając zapach egzotycznych roślin i podziwiając przecudnej urody okazy śr&oacute;dziemnomorskiej flory.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Po kontrowersyjnej Fatimie na pewien czas mieliśmy dosyć miejsc kultu, jednak nie mogliśmy ominąć sanktuarium Bom Jezus do Monte w Bradze. Do kościoła prowadzi kilkadziesiąt schod&oacute;w i&hellip; kolejka. My jak przystało na prawdziwych turyst&oacute;w wybraliśmy trudniejszą, za to bardziej widokową trasę. Szlak wiedzie leśną ścieżką pełną malutkich kamiennych fontann, a p&oacute;źniej wspina się ostro w g&oacute;rę imponującymi schodami, kt&oacute;re schodzą się na każdym piętrze w fontanny symbolizujące poszczeg&oacute;lne zmysły. Mijaliśmy więc fontanny oka, ucha, nosa i tym podobne. Za fontannami symbolizującymi zmysły umieszczone były 3 fontanny obrazujące cnoty. Na samym szczycie czekało na nas malutkie miasteczko. Pr&oacute;cz kościoła, znajdował się tutaj ogr&oacute;d pełen egzotycznych roślin, drewniana pergola oraz restauracja, centrum pielgrzyma i mn&oacute;stwo sklepik&oacute;w pamiątkami. Centrum Bragi pamięta jeszcze czasy Celt&oacute;w, kt&oacute;rzy osiedlili się tutaj ok. 300 r. p.n.e. Zwiedziliśmy wszystkie polecane w przewodniku obiekty, w tym piękne pałace, katedry oraz budynek rady miejskiej.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Wyprawę zakończyliśmy tam, gdzie ją zaczęliśmy &ndash; w Faro. Żegnani przez słońce, smagani wiatrem, ze łzami w oczach opuszczaliśmy tę &bdquo;niby&rdquo; europejską krainę. Ze sobą zabraliśmy ocean wspomnień, walizkę souvenir&oacute;w i cały worek wzruszeń. Jak dołożyć do tego kilka godzin lotu, prawie 3 tysiące przejechanych kilometr&oacute;w, ponad 100 odwiedzanych miejsc, niecałe 250&euro; wydane na wstępy (na 2 osoby), wyjazd staje się imponującą wyprawą.</p><div align="justify"> </div><p align="justify">&nbsp;</p><div align="justify"> </div><p align="justify">Niestety do relacji nie mogę dołączyć zbyt wielu zdjęć, gdyż podczas naszej podr&oacute;ży towarzyszył nam aparat analogowy, a zrobione nim foty, po zeskanowaniu, nie prezentują się zbyt okazale.</p>