ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Pielgrzymka rowerowa do Ziemi Świętej

Autor: Krzysztof Skok
Data dodania do serwisu: 2010-05-13
Średnia ocena: 6.00
Ilość ocen: 26

Oceń relację

Termin: 14 maja – 27 czerwca 2010 r.

Dystans: ok. 4500 km

Państwa pielgrzymki: Polska, Ukraina, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Syria, Liban, Jordania, Izrael

Uczestnicy:

Aladin Brwiliński
Andrzej Mrożek
Andrzej Józef Podolski
Kazimierz Glinkowski
Marcin Idziński
Krzysztof Przemysław Skok

12 maja

Przygotowania idą ciężko i opornie (nadal nie wiemy, czy dostaniemy samolot na powrót, brakuje sponsorów), ale 14 maja ruszamy na pielgrzymkę rowerową do Ziemi Świętej. Startujemy o 9 (zbiórka 8.45) z Sopotu, Bohaterów Monte Cassino (k. fontanny) - jest to start otwarty i każdy ma prawo się do nas dołączyć na dowolny odcinek. Także w kolejnych dniach można się do nas dołączać.

13 maja

Koniec przygotowań, czas ruszać. Już jutro (piątek 14.05.2010 r.) ruszamy z Sopotu z ul. Bohaterów Monte Cassino (k. fontanny) o 9.00 na pielgrzymkę rowerową do Ziemi Świętej.

Nasza trasa przez Polskę wygląda następująco:
·        14 maja o godz. 9.00 – Sopot – Gdańsk – Pruszcz Gd. – Tczew – Malbork – Sztum – Prabuty – Susz – Iława,
·        15 maja o godz. 8.00 (Czerwony Kościół) – Iława – Lubawa – Działdowo – Mława – Ciechanów,
·        16 maja o godz. 8.00 – Ciechanów – Nasielsk – Wieliszew – Nieporęt – Warszawa,
·        17 maja o godz. 7.00 – Warszawa – Garwolin – Ryki – Lublin,
·        18 maja o godz. 8.00 – Lublin – Zamość – Tomaszów Lubelski,
·        19 maja o godz. 8.00 – Tomaszów Lubelski – Lwów,

Dalej mamy następujące plany:
·         Ukraina 19-23.05 (Lwów, Tarnopol, Kamieniec Podolski, Chocim),
·         Rumunia 24-29.05 (Siret, Suczawa, Focsani, Bukareszt),
·         Bułgaria 30.05.-1.06 (Shumen, Burgas),
·         Turcja 02-12.06 (Stambuł, Adampol (Polonezkoy), Ankara, Adana, Antakya),
·         Syria 13-14.06. (Aleppo),
·         Liban 15-17.06 (Trypolis, Bejrut),
·         Syria 18-19.06 (Damaszek),
·         Jordania 20-21.06 (Amman),
·         Izrael 22-26.06 (Jerozolima, Tel Aviv),
·         Polska 27.06.

Serdecznie zapraszam do wspólnego podróżowania i do rozmów podczas odpoczynków.

14 maja

Ostatnią noc spędziłem w schronisku w Sopocie razem z Andrzejem Mrozek i Bogdanem Peszko. Rano udaliśmy się do Katedry Oliwskiej na Mszę, której przewodniczył Bp Ryszard Kasyna. Akurat dzisiaj ruszała także najstarsza w Polsce pielgrzymka Oliwska – po raz 392 pielgrzymi szli do Wejherowa. Po Mszy, na którą dołączyli Kazimierz Glinkowski, Marcin Idziński, Andrzej Podolski oraz jego brat Jerzy, udaliśmy się na szybkie śniadanie, a po nim na start w Sopocie na Boh. Monte Cassino. Tam dołączył ostatni uczestnik pielgrzymki Aladin Brwiliński, który dopiero wraca do zdrowia po poważnym przeziębieniu. Tam czekał na nas Pan Krzysztof Golwiej, Prezes Pomorskiego Okręgowego Związku Kolarskiego, Poseł na Sejm RP Paweł Orłowski, Wiceprezydent Sopotu Bartosz Piotrusiewicz, Przewodniczący Rady Miasta Wieczesław Augustyniak oraz Marcin Skwierawski, Asystent Prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, a także mój serdeczny przyjaciel Maciej Romanow. Po krótkich wywiadach i kilku pamiątkowych zdjęciach, kilka minut po 9-tej ruszyliśmy w drogę prowadzeni przez panów policjantów z Wydziału Ruchu drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Do granic Sopotu naszą grupę odprowadzili Panowie Orłowski i Piotrusiewicz, a do samego Sztumu Pan Golwiej.

 


W Gdańsku zatrzymaliśmy się koło Federacji Sportu, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z Dyrektorem Biura Panem Bartoszem Krawczyńskim i Kierownikiem Wyszkolenia Panem Krzysztof Englander. Po wyjechaniu z Pruszcza Gd. Podziękowaliśmy panom policjantom za pomoc i w dalszą drogę ruszyliśmy już sami prowadzeni przez Pana Krzysztofa Golwiej. Tempo było równe i w miarę szybkie, więc mogliśmy sobie pozwolić na małą rundę honorową w Tczewie, a do Malborka i tak dotarliśmy przed czasem. Tutaj przywitali nas Burmistrz Malborka Pan Andrzej Rychłowski, jego Zastępca Pan Jerzy Skonieczny oraz Przewodniczący Rady Miasta Pan Arkadiusz Mroczkowski oraz oczywiście przedstawiciele Gazety Malborskiej. Jeszcze w drodze do Malborka zadzwonił do nas Pan Wojciech Walkiewicz, Prezes Europejskiej Federacji Kolarskiej. Życzył nam wytrwałości w dążeniu do celu, pogody ducha i spełnienia marzeń. W Sztumie powitanie i poczęstunek przygotował Burmistrz Miasta Pan Leszek Tabor, a Starosta Powiatu Sztumskiego Pan Piotr Stec zaprosił nas na obiad. Tutaj także pożegnałem się z rodziną i znajomymi.

Po 15-stej ruszyliśmy w dalszą drogę. Mieliśmy tylko ok. 40 km do Susza, gdzie z kawą i herbatą czekali na nas przedstawiciele władz miasta. Trzeba przyznać, że duże wrażenie zrobił na nas Kościół oraz historyczne grodzisko. Z Susza do granic gminy odprowadziło nas trzech zawodników z miejscowego klubu MTB. Ostatnie 10 km jechaliśmy już tylko w siódemkę. Było co prawda chłodno i pochmurno (podobnie jak przez cały dzień) ale wiatr nam sprzyjał i ok. 19.30 dotarliśmy do Iłwy przed „Czerwony Kościół”, gdzie zostaliśmy powitani przez miejscowych Oblatów i przedstawicieli władz miasta, którzy wręczyli nam pamiątkowy herb miasta celem zawiezienia i pozostawienia go w Ziemi Świętej. Zdążyliśmy wziąć szybki prysznic i zjeść kolację jeszcze przed Apelem Jasnogórskim o 21.00. Miałem także czas, aby spotkać się z moimi przyjaciółmi, Kasią i Januszem Dziugiewicz. Muszę także podziękować wszystkim ludziom, którzy nas pozdrawiali przez cały dzień po trasie, czasami marznąc długie chwile w oczekiwaniu na nasz przyjazd.

dystans dnia – 142,79 km

czas jazdy – 7:05:58 h
średnia prędkość – 20,11 km/h


16 maja


3 dzien pielgrzymki
O 7 rano uczestniczylismy aktywnie we Mszy Sw. w Kosciele Sw. Piotra Apostola – Andrzej Podolski i Kzimierz Glinkowski czytali Pismo Swiete, a ja na koniec (w ramach ogloszen) opowiedzialem w kilku zdaniach o naszej pielgrzymce. Nasrtepnie bylo kilka wywiadow i sniadanie z ksiedzem proboszczem Eugeniuszem Graczyk. Ok. 9 ruszylismy w droge przejezdzajac obok Zamku Ksiazat Mazowieckich.

Droga byla rozna, ale wiatr raczej nam sprzyjal. Niestety deszcz nas kilka razy konkretnie zmoczyl. Naszczescie po poludniu bylo troche slonca, wiec sie i ogrzalismy. Dzien uplynalby spokojnie gdyby nie zgubil sie Ali. Nie moglismy nawet dojsc jak to sie stalo. Dopiero po dwoch godzinach, jak sie odnalazl dowiedzielismy sie, ze zostal aby zalozyc kortke, a pozniej jechal bocznymi drogami i w efekcie znalazl sie przed nami!
 

Na 7 km przed koncem drogi zaczelo ponownie padac, ale ostatnie trzy pokonalismy w takiej ulewie i wichurze, ze swiata nie bylo widac. Zatrzymalismy sie w Warszawie u mojego kolegi Damiana Zurawskiego, ktorego poznalem podczas mojej wczesniejszej wyprawy na Syberii. Poniewaz na miejsce dotarlismy juz o 16.30, mielismy duzo wolnego czasu. Ja m.in. spotkalem sie z Panem Janem Posnik, ktorego poznalem w Pekinie podczas Igrzysk Olimpijskich.

dystans dnia – 100,92 km
czas jazdy – 4:42:15 h
srednia predkosc – 21,45 km/h

17 maja

4 dzien pielgrzymki

Kiedy wstalem o 5.20 wszyscy byli juz na nogach. Niestey wyjechalismy dopiero o 6.45 – tak dlugo moi towarzysze przygotowywali sie do drogi. Ja wykorzystalem to na rozmowe z Damianem, ktory wstal aby nagrac nasz wyjazd. Z pierwszych 50 km pamietamy tylko tyle, za albo padalo albo lalo, drogi byly w czesci lub w calosci pod woda i bylo niesamowicie zimno! Na dodatek Ali uszkodzil sobie obydwa achillesy a mi przy lewej nodze zaczal bolec.
 


Pierwsze 100 km pojechalismy wzdluz Wisy, a dalej (od Deblina) poruszalismy sie juz glowna droga w kierunku Lublina. Od tego momentu plaska droge zatapily pagorki, ale nie wielkie. Ok. 130 km A. Mrozek i K. Glinkowski przez jakies 10 km sie poscigali. Grupa porwala sie na strzepy. Nawet pod gorke predkosc dochodzila do 40 km/h, a na postoju na 150 km roznica miedzy pierwszym a ostatnim zawodnikiem przekroczyla 13 minut. Jeszcze przed miastem zatrzymala nas Pani Iza Sledz z TVP Lublin, aby nakrecic krotki material o nas. Skontaktowala nas takze z Ks. Januszem Kozlowskim (milosnikiem podrozy rowerowych), ktory zoorganizowal nam nocleg w Seminarium Duchownym KUL w Lublinie. Wczesniej jednak bylismy przed zamkiem, gdzie udzielilismy wywiadu Pani Barbarze Majewskiej z Kuriera Lubelskiego oraz Kazik z Alim udal sie do lekarza. Diagnoza – przeciazenie.

dystans dnia – 179,44 km
czas jazdy – 9:00:15 h
średnia predkosc – 19,92 km/h

18 maja

5 dzien pielgrzymki

Wstalismy wczesnie rano, aby zdazyc do Katedry na Msze Sw. na 6.30 (jestesmy pod wrazeniem jej wnetrza – wspaniale). O 7.30 bylo wspolne sniadanie z alumenami w Seminarium, a ponim opiekujacy sie nami Al. Jerzy zaprowadzil nas do Kosciola Seminaryjnego i oprowadzil po najbardziej interesujacych miejscach. Z otrzymanymi kanapkami ruszylismy w droge przez Stare Miasto, gdzie m.in. widzielismy fundamenty pierwszego Kosciola w Lublinie.

Trasa do Tomaszowa lubelskiego jest w wiekszosci pofaldowana, wiec sie troche nameczylismy. Do tego byla bardzo zmienna pogoda – bylo deszczowo i zimno lub parno i slonecznie. Jechalo sie ciezko. Trzeba bylo zrobic kilka przystankow. Mi achiles dukucza, wiec musialem jechac ostrozniej. W Zamosciu na rynku pamiatkowe zdjecie zrobil nam przedstawiciel Urzedu Miasta i bylo kilka wywiadow dla miejscowych mediow. Tam tez rozdzielilismy sie – ja z Andrzejem Podolskim pojechalem najkrotsza droga, a pozostali postanowili nadlozyc 10 km, aby pojechac mniej uczeszczana droga przez Roztocze.
 


Kiedy dotralismy z Andrzejem do Sanktuarium Matki Bozej Tomaszowskiej, czekal na nas juz Ali, ktory podjechal z Lublina autobusem i zoorganizowal nam nocleg. Pozostali dotarli 45 min. po nas. Bylismy sami, wiec mielismy troche czasu na wspolne rozmowy.

dystans dnia – 128,18 km
czas jazdy – 6:57:54 h
srednia predkosc – 18,40 km/h


19 maja

6 dzien pielgrzymki

Na 7 poszlismy na Msze. Ten Kosciol zrobil na nas niesamowite wrazenie – bardzo duzy, drewniany z 5 oltarzami, ktore maja pozlacane zdobienia. Bajka! Pozniej zjedlismy sniadanie i pozegnalismy sie z ks. Piotrem. 25 km do granicy to nic specjalnego oprocz wywrotki Alego a torach. Dostalismy takze od sklepikarki dodatkowego znicza, jak sie dowiedziala, ze zamierzamy je zapalic na Cmentarzu Orlat Lwowskich.

Na przejsciu okazalo sie, ze od roku strona ukrainska nie przepuszcza rowerzystow. Straz graniczna zatrzymala nam dwa puste busy i udalo sie nimi przekroczyc granice. Jednak i tak stracilismy 2,5 godz. oraz musielismy zegarki przesunac o godzine do przodu. Po paru kilometrach „skonczyla sie droga asfaltowa, a zaczely sie dziury, spod ktorych wystaje asfalt” – tak skomentowali stan drog moi towarzysze pielgrzymki. Pogoda dalej nas nie rozpiesza – albo jest zimno i deszczowo albo parno i slonecznie. Na dodatek achiles przypomina o sobie. Dluzszy postoj zrobilismy sobie w Zolkwi, gdzie moglismy na rynku obejrzec Palac Zolkiewskich, Kosciol i Cerkwie.

Aladin od granicy podjechal prawie do Lwowa busem. Mial wiec sporo czasu. Udalo sie go nam namierzyc ostatecznie ma Cmentarzu Lyczakowskim, niedaleko planowanego miejsca noclegu. Nawet dotarlismy pod brame Cmentarza, ale nikt z grupy nie byl zaineresowany wyslaniem mu SMS lub pojsciem po niego. Wszyscy chcieli jechac tylko na nocleg. Kiedy juz dotarlismy na miejsce i wszystko uzgodnilem, ponownie sie porzadnie rozpadalo. Mimo moich prosb oraz SMS od Alego z pytaniami gdzie jestesmy, nikt mu nie wyslal informacji o miejscu zatrzymania. Jedynie Kazik poszedl po chwili po niego. Ja poszedlem pod prysznic, a w tym czasie pozostale 4 osoby poszly na kolacje, ktora miala byc dla calej grupy jako podsumowanie pierwszego odcinka.
 


Na noc i kolejny dzien pozostal mi powazny dylemat – czy jest sens jechac w grupie, w ktorej nikt nie moze na nikogo liczyc. A moze lepiej jechac samemu i miec swiadomosc, ze moge liczyc tylko na siebie, ale tez bede niczym nieograniczony.

dystans dnia – 97,41 km
czas jazdy – 5:29:46 h
srednia predkosc – 17,72 km/h (predkosc znacznie obnizyla sie w Centrum Lwowa, gdzie ze wzglatalny stan drog jechalismy ok. 10 km/h)
dystans calkowity – 772 km
calkowity czas jazdy – 39:51 h

21 maja

8 dzień pielgrzymki

Poranek był pochmurny, ale nie padało. Ale uznał, że odpoczywa i dojedzie do nas do Rumunii. A Bogdan musiał wrócić do domu (planowo). O 8.00 w piątkę ruszyliśmy w drogę, która przez cały dzień była bardzo pofalowana (było sporo krótkich i sztywnych podjazdów). Po paru godzinach wyszło słońce i zaczęliśmy się opalać. A do tego wspaniałe widoki – ach ta „zielona Ukraina”.

W południe na krótki odpoczynek zatrzymaliśmy się w Złoczowie przed Kościołem pod wezwaniem Błogosławionego Jakuba Strzemię. Zwiedziliśmy także zamek. W Zborowie zwiedziliśmy Muzeum B. Chmielnickiego.

W Tarnopolu przywitał nas Ks. Andrzej, z zamiłowania kolarz. Więc do późnej nocy rozmawialiśmy o podróżach rowerowych i wyścigach kolarskich.

dystans dnia – 139,51 km
czas jazdy – 7:45:40 h
średnia prędkość – 17,97 km/h

22 maja

9 dzień pielgrzymki

Na zbiórkę zarządzoną na 6.45 w stroju kolarskim pojawił się także Ksiądz Andrzej. Pokazał nam bardzo ładny Kościół, a następnie odprowadził nas kilka kilometrów za miasto. Na pytanie, czy droga nadal będzie pofalowana odpowiedział, że na Podolu są tylko góry i doły. I się nie mylił. Ja bym dodał także wspaniałe widoki. Niestety tylko dziury na Ukrainie potrafią wykończyć człowieka. Po drodze mijaliśmy sporo mieszkających tam naszych rodaków, którzy z wrażenia na widok biało-czerwonych flag nie byli wstanie odpowiedzieć na nasze pozdrowienia „Szczęść Boże” czy „Dzień dobry”.

W Skałacie zatrzymaliśmy się miedzy twierdzą a Kościołem. Od razu powitał nas Ks. Michał i zaprosił na chwilę do siebie. Przed Safanowem przejechaliśmy przez most na rzece Zbrucz, czyli przekroczyliśmy dawną granicę II Rzeczypospolitej i ZSRR.

Do Kamieńca wjechaliśmy od strony zamku, więc od razu był obowiązkowy postój (naprawdę robi wrażenie). Zatrzymaliśmy się przy parafii Katedralnej pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła, a pokój otrzymaliśmy z widokiem na zamek i otaczający go jar.

dystans dnia – 142,81 km
czas jazdy – 7:55:55 h
średnia prędkość – 18,00 km/h

23 maja

10 dzień pielgrzymki

Dzisiaj się podzieliliśmy. Ja z Kazikiem posiedliśmy na Mszę Św. na 8.30, a pozostali od razu ruszyli w drogę. My ruszyliśmy po 10-tej i od razu czekał nas dziurawy bruk, a następnie podjazdy. Dopiero po 10 km droga się wyrównała i do Chocimia było prawie płasko – dopiero ostatni km dał wycisk. W Chocimiu celem był zamek, a dla mnie także pielemienie i bliny. Dalsza droga prowadziła już tylko przez góry i doły w upale w kierunku Nowosielicy, przez którą prowadził skrót do granicy. Niestety rzeka wylała i most zamknięto. Musieliśmy więc pojechać dodatkowe 40 km przez Czerniowce. Tam też dopadła nas burza i się trochę ochłodziło.

Na przejście dotarliśmy ok. 20.00, gdzie od 45 min. czekali pozostali. Przekroczenie granicy było formalnością. Ze względu na późną porę, od razu zaczęliśmy szukać noclegu w przygranicznym miasteczku Siret. Mimo pomocy ludzi się nic nie udało znaleźć. Wyjechaliśmy kilka kilometrów za miasto i tam znaleźliśmy opuszczony camping, gdzie jeden z domków był otwarty. W nim to na dziko postanowiliśmy przenocować.

dystans dnia – 154,26 km
czas jazdy – 8:30:54 h
średnia prędkość – 18,11 km/h (do granicy była 19,15)
max prędkość – 56,18 km/h
dystans całkowity – 1209 km
całkowity czas jazdy – 64:06 h

24 maja

11 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy ok. 15.15 i po kilkunastu minutach pakowania ruszyliśmy w drogę. Do Suczawy dotarliśmy po 8-ej i tam dokonaliśmy wymiany waluty, zrobiliśmy zakupy i zjedliśmy porządne śniadanie przez marketem.

Do południa było pagórkowato, ale z każdym kilometrem górki były coraz mniejsze aż wreszcie zrobiło się płasko. Na mieście do miasteczka Roman spotkaliśmy Alego, który w niedzielę rano przyjechał do Czerniowiec pociągiem, a następnie spokojnie sobie przed nami jechał.

Za miastem rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu. W pierwszej wiosce po motelu pozostał tylko szyld, a popa nie zastaliśmy. 5 km dalej był przydrożny zajazd. Tam chciano po 40 lei od osoby (w dwójkach). Właściciel zgodził się nawet dać nam jedną trójkę za 25 lei od osoby, ale ostatecznie za darmo dał nam 3 stare, drewniane domki i do tego darmową zupę w barze! A do tego trochę monet do pozostawienia w Ziemi Świętej.

dystans dnia – 173,79 km
czas jazdy – 8:48:13 h
średnia prędkość – 19,73 km/h

25 maja

12 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy po 5-ej, spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Droga była przez cały dzień praktycznie płasko, a wiatr był głównie zachodni. Jechaliśmy tempem ok. 20 km/h, robiąc co 30 km przystanki. Bardzo dokuczało nam słońce oraz temperatura przekraczająca 30 st. W cieniu. Jadąc widzimy bardzo dużo rozjechanych zwierząt i bardzo często towarzyszy nam zapach padliny. Po południu wjechaliśmy w teren winnic, a czereśnie są sprzedawane przy samej drodze przez licznych sprzedawców. Niestety, przy naszej drodze nie ma większych atrakcji turystycznych, wartych dłuższego zatrzymania.

Po 90 km Ali zaczął zostawać z tyłu (brakuje mu sił – achillesy ciągle bolą). Po kilku kilometrach złapał jeszcze gumę, a później jeszcze zrobił dziurę w oponie. Do pomocy został mu Kazik, a reszta ruszyła w dalszą drogę celem zorganizowania noclegu. W miasteczku Ramnim Sarat objechaliśmy kilka hoteli, moteli i kościołów. Do jednego z nich udało się nam nawet wejść – człowiek, który nas wpuścił, mówił tylko trochę po francusku, więc komunikacja była bardzo trudna. Kościół (Cerkiew) z 1755 zrobił jednak na nas wrażenie. Nie pozwolono nam jednak rozstawić obok na trawniku namiotów. Samo miasto to kupa dziur i cyganów – nie zrobiło pozytywnego wrażenia. Na wyjeździe z niego w kierunku Bukaresztu znaleźliśmy Motel La Acunta, gdzie właściciel chciał za pokój 50 lei. Zaproponowałem 10% upustu (na migi), a on to zamienił na 20%! Więc płacimy po 20 lei od osoby. Tam też do nas dotarli Kazik i Ali. Aby uniknąć upałów postanawiamy wstawać o 4.00.

dystans dnia – 172,38 km
czas jazdy – 9:18:51 h
średnia prędkość – 18,50 km/h

26 maja

13 dzień pielgrzymki

Godzinę zajęły nam przygotowania do drogi. O 5.00 ruszyliśmy przy świetle dynama. Dopiero po kilkunastu minutach zaczęło świtać. Pierwsze 78 km przejechaliśmy szybko pomimo bocznego wiatru. Później Ali znowu załapał gumę, ponieważ poszła mu opona. Nim ją podreperował obok nas przekoziołkowała Dacia terenowa na pole. Trzeba było pomóc kierowcy – nic mu się nie stało. W Urziceni zapakowaliśmy Alego do ciężarówki jadącej do Bukaresztu i spotkaliśmy się na obrzeżach, gdzie dotarliśmy wymęczeni upałem i silnym wiatrem.

Wjazd do miasta to przepychanka na drodze z samochodami, których jest tam pełno! Tłok był tak duży, że nawet po chodniku musieliśmy się przeciskać! A w dodatku termometry po 18.30 pokazywały w cieniu 32 st.! Okazało się także, że nie znają swoich ulic i kilka krotnie prowadzili nas na około. Wiedzieliśmy od kolegi, gdzie można tanio zanocować, więc od razu kierowaliśmy się pod wskazany adres. Trochę trwało, ale się udało. Mieszkamy w samym centrum.

Ceny w Rumunii są zbliżone do naszych, a kurs lei i zł jest 1:1.

dystans dnia – 144,07 km
czas jazdy – 8:06:37 hśrednia prędkość – 17,76 km/h

27 maja

14 dzień pielgrzymki

Dzień wolny, więc niektórzy pospali sobie do 9.00. Zrobiliśmy sobie wolno śniadanie i ok. 11.00 poszliśmy na miasto zwiedzać i załatwiać podstawowe sprawy. Stare Miasto w Bukareszcie jest bardzo interesujące, a szczególnie olbrzymi budynek parlamentu. Specyfiką są kable i druty wiszące nad ziemią. Są tego takie zwoje, że aż trudno uwierzyć, że ktoś to jeszcze kontroluje.

Późnym popołudniem wysłaliśmy trochę rzeczy do kraju, a przy okazji poznaliśmy specyfikę wysyłki. Można to zrobić tylko w zaklejonym kartonie, dodatkowo owiniętym papierem. No a na poczcie nie mają taśmy i papieru, a kolejki nie gorsze niż u nas.

Aby walczyć z upałami postanawiamy wstawać o 3.30!

29 maja

16 dzień pielgrzymki

Godzina przygotowania i w drogę, która przez cały dzień była pofalowana. Niestety tylko drogi są bardziej dziurawe niż w Rumunii, a upały są bez zmian, czyli nie do zniesienia. Kilkanaście kilometrów przed Warną zatrzymaliśmy się na chwilę obok kamiennego lasu (głazy wystające z ziemi na kształt leśnych drzew).

Do Warny dotarliśmy po 13-stej. Spokojnie zatrzymaliśmy się przed sklepem spożywczym na drobne zakupy i ustalenie drogi do Muzeum W. Warneńczyka (główna ulica wjazdowa jest nazwana jego imieniem). Samo Muzeum Króla Władysława Warneńczyka jest bardzo interesujące. Znajduje się tutaj grobowiec naszego Króla, przed którym zapaliliśmy symboliczną świeczkę. Później jeszcze tylko trochę pokluczyliśmy, przejechaliśmy przez most nad Zalewem Warneńskim i dotarliśmy na camping w Galata, położony przy samej plaży. Nie obyło się więc bez kąpieli w ciepłym Morzu Czarnym.

dystans dnia – 158,92 km
czas jazdy – 7:55:54 h
średnia prędkość – 20,03 km/h
max prędkość – 64,05 km/h
dystans całkowity – 2015 km
całkowity czas jazdy – 106:36 h

30 maja

17 dzień pielgrzymki

Pobudka tradycyjnie o 3.30, godzinę później wyjazd, a po 2 km pierwszy 5 km podjazd. I tak do 85 km drogi – długie podjazdy dające w kość i szybkie zjazdy. Jednak najgorzej buło po 60 km drogi, kiedy to na 25 km ponad 20 to podjazdy. Najgorszy był interwał 7 km podjazd, 1 km delikatnie w dół i kolejne 7 km stromego podjazdu. A ostatnie kilometry to właściwie płaski dojazd do Burgas, oczywiście w upale.

Na miejscu poszliśmy na 18.00 do Kościoła Matki Bożej Rodzicielki przynależnym do Braci Młodszych Kapucynów. Wieczorem także przeszła nad miastem potężna ulewa i trochę ochłodziło się. Ale w pokoju przy otwartym oknie mam na termometrze 28 st. ciepła!

dystans dnia – 132,31 km
czas jazdy – 6:52:10 h
średnia prędkość – 19,26 km/h
dystans całkowity – 2147 km
całkowity czas jazdy – 113:28 h

 

 31 maja

18 dzien pielgrzymki

Jeszcze przed switem ruszylismy w droge. pierwsze 74 km do miasteczka Malko Tarnowo jechalo sie nam bardzo dobrze. Natomiast za nim bylo 9 km do granicy morderczej wspinaczki, ktora dala nam ostro w kosc. Na przejsciu Bulgarzy zerkneli w nasze paszporty z nudow, a Turcy poprosili o oplate wizowa 15 Euro i zyczyli udanego pobytu w ich kraju. Nastepnie przez kolejnych 40 km mielismy strome podjazdy i zjazdy – kazdy po 2-3km i nie wiele plaskiego. W miasteczku Kirklareli wymienilismy walute, a ja kupilem karte SIM do czego niezbedne bylo ksero mojego paszportu – strona ze zdjeciem i wszystkie wizy! Poniewaz zblizal sie wieczor, a w miescie nie bylo taniego noclegu, wyjechalismy kilkanascie km za miasto i rozbilismy sie na dziko w lesie.

dystans dnia = 143,69 km – 84 km do granicy
czas jazdy – 9-30-44 h
srednia predkosc = 16,84 km/h

1 czerwca


19 dzien pielgrzymki

Wstalismy po 3, aby uniknac slonca. Niestety po 20 km Kazik zalapal gume I troche czasu stracilismy na naprawe. Bylo to w miasteczku, w ktorym termometr o 5.30 pokazywal 23 st. ciepla.

Jednak z tego dnia nie wiele pamietam. Celem byl Istambul, a droga to byl jeden wielki interwal – tylko zjazdy i podjazdy, a plaskie odcinki zdarzaly sie sporadycznie nawet w samym Stambule. Do tego masakryczny upal I droga sredniej jakosci i przez wiekszosc trasy z asfaltu wystawaly drobne kamyki I ostrymi rantami. Opony dostaly porzadny wycisk, no i my przy okazji.

W granice miasta wjechalismy ok. 20. Ale szybko zrozumielismy, ze to bardzo duze miasto i bardzo gorzyste. Przejazd przez nie nawet przy pomocy GPS i przygodnie spotkanego rowerzysty byl niesamowicie trudny wobec rozpychajacych sie samochodow. Ulica, przy ktorej mielismy nocleg miala ponad 10 km dlugosci. GPS doprowadzil na jej poczatek I powiedzial, ze jestesmy na miejscu. A tak naprawde mielismy jeszcze 10 km I musielismy ominac demonstracje pod konsulatem izraelskim zwiazana z zabiciem przez armie izraelska kilku turkow na Morzu Srodziemnym.

dystans dnia – 221,26 – zyciowka
czas jazdy – 13:13 h
srednia predkosc - 16,73 km/h
dystans calkowity – 2512 km
calkowity czas jazdy – 136:12

2 czerwca

20 dzien pielgrzymki

Po ciezkim dniu wczorajszym, poranek byl dla wszystkich bardzo trudny. Nasze organizmy odczuwaly trudy dnia poprzedniego. Ale w poludnie wybralismy sie komunikacja miejska do Centrum – bardzo zagmatwana, brak jednolitego biletu na przejazd. W ramach spaceru po Strarym Miescie zobaczylismy stray bazaar, Blekitny Meczet, Haga Sophie, Topkapi i wiele innych interesujacych miejsc. Przerazaja nas ceny biletow – do tych najbardziej znanych wstep kosztuje 20 lirow, czyli ok. 40 zl. Zreszta jak na razie Turcja przeraza nas kosztami zycia.

3 czerwca

21 dzien pielgrzymki

O 10.30 przeprawilismy sie promem przez Bosfor w jego polnocnej czesci – widac bylo juz Morze Srodziemne! A po wyjsciu na lad czekala na nas stroma gorka, czesciowo po rozwalajacym sie bruku. Pozniej byl zjazd i kolejny podjazd – tak juz bylo do konca dnia.

Po 28 km dotarlismy do Adampola {Polonezkoy} – polskiej wioski w Turcji. Tam zapalilismy znicz pod wspolna mogila tych, co zyli kiedys w Adampolu a nie bylo dane im zostac tutaj pochowanym, np. zgineli gdzies na wojnie. Po krotkim odpoczynku przy tureckiej herbatce ruszylismy w dalsza droge, ktora akurat miala bardzo duzo skrzyzowan, zakretow, no i gorek.

Ostatnie 30 km przypadlo nam jechac droga ekspresowa, wiec bylo i lagodniej i bezpieczniej – szeroki pas pobocza. Za miasteczkiem Gebze skrecilismy w kierunku Morza Marmara i po 3 km znalezlismy laczke, na ktorej tradycyjnie, na dziko rozbilismy sie.

dystans dnia – 103,90 km
czas jazdy – 6:47:35 h
srednia predkosc - 15,29 km/h

4 czerwca

22 dzien pielgrzymki

O 4.45 ruszamy w droge, aby uniknac troche upalow I w poludnie zrobic sobie dluga przerwe na drzemke. Przez pierwsze 25 km byly gorki, a pozniej zrobilo sie plasko. Jechalismy rownym tempem robiac sobie przerwy w przydroznych barach lub stacjach benzynowych. Teoretycznie za herbate chca 1 lira, ale jak sie ktos potarguje, to dostanie ja za 0,50 lira. Ale wrzatek daja za darmo I mozna samemu sobie zrobic kawe, czy herbate.

Ok.90 km drogi pojawil sie reporter 54 kanalu telewizji tureckiej – najpierw nagrywal jak jedziemy, a pozniej zatrzymal na krotka rozmowe i herbatke. Na 110 km zrobilismy sobie w cieniu prawie 3 godz. postoj w cieniu, a po nim droga ponownie sie pofalowala. Nocleg zoorganizowalismy sobie za fabryka produkujaca patyczki do lodow, za zgoda jej stroza. Czesc rozstawila namioty. Ja natomiast naleze do tych co tylko nadmuchuja mate izolacyjna i klada sie spac pod gwiazdami w cieplym spiworze – nie chce mi sie rozstawiac namiotu.

dystans dnia – 170,97 km
czas jazdy – 8:36:47 h
srednia predkosc – 19,85 km/h
 

5 czerwca

23 dzien pielgrzymki

Zaspalismy – zbudzilem sie dopiero o 4.20. a na dodatek dzien rozpoczal sie o 16 km podjazdu, z czego ostatnie 6 to typowa sciana placzu. Pozniej jeszcze bylo kilka podjazdow powyzej 10 km dlugosci – nie robia juz na nas wrazenia, jedziemy je bez emocji – trzeba je pokonac i tyle. Czasami ktos zejdzie z roweru i troche go pcha, ale lzej jest jednak jechac. Dokucza mi poranne wstawanie - nie sypaim podczas popoludniowej przerwy i czasami przysypiam podczas jazdy. Nawet na zjazdach nie jest najlepiej z moja koncentracja – najednym z nich zaliczylem nawet drobna wywrotke. Jedynie podjazdy mnie pobudzaja i tam sie najlepiej czuje.
Na nocleg wyralismy tym razem “pulke” czyli polane po 1 km z 3 km podjazdu o nachyleniu 7%. Poranek wiec bedzie bardzo pobudzajacy.

dystans dnia – 154,50 km
czas jazdy – 8:46:36 h
srednia predkosc – 17,60 km/h

6 czerwca

24 dzien pielgrzymki

Juz o 5.15 mielismy dokonczone 3 km podjazdu z dnia wczorajszego i zwawo ruszylismy w droge, ktora po 28 km gorek zrobila sie plaska lub delikatnie opadala. Spieszylismy sie do Kosciola na Msze, ktora przy okazji zastepowala czwartkowe Boze Cialo. Do Kosciola w Ambasadzie Francji dotarlismy punktualnie, wiec ksiadz opoznil o kilka minut Msze, abysmy zdazyli zalozyc czyste koszulki i spodnie, a na koniec podszedl do mnie i powiedzial cos w rodzaju, ze milo mu bylo widziec ludzi z Polski na Mszy. Jednak same nabozenstwo okazalo sie byc zwykla niedzielna Msza odprawiona w jezyku tureckim z elementami jezyka francuskiego.

Wczesne popoludnie uplynely nam w Ankarze troche na zwiedzaniu miasta oraz na poszukiwaniu internetu. Niestety okazalo sie w kilku kafejkach, ze maja jezyk angielski w wersji irlandziej i brakuje niektorych znakow na klawiaturze! Kilka osob probowlo cos zaradzic, ale bez efektu.

Sam wyjazd z miasta to kilka stromych podjazdow, kilkakrotnie przerywany opadami deszczu. Wyjechalismy kilkadziesiat km za Ankare i Kazik, ktory nauczyl sie kilkadziesiat zwrotow po turecku, zalatwil nocleg w jednym z garazow duzej hali. A obok jeszcze mielismy sklep spozywczy. Pelen wypas!

dystans dnia – 125,94 km
czas jazdy – 6:48:49 h
srednia predkosc – 18,48 km/h
dystans calkowity – 3068 km
calkowity czas jazdy – 167:12 h

7 czerwca

25 dzien pielgrzymki

Poniewaz rowery byly zamkniete za sciana, a wlasciciel zapowiedzal, ze udostepni je nam dopiero po 7.30, moglismy sie wyspac. A droga byla zdecydowanie najbardziej plaska ze wszystkich dni, ktore jechalismy w Turcji - bylo tylko kika malych podjazdow. Dodatkowo mozna powiedziec, ze byl to dzien Andrzeja Podolskiego - jak nikt wychodzil na prowadzenie, ciagnal grupe i nakrecal tempo - czasami ledwo udawalo mi sie utrzymac na jego kole.

Po ok. 76 km dotarlismy nad brzeg Jeziora Tuz – najwiekszego slonego jeziora w Turcji. Jego widok towarzyszyl nam z przerwami do konca dnia. A poniewaz byl na co popatrzec, wszystkim to odpowiedalo, mimo wiejacego od niego nizbyt przychylnego wiatru. Dopiero pod sam konec dnia zlapalismy troche wiatru w plecy.

Nocleg probowalismy zalatwic w opuszczonej restauracji przy stacji benzynowej, ale nas nie wpuszczono. Kawalek dalej byla opuszczona hala o pow. 30 tys. m. W zupelnosci nam wystarczyla :)

dystans dnia – 158,79 km
czas jazdy – 7:25:41 h
srednia predkosc – 21,37 km/h

8 czerwca


26 dzien pielgrzymki

O 6.00 ruszylismy do miasta Aksaray, do ktorego Centrum mielismy ok. 30 km. Tam widzielismy Ulu Cami, czyli Wielki Meczet wybudowany za rzadow Karamanidow w 1435 roku. Zaczepil nas tam starszy pan, ktor znal niezle niemiecki, poniewaz tam pracowal 10 lat. Kazal nam usiac, a on z pobliskiej restauracji przyslal kelnera z herbata dla nas. Po milej rozmowie ruszylismy pod Egri Minare. Poniewaz zostal wybudowany w 1221 roku z czerwonych cegial, zwany jest takze Czerwonym Minaretem. Ciekawostka jego jest pochylenie minaretu o 27 stopni.

Niestety czas nas nagli, wiec na wiecej zwiedzania nie moglismy sobie pozwolic. Do ok. 110 km wiatr nam troche sprzyjal, wiec jechalo sie dobrze. Pozniej zmienil sie na boczny i zwiekszyl swoja sile. Momentami nie szlo jechac. Tempo spadlo nawet do 12 km/h. meczylismy sie do ok. 145 km, kiedy to zakonczyl sie takze dlugi podjazd ze stroma 3 km koncowka. Naszym oczom ukazaly sie skaliste gory, ktore miejscami pokrywal snieg. Zrobilo sie zimno, trzeba bylo sie ubrac. Zjechalismy troche do miasteczka Uluksia, gdzie zrobilismy zakupy. Zblizal sie wieczor, wiec zaczelismy szukac noclegu. W hotelu chcieli ok. 30 lirow za osobe. Mu jednak wolelismy darmowy. Kilka km za miasteczkiem znalezlismy opuszczony dom bez okien niedaleko drogi - w sam raz dla nas.

dystans dnia – 153,55 km
czas jazdy – 8:16:18 h
srednia predkosc – 18,56 km/h

9 czerwca

27 dzien pielgrzymki

Wstalem o 4.15 i po 25 min pakowania rusyzlem w droge. Na poczatek mialem 39 km zjazdu lub po plaskim w otoczeniu skalistych gor, czesciowo osniezonych. Kolejne 40 km to byla droga przez gory, szczegolnie pierwsze 15 km to byl stosunkowo stormy podjazd. Kolejne km to krotkie podjazdy i zjazdy, ale droga generalnie opadala prawie az do miasta Tars. Pozniej mialem jeszcze 50 km plaskiego do Adany, gdzie przy pomocy miejscowego na skuterze bez problemu trafiam do kafejki. Komputer mial irlandzka wersje angielskiego, ale po chwili jakos ja rozgryzlem i po 2,5h udalo mi sie pryeslac zalegle relacje do kraju. Nastepnie przenioslem sie na stacje benzynowa, gdzie po 2,5h oczekiwania dotarla reszta grupy. Tylko Ali gdzies zostal. Chwile czekalismy na niego (wiedzial, gdzie sie spotykamy), a nastepnie ruszylismy na zakupy i zwiedzanie miasta przy pomocy miejscowego rowerzysty. Zobaczylismy m.in. pochodzacy ze 154 roku najstarszy na swiecie czynny kamienny most. Na koniec wyjechalismy za miasto, aby skorzystac z toalet jednej ze stacji benzynowych. Kiedy juz ja opuszczalismy, dolaczyl do nas Ali. Zrobilo sie ciemno, a miejsca na nocleg brak – bez konca ciagnely sie zaklady, domy, itd. Przed 22 zdecydowalem, ze zjezdzamy na stacje benzynowa. Tam zjedlismy i nawiazalismy kontakt z obsluga. Pozwolili sie nam polozyc na zadaszonym podwyzszeniu z desek i jeszcze herbata poczestowali.

dystans dnia – 176,55 km
czas jazdy – 7:54:44 h

10 czerwca

28 dzien pielgrzymki

Wstalismy po 3 – halas na stacji (wsyzscz myja samochody) byl nie do wytrzymania i przed 4 ruszylismy w droge. Pierwsze 100 km bylo plaskie i wlasciwie przejechalibysmy je szybko, gdyby miedzy 70 a 80 km nie zaczal nas meczyc deszcz – co chwile przechodzili krotkie ulewy a my jechalismy pomiedzy nimi, chowiac sie przed deszczem na stacjach benzynowych, gdzie od razu czestowano nas herbata. Jednak na 118 km zaczal sie 17 km stromy podjazd na przelecz. Pierwsze 7 km mialo jeszcze momentami drobne wyplaszczenia, wiec bylo gdzie zlapac oddech, ale pozniej bylo 10 km na "scianie placzu". Pozniej bylo 17 km zjazdu a nastepnie plasko przy silnym wietrze. Wial z boku, ale i tak nas skutecznie wymeczyl. Do Antakyi ledwo dojechalismy. Mielismy tutaj umowiony nocleg, ale GPS sobie y tzm nie poradzil – mapy w Turcji sa kiepsko wprowadzone, miejscowi tez maja z tym problem. Pytajac sie ludzi i bladzac jakos docieramy na miejsce. Nie bylo siostry Barbary, ale zajela sie nami Songul i Joseph, ktory pochodzi z Salwadoru. A nasz nocleg okazal sie miejscem w najstarszej czesci Antakyi.

dystans dnia – 185,38 km
czas jazdy – 10:40 h

11 czerwca

29 dzień pielgrzymki

Wstalismy ok. 7, a wzjechalismy o 9 pokropieni woda przez siostre Barbare na droge, abysmy tu jeszcze wrocili. Po kilku metrach zatrzymalismy sie obok kosciola krzyzowcow, ktory turcy seldzuccy przerobili na meczet. Nastepnie pojechalismy do groty, w ktorej nauczal Sw. Piotr Apostol.

Po zwiedzaniu mielismy 49 km do granicy. Turcy przybili leniwie pieczatki i moglismy jechac 5 km na strone syryjska. Tam trzeba bylo wypelnic druczek aby uzyskac pieczatke wjazdowa. Bylo niesamowicie goraco, robilismy dlugie przerwy w cieniu. 35 km przed Aleppo droga zrobila sie pagorkowata. Do Centrum dotarlismy o 19. Widzielismy Cytadele, Meczet Abrahama, Wielki Meczet Cytadeli i Palac Wladcow Aleppo.

Pozniej zrobilismy zakupy w jednej z uliczek handlowych i po ciemku ruszylismy za miasto w poszukiwaniu noclegu. Koncepcji bylo kilka, ale ostatecznie rozbilismy sie za murem, ok. 100 m od autostrady Aleppo – Damaszek.

Podczas pobytu w Aleppo towarzyszyl nam okrzyk dzieciaków "Fuck you" oraz widzielismy chłopaka – szalenca, ktory na stromym zjeździe pomiędzy samochodami jechał stojąc jedną nogą na kierownicy a drugą na siodełku!

 dystans dnia – 125,54 km
czas jazdy – 7:40:49 h


12 czerwca

30 dzień pielgrzymki

W nocy nie mogłem spac – spałem tylko na materacu i dokuczały mi gryzące muszki. Wstajemy o 4, a ja jestem bardzo nie wyspany, a dodatkowo zrobiła mi się dziurka w materacu – zapewne od kolców chwastów w których spaliśmy lub kamieni. Kolce te byly najprawdopodobniej powodem gumy Kazika po 2 km!

Po 37 km drogi odbijamy z autostrady i kierujemy sie w kierynku umarlych miast, ktorych w tym rejonie jest duzo. Sporo z nich jest zaniedbanych i powszechnie dostepnych. My jednak chcemy dotrzeć do Al Bara i Sergilla. Pomiedzy nimi robimy sobie 3 godz. sjestę. Sergilla faktycznie warta jest zobaczenia – pobudza wyobraźnię. Następnie skręcamy w niewlaściwą drogę i docieramy ponownie do autostrady.

Ale nie ma tego zlego co by na dobre nie wyszło. Po 20 km jazdy nią zatrzymalismy sie na poboczu obok salonu samochodowego. Kazik zagadnal pracownika (o imeniu Ali), ktory wyszedl zainteresowany podróżnikami i po chwili okazało się, że możemy nocować przed salonem. Szef nawet sie pojawił z kolegami – w Syrii stanowimy atrakcję i jak tylko się zatrzymujemy to pojawia się grupa ludzi, szczególnie dzieci. Przed salonem rozłożyli duży i gruby dywan, a na nim materace i poduszki. Siedzieliśmy z nimi do pierwszej w nocy próbując rozmawiać na migi. W nocy Ali ze stróżem pilonowali nas i rowerów, aby nikt przez płot nie wdarł się i nam nie zakłócił spokoju.

dystans dnia – 117,59 km
czas jazdy – 6:16:42 h

13 czerwca

31 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy o 4, ale po wieczornym siedzeniu, jechało się nam bardzo ciężko i ospale. Po 37 km dojechaliśmy do miasta Hama, gdzie zrobiliśmy zakupy i zjedliśmy śniadanie. Tam też opuszcamy autostradę i jedziemy na skróty do zamku krzyżowców Krak Des Chawarles. Mieliśmy do pokonania ok. 80 km. Pierwsze 40 km było po płaskim i przez pustkowia. Po ich przejechaniu w miasteczku odpoczywamy i pomagamy Marcinowi wymienić kolejne szprychy – ma chłopak pecha.

Następnie mieliśmy 20 km na przełęcz, więc większośś to była strome podjazdy. W trakcie jednego z nich zostałem poczęstowany kawą i ciastkiem przez jedną z rodzin katolickich, których w tym rejonie jest dość dużo (mają krzyże na domach, a najczęściej figurki Matki Boskiej ustawione w widocznym miejscu). Po przełęczy trochę zjeżdzaliśmy, ale na koniec czekało nas 7 km wspinaczki do zamku Krak Des Chawarles.

Tam czekała na nas Magda z Łęgowa – podróżniczka, która sama przyleciała z rowerem do Bejrutu, a następnie podróżując nim zwiedziła Liban i Jordanię, a teraz dotarła do Syrii, a następnie kieruje się do Turcji. Niestety dotarliśmy po 16, a na zamek wpuszczaja do 16. nie chcieli słuchać, że o 9 rano wejście to dla nas za późno. Ale za to noclegna campingu był obok zamku, wiec siedząc przy herbatce mogliśmy go podziwiać. A przy okazji uzyskaliśmy od Magdy wiele cennych informacji na kolejne dni naszej podróży.

dystans dnia – 121,52 km
czas jazdy – 7:35:24 h

14 czerwca

32 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy o 5 rano, aby zjazd spod zamku był o pełnej widoczności (wiodno zwykle robi się ok. 4.30). Umówiliśmy się z Magdą na spotkanie w kraju po powrocie i ruszyliśmy w drogę. Do granicy mieliśmy tylko 40 km. Po drodze zrobiliśmy sobie zakupy (Syria jest podobno najtańszym państwem arabskim na naszej drodze) i zjedliśmy śniadanie. Na granicy tradycyjnie druczek do wypełnienia, ale i opłata wyjazdowa do zapłacenia w wysokości 550 SYP (12 USD). Po stronie Libańskiej natomiast był kompletny balagan. Najpierw przejechaliśmy ok. km przez miasto za nim dotarliśmy od budynku pograniczników. Był znowu druczek do wypelnienia, ale za większość z nas sami wypełnili je spisując dane z paszportów i dopytując się o brakujące. Zaś budynek kontroli celnej był za miastem i tam niewiedzieć czemu skserowali nasze paszporty.

Do najbliższego miasta było 20 km. Po drodze chcieliśmy się gdzieś zatrzymać, ale były tylko ogrodzone plantacje lub obozy namiotowe (chyba slamsy). Jeszcze przed miastem docieramy nad Morze Śródziemne, gdzie chwilę odpoczywamy. Natomiast dłuższą przerwę robimy sobie w Trypolis nad brzegiem Morza. Następnie autostradą kierujemy się dalej na Południe. Po 40 km zatrzymujemy się na campingu przy Morzu Śródziemnym w miejscowości Amschit. Tam po raz pierwszy spisano dane z naszych paszportów i trzeba było wypełnić druki meldunkowe. Przy okazji od recepcjonisty wiemy, że w 4 mln Libanie o władze walczy ponad 100 partii i 18 związków religijnych. Wg niego jeden Libańczym może zrobić wszystko i zbudować wiele, natomiast razem potrafią tylko niszczyć.

Przez cały dzień mijaliśmy co kilka km posterunki wojskowe, ale nasze paszporty oglądano tylko raz i to z ciekawości!

dystans dnia – 129,67 km
czas jazdy – 7:58:00 h

15 czerwca

 

 

33 dzień pielgrzymki

Z campingu wyjechaliśmy o 7 rano leniwie kierując się w kierunku Bejrutu. Jesteśmy już zmęczeni i jedzie się czasami bardzo ciężko. Do granic miasta jedziemy autostradą, a gdy zaczeły się korki przenosimy się na drogę prowadzącą wzdłuż plaży. W Centrum Bejrutu w południe spotykamy się z Panią Marzeną Schemaly, Prezes Polonii w Libanie.To spotkanie wiele nam dało. Okazało się, że Pani Prezes jest świetną przewodniczką – stosunkowo szybko zobaczyliśmy interesujące nas miejsca ale i te, o których przewodnik nawet nie wspomina, jak np. żydowska synagoga zburzona w wywniku ostrzału izraelskiego na Bejrut. Na koniec poszliśmy na jedzonko libańskie do jednej z restauracyjek na Starym Mieście. Pyszności!

Niestety przed 15 musieliśmy się pożegnać. Czekała nas trudna przeprawa przez libańskie góry. Podjazd zaczął się na 1 km autostrady, a przełecz była na 31 km. Te 31 km dało nam mocno w kość i jechaliśmy je kilka godzin. Najgorsze było pierwsze 17 km, gdzie ani na moment nie zrobiło się płasko – typowa "ściana płaczu". Na szyczie (1640 m.n.p.m.) dopadła nas noc (20.20) i 9 km zjazdu mieliśmy już o latarkach. Na koniec było 3 km po płaskim. Zrobiliśmy sobie drobne zakupy i pytając się o Kościół Katolicki docieramy na miejsce ok. 21.30. Przyjmuje nas libański ksiądz, który słyszał o nas, ale nie raczej nie wierzył, że zboczymy z głównej drogi, aby dotrzeć do Libanu i Taanayel.

dystans dnia – 99,00 km
czas jazdy – 7:88:05 h

16 czerwca

34 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy o 6 rano. Kilka minut później melduję się w gabinecie Ks. Marka Cieślik, który od Pani Marzeny wiedział już o nas. O 7 rano uczestniczymy we Mszy Św. odprawianej po francusku (z elelementami arabskiego i polskiego – m.in. A. Podolski czytał Pierwsze Czytanie). Po Mszy idziemy na wspólne śniadanie, które toczy się w ożywionej rozmowie dotyczącej naszej podróży, ale i farmy, na której znajduje się Kościół. Ziemia jest własnością Francji i przekazana Towarzystwu Jezuitów na czas ich obecności w Libanie. Przed wyjazdem jeszcze ks. Marek nas po niej oprowadza, która specjalizuje się w hodowli 100 krów i uprawie winorośli.

Żal nam było się rozstać, ale droga przed nami choć krótka, to ciężka. Po 7 km płaskich mieliśmy kolejne 21 podjazdu. Akurat w najbardziej stromym miejscu, na 12 km, była odprawa graniczna libańska. Wypełniliśmy druczek, otrzymaliśmy pieczątkę wyjazdową i mogliśmy wspinać się dalej. Za przełęczą było przejście syryjskie. Kolejny druczek i ponowne przepychanie się z arabami w kolejce po pieczątkę wjazdową do paszportu. Następnie było 50 km pofałdowanej drogi do Damszku. Większości jednak było z górki. Po drodze gdzieś został Kazik (zwykle robi sobie zdjęcia lub próbuje rozmawiać z miejscowymi), a na wjeździe do miasta Ali znowu złapał gumę. W czwórkę dotarliśmy na Stare Miasto w okolice Cytadeli i gigantycznego bazaru. Trochę zwiedzamy i szukamy dętki dla Alego. Udaje się nam namierzyć adres sklepu i Ali chce tam podjechać stopem. My po 17 wyjeżdzamy z miasta w kierunku Jordanii. Po drodze robimy zakupy w jedynym spotkanym w Syrii supermarkecie.

Z Alim spotykamy się na stacji benzynowej za miastem. Dętki nie dostał, ale miejscowi z dwóch starych zrobili mu jedną. Wówczas dostaejmy od Kazika SMSa, że jest przed Ambasadą RP w Damaszku i rusza jutro za nami. Zrobiło się ciemno, a my bez noclegu. Jechaliśmy prawie do 22 aż dotarliśmy do stacji benzynowej. Tam swoje zjedliśmy kanapki, po czym zostaliśmy przez młodych chłopaków z obsługi, Hosima i Ahmeda zaproszeni do jedzenia kolacji z nimi ze wspólnych misek. Poźniej pojawiła się herbata i przy rozmowie na migi ustaliliśmy, że możemy zanocować w opuszczonym budynku w tyle. Nam pasował – było w miarę czysto i cicho.

W Syrii i Libanie panije niesamowity bałagan – kosze na śmieci są praktycznie nie spotykane. Przy drogach leżą wielkie chałdy śmieci wyrzucanych z samochodów.

dystans dnia – 117,82 km
czas jazdy – 6:39:36 h
średnia predkość – 17,69 km/h

17 czerwca

35 dzień pielgrzymki

Wstaliśmy o 5 z wielkim trudem – przemęczenie organizmu daje o sobie znać (w nocy śpimy krótko, a w ciągu dnia rzadko). O 5.50 pożegnaliśmy się z obsługą i ruszyliśmy w drogę. Do granicy było ok. 70-75 km – znaki podawały sprzeczne informacje. Spokojnym tempem docieramy na przejście ok. 10.20. Tam płacimy ponownie opłatę wyjazdową, ale tym razem 500 SYP (11 USD) i po wypełnieniu kolejnego druczka otrzymujemy syryjską pieczątkę wyjazdową. Żegnał nas napis "Good by"!

Po stronie jordańskiej było trochę zamieszania, ponieważ pogranicznik sprawdził nam paszporty, ale nie wstawił pieczątek. Dopiero po chwili okazało się, że musimu mieć wize. Początkowo podawali stawkę za wszystkich jako od każdego z nas. Przeraziła nas opłata prawie 100 USD, ale w kantorze nam powiedzieli co i jak. Za wizę ostatecznie zapłaciliśmy po 10 jordańskich dinarów (ok. 12 Euro, 15 USD). Wówczas otrzymaliśmy pieczątki wjazdowe i mogliśmy jechać. Ale była 13.00, potwornie gorąco i nie było Kazika. Postanowiliśmy posiedzieć w cieniu do 15.00. To było dobre rozwiązanie – dojechał Kazik a i upał jakby zelżał.

Po wyjechaniu z przejścia granicznego jedziemy autostrado przez pustynię. Boczny wiatr niesie sporo pyłu. 19 km docieramy do pierwszego miasteczka w Jordanii. Tam robimy dłuższy postój na posiłek i uzupełnienie zapasów żywnościowych. Za miastem pojawiają się podjazdy – droga momentami staje się bardzo trudna do jazdy. Nie mając zapewnionego noclegu postanawiamy nocować przed Ammanem. Ale i z tym jest problem, ponieważ jest pustynia i wieje silny wiatr. Na niespełna 30 km przed centrum Ammanu trafiamy na stację benzynową. Tym razem obsługa jest wiekowa, ale my idziemy wg standardu – jemy i próbujemy nawiązać kontakt. Udaje się – możemy rozbić namioty a w budynku są sanitariaty.

dystans dnia – 132,93 km
czas jazdy – 7:15:48 h
średnia predkość – 18,29 km/h
dystans całkowity – 4586 km
całkowity czas jazdy – 252:29 h

18 czerwca


36 dzień pielgrzymki

Wyruszamy w drogę o 6 rano i po 1,5h drogi docieramy do ruin Teatru Rzymskiego, bodajże największej atrakcji stolicy Jordanii. Jadąc przez miasto widzimy, że większość sklepów jest zamknięta – jest piątek a to w świecie arabskim dzień wolny od pracy. Zatrzymujemy się w najstarszym Kościele Katolickim w Ammanie. Mamy cały dzień. Większość postanawia podczas upału odrobić zaległości w śnie, a ja wyruszam w poszukiwaniu kafejki internetowej. Znajduję ją po 20 min. (4h – 2,5 Dinara = 3 Euro).

Dopiero po 16 wyruszamy na zwiedzenie Cytadeli. Jest to o tyle trudne, że Amman jest położony na stromych zboczach gór i musieliśmy pokonać ponad 2 km podjazdu. Po drodze rozpytujemy się także o możliwość dotarcia do Petry. W informacji turystycznej dano nam nawet mapę Ammanu i zaznaczono, gdzie jest dworzec autobusowy, ale nikt nie potrafi nam wskazać drogi pokazanej na mapie. Dopiero po powrocie proboszcz napisał nam na kartce nazwę i adres dworca autobusowego i zasugerował, abyśmy pojechali tam taksówką.

dystans dnia – 45,18 km
czas jazdy – 3:15:16 h
średnia prędkość – 13,88 km/h
dystans całkowity – 4632 km
całkowity czas jazdy – 255:44 h

19 czerwca

37 dzień pielgrzymki

Dzisiaj odpoczywamy od roweru. Jadę z Andrzejami i Kazikiem do Petry. Taksówką docieramy na dworzec autobusowy, a stamtąd po godz. czekania mamy autobus do Petry i z powrotem (16 Dinarów). Przejazd autobusem to ponad 3 godz. drogi przez pustynie, która pod koniec robi się górzysta. Na miejscu kupujemy bilety po 33 Dinary (nie honorują zniżek) i możemy wchodzić. Przejście całej doliny do końca i z powrotem zajmuje nam ok. 4 godz., ale warto (jest uznawane za ósmy cud świata). Chodzimy po skalnym mieście założonym w VI w. p.n.e. przez plemię Nabetajczyków. Jest naprawdę interesujące, ale temperatura jest tak wysoka, że momentami nie ma czym oddychać.

Czekając na autobus powrotny zauważyliśmy polską rodzinę, oni zresztą nas też (mieliśmy biało-czerwone koszulki z orzełkiem i z napisem „Poland”). Kiedy nas mijali zagadnąłem ich skąd są – „z Polski”, a dokładniej „z Warszawy” i poszli nie zatrzymując się ani na chwilę. Czuliśmy się tak, jakby oni nas potraktowali za włóczęgów, którzy dotarli do Petry a teraz szukają kasy na powrót. Usłyszał to jednak jordański przewodnik, który powiedział, że „Polaków jest tu jak psów”. I tak nawiązała się miła rozmowa z Panem Sameer Ghamem, który ma żonę z Gdańska i obecnie mieszkają w Jordanii. W rozmowie przyznał, że w Jordanii są już mapy drogowe, ale nikt nie nauczył się z nich skorzystać!

20 czerwca

38 dzień pielgrzymki

O 6.20 wyszedłem na ulicę łapać taksówkę, aby pojechać do Ambasady RP i oddać swój głos w wyborach prezydenckich. Pierwszych dwóch taksówkarzy nie znało angielskiego i nie wiedziało, o co mi chodzi, natomiast trzeci chciał 10 Dinarów (wczoraj mi taksówkarz mówił, że może nas zawieźć za 5). Dopiero czwarty zgodził się mnie zawieść za 5 Dinarów, ale po chwili okazało się, że on nie wie, gdzie ona jest. Dzwonił kilka razy do kolegów i pytał się przechodniów nim dotarł na miejsce. Wypełniłem swój obywatelski obowiązek oddając jako jeden z pierwszych głos, a przy okazji zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie z Panem Konsulem Marcinem Masiulanis i członkami Komisji Wyborczej.

Po powrocie poszliśmy na Mszę w j. arabskim (nie wiele z niej zrozumieliśmy) i pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami. Na dzień dobry mieliśmy 1,5 km stromego podjazdu, ale później już były tylko małe hopki, więc 32 km do Madaby pokonaliśmy bardzo szybko. Tam zobaczyliśmy interesującą starówkę, a przede wszystkim zabytkowe freski w kościele grecko-ortodoksyjnym. Po chwili odpoczynku ruszamy na Górę Nebo, czyli tam gdzie po ujrzeniu Jerozolimy zmarł Mojżesz. Opiekują się nią franciszkanie (jest tam kaplica, a w budowie jest kościół).

Stamtąd ruszyliśmy nad brzeg Morza Martwego. Czekało nas kilkanaście kilometrów stromego zjazdu i jeszcze więcej płaskiego, kiedy szukaliśmy dogodnego miejsca do kąpieli w Morzu i opłukania się w słodkiej wodzie. Wszystko było opustoszałe lub zajęte przez drogie hotele. A za wejście na publiczną plażę chciano od nas 10 dinarów, a za rozbicie namiotu kolejne 5. Ruszyliśmy więc na południe do gorących źródeł. W jednym miejscu mieliśmy kąpiel w Morzu Martwym (naprawdę można leżeć na plecach i czytać gazetę) i kąpiel w gorącej wodzie źródlanej. Tam też pod zamkniętą restauracją zatrzymaliśmy się na nocleg (zresztą wielu miejscowych zrobiło podobnie).

dystans dnia – 107,56 km
czas jazdy – 6:06:41 h
średnia prędkość – 17,60 km/h
 

21 czerwca

39 dzień pielgrzymki

Po kolejnej kąpieli w Morzu Martwym w drogę ruszamy ok. 6.20. Początkowo jedzie się nawet nieźle, ale po 20 km zaczął się delikatny podjazd, na którym A. Podolski złapał swoją pierwszą gumę. Przejścia granicznego zaznaczonego na mapie nie udało się nam odnaleźć, a miejscowi ludzie pokierowali nas na drugie oddalone o 15 km. Tam Jordańczycy kazali zapakować rowery do autobusu i za opłatą przewozową 4,05 dinara przewieziono nas na stronę izraelską. I tu już nie było tak fajnie. Już przy kontroli bagażu przyczepiono się do Alego i zadawano mu dużo pytać – po co tu jedzie, jak wraca, itd. Później przy odprawie paszportowej mi i Alemu kazali wypełnić dodatkowe druczki i czekać – zajęło to ponad dwie godziny, zanim ktoś do nas podszedł (widzieliśmy jak w tym czasie arabów z takimi karteczkami odprawiano w 15 min.). Było jeszcze kilka dodatkowych pytań i po kilkunastu minutach mogliśmy jechać.

Przekroczenie granicy zajęło nam 5 godz. Jechaliśmy w upale, jakiego do tej pory nie zaznaliśmy – oddychaliśmy powietrzem, które nas od środka parzyło. Po kilku km mijamy biblijne Jerycho, ale zatrzymujemy się w cieniu Monastyru, gdzie miejscowy pop polewa nas lodowatą wodą dla schłodzenia. Po godzinie ruszamy dalej, ale po kilku km znowu musimy się chować w przydrożnym zajeździe. Ceny niczym z kosmosu – litr mleka 4 USD a batonik 2 USD! Dopiero po 18 zaczęło się robić znośnie. Jerozolima wydawała się być na wyciągnięcie ręki, a okazało się, że to 30 km wspinaczki i przewyższenie ponad 1000 metrów. A przy drodze żadnych barów, czy stacji benzynowych. Na umówiony nocleg docieramy przed 23. Padamy ze zmęczenia, ale szczęśliwi – cel został osiągnięty.

dystans dnia – 90,04 km
czas jazdy – 6:14:15 h
średnia prędkość – 14,43 km/h
dystans całkowity – 4829 km
całkowity czas jazdy – 268:05 h
max. prędkość podczas wyprawy – 72,14 km/h

 22 czerwca

40 dzień pielgrzymki

Wstajemy ok. 8, ale zmęczenie daje nam o sobie znać. Nie ma wielkiej radości. Nikt nie ma wątpliwości, że było bardzo ciężko zrealizować najważniejszy cel. Ale przed 10 ruszamy na zwiedzanie. Na początek docieramy do Kościoła Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny, Wieczernika i Grobu Dawida. Ale nigdzie nie jesteśmy zbyt długo, ponieważ spieszy nam się do Bazyliki Grobu Pańskiego. Tam pozostawiamy pamiątkową biało-czerwoną flagę z naszymi podpisami, herb Iławy oraz monety otrzymane w drodze od gościnnego Rumuna. Ok. 45 min. czekamy na wejście do Grobu Pańskiego. Wchodzimy. Dopiero teraz czuję, że dotarłem do celu! Spełniło się kolejne marzenie!

Później dokańczamy zwiedzanie Bazyliki (jest podzielona na kilka części, każdą z nich opiekuje się inny odłam religii katolickiej). Udajemy się pod Ścianę Płaczu. Obok jest czytelnia Świętych Ksiąg. Tam mężczyźni mogą z półki wziąść Pismo i usiąść przy stoliku, aby nad nim medytować (zwykle bujają się na tych krzesłach niczym w transie). Widzieliśmy tam człowieka, który bujając się na krześle studiował jedną z ksiąg i za jedną rękę trzymał 4-5 letniego synka, a przez drugie ramię miał przewieszoną strzelbę!

Jest wczesne popołudnie. Idziemy do poleconego taniego supermarketu. Szok cenowy! Najtańsze mleko ponad 6 zł, popularne u nas batoniki czekoladowe pow. 7 zł, najtańsze płatki kukurydziane za kg 18 zł, kg ryżu ponad 9 zł! Już wiemy, że to jest najdroższy kraj podczas wyprawy. Po obiedzie rozchodzimy się. Ja z częścią ekipy idę na bazar na Starówce „poczuć” klimat miasta i rozejrzeć się za pamiątkami (droga tandeta). O 19 idziemy na Msze Św., a wieczorem siedzieliśmy i wspominaliśmy naszą podróż.

W Izraelu noszenie broni przy sobie jest powszechne i nikt nie zwraca na to uwagi. Jest to broń zarówno krótka, jak i długa. Noszą ją kobiety i mężczyźni już od ok. 18 roku życia.

23 czerwca


41 dzień pielgrzymki

Wstajemy o 7 rano i po szybkim śniadaniu ruszamy na dworzec autobusowy. Jedziemy do Betlejem (bilet 6 szekli). Na miejscu musimy przejść wiele straganów aż wreszcie docieramy do rynku, gdzie jest usytuowana Bazylika Narodzenia Pańskiego. Trochę musimy poczekać, ale w końcu otwierają drzwi i możemy wejść do Groty Narodzenia i pokłonić się w miejscu, w którym stał żłóbek. Później idziemy się jeszcze pomodlić do przylegającego do Bazyliki Kościoła Św. Katarzyny Aleksandryjskiej, będącego pod opieką Zakonu Franciszkanów. Kiedy wychodzimy jest już bardzo gorąco. Postanawiamy usiąść na kawę w jednym z ogródków działających tam kawiarenek, aby móc jeszcze trochę z zewnątrz popatrzeć na Bazylikę i Kościół.

Wracamy oczywiście autobusem, ale ponieważ wyjeżdżamy z terytorium Autonomii Palestyńskiej, przechodzimy normalną kontrolę paszportową. Z tym, że jadący z nami Palestyńczycy wysiadają, a do nas przychodzi pogranicznik mówiący po rosyjsku (pochodzi z Kijowa). Chwilę z nim rozmawiamy i żartujemy, po czym Palestyńczycy wsiadają i ruszamy.
Po południu przygotowujemy się do dalszej drogi w kierunku Egiptu, skąd mamy wracać tanim charterem. Robimy kanapki, sprawdzamy dętki, kupujemy drobne upominki – strasznie drogie! Wieczorem idziemy na Mszę Św., a po niej żegnamy się z naszymi gospodarzami – wyjeżdżamy ok. 3, więc będą zapewne spali.

24 czerwca

42 dzień pielgrzymki

Wstajemy już o 2.30 – to chyba nasza najwcześniejsza pobudka, ale słońce i temperatury tutaj są dużym zagrożeniem dla życia! O 3.05 żegnamy gościnne progi Jezuitów i ruszamy oświetlonymi ulicami Jerozolimy do Beer Szewy. Wyjazd z miasta, chociaż droga nie była zbyt trudna zajął nam ponad godzinę. Później przy naszych światełkach rowerowych musieliśmy jechać kolejną godzinę, aby zrobiło się widno. Ale drogi są w Izraelu dobre i bardzo dobre i podobnie jak w państwach arabskich rowerami można jechać po autostradzie, więc nie było problemu. Kiedy nastał dzień ukazały nam się pola uprawne i od czasu do czasu pojawiały się kibuce (cała wioska razem pracuje na roli, wszystko jest własnością wspólną).
Na plebanię do francuskiego proboszcza docieramy już o 10 rano. Mamy cały dzień wolny. Trochę dyskutujemy nad koncepcją drogi na kolejny dzień (górzysta i krótsza lub w miarę płaska ale 15 km dłuższa). Część robi sobie drzemkę, a ja ok. 14.30 wyruszam w poszukiwaniu Internetu. Dużo się nachodziłem i napytałem ludzi, ale nie znalazłem go w całym mieście. Ale dwie godziny nie poszły na marne – znalazłem rosyjski supermarket! Towar głównie wyprodukowany w Rosji a ceny najniższe w Izraelu! Zrobiłem solidne zakupy i przed 17 wróciłem na plebanię. Ugotowałem sobie makaron na kolejny dzień i przygotowałem kawę i herbatę – mam już dość picia wody, mój żołądek się buntuje. O 19 byliśmy na Mszy Św. odprawianej po hebrajsku! A po niej zostaliśmy zaproszeni na kawałek torta z okazji ukończenia przez miejscowego kleryka czwartego roku Seminarium Duchownego.

dystans dnia – 106,89 km
czas jazdy – 5:45:52 h
średnia prędkość – 18,54 km/h

25 czerwca

43 dzień pielgrzymki

Punktualnie o 4 rano pożegnani przez proboszcza wyruszamy w drogę. Jedzie się nam początkowo dość ciężko. Mi trochę dokucza żołądek, ale Marcinowi nie daje jechać. Po 38 km pagórkowatej drogi do Dimony, musi zrezygnować z dalszej jazdy. Zostaje w mieście i zamierza przesiąść się do autobusu jadącego do granicy. Za Dimoną droga się wypłaszczyła, a po 62 km zaczął nam się 10 km zjazd z widokiem na południowe brzegi Morza Martwego. Tam dopiero robimy sobie przerwę na śniadanie. Dalej trzeba było jechać już w słońcu, a stacje benzynowe (jedyne miejsce, gdzie jest cień, sklepik i toaleta w jednym) pojawiały się co 20-25 km. Obok drugiej były nawet restauracja i MacDonalds. Tam zrobiliśmy sobie popołudniową sjestę na trawniku w cieniu drzewa.
Po 14 ruszyliśmy w dalszą drogę. Upał był straszny, a pierwszy sensowny cień trafił się po ponad 30 km w cieniu przystanku autobusowego. Akurat wówczas też przyjechał autobus, z którego wysiadła młoda dziewczyna. Poszła do samochodu mamy, która po nią wyjechała i po chwili podeszła do nas z pytaniem, czy nie chce ktoś pojechać z nimi nabrać dla nas zimnej wody. Kazik zabrał butelki i po kilkunastu minutach mieliśmy zimną, źródlaną wodę. 7 km dalej był duży, przydrożny zajazd. Tam też odpoczęliśmy. Mieliśmy już przejechane ponad 150 km. Ale postanowiliśmy przejechać jeszcze 20-25 km. Wyszło trochę więcej i punktualnie o 20 docieramy do Kibucu Quetura (Ketura). Tam spotykamy kobietę, którą wypytujemy się o miejsce na rozstawienie namioty. Ta znika skimś się naradzić, a następnie prowadzi do kranu z zimną, pitną wodą oraz na trawnik na obrzeżu, gdzie możemy w spokoju się rozbić. Zapytana o cenę powiedziała, że to bezpłatnie, abyśmy dobrze wspominali Izrael. A że trawka była zielona i gęsta, to tylko Ali zdecydował się na rozbicie namiotu.

dystans dnia – 198,90 km
czas jazdy – 10:06 h
średnia prędkość – 19,67 km/h

26 czerwca


44 dzień pielgrzymki

Noc jednak nie była spokojna – obudziło nas automatyczne podlewanie trawnika, a właściwie woda, która na nas spadła. Przenieśliśmy się do stojącej obok altany i tam już bez przygód spaliśmy. Nie długo, bo już o 4 wyruszamy w dalszą drogę. 60 km do granicy upłynęło spokojnie, a droga była właściwie płaska. Minęliśmy jadących z przeciwka wielu rowerzystów (pojedynczo, po 2-3 osoby lub w małych grupkach).
Granicę (Eljat – Taba) tym razem przekroczyliśmy w godzinę i po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się przy plaży, aby wykąpać się w Morzu Czerwonym. Znalazła się nawet woda z węża do opłukania się – czuło się duże zasolenie. Po odpoczynku ruszamy w drogę. O godz. 11 po przejechaniu 10 km od granicy docieramy do miejsca, gdzie był punkt kontrolny milicji i rozwidlenie dróg. Tutaj żegnamy się z Andrzejem Mrozek i Kazikiem Glinkowskim. Oni już dzisiejszej nocy lecą z lotniska w Tabie (Al Nakab) do Warszawy. Ja z Alim i drugim Andrzejem jedziemy dalej. Droga prowadziła wzdłuż plaży, ale przestała być płaska. Cały czas podjeżdżamy lub zjeżdżamy w niesamowitym upale. Sklepów prawie nie ma. Ok. 16 docieramy do miasteczka Nuweiba i tam robimy sobie godziną przerwę na odpoczynek i zakupy (widzimy m.in. wielbłąda, który sobie urządził samotny spacer pomiędzy jadącymi samochodami).
Za miastem trafiamy na ponad 15 km podjazd. Męczymy się niemiłosiernie, ale wjeżdżamy. Po drodze mija nas jadący stopem Marcin. Na szczycie komunikujemy się SMSowo – jest nie cały km po rozpoczęciu zjazdu. Dojeżdżamy do niego. Jest tam zjazd w dolinę do wody, a przy skrzyżowaniu jest kilka domków pasterskich. W pod zadaszeniem (altaną) zatrzymaliśmy się na noc. Postanawiamy, że kolejnego dnia jadę sam do Monastyru Św. Katarzyny położonego u podnóża Góry Synaj (trzeba nadłożyć ponad 160 km), a pozostali mają jako cel min. dojechać do miasteczka Dahab.

dystans dnia – 150,85 km
czas jazdy – 8:33:45 h
średnia prędkość – 17,61 km/h

 27 czerwca


45 dzień pielgrzymki

O 4.00 ruszam samotnie do Monastyru Św. Katarzyny położonego u podnóża Góry Synaj. Po kilkunastu kilometrach docieram do miejsca, z którego trzeba odbić w kierunku Monastyru. Czekało mnie ponad 80 km drogi w jedną stronę przez praktycznie pustkowia. Droga wznosiła się raczej delikatnie pod górę, a strome podjazdy pojawiały się co jakiś czas i rzadko przekraczały 2 km. A i wiatr raczej sprzyjał początkowo (po 6 praktycznie ucichł). Jechało mi się dobrze pomimo bolącego „siedzenia” (jest tak gorąco, ze chyba trochę sobie odparzyłem), ale z rytmu wybił mnie telefon od A. Mrozek. Okazało się, ze nie wylecieli, ponieważ jakiś pogranicznik powołał się na przepis, że w Egipcie trzeba być min. 3 dni! Nie pomogła nawet interwencja telefoniczna naszego konsula! Właśnie gdzieś ich przewożono, a rezydent Alfa Star (to ich był lot) miał wyłączony telefon!

Dalej jechałem i główkowałem, co dalej zrobić. Jest niedziela, wczesny poranek, w Polsce nic nie załatwię. Udało mi się wysłać (był problem z zasięgiem) SMSa do przedstawicielki Konsorcjum Polskich Biur Podróży, gdzie formalnie zostały zakupione bilety. Dostałem informację, że obowiązek zapewnienia pomocy kolegom spada na rezydencie Alfa Star, panu Ateffie. Ja ok. 11.00, po przejechaniu 98 km docieram w okolice Monastyru Św. Katarzyny. Czeka mnie tylko ostatnia kontrola milicyjna (było kilka). Tam najpierw próbują mnie zniechęcić do dalszej jazdy mówiąc, że dziś jest niedziela i wszystko zamknięte. Kiedy upieram się, to zaczynają padać pytania, czy chcę wejść na Górę Synaj. Zaprzeczam i pokazuję, że w moich rozwalających się butach rowerowych jest to niewykonalne. To znowuż nie mają piszącego długopisu, aby wpisać mnie do księgi wejść. Było ich dwóch, więc z paczki gadżetowej wyciągam dwa długopisy i wręczając mówię, że to prezent. Uśmiech od ucha do ucha i nie ma problemów. Szlaban od razu idzie w górę i życzą mi udanej drogi (w drodze powrotnej machali mi z daleka i szlaban od razu był w górze)! Cieszyli się bardziej niż dzieci, które kilka kilometrów wcześniej dostały ode mnie ołówki!

Od razu jadę za Świątynię i zatrzymuję się przy wejściu na Górę Synaj. Spotykam przewodnika. Pytam się o czas potrzebny na wejście – 2 godz. odpowiada. Doliczam pobyt i zejście i wychodzi mi, że mam za mało czasu! Kiepsko. Mówiłem chłopakom, że dotrę na noc do Dahab (później okazało się, że oni pojechali stopem aż do Sharm el Sheikh, a ja właściwie mogłem wejść i później stopem pokonać ponad 80 km drogi powrotnej). Sam Monastyr był faktycznie zamknięty, ale ogrody i inne pomieszczenia były otwarte. Tam jem suchy prowiant zamiast obiadu i męczę temat moich kolegów. Udaje się dodzwonić do rezydenta, który jest w Sharm el Sheikh i właśnie dowieźli tam autobusem chłopaków. Pierwsze jego pytanie i najważniejsze brzmiało: „Kto Wam te bilety sprzedał?” no i mówi, że jest jeszcze jeden problem oprócz pobytu trzech dni. Podobno w Egipcie jest przepis, że czym przyjechałeś to tym wracaj, a wyjątek stanowią loty rejsowe a nie czarterowe, którymi my mamy wracać. No to jesteśmy ugotowani!

Ale jest niedziela, więc wracam tą samą drogą ponad 80 km. Mimo że jest przede wszystkim z górki, wiejący wiatr skutecznie mnie wyhamował. Po drodze dwóch miejscowych zaprosiło mnie do osady na herbatę. Chcieli mnie nakarmić, ale trochę mi się spieszyło, więc podziękowałem. Po powrocie miałem 40 km zjazdu, gdzie tylko kilka małych góreczek go zakłóciło. W Dahab miałem problem ze znalezieniem sklepu z jakimkolwiek pieczywem (nawet czymś w rodzaju pity). Ale upór wygrał. Znalazłem ostatecznie dobry spożywczak, gdzie na koniec skierowano mnie na plażę „Laguna Bicz”, gdzie można bezpłatnie rozstawiać namioty.

Jechałem na plaże, ale jakoś nie chciało mi się rozbijać samemu gdzieś na obrzeżach miasta. Było to trochę ryzykowne. Po drodze zauważyłem jakąś budowę (zapewne kolejnego kompleksu hotelowego) i tam zapytałem się, czy pod murem mogę rozbić namiot. Po kilku minutach narad mi pozwolono, ale kazali ochronie sprawdzić mój bagaż. Ochroniarze Achmed i Alim szybko jednak odstąpili od tej czynności. Zaprowadzili mnie do budynku, gdzie był prowizoryczny prysznic (przeprałem podstawowy strój), pomogli rozstawić namiot i zaprowadzili na wspólną kolację z robotnikami. Na piaskowej podłodze baraku leżał kawałek brudnego dywanu, na którym była duża miska ryżu, w drugiej był sos z mięsem, papryką i przyprawami, a obok leżały placki (coś podobnego do pity – zastępuje nasz chleb). Pilnowali, abym nie oszczędzał się przy jedzeniu, a na koniec zrobili mi herbatę. Zapraszali mnie jeszcze na oglądanie meczu zaczynającego się o 21.00, ale byłem zbyt wyczerpany fizycznie, aby iść.

dystans dnia – 231,64 km – rekord życiowy!
czas jazdy – 11:05 h
średnia prędkość – 20,88 km/h

28 czerwca

46 dzień pielgrzymki

Nie chce się, ale o 4.00 wstaję i pakuję się. Nie robię tego cicho, ale nie udaje mi się obudzić mojego ochroniarza, który zamiast pilnować bramy spał obok namiotu. Przed 5 ruszam w drogę. Początkowo jadę delikatnie pod górkę i pod wiatr, a po 10 km robię skręt i mam wiatr z boku, ale podjazd jest już jak się patrzy. Pierwsze 20 km jechało mi się fatalnie i dopiero wypite w między czasie wapno mnie ożywiło i 7 km podjazd kończący pierwsze 30 km pokonałem w swoim normalnym rytmie. Później było10 km zjazdu, a następnie prawie płasko aż do samego lotniska w Sharm el Sheikh, gdzie dotarłem ok. 10. Tam zjadłem i uzupełniłem notatki w oczekiwaniu na Andrzeja P., Alego i Marcina. Opowiadam im o naszej sytuacji i o tym co się dzieje z chłopakami. Ruszam z Marcinem na rowerach do centrum Sharm el Sheikh do kafejki internetowej (1h – 4USD). Stamtąd wysyłam maile z prośbą o pomoc do Kancelarii Premiera, Sekretariatu MSZ, do Ambasady w Kairze i do wszystkich, którzy mogą pomóc (podobnie niektórzy robili SMSowo).

Na koniec ustalamy z Marcinem, że nasi dwaj koledzy niedaleko naszej drogi z miasta na lotnisko, więc postanawiamy ich odwiedzić. Do hotelu nie wolno nam było wejść, ale przed hotelem mogliśmy porozmawiać. Sytuacja nasza jest nieciekawa. Problem 3 dni właściwie znika, ale jeżeli będą chcieli egzekwować przepis mówiący, że charterem może wylecieć tylko ten co nim przyleciał, to będzie kiepsko. Z Polski otrzymujemy informacje, że odpowiedzialność za naszą sytuację ponosi sprzedawca biletów i jego należy obciążać kosztami. Rozważamy opcję powrotu od Izraela lub przejazdu do Kairu i stamtąd lot rejsowy. Ale to wszystko kosztuje, a Izrael i niektóre inne kraje „wyczyściły” nasze kieszenie.

Wracamy na lotnisko. W cieniu jest 50 stopni. Jest tak gorąco, ze powietrze parzy płuca od środka. Dzwonię do rezydentki biura San Fun, z którym leci nasza czwórka. Potwierdza przepisy związane z wylotem, ale próbuje uspokoić mówiąc, że to raczej martwe przepisy, a poza tym to każdy w Egipcie interpretuje przepisy jak chce! O 19.30 jadę z Andrzejem P. ponownie odwiedzić naszych dwóch kolegów – ma przyjechać rezydent Teff i powiedzieć co dalej. Przyjeżdża spóźniony pół godziny. Mówi, że załatwił im lot w środę o 7.30 do Gdańska z Sharm, ale muszą za to zapłacić po 100 USD (chyba jakaś łapówka)! Dodatkowo hotel mają opłacony do wtorku do 12.00, a jak chcą zostać na ostatnią dobę to muszą sami zapłacić od osoby po 26 USD.

Przed 22 wracamy z Andrzejem na lotnisko. Jest jakaś nowa zmiana, która nie chce nas wpuścić, a później pozwolić zostać na noc. Na szczęście Andrzej jest dobrym aktorem i znając kilka słów po angielsku wszystko załatwił. Nocujemy miedzy naszymi krzesłami a szybą, za którą przechodzą osoby wchodzące na lotnisko. Koczujemy na lotnisku, a nie wiemy, czy polecimy i kiedy!

dystans dnia – 126,66 km
czas jazdy – 6:42:33 h
średnia prędkość – 18,87 km/h

29 czerwca


47 dzień pielgrzymki

Przebudziła mnie rozmowa moich kolegów po 7. Jak spaliśmy ktoś na „naszych” krzesłach zostawił 2 butelki wody i torebkę z kanapkami, jakie czasami hotele dają na drogę. Podejrzenie padło na naszych rodaków w porannych lotów do Katowic, Warszawy i Gdańska tym bardziej, że do mojego roweru jest przymocowana nasza flaga, a cała obsługa wie o nas już chyba wszystko. Po 8 jedziemy z Alim do supermarketu, aby za ostatnie pieniądze kupić coś do jedzenia.
Czas do planowanej odprawy mija wolno. Pakujemy się i kręcimy po lotnisku. Nikt nie chce wyjść z klimatyzowanej hali – słońce „zabija”. Po 13 docierają do nas Kazik i Andrzej M. Trochę rozmawiamy i rozważamy różne sytuacje. Po 14.30 jesteśmy wołani przez jakiegoś Egipcjanina. Okazało się, że on ma nasze bilety, a część wycieczki, z którą wracamy już się „odprawiła”. Więc ruszamy do boju. Na początek prześwietlenie bagażu. Milicja sobie ubzdurała, że rowery też prześwietli. Trzeba było odkręcać koła, a klucze zapakowane. Dużo zamieszania. Na chwilę wszystko staje, bo blokujemy ruch. Ale jakoś się udaje. Kolejny etap to nadanie bagażu. Każą nam spuścić powietrze z kół i przekręcać kierownice, ale przy tym drugim jakoś nie upierają się. Moje sakwy włożyłem do kartonu, który solidnie okleiłem i owiązałem sznurkiem – każą mi iść go jeszcze owinąć folią za co kasują 3 Euro. Mam kilko nadbagażu, Andrzejowi mniejszą torbę wrzucają jednak do głównego bagażu, ale ani za to ani opłaty 30 Euro za rowery (tak było mówione przed wyjazdem) nie pobierają. Teraz najtrudniejsze – kontrola paszportowa. Jesteśmy praktycznie na końcu grupy a strażnikowi się spieszy. Nerwowym ruchem ręki ponagla, aby jak najszybciej podawać paszporty a on nie patrząc tylko wbija pieczątki. Udaje się! Ale czeka nas kolejne prześwietlanie i kontrola bagażu podręcznego. I tu zaczyna się cyrk poniżej godności. Przerzucają podręczne rzeczy i te drobiazgi, które im się podobają, chowają do swoich kieszeni mówiąc, że to prezent! Musimy ostro walczyć, aby zachować niektóre drobiazgi, które są dla nas cenne! Ale nie wszystko udaje się odzyskać. Mi w końcu każą iść do samolotu, a nie chcą oddać paszportu. Z tego wszystkiego wypada mi z ręki bilet pod jednego z nich nogi. Klękam na kolano, aby go podnieść, a tu salwa śmiechu mundurowych. Po chwili jednak odzyskuję paszport i mogę przejść do poczekalni otoczonej barami i sklepami wolnocłowymi (bandyckie ceny).
Przed 16 podjeżdża autobus, który zabiera nas do samolotu linii egipskich. Na pokładzie jest tyle miejsca, że możemy siedzieć jak chcemy. Startujemy kilkanaście minut po 16. Lecę pierwszy raz, ale bałagan i zamieszanie związane z dotarciem do samolotu było tak duże, że nie miałem czasu o tym pomyśleć. Lot trwał 4 godziny (w połowie podano obiad). Lądujemy w Bydgoszczy po 19, a o 20 jesteśmy już z bagażem przed lotniskiem zgodnie z planem. Marcin z Alim łapią autobus na dworzec kolejowy, a po Andrzeja przyjechał zięć Seweryn, który przy okazji przywiózł i mnie do mojego rodzinnego domu w Dąbrówce Malborskiej. I tak przed 23 zakończyła się moja 47 dniowa pielgrzymka rowerowa do Ziemi Świętej. Jestem bardzo zadowolony z wyjazdu i z tego co przeżyłem, zobaczyłem i poznałem.

dystans dnia – 18,97 km
czas jazdy – 0:59:14 h
średnia prędkość – 19,22 km/h
dystans całkowity – 5663 km
całkowity czas jazdy – 311:18 h
max. prędkość podczas pielgrzymki – 72,14 km/h

P.S. Andrzej i Kazik ostatecznie w środę w południe wylądowali w Gdańsku. Dzień przed wylotem musieli zapłacić rezydentowi Alfa Star dodatkowo po 100 USD. Do tej pory ww. biuro podróży nie udzieliło wyjaśnień, dlaczego zażądało dodatkowej opłaty (o której nigdzie nie było wspomniane) oraz dlaczego wygoniło moich kolegów z hotelu na dzień przed odlotem, pomimo że to oni powinni przed sprzedażą poinformować o obowiązujących przepisach w Egipcie. Z Konsorcjum Polskich Biur Podróży mam informację, że Alfa Star wiedziało o tym, że my do Egiptu dotrzemy na rowerach już na etapie negocjacji ceny biletów i wówczas nikt nie wspomniał, że zgodnie z Egipskim prawem nie możemy wylecieć charterem! Wszyscy tylko chcieli pieniądze!

Wydatki podczas tego wyjazdu znacznie przerosły moje oczekiwania. Już negatywnie zaskoczyła mnie Turcja, która od czasu mojego pobytu w 2007 roku znacznie podrożała. Drogie były Jordania (szczególnie zabolał wyjazd do Petry – 65 euro) i Egipt, a ceny w Izraelu to już był koszmar (litr mleka – 6zł, kg ryżu – 9 zł). Dlatego niestety muszę sprzedać rower Giant i sakwy Cumulus, które zostały zakupione specjalne na wyjazd. Zainteresowanych proszę o kontakt.