ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Petersburg i Moskwa

Autor: Radek Michalak
Data dodania do serwisu: 2003-03-20
Relacja obejmuje następujące kraje: Rosja
Średnia ocena: 4.16
Ilość ocen: 244

Oceń relację

Radek Michalak



nicholas@greenet.pl
www.greenet.pl/nicholas

23.06
Po tygodniu kombinowania w Kalinigradzie biletów i odwlekania naszego wyjazdu w końcu udało się - choć i tak dość szczęśliwie: pociąg do Sankt Petersburga (przez Litwę i Łotwę) jeździ co drugi dzień i nie było nań biletów, jednak w związku z wprowadzeniem na Łotwie wiz dla Rosjan uruchomiono tymczasowe okrężne połączenie przez Litwę i dalej Białoruś. Rano więc szybko spakowaliśmy się i po południu ruszyliśmy z Gdańska rejsowym autobusem PKS-u do Kaliningradu. Podróż zleciała w miarę szybko - do granicy mgła jak mleko, na granicy szybkie spojrzenie na nasze AB i po stempelku, i dalej do Kaliningradu już w deszczu. Martwimy się, żeby tylko nie padało w Petersburgu, a w czerwcu przeważnie właśnie leje jak z cebra... Co więc ciągnie nas do Petersburga o tej porze roku? Białe noce, które wypadają własnie w końcu czerwca...
Dojeżdżamy do Kaliningradu, a tam już prawdziwe oberwanie chmury połączone z wybiciem kanalizacji w połowie miasta - na ulicach płyną rzeki, na skwerkach są jeziorka, na parkowym murku utworzył się wodospad. Znajomy Rosjanin, który na nas czekał zręcznie lawiruje jednak swoim oplem (był kiedyś kierowcą rajdowym i trochę mu zostało); najpierw jedziemy wymienić trochę dolarów. Zajeżdżamy na placyk, gdzie stoi samochód z ciemnymi szybami. My opuszczamy szybę i dajemy 50$, oni opuszczają szybę, biorą pieniądze, zamykają ją. Po chwili opuszczają znów i wychyla się ręka z rublami. Nasz znajomy uspokaja, że nie ma się czego bać - "znajomi".
Wpadamy jeszcze do restauracji Reduit na obiad - jedzenie jest świetne, bierzemy sandacza, wędzoną garbuszę, do tego rewelacyjne piwo z ich własnego browaru. Ceny bardzo niskie, może poza piwem, które kosztuje 30 rb. Po obiedzie pojechaliśmy z powrotem na dworzec i zapakowaliśmy się do naszego pociągu. Nie udało nam się dostać płackartnych, więc jedziemy droższym i bardziej komfortowym kupe; później zresztą sobie uświadomiłem, że tyle razy jeździłem na wschodzie pociągami, ale kupiejnym jeszcze nigdy.
24.06
W nocy przejeżdżamy przez Litwę, nad ranem, paredziesiąt kilometrów za Wilnem, wjeżdżamy na Białoruś. Czeka nas cały dzień nic nie robienia w pociągu, więc śpimy, czytamy, oglądamy sobie za oknem bezkresne krajobrazy Białorusi... No i od czasu do czasu jakieś kartoszki na stacji...
Pociąg wlecze się niemiłosiernie - na stacjach stoi godzinę, półtorej, to samo w polu - wszystko przez to, że został awaryjnie dołączony do rozkładu. W Witebsku korzystamy z tego, że pociąg stoi ponad godzinę i wychodzimy obejrzeć miasto - robi na nas całkiem sympatyczne wrażenie.
Apogeum wleczenia się pociąg osiąga wieczorem - stoi najpierw godzinę, chwilę potem zatrzymuje się na 40 minut, później kilkadziesiąt minut jedziemy, i w Nowosokolnikach stajemy na prawie dwie godziny. Wszystko zgodnie z rozkładem, uspokaja nas pani prawodnik, czyli kobieta będąca szefem całego wagonu.
25.06
O 7 rano nasz pociąg wtacza się wreszcie na Dworzec Witebski w Petersburgu. Nareszcie. Na dworcu czeka na nas kobieta, u której znajomy załatwił nam mieszkanie - ona wyprowadziła się do koleżanki, a my mamy na tydzień puste mieszkanie w dzielnicy Kupczino - jakieś 10 km od centrum. Zostawiamy w nim nasze rzeczy i idziemy na targ, na małe zakupy na śniadanie. Wszyscy handlarze to Tadżycy, tudzież inni przybysze z południowych republik b. ZSRR (Rosjanie mówią o nich, z duża pogardą, Tadżyki lub Czukcze); kupujemy u nich sało, jajka, cziornyj chlieb, trochę warzyw, mleko Wracając przeglądamy sobie filmy w wypożyczalni wideo :) Niektóre tytuły brzmią po rosyjsku rewelacyjnie, np. American Pie to Amierikańskij Pirog...
Po śniadaniu jedziemy marszrutką do metra i nim udajemy się do stacji metra Newskaja. To pierwszy dzień, jesteśmy trochę zmęczeni po podróży, chodzimy więc sobie po mieście - najpierw idziemy Newskim Prospektem, mijamy Kanał Gribojedowa, później oglądamy z zewnątrz Spas na Krowi (Cerkiew na Krwi - ołtarz stanął na miejscu, w którym w krwawym zamachu zginął car Aleksander III). Dalej idziemy wzdłuż rzeki Newy, oglądając znajdującą się po drugiej stronie twierdzę pietropawłowską; mijamy Pałac Zimowy, dalej budynki Admiralicji, Ogrody Admiralicji i dochodzimy do Brązowego Jeźdźca - pomnika Piotra Wielkiego, pod którym fotografują się wszystkie młode pary. Wkrótce dochodzimy do Isaakiwskiego Soboru. Majestatyczny sobór robi na nas niesamowite wrażenie - dość powiedzieć, że jest on zwieńczony trzecią największą w Europie kopułą, a złoto, którym ją pokryto sprawiło, że budowa pochłonęła niebotyczne pieniądze, 6-krotnie większe niż koszt wybudowania całego Pałacu Zimowego. Równie niesamowite są jego pełne przepychu wnętrza, do których udaje nam się wejść wejściem dla Rosjan (20 rubli, lewe wejście) zamiast dla inostrańców (230 rb, prawe wejście).
Później decydujemy się jeszcze na przejażdżkę łodzią po kanałach; Sankt Petersburg cały poszatkowany jest kanałami, trochę jak Wenecja, dochodzimy więc do wniosku, że warto obejrzeć go także z wody, tym bardziej, że kosztuje to niewiele. Płacimy 150 rb (a Holender koło nas oczywiście 300) i za tą cenę pływamy dobre dwie godziny kanałami; niektóre są większe, ale czasem płyniemy też wąziutkimi kanałami, całymi skrytymi w zieleni, zza której przebijają się piękne stare budynki.
Wieczorem wracamy wymęczeni do Kupczina, ale przecież są właśnie białe noce. 23, a za oknem piękne słońce... Północ - dalej jasno... Przed pierwszą ściemnia się i wreszcie można zasnąć, ale kiedy budzę się później w nocy znowu jest jasno...
26.06
Rano jedziemy do Peterhofu, pierwszego i najbardziej znanego z zespołów pałacowych, które powstały w okolicy Sankt Petersburga. Za wejście płacimy na szczęście jak Rosjanie, 25 rb zamiast 120.. Kiedy wchodzimy do środka, widok po prostu rzuca nas na kolana - stoimy na tarasie Wielkiego Pałacu, a od naszych stóp w dół spada kaskada alabastrowych i złotych fontann, która krótkim kanałem połączona jest z Zatoką Fińską; dookoła piękne partki... I wszędzie ten wschodni przepych... Przez resztę dnia spacerujemy po ogromnym Dolnym Parku, oglądamy pałacyk Monplaisir, zaprojektowany przez samego cara Piotra Wielkiego, oraz Marly, reminiscencję jego podróży po Europie...
Na jednej z fontann - kaskadzie marmurowych schodków z wodą wypływającą z jakiejś inkaskiej maski - spotykamy grupę Polaków (od razu widać po alpinusach...). Chwilę z nimi rozmawiamy, podziwiamy widok na park i zatokę Fińską; później jeszcze wpadamy na chwilę do Górnego Parku - ten jednak urządzony jest w stylu francuskim, wszystko równo przycięte i dość nudne, a w dodatku strasznie praży słońce, wychodzimy więc i jedziemy do domu.
27.06
Czas na Ermitaż: jedziemy metrem do Newskiej, idziemy do Ermitażu, a tam kolejka bez końca... Na szczęście udało się jakoś wepchnąć (tu ciekawostka: Rosjanie 15 rb (0.5$), inostrańcy 300 (10$), a z kartą ISIC wejście bezpłatne). Kolekcja jest naprawdę ogromna, bogata i obejmująca wszystko co można sobie wyobrazić. Ktoś wyliczył, że żeby zaledwie spojrzeć przez chwilę na każdy z niemal 3 milionów eksponatów, trzeba by spędzić w Ermitażu 9 lat; choć oczywiście tylko niewielki ułamek tych zbiorów jest eksponowany. Piękne są też same wnętrza - przepych jest uderzający, nieporównywalny do muzeów, które wcześniej odwiedziłem. Metropolitan Museum of Art w NY nie ma pod tym względem nawet startu do Ermitażu. Troszkę podobne wrażenie wywarł na mnie - choć wnętrza są znacznie skromniejsze - Puszkinskij Muzej w Moskwie.
Chciałem też zobaczyć Sankt Petersburg nocą - rok wcześniej w Moskwie w trzy osoby wzięliśmy sobie taksówkę i zapłaciliśmy chyba 10$ za trzy godziny jeżdżenia po Moskwie nocą, tu i tam, od centrum, przez Wróble Góry, aż po peryferia, jak Park Pobiedy czy wieża Ostankino. Okazuje się jednak, że ceny w Petersburgu są niestety bardziej europejskie, decydujemy się więc na wycieczkę autokarową "Biełyje Noczi"... Co prawda nie byłem do tego przekonany - zawsze stronię od takich wycieczek, bo samemu można sobie wszystko zorganizować lepiej i taniej, ale tu dałem się skusić... No i naprawdę było warto. O 23.30 ruszamy spod Pałacu Zimowego, przez most na Newie, na drugą stronę, skąd rozciąga się piękny widok na twierdze pietropawłowską i Pałac Zimowy; jest północ i niemal zupełnie jasno. Później na obrzeża Petersburga, nad morze - wpół do pierwszej, a my obserwujemy piękny zachód słońca nad zatoką Fińską. O pierwszej robi się zupełnie ciemno; oglądamy Akademię Sztuk Pięknych, i sfinksy sprowadzone dla niej z Egiptu, stojące nad samą rzeką, i jedziemy na drugą stronę rzeki. O 1.40 mosty w Petersburgu są podnoszone - oglądamy to z parku na brzegu Newy. Widok jest niesamowity - na pół dzielą się też biegnące mostem tory tramwajowe i trakcja trolejbusowa. Po chwili ruszają statki, najpierw te płynące w jedną stronę, później w drugą. Później objeżdżamy całą główną część miasta - aż po zamek Michajlowski; jedziemy brzegiem różnych uroczych kanałów i kanalików, poprzedzialnych małymi wiszącymi mostkami, aż w końcu z powrotem docieramy pod most na Newie. Okazuje się, że jak to w Rosji - dajemy pracownikowi "w łapę" po 50 rb i możemy wejść do środka i obejrzeć stamtąd jak opuszcza się most - wrażenie naprawdę jest niesamowite. W końcu o 5 rano lądujemy na Moskowskim Wokzale, skąd pieszo idziemy na Newski na metro. Ogólnie - jeśli ktoś jest w Petersburgu w czasie białych nocy (koniec czerwca) to polecam taką wycieczkę - samemu jest nie do zorganizowania i w wiele z tych miejsc w ogóle bym nie dotarł w nocy... A w część z nich nawet w dzień...
28.06
Budzę się dopiero o 14, więc plan pojechania do Carskiego Sioła odpada. W końcu po śniadaniu (nie ma to jak rosyjski czarny chleb z sałem i innymi specjałami) jedziemy na miasto, paroma mostami dostajemy się do twierdzy pietropawłowskiej. Sama twierdza jest lekko zapuszczona i nieodremontowana, ale mimo jest warta zobaczenia; car budował ją w ekspresowym tempie - powstała w zaledwie siedem miesięcy. W środku twierdzy można zobaczyć katedrę pietropawłowską oraz muzeum więzienne - choć najcięższe i najciekawsze cele, te, które znajdowały się poniżej poziomu wody, nie są udostępnione do zwiedzania.
Twierdza szybko nam sie znudziła, więc idziemy dalej brzegiem rzeki, żeby rzucić jeszcze okiem na Aurorę. Okazuje się, że Aurora jest przybetonowana na stałe do brzegu, po środku nabrzeża stoi namiot piwny bałtiki, który zasłania połowę statku, a wejścia na pokład strzeże kompletnie pijany marynarz. No więc pijemy piwko, zagryzamy suszonymi kalmarami (paczka kosztuje chyba 15 rb) i spadamy.
W końcu docieramy na Dworzec Moskiewski po bilety do Moskwy, ale okazuje się, że, pomimo iż wieczorem jedzie jeden po drugim około 15 pociągów do Moskwy, to nie ma biletów - czyli tradycyjnie, jak to na wschodzie...
29.06
Rano udaje się kupić bilety - co prawda znalazły się znowu tylko na kupiejny, i to jeszcze firmiennyj, ale lepsze to niż nic. Odprężeni udajemy się więc do Carskiego Sioła - letniej rezydencji Katarzyny II, położonej 20 km za Petersburgiem, w której niegdyś znajdowała się Bursztynowa Komnata. Pałac - jak wszystkie - pełen przepychu. W środku znów piękne wnętrza, a największe wrażenie robi oczywiście Bursztynowa Komnata - na razie tylko połowa jest zrekonstruowana, ale i to wygląda niesamowicie; wszystko, od ścian i sufitów aż po ramy obrazów, zrobione jest z bursztynu. Całość ma być skończona w 2003 roku, na 300-lecie Petersburga, a więc niedługo. Pieniądze na całą renowację dają Niemcy, są więc szanse, że się uda.
Równie ciekawy - choć niestety trochę zapuszczony i zarośnięty, jest otaczający pałac angielski park. Wśród ocienionych drzewami alejek natykamy się np. na łaźnię w budynku wyglądającym jak turecki meczet, czy piramidę, w której Katarzyna II grzebała swoje ulubione psy. Siadamy sobie jeszcze na niewskoje piwo i ruszamy z powrotem do Petersburga.
30.06
Juz ostatni dzień, więc jedziemy na Newski i ruszamy zobaczyć to, czego jeszcze nie widzieliśmy. Najpierw ławra Aleksandra Newskiego, jedna z czterech ławr znajdujących się w Rosji. Obok niej znajduje się zabytkowy cmentarz, na którym spoczywa wielu sławnych ludzi - Dostojewski, Rimski-Korsakow, Czajkowski, a wszystko to w starym parku; za wejście trzeba płacić, a jako że nie ma, jak na Łyczakowskim we Lwowie, "wejść bezpłatnych", to rezygnujemy i ruszamy dalej. Najpierw zahaczamy o rzucający się z daleka w oczy biało-niebieski Smolnij Monastyr; wnętrze wygląda jednak bardzo surowo i ubogo,rezygnujemy więc ze zwiedzania. Mijamy Tawriczeskij Sad i idziemy dalej, do Ogrodu Letniego i Pałacu Letniego.
Tym razem numer z biletami dla Rosjan nie przechodzi... Bierzemy dla inostrańców, co jednak nie przeszkadza w tym, żebyśmy dostali bilety ulgowe - Adrian na euro26, ja na legitymację studencką :) Ogród jest piękny - mocno ocieniony, po bokach żwirowych alejek znajdują się na kolumienkach niewielkie alabastrowe rzeźby, sam Pałac Letni jest natomiast dość niepozornym dwupiętrowym budyneczkiem, który w dodatku jest zamknięty. Udajemy się jeszcze na szawiermę nad kanał Gribojedowa, po drodze mijając Spas na Krowi, i z Litiejnego Prospektu ruszamy metrem do domu, spakować się.
Wieczorem odjeżdżamy do Moskwy - standard firmiennego nas zadziwia (cena niestety też, ale co zrobić). Poczęstunek jest "trochę" bogatszy niż w PKP - dostajemy kawę, herbatę, mineralną, jogurt, kiełbasę, ser, bułki, dżem itd. Wagony są nowe, pościel nowa, ale i tak wolę płackarty. Wszystko przez to, że dość późno kupowaliśmy bilety, gdybyśmy zrobili to od razu po przyjeździe pewnie nie byłoby problemu - tyle że wtedy nie wiedzieliśmy, czy dalej pojedziemy do Tallina, Moskwy, czy może do Karelii.
1.07
Rano lądujemy w Moskwie; na wszelki wypadek od razu jedziemy na Biełarusskij Wokzał kupić bilety do Brześcia. Dostajemy płackarty, i to na ten pociąg, który nam najbardziej pasuje (bo znamy już połączenia z Brześcia do Terespola, i dalej do Warszaw); jedynym minusem jest to, że obaj mamy górne miejsca w środku wagonu - a to oznacza saunę (w płackartach praktycznie zawsze otwiera sie tylko pierwsze i ostatnie okno w wagonie).
Idziemy sobie Twerską w kierunku Placu Czerwonego. Okazuje się, że cały plac jest zamknięty, dookoła milicja... Wielka kolejka... Od ludzi dowiadujemy się, że zapadła decyzja o pochowaniu Lenina i to ostatnie dni, kiedy można go zobaczyć. Podczas poprzedniego pobytu w Moskwie nie udało mi się wejść do mauzoleum (przede wszystkim ze względu na krótki czas otwarcia w tygodniu), oddajemy więc bagaże do kamiery chranienia pod Kremlem i wracamy posłusznie stanąć w kolejce. Po dobrej godzinie stania jest nam wreszcie dane zobaczyć wodza rewolucji (nie najlepiej się trzyma), następnie przechodzimy pod murami Kremla podziwiając popiersia najwybitniejszych ludzi, jakich wydała matka-Rosja (Radziecka, oczywiście); wśród nich odnajdujemy oczywiście także naszego polskiego gieroja, Feliksa Dzierżyńskiego.
Później oglądamy jeszcze słynną cerkiew Wasilija Blażennowo i udajemy się w stronę chramu Christosa Spasitiela. Sama cerkiew została zburzona bodajże w latach 30., po to by wybudować w tym miejscu siedzibę KPZR - monumentalnie wielki budynek z gigantyczną statuą Lenina pośrodku (w podziemiach można zobaczyć na obrazkach, jak to miało wyglądać). Okazało się jednak, że projekt był zły, bo nadrzeczny teren nie był w stanie tego wytrzymać, budowniczych i projektantów tradycyjnie więc rozstrzelano, a na miejscu wybudowano basen. Na początku lat 90. rozpoczęto rekonstrukcję cerkwi, i obecnie stoi ona już w pełnej krasie. Tymczasem schroniliśmy się przed niemiłosiernym upałem w jej podziemiach...
Wędrując sobie dalej po Moskwie docieramy na Arbat i koło stacji Arbatskaja fundujemy sobie po 2 pyszne kebaby (tutaj to już szaurma, a nie szawierma jak w Petersburgu) i piwo Niewskoje. Dalej kluczymy sobie uliczkami, mijając różne ambasady, aż w końcu docieramy pod Biały Dom, który nie tak dawno próbowano zawojować czołgami. W ogóle specyfika jest na każdym kroku - przechodzimy np. koło wielkiego, świetnie chronionego gmachu ambasady amerykańskiej - a jakiś rok czy dwa lata temu na środku ulicy, w biały dzień, przed budynkiem zatrzymał się samochód, wysiadło dwóch gości, ostrzelało ambasadę z granatników, z powrotem wsiedli do samochodu i spokojnie odjechali. Oczywiście nie udało się wykryć winnych.
Nocleg mamy załatwiony u jakiegoś znajomego znajomego etc. Aleksiej okazuje się bardzo sympatyczny, trochę mówi po polsku, bo kiedyś miał dziewczynę Polkę. Po raz pierwszy od dziesięciu dni mogę umyć zęby w ciepłej wodzie... Aleksiej poszedł na imprezę, a ja odkryłem w jego wideotece Vabank, i to po polsku, więc po raz setny obejrzałem ten film i poszedłem spać.
2.07
Rano zabieramy plecaki i zostawiamy w przechowalni - kamierze chranienia - na Dworcu Białoruskim. Szybko jemy na mieście śniadanie i ruszamy w okolice Łużników, żeby zobaczyć Nowodiewiczy Monastir - wspaniały kompleks cerkiewny, odgrodzony wielkimi murami, wybudowany w 1524 roku. Aż dziw, że rok temu go przeoczyłem. Wysiadamy na stacji metra Sportiwnaja i po krótkich poszukiwaniach odnajdujemy drogę do kompleksu. Kiedy idąc wzdłuż murów odnajdujemy wreszcie wejście, okazuje się, że dzisiaj kompleks jest zamknięty, jak to mówi policjant stojący przy wejściu - z powodu "inspekcji sanitarnej". A więc nici z tego... Jedziemy na Arbat, później idziemy Smoleńską, w końcu docieramy do Bulwaru Twerskiego, gdzie jemy pyszne bliny (naleśniki) z kawiorem i po starorusku. Po prostu rewelacja, a za wszystko płacimy 2$. Do tego bierzemy sobie zimny kwas chlebowy...
Później włóczymy się jeszcze trochę po Moskwie, kupujemy Niewskoje piwo i ładujemy się do pociągu. Tak jak przypuszczałem - jest jak w saunie. Termometr wskazuje 35 stopni i ledwie dajemy radę na naszych wierchnich połkach. W Wiazmie kupujemy jeszcze pierożki z kartoszką i lody (zupełnie rozpuszczone).
3.07
Po całej nocy walki z karaluchami dojeżdżamy do Brześcia. Tam szybko - obmien waljuty, kolejka po bilety, deklaracja, odprawa... Drewniane ławki z miejscówkami do Terespola, most, pod którym swe bure wody toczy Bug - i już jesteśmy z powrotem w Polsce...
Zdjęcia i relacja: Radek Michalak