ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Lwów

Autor: Jacek Żoch
Data dodania do serwisu: 2003-03-19
Relacja obejmuje następujące kraje: Ukraina
Średnia ocena: 6.32
Ilość ocen: 223

Oceń relację

Jacek Żoch
zoch@poczta.onet.pl
jzoch.prv.pl

Już od jakiegoś czasu chciałem zobaczyć Ukrainę. Planowałem nawet tygodniowy wyjazd w czasie długiego weekendu w maju 2002 roku. Jednak nic z tego nie wyszło. Korzystając z dodatkowego dnia wolnego postanowiłem zobaczyć chociaż Lwów. W ciepły sierpniowy czwartek, 22.08.2002, o godzinie 22:00 wsiadam do autobusu rejsowego Warszawa - Lwów. Miałem już wcześniej wykupiony bilet za 76,50 zł. Dworzec PKS Warszawa Stadion o tej porze raczej nie wygląda zachęcająco, ale wszystko poszło gładko. Trafiłem akurat na kurs obsługiwany przez Ukraińców, autobusem marki Ikarus. Był on wypełniony jedynie w połowie ( jechał z Warszawy Zachodniej ), ale prawie każdy pasażer zajmował, ze swoimi pakunkami ,dwa miejsca. Ledwo znalazłem miejsce i próbuje zasnąć. Niestety po kilku godzinach jazdy z silnika ( nad którym siedzę ) zaczyna lecieć rozgrzane powietrze. Jest to chyba wynikiem przegrzewania się silnika, bo zatrzymujemy się na około godzinę przy knajpce "Katarzynka". Postój zdecydowanie poprawia sprawność pojazdu i mogę spać, prawie do samej granicy ( znowu zaczyna lecieć rozgrzane powietrze ). Po dojechaniu do przejścia muszę uiścić złodziejską "opłatę ekologiczną" ( 1,5 zł ). Pan pobierający pieniądze jest niezbyt miły i wymieniamy kilka "uwag". Cała odprawa jest długotrwała i wymaga wysiadania po stronie ukraińskiej. Trwa to wszystko około 2 godzin, potem jeszcze jedziemy trochę i około 7:00 jestem na miejscu. Wysiadam przy gmachu Opery. Idę do hotelu "Lviv". Nie ma jednak miejsc, mam zgłosić się około południa. Postanawiam pochodzić po mieście. Niedaleko katedry zauważam ogródek, a w nim maszynkę "Nescafe" i postanawiam napić się kawy. Urządzenie chyba jednak nie działa, bo pani proponuje mi "wariennoju". Jakież jest moje zdziwienie, gdy pani gotuje mi wodę grzałką w... słoiku !. Po wypiciu kawy chodzę trochę po bardzo ładnej starówce, a potem idę na śniadanie do Mc Donald`s ( o dziwo otwierany dopiero o 8:00 ). Zestaw kosztuje 9,99 Hr, a kawa 2,20. Wcześniej wymieniam w kantorze pieniądze po kursie 1$=5,18 Hr. Widzę jeszcze, że kurs złotówki, to 1 PLN = 1,25 Hr. Idę do katedry św. Jura, zwiedzam ją także w środku. Budowla jest całkiem ładna, w środku zaś jest ciekawe połączenie stylu katolickiego i prawosławnego. Wracam do hotelu - biorę pokój - 35 Hr/dobę jedynka z łazienką na zewnątrz. W hotelu mają śmieszną windę, z oddzielnym przyciskiem uruchamiającym ją, już po wybraniu piętra. Idę zwiedzać miasto - zaczynam od budynku Opery, potem idę do prawosławnej cerkwi Prieobrażeńskiej i katedry ormiańskiej. Ta ostatnia, trochę zaniedbana i opuszczona jest naprawdę ciekawa, zwłaszcza drewniana kapliczka na jej tyłach. Moją zadumę zwracają liczne tablice z polskimi napisami wmurowane w ścianę budynku. Idę kawałek i wyłania się przepiękna jest bryła dawnego kościoła Dominikanów. Odnowione wnętrze jest także ciekawe
( obecnie mieści się tam kościół greckokatolicki ). Na położonych naprzeciwko kamieniczkach podobno jeszcze niedawno było widać polskie napisy - niestety teraz pracowicie zamalowane. Przechodzę ulicą Podwale do wieży prochowej ( przepiękne śpiące lwy ). Zaglądam na stare lwowskie podwórko ( wyglądające, jakby czas się tam zatrzymał ). Niedaleko mieści się cerkiew Uspieńska (Wołoska ),a przy niej malutka, ale bardzo ciekawa kaplica Trzech Świętych ( niestety nie można wejść do środka, zaglądam tylko przez uchylone drzwi ). Stamtąd niedaleko jest już na rynek. Tenże robi na mnie duże wrażenie - jest naprawdę przecudowny. Ogromna bryła ratusza troszkę tu nie pasuje, ale kamienice są ładne. Chodzę po rynku, piję piwo w ogródku ( tylko 2,5 Hr ). Decyduję się na wejście na wieżę ratusza ( 3 Hr ) - widoki z góry są wspaniałe. Po zejściu na dół wracam pod Operę. Ponieważ sezon teatralny jeszcze się nie zaczął za 5 Hr. mogę obejrzeć jej wnętrza. Za kolejną piątkę wynajmuję przewodniczkę ( a raczej ona mi się narzuca ). Wystrój w środku jest bardzo bogaty - schody, piętro z lustrami, sala przedstawień, kurtyna. Po zwiedzeniu gmachu idę znowu w okolice rynku, a stamtąd przechodzę do katedry łacińskiej. Dość skromna z zewnątrz, w środku jest naprawdę ciekawa. Wrażenia potęguje jeszcze stojąca obok kościoła bogato zdobiona kaplica Boimów. Niestety, dobry nastrój pryska, gdy spotykam żebraczkę, i to miejscową Polkę. Ponieważ zaczyna zmierzchać postanawiam coś zjeść - idę do polecanej pizzerni Caletano. Rzeczywiście jest tam smacznie i bardzo tanio. Wieczór spędzam w ogródkach piwnych. Cóż mogę powiedzieć - jest tanio, miło, a miejscowe kobiety - bardzo ładne. Jedyny dysonans, to brak oświetlenia ulic poza głównym prospektem Swobody i okolicami. Po powrocie do hotelu biorę jeszcze kąpiel ( 3 Hr dla pani "etażowej" ) i idę spać.

Następnego ranka wstaję dość wcześnie. Mój główny cel tego dnia, to cmentarz Łyczakowski. Jednak 24.08.2002, to święto narodowe Ukrainy - rocznica odzyskania niepodległości po rozpadzie ZSRR. Przygotowania widać było wczoraj, mogę je obserwować także rano - malowanie ławek, mycie chodników. Widać kombatantów. Idę prospektem Swobody. Koło pomnika Tarasa Szewczenki odbywają się główne uroczystości z udziałem wojska. Krok defiladowy nie zmienił się od czasów upadku ZSRR ... Idę dalej, mijam pomnik Mickiewicza ( to niesamowite, że przetrwał tyle burz dziejowych ) i zaczynam kierować się w stronę Łyczakowa. Jednak po drodze zmieniam plany - postanawiam wpierw wejść na kopiec Unii Lubelskiej. Troszkę wysiłku i już mogę obserwować wspaniała panoramę miasta. Schodzę i wyruszam w stronę Łyczakowa. Chciałem podjechać tramwajem, ale z powodu remontu ulicy Podwale ( swoją drogą widać, że po zakończeniu ten fragment miasta będzie się prezentował wspaniale ) ta linia jest zamknięta. Idę więc na piechotę. Po drodze mam możliwość oglądać miejscową osobliwość - parkowanie na środku ulicy ( bo linie tramwajowe biegną po bokach ). Docieram do cmentarza. Nie wchodzę głównym wejściem ( trzeba kupić bilet - dziwny obyczaj ), ale jednym z bocznych. Cmentarz Orląt jest majestatyczny, ładny jest pobliski memoriał ukraiński, wzruszający jest stary cmentarz, częściowo zaniedbany, porośnięty lasem, z licznymi grobami postaci znanych z naszej historii. Szkoda, że Cmentarz Orląt został zniszczony, że nie istnieje już oryginalna budowla, a tylko jej częściowa rekonstrukcja. Do centrum wracam marszrutką, czyli takim busikiem. Cały czas trwają świąteczne uroczystości - popi odprawiają mszę świętą. Megafony nagłaśniają ją na cały prospekt Swobody. Chodzę po mieście - jem całkiem smaczne naleśniki w restauracji "Osjalia" ( czyli "Osada", urządzona w stylu tradycyjnej chłopskiej chaty, dośc droga ) i dobre lody w "Dana" ( z mnóstwem zegarów ). Robię zakupy "alkoholowe" w delikatesach na ulicy Strzelców Siczowych. Moja trasa wiedzie przy budynku Uniwersytetu ( akurat w remoncie ), Politechniki, obok przepięknie odnowionego pałacu Potockich, pod wzgórzami Cytadeli. Wracam ulicą Iwana Franki i eleganckim prospektem Szewczenki. Fascynujące jest, że na tym miejskim deptaki ludzie siedzą, rozmawiają, grają w szachy - zupełnie inaczej niż u nas. Niestety piją też dużo, nawet małe dzieciaki otwarcie popijają piwo z puszek. Z powodu święta na prospekcie Swobody trwa prawdziwy festyn - ludzie spontanicznie śpiewają ukraińskie dumki, słuchają gry na bandurze. Atmosfera jest niesamowita. Idę na kolację do Caletano, a potem na "przechadzkę" po ogródkach piwnych, licznie okupowanych przez świętujących lwowian. Dopiero późno w nocy wracam do hotelu.
Następny ranek to niestety powrót do domu. Jadę tramwajem na dworzec główny ( pani w fartuszku sprzedaje bilety za parę kopiejek ). Stamtąd za kilka hrywien jadę busikiem do Mościsk. Droga jest całkiem dobra, podróż trwa trochę ponad godzinę. Przejście przekraczam pieszo ( opłata po stronie ukraińskiej 1 Hr. ), mając okazję obserwować "pracę" przemytników. Odprawa odbywa się dość szybko i całkiem kulturalnie. Z Medyki jadę za 2 zł do Przemyśla ( 15 minut ). Do odjazdu pociągu do Warszawy muszę trochę poczekać, jem więc obiad w miłej restauracji przy dworcu PKP. Bilet do domu kosztuje mnie 43,48 zł. Pociąg ma awarię po około 30 minutach jazdy, ale potem nadrabia opóźnienie. Dalsza podróż przebiega spokojnie i wieczorem jestem już w domu. Mam nadzieję, że nie był to mój ostatni pobyt na Ukrainie i jeszcze tu wrócę.