ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Co tak pesymistycznie. Dalej też wszystko uda się znakomicie

Autor: Urszula Wilczek
Data dodania do serwisu: 2011-07-21
Średnia ocena: 1.00
Ilość ocen: 1

Oceń relację

  „Co tak pesymistycznie? Dalej też wszystko uda się znakomicie”… „Co tak pesymistycznie?............48 takiej treści sms-ów dostałam  już pierwszego dnia, nastepnego około 30,  w ciagu tygodnia liczba dochodiła do ponad dwustu…. Jak sobie poradzić z takim balastem  życzeń i wiarę w dobrą przyszłość?
 
Tak działa poczta telefonii komórkowej w NEPALU. Na szczęście płaci się tylko za jeden sms, choć ten, raz wysłany w Polsce, krąży gdzieś w kosmosie i wielokrotnie trafia do adresata. A były chwile zwątpienia…..
 
I to gdzie?... już na wysokości 5200m npm. Myślałam, że to kres mojej wędrówki. Koniec moich możliwości życiowych, nie uda się osiągnąć zamierzonego celu, który jest tak blisko- 1 dzień wędrówki w górę do wysokości 5 555m npm. 
 
No tak, lata lecą, a ja ciągle mam wrażenie, że jest się  nadal młodym, pięknym i bogatym…… (nie w finanse niestety, ale w doświadczenia…ha, ha, ha). Może zresztą lepiej, że w doświadczenia, bo pieniądze to rzecz nabyta, można je łatwo stracić, a szczęścia nie dają.
 
Cały dzień idę w górę, na zwolnionych obrotach, w głowie mi wiruje. Postoję trochę, może mi ulży. Wiem, wiem, to dług tlenowy. Odpoczywam 20 minut i z nową nadzieją  ruszam przed siebie. Ścieżka nie jest trudna, nie sprawia żadnych technicznych niespodzianek, ot…. zwykła ścieżka jak w naszych Tatrach  na przełęcz Zawrat lub na Krzyżne. Tylko to tętno zwariowane. W spoczynku 120/min. Kto to widział z takim tętnem startować po odpoczynku. Już po 70 krokach serce wali jak młotem i mogę naliczyć aż 170- 180 uderzeń na minutę. Toż to znacznie więcej, niż w czasie testu wysiłkowego. Cóż , znów muszę odpocząć. Ta cholerna wyskość mnie wykończy. Już widać kilka kamiennych chatek położonych niżej, tam właśnie zdążamy. Dwa schroniska rozłożyły się na zboczu moreny lodowcowej, trzy malutkie nieopodal, na dnie  piaszczystego, wysuszonego dna jeziora. Zresztą to nic dziwnego, że jednego dnia wiadać jeziorko na lodowcu, a nastepnego ranka znika, jakby zapadło się pod ziemię.              Rzeczywiście, przy ruchach lodowca, którego można porównać z żywą istotą, zmieniającą swoje ukształtowanie, w ciągu niespełna kilku dni czy jednej nocy, szczelinami odpływa zgromadzona woda. Było jeziorko – nie ma jeziorka. Był helikopter- nie ma helikoptera. To nie żart. W 2000 roku rozbił się śmigłowiec nad lodowcem spływajacym spod Mt Everestu. Leżał tam kilka sezonów. Nie leżał, raczej przesuwał się razem z tym żyjącym organizmem lodowym i po nastepnych kilku wiosnach został  przemielony, wchłonięty do wewnątrz. Nie widzieliśmy do już tym rzaem. Poprzednio w 2004 r zrobił mu zdjęcia nasz kolega, który teraz wędrował z nami. 
 
Nasza nieformalna grupa liczyła 5 osób. Sami sobie byliśmy biurem podróży, oragnizatorem i tzw K-O (kulturalno- oświatowym dyrektorem). Choć było nas tylko 5 osób- organizacja  była wzorowa. Jeden mężczyzna- Krzysztof (ogłoszony został prze nas Ministrem Transportu i Logistyki), jego żona Marzena (Minister Sprawiedliwości), Grażynka (Minister Finansów- braznża ekonomiczna), Agnieszka- (Minister Kultury i Sztuki).To ona dzierżyła zawsze przewodnik turystyczny w garści i planowała, co trzeba zobaczyć i zwiedzić.Jak przystało na prawdziwą wyprawę był też 1 lekarz, z dwoma pudełkami w plecaku; jedno kartonowe, po płytkich butach, w którym trzymano tabletki i maści i bandażę, a drugie bardziej drogocenne, metalowe, po pomadkach , w którym przechowywano strzykawki, igły, skalpery, nici chirurgiczne i leki dożylne. To tak, na wszelki wypadek….gdyby kogoś ugryzł np. wąż… jak to miało miejsce na poprzedniej wyprawie do Nepalu, do serca Anapurny (2006r).
Ja byłam tym dzwigającym  pudełka z lekami….
 
Ranek,  nareszczie! Jest wczesnie rano, o 6.30 dopiero się rozwidnia. Nie wstanę z łóżka teraz. Jeszcze sobie poleże, może 15 minut, może 20. Wstanę jak mi będzie troche cieplej. Albo wiem co zrobię… napiję się łyk wody dla otrzeżwienia. Nie, nie pijamy alkoholu, chyba byśmy nie dali rady tu dojść nawet po kieliszku wina. Boli mnie głowa, nie pomagają środki przeciwbólowe.To objawy choroby wysokościowej.
 
Jednak muszę wstać, pochodzić troche, dotlenić się. Łyk wody z garnuszka ta całkiem zły pomysł. .. woda przcież zamarzła w kubeczkach. A ja mam przecież butelkę wody, płynnej, którą całą noc grzeję swoim ciepłem w spiworze. Na zewnątrz temperatura minus 18oC,a w schroniskach, które mają pokoiki wcale nieogrzewane temperatura wynosi minus 5 do minus 8 stopni. To nie żart. Wyjście ze śpiwora jest odznaką dużej „odwagi”.  Toalety są  i owszem w kamiennym pomieszczeniu, lub na zewnątrz w blaszanyej budce, też nie ogrzewane, tzw kucane, z zamarzniętą wodą w platikowych baniakach, z której więc ni- jak wtedy nie można skorzystać. 
 
Jednak wstaję. Teraz szybko, muszę zdjąć z siebie piżamkę- dresik i za chwilkę wskoczyć w zmarzniete ubranie. Teraz już lepiej, po kilku minutach można powiedzieć o komforcie cieplnym. Nagrodą za cały ten wysiłkek i przeszkadzającą tachycardię (znów tętno przy ubieraniu i kilku krokach wokół drewnianej pryczy wynosi 140/min) jest cudowny widok na Lhotse i Nuptse Szczyty urokliwie nabieraja barw  w miarę wznoszącego się słońca. Myję zęby w rozpuszczonej w buzi wodzie z lodu i delektuję się wspaniałym widokiem….. To się nazywa mieć szczęście: być tu, na takiej wysokości i przy porannej toalecie, przy której już wszystkie zęby mam zcierpnięte, podziwiać panoramę  nad doliną Solo Kumbu. W oddali słychać trzeszczący lodowiec spływajacy  szeroką „rzeką” lodu spod stóp Mt. Everestu. Tam właśnie chcemy dotrzeć (Everest Base Camp znajduje się na wysokości 5 364 m npm). Ale to chyba jutro. Dziś dzień na aklimatyzację i po południu- łatwa góra do pokonania, Kala Patar, co oznacza po nepalksku- „Czarna Skała” (5 555m npm). Kala Patar wygląda jak nasz Kopieniec w tatrzańskiej dolinie Olczyskiej. Jest tak blisko, na wysiągnięcie ręki. W krystalicznym powietrzu wszystko wydaje się odległe tylko na krok. Wyruszymy ok. 15, chcemy zdąrzyć na zachód słońca. A dzis przecież pełnia. Jest dzień 1 listopada 2009r. Kalendarzowa pełnia księzyca….
 
Oj, będą widoki…. Przecież to ze szczytu Kala Patar  Hilary i Tenzing wypatrzyli drogę wejścia na Mt. Everest, poprowadzili wyprawę i w 1953 roku, w dniu 29 maja stanęli na szczycie. Wiemy to z ciekawej książki, kupionej przez Agnieszkę przed wyjazdem, na targach staroci w Rybniku. Teraz ta książkę czytamy z wielkim namaszczeniem, codziennie jeden rodział na głos, przy świetle czołówki, bo elektryczności w schoniskach nie ma. 
 
Nepalski Szerpa o imieniu Tenzing, Norvey Tenzing, niepismienny wspaniały człowiek, wrażliwa dusza, wielce inteligentny i ambitny tragarz, jak  żartowali himalaiści ze wszystkich wyraw- człowiek „ o trzech  płucach”, wraz z nowozelandczykiem Hilarym dokonali pirewszego wejścia od strony południowej. Od strony Nepalu, którego granice kilka lat wcześniej zostały otwarte dla ludzi z zachodu. Jesteśmy w tym wspaniałym otoczeniu i czytamy rozdziały z książki opisującej otaczające nas szczyty. Toz to rozkosz dla duszy.
 
Aklimatyzacja przebiega sprwanie. Jemy „ na siłę” śniadanie, z rozsądku, bo apetyt nie dopisuje. Nie kąpalismy się od dawna. Cóż, warunki na to nie pozwalają w żaden sposób. Włóczymy się po okolicy, fotografujemy panoramę, słuchamy pobrzękujących dzwonków jaków, dżwigajacych towary do schronisk. Z tych dżwięków tworzy się piękna melodia. Ogarna nas melancholia. To pewnie z niedotlenienia. Znów siadamy, żeby odpocząć . Piejmy dużo herbaty i wody 3 do 4 litów na dobę. Tak trzeba na dużych wysokościach. Za gorącą wodę trzeba drogo płacić. Zimnej, w postaci lodu nie spożywamy.
 
Na tej wysokości (5 200m) wszystko jest bardzo drogie. To zrozumiałe. Musiało przebyć tę drogę z niższych terenów, do schronisk sezonowej osady Gorak Ship, na plecach tragarzy lub jaków. Jak dżwiga ok. 150- 200 kg, mężczyzna do 40 kg. Kobiety też są tragarzami. Jest to dla wszystkich sezonowy zarobek. Za dobę dżwigania mężczyzna zarabia 13 dolarów. Dużo to i mało. Dla tych ubogich ludzi- to bardzo dużo. Rozmawaiłam z 13 letnim chłopcem z nizin, który najął się w charakterze tragarza za 8 $ dziennie, by pomóc rodzinie, a sobie kupić książki do szkoły. Przykład godny naśladowania. U średnio zamożnych Polaków nie ma wśród młodzieży takiego modelu postępowania. O 15  wyruszamy. Droga łatwa, niemniej ciągle systematycznie wspina się w górę. Co jakiś czas  robimy krótkie odpoczynki, bo czas nagli, zbliża się zachód słońca. Szybciej iść się nie da. Już zachdzące słońce  zacznie lizać kolorami wierzchołek Mt Everestu, jeszcze kilka kroków w górę. Jesteśmy sami na szczycie, inni turysci jeż zeszli. Jest okropnie zimno. Trudno zdjąć rękawcice. My jednak mamy ciepłe, narciarskie rekawiczki, czapki i szaliki polarowe. Kurtki również przystosowane są do wyprawy górskiej. Ja jestem zmarzluchem, więć mam na sobie długą kurtke puchową, a na to ortalionowy onorak, szczelnie zapinany na zamek. Ten onorak tez dużo już widział. Jest odporny ma morskie fale. Był szyty na miarę  i płynął jachtem, na grzbiecie mojego mężą do Sztokholmu na zjazd kardilogiczny w 2005 roku. To  nie byle jaki onorak. Ma wyszywane godło Śląskiego Centrum  Chorób Serca z napisem załoga. Jest już zabytkowy, a teraz nabiera wysokości….
 
Na szczycie wieje przerażliwie zimny wiatr. Gdzie nasze niedoszłe i niaiwne marzenia, by na szczycie Kala Patar nocować w swoich namiotach? Brak nam było chyba „piatej klepki”. Obserwujemy wschód księżyca. Jest cisza,tylko wiatr się wzmaga, palce w ciepłych, turystycznych butach całkiem nam zmarzły i mamy wrażenie, że chyba po powrocie nam poodpadają. Tak się tworzą odmrożenia. Jednak zafascynowani scenerią stoimy i patrzymy jak urzeczeni. Słońce zachodzi, złoci szczyty, Mt.Everest, jak zwykle „dymi”, przyczepioną do wierzchołka  czerwono- złotą chmurką. Wschodzi księżyc. Nastaje półmrok, nastaje ciemność. Góruje nad nami najwyższy szczyt świata!!!! Teraz posrebrzony księżycem w pełni………Cisza, tylko trzeszczące w dolinie lodowce i cisza, cisza,  cisza.
 
Wracam bez latarki, choć mam ją w podręcznym plecaczku. Napawam się spokojnym wieczorem, majestatem gór, pięknem księżyca. Palce u dłoni już są cieplejsze, robimy ostatnie tego wieczoru urokliwe zdjęcia.
 
Chcę tu jeszcze kiedyś wrócić……