ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Antwerpia - od Rubensa do Kontenerów

Autor: Elżbieta Simon
Data dodania do serwisu: 2003-03-19
Relacja obejmuje następujące kraje: Holandia
Średnia ocena: 6.58
Ilość ocen: 227

Oceń relację

Elżbieta Simon



Elzbieta.Simon@t-online.de

“Stwierdzam, że nie lubię Rubensa“ - powiedział Joachim na widok „Podniesienia krzyża“ w katedrze.
„No owszem, trochę przesadna ta ekspresja. Po co na przykład w tej scenie kobieta z gołymi piersiami i dzieckiem“
„Przybiegła z ciekawości, bo coś się działo. Ale patrz, jak to dziecko wygląda. Rubens stanowczo miał coś przeciw dzieciom...“

„Dialogi o sztuce“ dobrze jest prowadzić w Antwerpii, bo obrazy flamandzkich malarzy ciągle się tu spotyka: dzieła, które w innych krajach można zobaczyć tylko w najświetniejszych muzeach, tu po prostu wiszą w kościołach. Antwerpia była centrum sztuki - i jej artykuły: arrasy, obrazy, rzeźby i iluminowane księgi eksportowano do krajów całej Europy. Tu urodził się Rubens i tu jest pochowany.
W dominikańskim kościele świętego Pawła wisi na przykład 50 obrazów słynnych malarzy. Na jednej ścianie cykl różnych autorów na temat 15 tajemnic różańcowych, powstały około roku 1617. Ten kościół zresztą robi duże wrażenie: rzadko spotyka się tak dobrze zachowany jednolity wystrój. Był on uzupełniany w późniejszych czasach, ale zachowano spójny charakter wnętrza. Wszystko tu pasuje do siebie: marmurowe ołtarze, konfesjonały, posadzki, wszystko w kolorach mahoniu, czerni, bieli i kości słoniowej.

Siedmionawowa (!) gotycka katedra padała natomiast łupem pożarów, wojen i wojen domowych między kalwinistami a katolikami. W czasie rewolucji francuskiej miała nawet zostać rozebrana, ale architekt, któremu powierzono to zadanie, tak zręcznie ociągał się z realizacją , że nastąpiła zmiana rządów i katedra ocalała. Trybut dla „okupantów“ - jak pisze „Przewodnik po katedrze“ - wynosił 10 milionów guldenów i częściowo spłacony być musiał w złotych i srebrnych naczyniach liturgicznych. Zniszczono ołtarze, a obrazy wywiezione do Paryża. Większość udało się odzyskać, ale w rozdziale „Powrót skradzionych obrazów“ wylicza się dokładnie, które obrazy są jeszcze we Francji, jak się nazywają - i gdzie dokładnie się znajdują. Katedra sprawia wrażenie trochę pustej , także ze względu na zwykłe białe okna zamiast witraży. W Antwerpii nie zburzono typowej średniowiecznej zabudowy wokół katedry, jak to miało miejsce w innych miastach. Nadal są wokół niej „przylepione“ wysokie domy. W katedrze oprócz dwóch tryptyków Rubensa uwagę przyciąga barokowa ambona. Jeszcze nigdy nie widziałam indyków, kruków i wiewiórek, siedzących na balustradzie schodów. Ambona opiera się na czterech postaciach kobiecych, symbolizujących wszystkie znane w baroku kontynenty. Aniołki wyglądają jak dzieci robiące fikołki na dachu ambony - ma się wrażenie, że zaraz sfruną człowiekowi na głowę.

Antwerpia jest centrum handlu diamentami. Obrabia się tu i sprzedaje dalej siedemdziesiąt procent światowej produkcji diamentów ozdobnych. W dzielnicy diamentów obok dworca głównego znajdują się szlifiernie, zakłady jubilerskie, hurtownie, firmy rzeczoznawcze, ubezpieczenia. Wszystkie te zakłady zabezpieczone są mniej lub bardziej dyskretnymi kratami, a każdy krok turystów obserwują kamery. Wyobrażałam sobie, że dzielnica diamentów będzie wyglądała bardziej bogato, wytwornie, na wysoki połysk. Ale jest to dzielnica typowo „fabryczna“, szara i dość zaniedbana.
Jak powstają diamenty, jak się je wydobywa i obrabia - można dowiedzieć się w nowo otwartym muzeum diamentów. Za przewodnika dostaje się słuchawki i wysłuchuje informacji według numerów na eksponatach. Mnie interesowały gabloty z ozdobami diamentowymi z różnych epok i już wiem, kiedy noszono kolie a kiedy brosze, co oznaczają diamentowe liście bluszczu i dlaczego brylanty oprawiano w srebro a nie w złoto. Ciekawa też jest ekspozycja poświęcona diamentom technicznym. Cztery piąte całego wydobycia diamentów wykorzystuje się w przemyśle. W muzeum techniki w Monachium widziałam w zeszłym roku ogromne diamentowe wiertło geologiczne.

Antwerpia leży nad rzeką Skaldą w odległości 80 kilometrów od Morza Północnego. Zawsze już wykorzystywała swoje położenie do handlu - ale w ostatnich latach port bardzo mądrze rozbudowano, o czym można przekonać się na trzygodzinnej przejażdżce po porcie. Wypływa się ze starych doków, pochodzących jeszcze z lat 1860 i 1900. Najpierw przepływa się obok terminalu bananowego, gdzie poinformowano nas, że Europejczycy zjadają corocznie dwa miliony ton bananów. Połowa z nich przechodzi przez ten terminal. Potem ogląda się coraz nowsze części portu, przepływa obok rafinerii, elektrowni, przeładunku stali i żelaza - największego w Europie. Dalej jest ogromny nowoczesny port węglowy. Do wszystkich doków prowadzą linie kolejowe i drogi - nasz statek wycieczkowy musiał nieraz czekać na otwarcie zwodzonych mostów. W dokach, chronionych przez śluzy przed odpływem i przepływem Morza Północnego, naprawia się statki marynarki belgijskiej i statki zagraniczne. Przyglądaliśmy się, jak specjalne urządzenia „same“ ładowały worki z cukrem na chiński statek Tong Shan Hai. W ogromnym nowoczesnym porcie kontenerowym można podziwiać tempo załadunku - i genialny wynalazek logistyczny, jakim są kontenery. Wszystko zautomatyzowane, dźwigi precyzyjnie i szybko zdejmują kontenery z brzegu i ustawiają je na statku jeden na drugim. Między ścianami zbudowanymi z kontenerów jeżdżą zdalnie sterowane transportery i dowożą je do dźwigów. Wygląda to dość niesamowicie: jak zabawki dla dzieci o ponadnaturalnej wielkości. Mimo, że Antwerpia leży w środku lądu, do nowych doków mogą zawijać statki oceaniczne.
Antwerpię połączono kanałem z Rotterdamem, a przez to dalej z Renem jako drogą transportową. Ponieważ transport rzeczny jest tańszy od lądowego, w porcie antwerpskim usadowiły się niemieckie firmy chemiczne Bayer, Degussa i BASF, belgijski Solvey, amerykański Monsanto i rosyjska Nafta. Firmy te zbudowały na terenie portu zakłady produkcyjne i rafinerie; i stąd wysyłają swoje produkty w świat. W ostatnich latach firmy te zainwestowały w Antwerpii 50 miliardów euro.
Zwiedzanie portu uważam za najciekawszą rzecz w Antwerpii. Widać w nim dynamikę i szanse rozwoju. Nasza podróż była pierwszą po wprowadzeniu „euro“. Nie mogę powiedzieć, żeby różne waluty jakoś mi dotychczas przeszkadzały. Granice międzypaństwowe też były niezbyt widoczne. Mimo to jadąc teraz przez Niemcy, Holandię i Belgię miałam przyjemną świadomość, że wspólna waluta dodatkowo ułatwia życie. Ale szczególnie w porcie myślałam sobie: „Zabytki starej Anwerpii są wprawdzie wspaniałe - ale jeszcze bardziej zachwyca mnie fakt, że miasto to ma przed sobą nowy „Złoty Wiek“.