ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »
« < 575 576 577 578 579 ... 914 > »

Everest. Góra Gór

Właśnie ukazała się książka „Everest. Góra gór” autorstwa Moniki Witkowskiej. To historia wyprawy na najwyższą górę świata, ale nie jest to książka wyłącznie o trudach wspinania, ale o tym, jaki jest naprawdę himalajski gigant. Dziś niektórzy twierdzą, że na Everest wejść może każdy. Podobno droga na szczyt jest prosta (co roku przecież organizowane są komercyjne wyprawy na Górę Gór). Skoro jednak jest tak łatwo, dlaczego wielu wspinaczy rezygnuje? Z jakiego powodu część z nich ginie w drodze? O żadnym innym szczycie nie krąży tyle fantastycznych historii. Przy okazji swojej wyprawy autorka miała szansę sprawdzić, co jest prawdą, a co mitem.
wspinanie.pl .

Everest. Góra Gór



To nie jest kolejna mrożąca krew w żyłach i naszpikowana sensacjami powieść o Evereście. Książkę Moniki Witkowskiej można by reklamować słowami: "wszystko, co chcieliście wiedzieć o najwyższej górze świata, ale baliście się zapytać".

Gdy czytałam fragmenty o tym, jak Monika odwiedzała międzynarodowe mesy w Base Campie pomyślałam, że autorka "Everest. Góra Gór." jest w pewnym sensie moimi oczami. Bo gdybym znalazła się w najsłynniejszym obozie pod Dachem Świata, to na pewno zrobiła bym to samo. Góry są emocjonujące, ale dla każdego, kto siedzi nie na 7000 m.n.p.m. morza, ale w - jak ja - Krakowie, niezwykle interesująca jest odpowiedź na pytanie: "jak to wszystko, tak po prostu, tam wygląda?". I na to pytanie odpowiada nam autorka książki.

W słowach opisujących dwumiesięczną wspinaczkę na Everest widać ciekawość świata, gór, ale przede wszystkim ludzi, którzy na szczyt się wybierają. Jest też sporo informacji autobiograficznych (wspomnienia wewnętrznych rozmów z nieżyjącą, ale "czuwającą", Mamą autorki, szczerze mnie wzruszały). Wszystko z zaskakującym dystansem, reporterską obiektywnością, szczerze, ale bez skandalizowania. Witkowska i do Góry, i do wspinaczy, i do siebie odnosi się z pewną powściągliwością, ale jednak z charakterem - nie stroni bowiem od dosadnych komentarzy i podsumowań.

Jest więc i opis przygotowań (można by powiedzieć, że to wręcz podręcznik wypraw na Everest!), i drogi, i spora garść historii wspinaczki - nie tylko na Everest (bardzo pouczające "dodatki" - tabelki przytekstowe i przypisy), jest też parę zapisów rozmów z towarzyszami wyprawy (tymi z ekipy, i tymi spoza niej - Monika po drodze spotkała m.in. Ueli Stecka i Denisa Urubko). Jest i opis życia towarzyskiego w trudnych warunkach.

Witkowska miała "szczęście" znaleźć się na Górze w "sensacyjnym" roku 2013, który przyniósł i bójkę z Szerpami dwójki wymienionych himalaistów, i słynne "korki" na Uskoku Hillary'ego (co zresztą autorka znacznie odziera z medialnej sensacji - po prostu doniesienia dementując), i kilka śmiertelnych wypadków - jej książka jest najbardziej aktualnym i dość obiektywnym (jak na literaturę górską) sprawozdaniem z tego emocjonującego na Evereście sezonu. To książka, która pokazuje, że choć Mount Everest jest szczytem trudnym, to jednak wspięcie się na niego jest wykonalne. Niekoniecznie dla osób, które - mówiąc brzydko - na niejednym ośmiotysięczniku odmroziły już palce. Witkowska niczego i nikogo nie idealizuje - ukazuje najwyższy szczyt świata i wspinaczkę na niego, jako istotne doświadczenie życia, ale na pewno nie najważniejsze. A to, co tu dużo mówić - pobudza wyobraźnię. I apetyt na góry.
etnosystem.pl Kaśka

Doug Box o fotografii portretowej. Przewodnik

Są takie książki, które z pewnością można nazwać perełkami, które skrywają w sobie najlepszą wiedzę, genialną narrację i powinny stać się przewodnikiem w danej dziedzinie. „O fotografii portretowej. Przewodnik” Douglasa Box’a jest jedną z takich książek. Jednak, gdyby istniało zestawienie książek, które powinieneś przeczytać, a wydane są tak potwornie, że z pewnością nie chwyciłbyś tej pozycji w księgarni do ręki…. To ta, byłaby w pierwszej trójce niechlubnych zwycięzców. Jednak zajmijmy się tym co najważniejsze, czyli zawartością książki.

Zawsze po otwarciu książki, zanim zacznę czytać, przeglądam ją, żeby zobaczyć co mnie czeka. Zacząłem jak zawsze (w książkach fotograficznych) od spisu treści. Ten mile mnie zaskoczył, wynikało z niego, że autor rzeczywiście potraktował temat fotografowania ludzi dogłębnie i wnikliwie. Rozpoczynając od podstaw: pozowania, rodzaju portretów czy kompozycji, nie zaskoczył mnie- te tematy poruszane są w większości książek o tematyce portretowania ludzi. O tyle następne rozdziały mówiące o tworzeniu kompozycji: prezencji, postury, mimiki twarzy czy ułożeniu dłoni i ramion brzmiało ciekawie. Szeroki dział fotografii ludzi autor podzielił na fotografię kobiet, mężczyzn, ustawianie par, grup, panny i pana młodego czy dzieci i nastolatków. Jeżeli myśleliście, ze to wszystko to samo, będziecie w dużym szoku. Niestety są też rzeczy które już na pierwszy rzut oka bardzo mocno zniechęcają czy to do zakupu czy czytania. Słaba jakość papieru (wpływająca na jakość zdjęć), okładka oraz kadry ludzi rodem lat z 90 to trzy najpoważniejsze zarzuty z kilku. Jakość zdjęć, balans bieli, ubiór osób, widać, że materiały użyte do wykonania powyższej książki, nie są to najnowsze kadry autora. Z pewnością można to było przygotować lepiej. Jednak ktoś kiedyś słusznie zauważył, iż „nie ocenia się książki po okładce”…

Już na wstępie zaskoczyła mnie nota o autorze. Dog Box to już starszy Pan (około 30 lat w branży), co skutkuje ogromnym doświadczeniem, prowadzi szkolenia, pisze książki. Z tekstu wynika jednoznacznie – chodząca legenda. No i kurczę, nie znam tego Pana…. No ale piszą, że zainspirował wielu fotografów na różnym poziomie zaawansowania, więc im wierzę i z zaciekawieniem zagłębiam się w lekturę.

To co po pierwszym rozdziale rzuciło mi się w oczy, to styl pisania. Tak lekkiego materiału, nie zapominając, że jest to książka w której przekazywana jest wiedza, a nie opowiadanie o czarodziejach, już dawno nie miałem przyjemności czytać. Z punktu szkoleniowego- bardzo czytelna forma (z boku strony są zdjęcia do których odnosi się autor). Jednak to co mnie się bardzo spodobało, to pokazanie „budowania” zdjęcia. Czyli pokazanie również kadrów które nie wyszły, istny pokaz „tak tego nie rób”. W rozdziale pracy z grupami ludzi, bardzo ładnie pokazane, jak tworzyć zdjęcie punkt po punkcie. Niestety autorzy książek często zapominają, że nie wszyscy wszystko wiedzą i pokazują tylko wersję finalną oczywiście w 100% poprawną, a o minusach tylko piszą. Tak naprawdę większość ludzi jest wzrokowcami, więc fajnie, że te minusy tutaj są też pokazane, człowiek może je sobie wyobrazić. Od razu też, zdaje sobie sprawę, że to o czym piszę autor jest prawdą! Co ważne, im dalej w las tym ciekawiej. Autor rzeczywiście musi prowadzić wiele kursów, ponieważ materiał jest dobrany świadomie, a przedstawiony bardzo czytelnie. Z tym, że gdyby tematy z rozdziału np. 8 były przedstawione w miejsce 4, nie rozumielibyśmy zupełnie o czy mówi. Duża klasa. Niestety w wielu książkach jesteśmy często odsyłani pół książki dalej żeby znaleźć informację o czym autor w ogóle mówi. Dlatego z każdym kolejnym zdaniem, które pisze do nas autor, nabieramy do niego respektu. Rękę dobrego nauczyciela- mentora- czuje się w tych zdaniach, a napisane są tak jakbyśmy mieli przyjemność uczestniczyć w jednoosobowych warsztatach twarzą w twarz.

Co ważne Doug zwraca bardzo duży nacisk na pracę z ludźmi a nie z aparatem. Poza rozdziałem o obiektywach które pomogą nam lepiej przedstawić portretowanych na zdjęciach, nie ma tu mowy o sprzęcie. Autor uważa, że fotografować można dosłownie wszystkim, a żeby wiedzieć jak zrobić to ładnie i ciekawie potrzebujemy wiedzy. I tego się trzymajmy.

Podsumowując Doug Box daję nam istną Biblię pracy fotografa z ludźmi, szczegółowo opisuje wszystkie aspekty, na które trzeba zwrócić uwagę przy pracy fotografa portretowego. Jednak co boli, to fakt, że moglibyśmy na tę książkę „mistrza Yody” nigdy nie trafić przez to w jaki sposób jest ona wydana na naszym rynku. Gorąco polecam każdemu fotografowi. Pozycja absolutnie obowiązkową !! (ps. nie próbujcie czytać przed snem…. tak Was wciągnie, że nie zaśniecie przed skończeniem lektury).
flash-group.pl 2013-11-25

Barszcz ukraiński

W Ukrainie zakochałem się od pierwszego wejrzenia, a raczej przekroczenia granicy. Pomimo szerokiego dostępu do mediów i informacji na temat naszego wschodniego sąsiada, wiele kwestii dotyczących tego kraju, jego ludzi, władzy i stereotypów, pozostawało dla mnie zagadką do czasu, gdy sięgnąłem po niedawno opublikowaną nakładem wydawnictwa Editio książkę Barszcz ukraiński Piotra Pogorzelskiego, która pomimo zaostrzającego apetyt tytułu nie jest książką kulinarną.

Kto lepiej przybliży nam sytuację za wschodnią granicą, jak nie osoba od lat związana z tym krajem? Autor od trzynastu lat pracuje w Polskim Radiu, zajmując się tematyką byłych krajów ZSRR, a od 2006 roku poświęca się życiu korespondenta w Kijowie, stolicy Ukrainy. W swojej książce Piotr Pogorzelski dotyka różnych tematów z życia społecznego i politycznego w państwie rządzonym przez Wiktora Janukowycza. Przeplatając historyczne i statystyczne fakty swoimi nieraz zabawnymi dygresjami, autor zabiera nas w podróż po kraju, który leży przecież „za miedzą”, a wciąż tak mało o nim wiemy.

Książka zaczyna się od przybliżenia obrazu społeczeństwa, czyli swoistego fundamentu, bez którego przecież żadne państwo nie mogłoby istnieć. W książce Pogorzelskiego to mieszkańcy i obywatele Ukrainy, nasi sąsiedzi. Dalej poznajemy realia życia na Ukrainie – autor skrupulatnie tłumaczy, jak wygląda sytuacja językowa i religijna, porusza temat oligarchów, polityki i pieniędzy, które ten ukraiński świat tworzą i napędzają. Dość dużo miejsca Pogorzelski poświęca kulturze na Ukrainie – głównie kinematografii i muzyce. Na tę drugą, co podkreśla, niejednokrotnie wpływają rosyjskie trendy, ale autor zauważa, że ukraińscy muzycy nie gęsi…, parafrazując popularny cytat z Reja. Wśród tych wątków pojawia się nieraz niewygodny temat przyjaźni z Rosją, tęsknoty za ZSRR i rozliczeń z historią, a skoro i o tym mowa, to zetkniemy się tu również z jakże trudną dla Polaków sprawą Wołynia. Pogorzelski nie boi się też zerwać z zakorzenionym i powielanym na Zachodzie stereotypem pięknej Ukrainki, poświęcając rozdział samym kobietom – zarówno miejscowym, jak i z zagranicy – i ich relacjom z mężczyznami. Niejednokrotnie w książce pojawiają się także opinie samych Ukraińców. Każdy rozdział natomiast zakończony jest rozmową z osobą mniej lub bardziej związaną z tematem poruszanym przez dziennikarza. Oczywiście wśród opowieści Pogorzelskiego nie mogło zabraknąć dość świeżego wątku – Euro 2012, które przecież razem z Ukrainą przygotowywaliśmy.

Na uwagę zasługuje lekkie pióro autora, który zręcznie, ale w dość luźny sposób, stawia obok siebie kontrastujące tematy, ukazując nam nie tylko całościowy obraz tego, jak wygląda życie codziennie mieszkańców Ukrainy, jakie mają marzenia, do czego dążą, ale również próbuje wytłumaczyć czytelnikowi, dlaczego tak trudno Ukraińcom odnaleźć się w wirze polityki, pomiędzy Unią Europejską i Rosją. Świeże spojrzenie Pogorzelskiego na aktualną sytuację Ukrainy uwiarygadnia jego relację.

Przy okazji ostatnich wydarzeń na Ukrainie, w Polsce niewątpliwie wzrosło zainteresowania naszym sąsiadem. W swojej pracy korespondent Polskiego Radia udowadnia, że – pomimo różnic językowych, kulturowych, czy religijnych – Polacy i Ukraińcy są do siebie podobni. Od pierwszych stron trudno oderwać się od lektury, tym bardziej, że poniekąd problematyka poruszana w Barszczu ukraińskim dotyczy również nas, Polaków.

Warto przeczytać Barszcz przed wyjazdem za wschodnią granicę. Dotykając mniej lub bardziej poważnych tematów, książka Piotra Pogorzelskiego jest idealnym przewodnikiem po Ukrainie, cennym źródłem informacji o jej mieszkańcach i ich mentalności. Lekturę polecam również tym, którzy, podobnie jak ja, byli już kilkakrotnie na Ukrainie, ale chcieliby ją lepiej zrozumieć i znaleźć odpowiedzi na wciąż nurtujące ich pytania dotyczące kraju niezwykłego i pięknego – kraju, który jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko…
Koło Naukowe Rusycystów "Rosyjska Ruletka" Wadim Filiks, 2013-12-21

Ujęcia ze smakiem. Kulisy fotografii kulinarnej i stylizacji dań

Autorka książki Ujęcia ze smakiem Helene Dujardin to doskonały przykład na to, że dobrym fotografem nie zostaje się ot tak. W tym zawodzie równie ważne jest to czy umiemy się posługiwać aparatem fotograficznym, jak i to co w życiu robimy. Pochodząca z Francji, mieszkająca w USA pracowała w znanej restauracji jako mistrz cukiernictwa. Swoją pasją dzieliła się na blogu i w sposób naturalny fotografowała swoje dania. Z czasem przerodziło się to w zawód. Zrozumienie fotografowanych tematów pozwala jej dotknąć sedna sprawy i sprawić że fotografie stają się tysiącem słów, mówiących ciekawie do widza.

Sama książka traktuje właśnie o fotografowaniu żywności, w szczególności jak ją zaprezentować na fotografiach by wyglądała smakowicie, a o samym ujęciu można było powiedzieć, że jest ze smakiem.

Układ książki wydaje się typowy, najpierw trochę techniki, sprzęt, teoria, by w połowie przejść do zagadnień związanych z kompozycją i przygotowaniem rekwizytów i potraw do fotografowania. Proporcje opisu tych zagadnień wydają się wyważone, znajdziemy zarówno szczegółowe opisy źródeł światła i sposobów jego modyfikowania, jak też to, jak wydłużyć czas przydatności do fotografowania lodowych deserów tak, by nie rozpuściły się przed kamerą. Takie proste wskazówki w wydawało by się mało istotnych sprawach, pozwalają oszczędzić mnóstwo czasu podczas pracy.

Książka napisana jest dość zrozumiałym językiem, czyta się ją przyjemnie. Spora w tym zasługa tłumaczenia p. Piotra Cieślaka. Poruszanie się po niej ułatwiają klarownie nazwane rozdziały, a duża ilość ilustracji pomaga zrozumieć tekst i dość szybko przejść do praktycznego wykorzystania informacji w nim zawartych.

Samo wydanie typowe, miękka okładka. Bardzo dobra reprodukcja fotografii, interesujący layout. Cena 59 PLN niemała, choć jak na książkę specjalistyczną akceptowalna.

Osobiście moją uwagę zwróciły te praktyczne rady specyficzne w tego rodzaju fotografii oraz zdjęcia pokazujące jak prosto można zorganizować plan zdjęciowy. Ciekaw też są porady jak szukać inspiracji do odpowiedniego pokazania fotografowanych smakołyków. Polecam rozdział Aranżowanie sceny s.165.

Po przeczytaniu Ujęć ze smakiem mogę powiedzieć że jest to dobra pozycja do rozpoczęcia przygody z fotografowaniem żywności. Sporo informacji podanych bez zbędnego przesycenia szczegółami technicznymi, zachęca aby spróbować swoich sił i umiejętności. Dla łasuchów o tyle interesująco, że na planie na pewno nie będziemy chodzili głodni :)
Szczecin czyta Artur Magdziarz
« < 575 576 577 578 579 ... 914 > »