Wybierając się jednak nawet na krótki plener w dolinach, należy zachować rozwagę, która pomaga w ocenie sytuacji. Nieprawdziwe jest postrzeganie gór wyłącznie jako miejsca zagrożenia dla życia, ale równie niewłaściwe jest stwierdzenie, że są terenem pozbawionym niebezpieczeństw. Według mnie należy balansować między nonszalancją a przesadnym defetyzmem i katastrofizmem, ale nie popadać w skrajne oceny. Zawsze należy mieć świadomość, że są to góry. W wypadku gwałtownego pogorszenia widoczności i zamieci śnieżnej niewinny spacer może okazać się walką o przetrwanie, a często o życie. Wówczas nawet wycofanie się po własnych śladach może nie być możliwe. (..)


Wiele osób sądzi, że wypadkom ulegają wyłącznie niedzielni, słabo wyekwipowani turyści, wybierający się w japonkach na Giewont. Nic bardziej mylnego. Oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy trzeba ratować kolesia, który wybrał się zimą w adidasach na Rysy, ale to margines. Jak pokazują liczne statystyki śmiertelności w polskich Tatrach, wielu wypadkom ulegają turyści doświadczeni i dobrze wyposażeni oraz wspinacze. To tylko udowadnia, że o bezpieczeństwo musi dbać każdy — zarówno żółtodziób, jak i osoba bardzo, bardzo doświadczona.


Niestety fotografowanie w górach w trudnych warunkach działa czasem jak narkotyk, a pogoń za doskonałym ujęciem potrafi zamazać granicę między ryzykiem i bezpieczeństwem. Staram się z tym walczyć u siebie, z różnym skutkiem. Niekiedy podejmuję ryzyko, jeśli wiem, że w razie zagrożenia będę mógł się wycofać. Nigdy przed nikim się do tego nie przyznaję, ale zwykle gdy idę w góry, daję sobie prawo do zmiany trasy lub odwrotu, postanawiając sam przed sobą, że jeśli będę się bał, poczuję zagrożenie lub uznam, że ryzyko przekracza dopuszczalne normy — wycofam się. Wrócę do doliny bez zdjęć, ale nikomu nie przyznam się do rezygnacji — jakby nie było do porażki. Ale dla siebie pozostawię też głos rozsądku. Gdy idę sam, tylko ja wiem, jak ciężko było naprawdę, ale również ja sam ponoszę odpowiedzialność i ewentualne konsekwencje swojego działania.