ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Motocyklowa wyprawa do Gruzji i Armenii

TOP tytuł w super cenie » 50% taniej

Motocyklowa wyprawa do Gruzji i Armenii szóstki motocyklistów z Bielska-Białej. W skład wyprawy weszli: Małgorzata Homa, Magda Cembala, Bartek Krywult, Mariusz Antonik, Robert Sirek oraz Andrzej Krzyżewski.

baner

Kilka słów o wyprawie.
[kliknij tytuł, aby przeczytać]

Wyruszają 11 czerwca z rodzinnego miasta. Ich trasa prowadzi przez Rumunię (Trasą Transfogarską – zazdrościmy :)) – BułgarięTurcjęGruzję (przez północną, górską część kraju, potem Kachetię, Tibilisi i na południe) – Armenię (wokół jeziora Sewan, w stronę góry Ararat na pograniczu ormiańsko-irańskim, Karabach, Erewań) – GruzjęTurcję (przez Kapadocję, Ankarę, Stambuł, wzdłuż wybrzeża morza Marmara) – GrecjęJugosławięWęgry.

W ciągu 3 tygodni pokonają 9000 kilometrów na motocyklach HONDA XRV 750 Africa Twin, BMW R 1100 GS i KTM LC8. Nie są nowicjuszami. Zjeździli Bałkany, Skandynawię, północną Afrykę. Robert i Mariusz mają za sobą wyprawę przez Syberię do Władywostoku i po bezdrożach Mongolii w 2010 r. (7 tygodni, 24 310 km, 2 x 1400 l benzyny, 4 x komplet opon i 1 x zestaw napędowy).

Obiecali nam częste relacje, a po powrocie masę zdjęć i filmy oraz dłuuugą podróżniczą spowiedź o górskich krajobrazach, spotkanych ludziach, smakach lokalnej kuchni i – co tu dużo mówić – aromacie gruzińskiego koniaku i wina (przecież Gruzja jest kolebką uprawy winorośli!). Czekamy więc na zdjęcia z Gruzji: zapierających dech w piersiach górskich widoków, twierdz, kościołów, baszt obronnych, uliczek Tibilisi i Batumi... oraz z Armenii: świątyni wokół turkusowego jeziora Sewan, górskich wiosek, łagodnych zboczy i ośnieżonych szczytów. Czekamy na opowieści o niezwykłej gościnności mieszkańców tego regionu.



Zanim jednak zaczniemy trzymać za nich kciuki, poznajmy ich i ich poprzednie wyprawy. Trzymajcie się mocno komputera, byście ogarnięci nagłą tęsknotą za przygodą nie wskoczyli nagle na motocykl lub rower, wsiedli do samolotu, samochodu czy pociągu i ruszyli w drogę :).

Robert Sirek

Ma 44 lata, na motocyklach jeździ od czasów szkoły podstawowej. Najpierw były motorowery: komarki, romety i oczywiście kultowa motorynka. Z biegiem lat zmieniały się motocykle oraz trasy wypraw z tych krajowych na zagraniczne. Na co dzień pracuje w sektorze usług medycznych, kierując placówką szpitalną. Od 10 lat mieszka w Bielsku-Białej.

Robert

Mariusz Antonik

Ma 34 lata, mieszka w spokojnej miejscowości graniczącej z Bielsko-Białą od strony północno-zachodniej. Trudni się wiertnictwem horyzontalnym, jest też kierowcą zawodowym. Miłość do motocykli wyssał, można powiedzieć, z mlekiem Matki - jako 2-3-letnie dziecko był wożony (między rodzicami :)) na motocyklu WFM 125 i na Jawie 250. Podróże motocyklowe zafascynowały go 10 lat temu po przeczytaniu kilku ciekawych opisów wypraw motocyklowych i po pierwszych "motocyklowych wakacjach" na południowym wschodzie Europy. Urlopu spędzonego inaczej niż na motocyklu sobie nie wyobraża.

Bartłomiej Krywult

Ma 30 lat, mieszka w Mazańcowicach koło Bielska-Białej, pracuje w branży budowlanej. Motocyklami pasjonuje się najwcześniejszego dzieciństwa. W jego najstarszych wspomnieniach jest Romet-Ogar taty i Jawa 350 wujka. Jego młodzieńczą pasję motocyklową podsycał ojciec, opowiadając o swoich podróżach na MZ TS 250 nad Morze Czarne i po Polsce. Pierwszy raz wyjechał na motocyklowe wakacje na Mazury w wieku 17 lat motocyklem YAMAHA XJ 750. Potem poznawał cudowne miejsca, wspaniałych i otwartych ludzi oraz niezawodnych motocyklowych przyjaciół. Nie słuchając tzw. dobrych rad, jeździł do Irlandii (nie samolotem?), na Ukrainę (przecież kradną, no i mafia!), na Kretę (…tak daleko?), do Bośni (przecież tam świeżo po wojnie!). Cieszy się, że odkrył motocyklową pasję. Trudno mu wyobrazić siebie bez motocykla.

Gosia,Mariusz,Bartek,Mikolaj

Małgarzata Homa

Tłumacz języka chorwackiego, licencjonowany pilot, koneser wina i czekolady, który wszystkie swoje oszczędności wydaje na podróże i paliwo :) Pochodzi z księstwa M. (dziś dzielnica willowa Bielska-Bialej). Motocyklistka w trzecim pokoleniu. Miłość do dwóch kółek i ciekawość świata odziedziczyła po rodzicach. Pierwszy motocykl nabyła w wieku 17 lat. Od tego czasu nieprzerwanie kolekcjonuje kilometry, moto-emocje i wrażenia. Przez 12 lat w jej kolejnych maszynach zmieniały się gabaryty i pojemność, zawsze jednak musiały być one lekkie, niskie i szybkie :) Obecnie porusza się plastik-rakietą ze stajni Yamahay, którą pieszczotliwie nazywa 'Marysią'. Po raz pierwszy tak daleko.

Magda Cembala

Ma na koncie najmniej kilometrów z całej ekipy, ale załapała bakcyla i nie da się wyrzucić z siodła.

Magda

Andrzej Krzyżewski

Lat 45. Motocyklowa pasja towarzyszy mu od ponad dwudziestu lat lat, zaczynał od legendarnego WFM. Ma za sobą setki kilometrów wypraw motocyklowych po Polsce.


9.06.2011: Przygotowania do wyprawy.

Nasza wyprawa ma trwać 3 tygodnie. Do przejechania mamy dystans około 9000 km, co wymaga dobrego przygotowania zarówno sprzętu, jak i jeźdźców, by móc pokonywać średnio 400 – 600 km dziennie.

Podczas jednego ze spotkań ustaliliśmy, że raz w tygodniu będziemy odbywać wspólny trening wzmacniający kondycję, odporność psychiczną i technikę jazdy. Z netu ściągnęliśmy program treningowy zwycięzcy Rajdu Dakar Cyrila Despres, który przewidywał codzienne bieganie na dystansie 12 kilometrów, przepływanie 2 kilometrów oraz 4 godziny treningu na torze motocrossowym. Niestety, na pierwszym treningu okazało się, że bieganie jest bardzo męczące, na basenie można się utopić, a motocross jest niebezpieczny. Tak więc pozostało nam spotykać się na piwie i omawiać szczegóły naszego „projektu”.

Wspólnie stworzyliśmy listę niezbędnego ekwipunku wyprawowego, na której znalazły się namioty, śpiwory, karimaty, ekspres do kawy, kuchenka, garnki itp. Okazało się że każdy wszystko ma i nie było potrzeby niepokojenia sponsorów.

Nasze motocykle oprócz Mariuszowego KTM-a, to „weterany” na liczniku mające średnio po 70 tysięcy kilometrów, więc co się miało zepsuć, już się popsuło. Przygotowanie ich do wyprawy sprowadzało się do wymiany opon, oleju, klocków hamulcowych, sprzęgła w BMW Bartka i napinacza rozrządu w KTMie.

W każdej wyprawie najważniejszy jest odpowiedni budżet. Koszt na osobę wyniesie około 3500 zł. Jest to pokaźna kwota dla większości domowych budżetów. Prawdziwy pasjonat jednak nigdy nie oszczędza na swoim hobby, tylko na przykład na rodzinie. W związku z tym przynajmniej na pół roku wcześniej przechodzi na zakupy jedzenia w sklepach dyskontowych, rezygnuje z rodzinnych wakacji i dokładnie kontroluje wydatki Żony :)

Nie może też zapomnieć o zgromadzeniu informacji, map i przewodników - Wydawnictwa Bezdroża oczywiście. :)

Jesteśmy przygotowani.

Mikołaj Copija

[kliknij datę, aby przeczytać relację.]


13.07.2011: Już w Polce!

Ekipa motocyklistów pod patronatem www.bezdroza.pl, www.scigacz.pl i www.artravel.pl wyruszyła na wyprawę do Gruzji i Armenii w następującym składzie: Bartek i Magda na BMW R 1100 GS, Mariusz i Małgorzata na KTM LC8, Robert i Andrzej na HONDA XRV 750 Africa Twin. Wyjechali z rodzinnego Bielska 11 czerwca. Pierwszego dnia śmignęli przez Słowację i Węgry do do Rumunii, zatrzymując się na nocleg u podnóża Trasy Transfolgaraskiej.

Kolejnego dnia rano ruszyli dalej. Trasa Transfolgaraska przecina z północy na południe Góry Fogaraskie, najwyższe pasmo górskie rumuńskich Karpat, między ich dwoma najwyższymi szczytami - Moldoveanu i Negoiu. Łączy miasta Sybin w Siedmiogrodzie i Piteşti na Wołoszczyźnie, pnąc się na wysokość 2034 m n.p.m. Znajduje się na niej 5 wiaduktów, kilka mniejszych tuneli oraz niezliczona liczba zakrętów. W najwyższym punkcie trasy leży jezioro Bâlea i najdłuższy tunel w Rumunii (884 m). Trasa była zamknięta, ale myknęli przez zwał kamieni. Nie pożałowali, bo rozciąga się z niej nieprawdopodobny widok. Na górnym odcinku trasy leżał jeszcze metr śniegu, od czasu do czasu drogę przecinało zwalone drzewo, sypały się kamienie... Dali radę, a frajda była wielka! Okazało się na dodatek, że tunel jest zamknięty. Przecisnęli się więc, demontując kufry, przez wejście dla obsługi. Zjazd z najwyższego punktu trasy - po tych przygodach - odbył się bez żadnych problemów. W niedzielę dojechali do granicy z Bułgarią, przekroczyli Dunaj mostem, a nocleg wypadł im w Ruse, tuż za granicą. 13 czerwca ruszyli w stronę Turcji. Przejechali przez Wielkie Tyrnowo, historycznie trzecią stolicę państwa, i Starą Zagorę, jedno z najstarszych miast w południowo-wschodniej Europie. Zachwyciło ich centrum Bułgarii i niesamowite góry. Może dlatego, że większości z nas kraj ten kojarzy się z plażami, a nie z łańcuchami górskimi, ma on około 50 szczytów przekraczających 2000 m n.p.m.

Granicę bułgarsko-turecką przekroczyli bez większych problemów i wieczorem dotarli pod sam Stambuł. Przeprawa przez to rozległe i niezwykle pięknie położone miasto była niezwykle ekscytująca (nawet obwodnica okazała się niezłym wyzwaniem). Turcja mile zaskoczyła wszystkich przepięknie położonymi, dobrymi drogami, krajobrazami jak z bajki i niesamowicie życzliwymi ludźmi. Po offroadowym biwaku pod Samsun 15 czerwca z rana pojechali wybrzeżem Morza Czarnego w kierunku, jak to mówią Turcy, Gruzistanu, by wieczorem dotrzeć do granicy. Zatrzymali się na chwilę w Batumi, ale bazę założyli 30 km za miastem. Przez dwa dni raczyli się gruzińskim winem (według najnowszych odkryć trunek ten pochodzi z Gruzji), smakowali gruzińskiej kuchni, leżeli na plaży i świętowali urodziny Roberta oraz zaręczyny Magdy i Bartka. 18 czerwca skierowali się w góry Kaukaz. Noc spędzili w plenerze: namioty, ognisko, zimno i mokro! 19 czerwca dotarli pod Kazbek, dla Gruzinów Mkinwarcweri, czyli "zamarznięty szczyt", leżący w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu, podobnie jak Elbrus (5642 m n.p.m.). Jest on drzemiącym wulkanem zbudowanym z law trachitowych. Zdobyli Kazbek w deszczu i we mgle. Wieczorem, gdy w ulewie szukali miejsca na biwak, przygarnęła ich gruzińska rodzina. Dzięki temu zakosztowali gruzińskiej gościnności, raczyli się świetnym winem i świeżo pieczonym chlebem oraz spali w komfortowych warunkach (możliwość skorzystania z gorącego prysznica bezcenna!). Kolejnego dnia o poranku wyruszyli na tzw. Gruzińską Drogę Wojenną, która przywitała ich deszczem, śniegiem i błotem. Tutaj rozdzielili się. Bartek, Magda, Mariusz i Małgorzata zostali w Gruzji, Robert i Andrzej 20 czerwca przekroczyli granicę z Armenią.

Dzisiejsza Armenia jest maleńkim krajem o bogatych tradycjach i historii sięgającej starożytnego Urartu, której kultura od prawie dwóch tysięcy lat opiera się na chrześcijaństwie. Mało kto wie, że to właśnie władcy ormiańscy jako pierwsi w świecie uznali chrześcijaństwo za oficjalną religię swego państwa, co miało miejsce już w 301 roku. Dzieje Armenii można bez przesady opisać przymiotnikami "tragiczne" czy "wstrząsające". Dzisiejszą Armenię zamieszkują niespełna trzy miliony osób, niemal wyłącznie etniczni Ormianie. Szacuje się, że podobnie jak w przypadku Irlandii, większa część narodu żyje poza ojczyzną. Około 90% kraju leży na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Robert i Andrzej pierwszy nocleg w Armenii spędzili przy granicy z Azerbejdżanem. Z góry, na której rozbili namioty, rozciągał się piękny widok na ten kraj. Z rana ruszyli na wschód w stronę Erywania, a następnie okrążyli jezioro Sewan, po czym - rzucając okiem na świętą górę Ormiań Ararat, leżącą w Turcji, skierowali się na wschód, serwując sobie odffroadową jazdę. Nocleg wypadł im na wysokości 1800 m n.p.m. Wiało, padało, mroziło. Tutaj spotkali grupę motocyklistów z Krakowa. 22 czerwca skończyli objazd Armenii, przekroczyli granicę z Gruzją i korzystając z porady przesympatycznego celnika gruzińskiego zafundowali sobie super offroadową jazdę wzdłuż granicy z Turcją.

To było ich pożegnanie z Gruzją. Wieczorem dotarli pod Trabzon - jedno z większych miast na przepięknym wybrzeżu tureckim Morza Czarnego. Tym razem wybrali nocleg w hotelu. Z rana ruszyli w stronę Europy. Przez Stambuł przejeżdżali wieczorem - było to wstrząsające doświadczenie, 5 pasów autostrady zapchanych samochodami, z których każdy chce cię wyprzedzić i jedzie na tzw. full contact. Wykończyło ich to na tyle, że nie mieli siły szukać przyzwoitego hotelu i skorzystali z usług szemranej noclegowni o nazwie Pelikan. 24 czerwca śmignęli przez Bułgarię trasą na Sofię, a dalej do Serbii. Przepiękna trasa widokowa, świetna autostrada serbska, pełna kultura na granicy. W Belgradzie złapała ich koszmarna burza. Andrzej odmówił dalszej jazdy i skończyło się noclegiem w przesympatycznym hotelu. 25 czerwca przejechali Węgry, Słowację i około 22.00 dotarli do Bielska-Białej.

[kliknij datę, aby przeczytać relację.]

9

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij!

1

2

3

5

11

14

15

16

18

20

26

30

33

37

42

47

53

59

61

70

72

76

80

85

87

89


26.07.2011: Relacja Małgorzaty

Słowacja i Węgry

Pierwszą atrakcją wyprawy było bliskie spotkanie z zakamuflowaną słowacką drogówką. Wiza wjazdowa do tego pięknego kraju kosztowała nas 10 E i 20 minut cennego czasu. Nie popsuło nam to jednak humorów, może tylko trochę obudziło :)

Na Węgrzech od razu zrobiło się jakoś cieplej i w przemiłych okolicznościach przyrody (szczególnie rejon Tokaju – prawie jak Toskania:)) dotarliśmy do rumuńskiej Oradei.

Marian znalazł wypasioną miejscówkę na nocleg nad rwącą rzeką u podnóża góry X (zdobytej późną nocą po buteleczce balsamu pomorskiego).

W Rumunii pierwsza ekstrema (rewelacyjne wejście w zapowiadające się przygody) – przeprawa Trasą Transfogarską. ZAMKNIETĄ!!!

Ulewy i miniona zima zostawiły na drodze głazy wielkości małego fiata, kamienie i drzewa z korzeniami. Trasę w kilku miejscach przecinały wartkie strumienie (na jednym z nich zawiesił się Sławek). A im wyżej, tym ciekawiej – mgła, mżawka, śnieg i zamknięty dla ruchu tunel zabarykadowany trzymetrową „kupą”śniegu.

Po zrzuceniu kufrów przepchaliśmy się wejściem dla obsługi i znaleźliśmy się po drugiej stronie. Zachwyceni :)

Bułgaria i Turcja

Ten drugi kraj to wielka dla nas wszystkich niespodzianka. Przede wszystkim drogi (świetna jakość i ilość) – ciągną się w takich rejonach, że krajobrazy i otoczenie zapiera dech. Ludzie niezwykle pozytywnie zaskakują, są zaciekawieni, ale bardzo przy tym pomocni i życzliwi (Bart funduje jednemu z "lokalesów" przejażdżkę swoją BKką po mieście w podziękowaniu za znalezienie źródła araku:)). Zabija nas tylko cena paliwa, bo do pokonania Turcją prawie 1600 km :)

Nic to jednak gdy docieramy do wybrzeża Morza Czarnego. Od Samsun do Guiro () jedziemy praktycznie cały czas „promenadą” w odległości 50-100 m od morza.

Wcześniej przebijamy się przez Stambuł. Jazda przez to olbrzymie, rozciągnięte miasto, nawet obwodnicą jest nie lada wyzwaniem. Bywa niebezpiecznie i bardzo „wartko”, ale walka z tureckim temperamentem daje też dużo frajdy :).

Gruzja i Armenia

Gdy słyszymy w końcu na granicy „welcome to Georgia”, zachwyt sięga zenitu. Od razu jakaś inna atmosfera. Specyficzny ciepły i wilgotny klimat uderza z całą mocą.

Przez Batumi przeprowadza nas uroczy gruziński dresiarz w transicie. Oprócz szalonych Gruzinów (jeżdżą fantazyjnie, bez świateł, ciągle trąbią, wyprzedzają na czwartego) , największym niebezpieczeństwem na drogach są krowy. Pojawiają się wszędzie i znienacka, zostawiając ślizgotwórcze pułapki na jezdni. Czujność ogromnie wzmożona :).

Po zmroku docieramy do Kobuletti. Ekskurort . W poszukiwaniu campu trafiamy do hotelu „Sanapiro”. Troche komunistyczny klimat, ale 10 m od morza i bardzo tanio. Zakupione w batumskim monopolu 10 l wina wina znika jednego wieczoru. Welcome to Georgia:)).

Kolejne 3 dni upływają nam na pełnym relaksie.

Odsypiamy, plażujemy, kąpiemy się w Morzu Czarnym (w słońcu i przy blasku księżyca:)). Nieustannie towarzyszy nam słońce, wino, które kosztuje mniej niż mleko, no i cudowne jedzenie.

Już pierwszego wieczora za namową lokalesów, zaczepiających Mariana pod hotelem (łata oponę w KTMie, gromadząc wokół siebie stale ekipę mieszkańców Kobuletti), udajemy się do "Babaja". Chinakalii, Chczapuri, mcw 888888888888888888888

Instrukcje obsługi niektórych potraw i cenne rady daje nam urocza pani X. W czasie tych 3 dni mają miejsce 2 przemiłe wydarzenia, które świętujemy (w Babaja oczywiście).

Pierwszym są urodziny naszego przyjaciela Roberta (sto lat, sto lat !!!), drugim zaręczyny Magdy i Bartka (wszystkiego naj!!).

Wypoczęci, wygrzani i wymoczeni trzeciego dnia czujemy już głód jazdy i przygód. Wyjeżdżamy do Swanetti. Wysoki Kaukaz. trzytysięczniki. I offroad pełną parą. Leżą prawie wszyscy (ja mam błoto nawet na rzęsach:)).

Zbyt jednak wcześnie, po zimie zostało jeszcze sporo śladów, niedawne ulewy też zrobiły swoje... Z powodu „ciężkich warunków”, zmroku i braku paliwa musimy zawrócić 30 km od Mestii.

Rozsądna decyzja, choć wielki żal, że jednak się nie udało.

Po tym wypadzie, po powrocie na niziny, gdy przy lekkiej mżawce szukaliśmy miejsca na biwak do swojego domu, zgarnął nas Gogi – uroczy, lekko już podchmielony Gruzin.

Oprócz miejscówki do spania w salonie swojego domu, zaprosił nas również na kolację. Była to prawdziwa gruzińska supra. Fatima, żona Gogiego piekła na bieżąco chleb – lovasz (przeszkadzał jej znikający zbyt często prąd). Było oczywiście domowe wino, dzieło gospodarza, który w piwnicy swojego domu miał go podobno jeszcze ze 2 tony :) tego trunku.

Urzeczeni gościnnością Gogiego i Fatimy, zaopatrzeni w 3 litry wina "na drogę" jedziemy przez Kutaisi do 888888888888888888888

Po noclegu nad rwącą cementową rzeką (niesmaczną – Barti zdegustował parę łyków przy wieczornej kąpieli i umierał cały następny ranek:) wybieramy się na drogę wojenną.

Widoki przepiękne, pniemy się wysoko, nadchodząca burza sprawia niezapomniane wrażenie, spowici w chmurach i deszczyku wzbijamy się na 2,5 tys m.n.p.m.

Przebieramy się w przeciwdeszcze i wszystko, co mamy ciepłego, i decydujemy się na przeprawę off roadem (kiedyś kiedyś pewnie był tam asfalt - to główna droga do Władykaukazu) do Kazbegi. Żegnamy R i A i ruszamy. Kazbeg w mgle, zimno, deszczowo, ślisko. KTM przyjmuje takie strzały i dziury, że Mariana ściska serce. Dajemy wszyscy jednak radę (przede wszystkim motocykle – przeszły prawdziwy test). Dosyć gór na chwilę:). Pocieszamy się pysznym lokalnym jedzeniem i startujemy do Kachetii. Niestety próba przejechania tego "niby" fajnego odcinka kończy się niepowodzeniem. Wracamy, jedziemy w kierunku Tibilisi, śpimy pod Mccheta, którą następnego dnia zwiedzamy. Miasteczko jest urokliwe i naprawdę warte zobaczenia, choć zajęło nam to tylko godzinkę:). Jedziemy do Armenii.

Robi się znów wysoko – prawie cały kraj leży powyżej 1000 m n.p.m. Przez urokliwe górskie wioski docieramy nad Sevan. Camping u sympatycznego złotozębnego Ormianina kosztuje nas "co łaska". Do jeziora mamy 15 m. Lokalny koniak kosztuje tyle co 2 l coca coli, delektujemy się więc i rozgrzewamy (nie jest zbyt ciepło – jesteśmy na 1900 m n.p.m.!!!) cały wieczór.

Następnego dnia przez Erywań (drogowskazów brak całkowity, nadrabiają przemili mieszkańcy – jeden z panów zapytanych na erywańskiej ulicy zatrzymał swojego transita i na masce wyrysowal mapę) docieramy "pod" Ararat. Choć trochę skryty za chmurami, robi jednak wielkie wrażenie.

Jego widok towarzyszy nam w lusterkach jeszcze bardzo długo. Bezcenne:).

Bardzo różnymi drogami zachodnią Armenią docieramy do granicy (przejście nota bene na wysokości 2200 m n.p .m).

Śpimy w okolicach Wardżii, w przepięknym kanionie na wartką rzeką, w sąsiedztwie stada uroczych krów. Część armeńskiego koniaku, który miał wrócić do Polski, znika przy przepysznej mielonkowej kolacji autorstwa Mariana.

Wcześniej, około 30 min czekamy na prąd na stacji benzynowej ::)).

Do skalnego miasta wybieramy się rankiem. Droga jest nowa, bardzo kręta, przyklejona do ściany "kanionu". Gdyby nie krowie placki – pułapki, i same krowy czyhające za winklami, można by śmiało pozamykać opony. Jak na Gruzję świetna trasa. Sama Wardżia jest perełką. Obowiązkowo!!

Droga, którą potem zmierzamy, przeszła do historii i długo będzie przez nas wspominana, oj długo:).

150-kilometrowy odcinek do Batumi. 50 km off roadu. Górski szlak, nikły ruch. Ciężko, a im wyżej, tym chłodniej. I ciekawiej:).

Po drodze pytamy posilających się leśników o trasę. Nie mija minuta, a siedzimy wszyscy przy suto zastawionym stole. Pyszne domowe sery, świeży chleb, apetyczne warzywa, na "grillu" pieką się szaszłyki, a buteleczki z czaczą pojawiają się i znikają ze stołu w ekspresowym tempie. Każdy stakan obowiązkowo poprzedzony jest toastem. Pijemy za byłego prezydenta oraz wielokrotnie za przyrodę.

Kobiety przyjmują dawki kierowców, trudno nam się wyrwać z tej przypadkowej uczty. Nasi gospodarze są przemili, życzliwi i niezwykle gościnni. Tryskają humorem, mają fantastyczne podejście do życia, a szczególnie swoich gości.

Nie chce na się odjeżdżać, ale robi się niebezpiecznie, dalsza biesiada zakończyłaby się tzw bombą :).

W kolejnej wiosce po drodze kupujemy sery, na polanach leży jeszcze śnieg. Na pytanie o zakup czaczy, "góral" mówi nam, że ma całą jej piwnicę. Ruch w wiosce zamiera, ludzie wychodzą na ulicę, zatrzymują się samochody. Staje nawet praca na pobliskiej budowie. 4 butelki zakupiliśmy, kolejną obowiązkowo trzeba było wypić z gospodarzem. I znów dziewczyny wzięły wszystko na siebie...

Następny przystanek, przypadkowy, rozpoczęło również magiczne "djevocka, pij!!!" Dziadek ze złotymi zębami dosłownie ściąga nas z motocykli, by wypić toast za przyjaźń polsko-gruzińską. Musieliśmy uciekać. Udało się za drugim razem:).

Powrót

W Batumi znów trzy dni relaksu. Podczas kulinarnych podróży przez miasto, wstępujemy do przeróżnych knajpek. Obowiązkowo chinkali, chaczapuri i ostri.

W jednym z lokali gra muzyka na żywo. Pewien gruziński starszy pan wyrywa Małgorzatę do tańca, a na wieść, że jesteśmy z Polski, w momencie nasz stolik najeżdża banda Gruzinów, którzy bez słowa sprzeciwu przenoszą nas do siebie. Znowu pyszne jedzenie, wino, tańce i rozmowy o bliskośćci i historii, niechęci do Rosjan, prezydencie Kaczyńskim, no i toasty. Gdyby nie fakt, że zamykano lokal, nas nowi przyjaciele nie wypuściliby nas z objęć:).

Jest między nami jakaś chemia.

Są nam bliżsi niż jakikolwiek inny naród.

To właśnie poczuł tego wieczoru każdy z nas.

[kliknij datę, aby przeczytać relację.]


26.07.2011: Kolejne zdjęcia z wyprawy

DSC07353

Chcesz zobaczyć więcej zdjęć? Kliknij!

goscinnosc

(3)

19

28

3

002

003

060

202

23

5

7

12

20