Plany planami, marzenia marzeniami a rzeczywistość może zmienić wszystko.
Dnia 10 października bieżącego roku wróciliśmy ze wspaniałej wyprawy po Australii.
Była to podróż przygotowana i zrealizowana przez dwuosobową ekipę wrocławskich studentów – Marię – AWF Wrocław i Łukasz – Uniwersytet Ekonomiczny Wrocław. Oboje jesteśmy zapalonymi rowerzystami, dlatego planowaliśmy przejechać rowerami całe wschodnie wybrzeże Australii, czyli 3500 km.
Przygotowania do wyjazdu trwały bardzo długo i wymagały mnóstwo determinacji. Treningi rowerowe wypełniały nam każdą chwilę. Początkowo szukaliśmy wsparcia i zainteresowania wśród mediów, by pomogły nam rozpowszechnić nasze przedsięwzięcie. Kolejnym krokiem były starania o sponsoring. Młoda głowa pełna szalonych pomysłów niestety nie okazała się być kartą przetargową. Stąd brak zobowiązań i szerokie pole manewru pozwoliło nam oddać się w ręce australijskiej rzeczywistości.
12 sierpnia wylądowaliśmy w Sydney. Noc spędziliśmy na lotnisku skręcając rowery. O świcie wyruszyliśmy na śniadanie. Pierwszy posiłek nie był w Operze, ale przed Operą. Słońce pięknie świeciło, był zwykły dzień. Ludzie uprawiali jogging, szli do pracy, turyści przechadzali się po promenadzie… Pierwszy dzień na drugiej półkuli, to pierwsze spotkania z egzotycznym światem. Australijczycy z charakteru podobni do europejczyków, ale może nieco bardziej empatyczni, ciekawi biało-czerwonej flagi. Już wtedy uzyskaliśmy wiele ważnych wskazówek – jak przeżyć 2 miesiące w Australii. Podpowiedzi były z zakresu gdzie kupować żywność, co koniecznie zobaczyć w okolicy Sydney, gdzie ruszyć dalej w drogę… Ważną informacją była dla nas sprawa dotycząca turystyki rowerowej. Zdaniem mieszkańców drugiego końca świata nie warto podróżować rowerem po Australii, gdyż jest to niebezpieczne ( nie ma ścieżek rowerowych, nie ma przede wszystkim kultury jazdy rowerem). Na potwierdzenie tych newsów nie trzeba było długo czekać. Sama przejażdżka po Sydney nie należała do najmilszych chwil w życiu. Zadaliśmy sobie pytanie w jakim celu przebyliśmy ponad 20 godzin w samolocie? Odpowiedź byłą prosta – by poznać rzeczywistość Australii.
W rezultacie spędziliśmy nieco ponad 2 tygodnie w Sydney i okolicach. Byliśmy kilka dni w Royal National Park – jednym z najpiękniejszych dla nas miejsc, jeździliśmy rowerami po Hunter Valley (winnicach) bezpłatnie rozpieszczając podniebienie głębokimi smakami Shiraz oraz Cabernet Sauvignon. Następnie dotarliśmy do Blue Mountain ( nazwa pochodzi od występującego tam krajobrazu : mianowicie eukaliptusy będące głównym rodzajem flory panującej w Australii wypuszczają olejki właśnie o niebieskiej barwie). Okolice Sydney to przede wszystkim niezwykła przyroda uhonorowana licznymi Parkami Narodowymi. Cudowna fauna i flora, skaliste wybrzeże, brak dostępu do wody pitnej, to przedsmak prawdziwej Australii, która czekała na nas otworem.
Podróżując po pobliskich Parkach Narodowych mieliśmy okazję spotykać się z hobbystami przyrody. Były to przede wszystkim starsze osoby (na emeryturze), które zamieniły swoje domy na campery i ruszyły w podróż życia. Jest to bardzo powszechne zjawisko w Australii. Doświadczeni życiem mieszkańcy chętnie dzielili się z nami swoimi wrażeniami i przeżyciami. Wielokrotnie przyjmowaliśmy ich wskazówki i zmienialiśmy wcześniejsze plany podróży.
Jednym z największych australijskich autorytetów – podróżników, których spotkaliśmy na swoim szlaku była Reachel. 65 letnia koneserka sztuki, zaangażowana w działania na rzecz Aborygenów, nauczycielka plastyki, entuzjastka świata. Spotkaliśmy się na Bundeenie – „małej prowincji”, dalszej dzielnicy Sydney. Reachel przyjęła nas jak swoje dzieci. Dowiedziawszy się o naszym pozytywnym stosunku do rdzennej ludności pokazała nam wspaniałe ryty w skalach wykonane przez Aborygenów 2 miliony lat temu. Poczuliśmy się wyróżnieni i obdarzeni szczególnym zaufaniem mogąc ujrzeć ślady kultury Aborygeńskiej, niedostępne dla każdego i traktowane ze szczególnym, tajemniczym namaszczeniem. Ta niezwykła osoba pomogła nam zaplanować dalszy czas w Australii. Wtedy właśnie postanowiliśmy, że nie ważne jak, ale dostaniemy się na północ Australii, by wejść do najstarszego na ziemi lasu deszczowego, zanurkujemy w rafie, następnie odwiedzimy święte miejsce Aborygenów – monolit skalny w środku kontynentu (Uluru) oraz Wielki Kanion. Dalej mieliśmy odwiedzić kuzyna na południu Australii, ruszyć na Tasmanie i wrócić na główny ląd drugiego świata do Melbourne.
Ściśle zaplanowana trasa przez Reachel została zrealizowana. Było to szalone, gdyż poruszanie się po Australii w tak krótkim czasie ( 2miesiące) było możliwe jedynie samolotem. Pasja doświadczania świata, nie zważając na zawartość kieszeni, powiedziała – lecieć trzeba, najwyżej nie będziemy jeść
( bochenek chleba to koszt 4 – 6 $). Szczęściarze z nas, gdyż po miesiącu podróży zachwyceni Australią, przy okazji nieco zapyziali dotarliśmy na południe – do Adelaide. Tam na drugi dzień dostaliśmy pracę. Trwała 10 dni, dała nam nowy obraz Australijczyka. Festiwale na cześć wiosny okazują się być bardzo ważną atrakcją dla każdego – dziecka, dorosłego, rodzica, osoby starszej. Jest to ogromne wesołe miasteczko, z Fast Foodami, tandetnymi souvenirami oraz regionalnymi przysmakami. Na tę okazję Australijczycy biorą sobie wolne w pracy i niemalże codziennie tłumami uczestniczą w widowisku, które ma stały, niezmienny program. Festiwal pokazał jak wielkim problemem w Australii jest otyłość wśród dzieci i dorosłych. Praca w tak bardzo „ nie naszym świecie” pokazała nową twarz Australii. Można by powiedzieć ograniczoną pod względem zainteresowań, kulinariów - materialną.
Wyprawa po Australii była empiryczną drogą do lepszego poznania siebie, świata i jego mieszkańców. Czas na drugiej półkuli utwierdził nas w przekonaniu, że podstawowe wartości, prawdy wiary egzystują wciąż na świecie - nawet w miejscu gdzie tak powszechny jest ateizm.
Maksymą wyjazdu było dobro, dobro które jest w nas, które krąży.
Dzięki temu spotykaliśmy dobrych ludzi, bez których nasza wyprawa byłaby o wiele uboższa. To ludzie: Australijczycy, Polacy na emigracji, ludzie Wschodu – Oni wzbogacili nas w wiedzę życiową.
Najpiękniejszym miejscem dla nas okazała się Tasmania. To cudowna prowincja. Ludzie prowadzą tam fermy, uprawiają sport, żyją zgodnie z naturą. Tasmania to kwintesencja życia. Warto tam przyjechać, by zrozumieć jak piękny jest świat i dlaczego warto żyć. Tasmania, mimo tego że nie słynie z wymarzonych warunków do uprawiania narciarstwa jest tym miejscem na Ziemi gdzie chcielibyśmy choć przez chwilę zamieszkać.
Australia zachwyca ludźmi, zachwyca krajobrazami, zachwyca spokojem, zachwyca przyrodą.
Dnia 10 października bieżącego roku wróciliśmy ze wspaniałej wyprawy po Australii.
Była to podróż przygotowana i zrealizowana przez dwuosobową ekipę wrocławskich studentów – Marię – AWF Wrocław i Łukasz – Uniwersytet Ekonomiczny Wrocław. Oboje jesteśmy zapalonymi rowerzystami, dlatego planowaliśmy przejechać rowerami całe wschodnie wybrzeże Australii, czyli 3500 km.
Przygotowania do wyjazdu trwały bardzo długo i wymagały mnóstwo determinacji. Treningi rowerowe wypełniały nam każdą chwilę. Początkowo szukaliśmy wsparcia i zainteresowania wśród mediów, by pomogły nam rozpowszechnić nasze przedsięwzięcie. Kolejnym krokiem były starania o sponsoring. Młoda głowa pełna szalonych pomysłów niestety nie okazała się być kartą przetargową. Stąd brak zobowiązań i szerokie pole manewru pozwoliło nam oddać się w ręce australijskiej rzeczywistości.
12 sierpnia wylądowaliśmy w Sydney. Noc spędziliśmy na lotnisku skręcając rowery. O świcie wyruszyliśmy na śniadanie. Pierwszy posiłek nie był w Operze, ale przed Operą. Słońce pięknie świeciło, był zwykły dzień. Ludzie uprawiali jogging, szli do pracy, turyści przechadzali się po promenadzie… Pierwszy dzień na drugiej półkuli, to pierwsze spotkania z egzotycznym światem. Australijczycy z charakteru podobni do europejczyków, ale może nieco bardziej empatyczni, ciekawi biało-czerwonej flagi. Już wtedy uzyskaliśmy wiele ważnych wskazówek – jak przeżyć 2 miesiące w Australii. Podpowiedzi były z zakresu gdzie kupować żywność, co koniecznie zobaczyć w okolicy Sydney, gdzie ruszyć dalej w drogę… Ważną informacją była dla nas sprawa dotycząca turystyki rowerowej. Zdaniem mieszkańców drugiego końca świata nie warto podróżować rowerem po Australii, gdyż jest to niebezpieczne ( nie ma ścieżek rowerowych, nie ma przede wszystkim kultury jazdy rowerem). Na potwierdzenie tych newsów nie trzeba było długo czekać. Sama przejażdżka po Sydney nie należała do najmilszych chwil w życiu. Zadaliśmy sobie pytanie w jakim celu przebyliśmy ponad 20 godzin w samolocie? Odpowiedź byłą prosta – by poznać rzeczywistość Australii.
W rezultacie spędziliśmy nieco ponad 2 tygodnie w Sydney i okolicach. Byliśmy kilka dni w Royal National Park – jednym z najpiękniejszych dla nas miejsc, jeździliśmy rowerami po Hunter Valley (winnicach) bezpłatnie rozpieszczając podniebienie głębokimi smakami Shiraz oraz Cabernet Sauvignon. Następnie dotarliśmy do Blue Mountain ( nazwa pochodzi od występującego tam krajobrazu : mianowicie eukaliptusy będące głównym rodzajem flory panującej w Australii wypuszczają olejki właśnie o niebieskiej barwie). Okolice Sydney to przede wszystkim niezwykła przyroda uhonorowana licznymi Parkami Narodowymi. Cudowna fauna i flora, skaliste wybrzeże, brak dostępu do wody pitnej, to przedsmak prawdziwej Australii, która czekała na nas otworem.
Podróżując po pobliskich Parkach Narodowych mieliśmy okazję spotykać się z hobbystami przyrody. Były to przede wszystkim starsze osoby (na emeryturze), które zamieniły swoje domy na campery i ruszyły w podróż życia. Jest to bardzo powszechne zjawisko w Australii. Doświadczeni życiem mieszkańcy chętnie dzielili się z nami swoimi wrażeniami i przeżyciami. Wielokrotnie przyjmowaliśmy ich wskazówki i zmienialiśmy wcześniejsze plany podróży.
Jednym z największych australijskich autorytetów – podróżników, których spotkaliśmy na swoim szlaku była Reachel. 65 letnia koneserka sztuki, zaangażowana w działania na rzecz Aborygenów, nauczycielka plastyki, entuzjastka świata. Spotkaliśmy się na Bundeenie – „małej prowincji”, dalszej dzielnicy Sydney. Reachel przyjęła nas jak swoje dzieci. Dowiedziawszy się o naszym pozytywnym stosunku do rdzennej ludności pokazała nam wspaniałe ryty w skalach wykonane przez Aborygenów 2 miliony lat temu. Poczuliśmy się wyróżnieni i obdarzeni szczególnym zaufaniem mogąc ujrzeć ślady kultury Aborygeńskiej, niedostępne dla każdego i traktowane ze szczególnym, tajemniczym namaszczeniem. Ta niezwykła osoba pomogła nam zaplanować dalszy czas w Australii. Wtedy właśnie postanowiliśmy, że nie ważne jak, ale dostaniemy się na północ Australii, by wejść do najstarszego na ziemi lasu deszczowego, zanurkujemy w rafie, następnie odwiedzimy święte miejsce Aborygenów – monolit skalny w środku kontynentu (Uluru) oraz Wielki Kanion. Dalej mieliśmy odwiedzić kuzyna na południu Australii, ruszyć na Tasmanie i wrócić na główny ląd drugiego świata do Melbourne.
Ściśle zaplanowana trasa przez Reachel została zrealizowana. Było to szalone, gdyż poruszanie się po Australii w tak krótkim czasie ( 2miesiące) było możliwe jedynie samolotem. Pasja doświadczania świata, nie zważając na zawartość kieszeni, powiedziała – lecieć trzeba, najwyżej nie będziemy jeść
( bochenek chleba to koszt 4 – 6 $). Szczęściarze z nas, gdyż po miesiącu podróży zachwyceni Australią, przy okazji nieco zapyziali dotarliśmy na południe – do Adelaide. Tam na drugi dzień dostaliśmy pracę. Trwała 10 dni, dała nam nowy obraz Australijczyka. Festiwale na cześć wiosny okazują się być bardzo ważną atrakcją dla każdego – dziecka, dorosłego, rodzica, osoby starszej. Jest to ogromne wesołe miasteczko, z Fast Foodami, tandetnymi souvenirami oraz regionalnymi przysmakami. Na tę okazję Australijczycy biorą sobie wolne w pracy i niemalże codziennie tłumami uczestniczą w widowisku, które ma stały, niezmienny program. Festiwal pokazał jak wielkim problemem w Australii jest otyłość wśród dzieci i dorosłych. Praca w tak bardzo „ nie naszym świecie” pokazała nową twarz Australii. Można by powiedzieć ograniczoną pod względem zainteresowań, kulinariów - materialną.
Wyprawa po Australii była empiryczną drogą do lepszego poznania siebie, świata i jego mieszkańców. Czas na drugiej półkuli utwierdził nas w przekonaniu, że podstawowe wartości, prawdy wiary egzystują wciąż na świecie - nawet w miejscu gdzie tak powszechny jest ateizm.
Maksymą wyjazdu było dobro, dobro które jest w nas, które krąży.
Dzięki temu spotykaliśmy dobrych ludzi, bez których nasza wyprawa byłaby o wiele uboższa. To ludzie: Australijczycy, Polacy na emigracji, ludzie Wschodu – Oni wzbogacili nas w wiedzę życiową.
Najpiękniejszym miejscem dla nas okazała się Tasmania. To cudowna prowincja. Ludzie prowadzą tam fermy, uprawiają sport, żyją zgodnie z naturą. Tasmania to kwintesencja życia. Warto tam przyjechać, by zrozumieć jak piękny jest świat i dlaczego warto żyć. Tasmania, mimo tego że nie słynie z wymarzonych warunków do uprawiania narciarstwa jest tym miejscem na Ziemi gdzie chcielibyśmy choć przez chwilę zamieszkać.
Australia zachwyca ludźmi, zachwyca krajobrazami, zachwyca spokojem, zachwyca przyrodą.