ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Wyprawa Transsyberyjska Ignatianum 2008 .

Autor: Edyta Ligas
Data dodania do serwisu: 2008-10-09
Relacja obejmuje następujące kraje: Rosja
Średnia ocena: 5.66
Ilość ocen: 433

Oceń relację

Zróżnicowania kulturowe ludów Europy Wschodniej i Azji Środkowo-Zachodniej (Ukraina, Rosja, Mongolia) pod tym hasłem siedmioosobową studencką ekipą postanowiliśmy przeżyć przygodę życia podróżując koleją transsyberyjską po wschodzie.



Naszą podróż rozpoczęliśmy z dworca PKP – Kraków Gł. Pierwszym docelowym punktem stał się Przemyśl i piesze przejście graniczne w Medyce. Dźwigając tobołki na dwumiesięczną podróż, wypełniając karteczki graniczne a zarazem śpiesząc na najbliższą „maszrutkę”(ukraiński środek transportu) w mgnieniu oka znaleźliśmy się we Lwowie. Lwów – można powiedzieć, ze nadal w ojczyźnie, lecz już na ulicach słychać podobny, a jednak inny język od naszego. Spacer po Lwowie…….upłyną nam niczym bajka.
23.00 wsiadamy do ukraińskiego pociągu relacji Lwów – Kijów. Osoby będących po raz pierwszy w wagonie płackartyjnym idą niepewnym krokiem i kurczowo trzymając się osób, które maja już takie podróże za sobą. Lekki i strach i przerażenie budzi w nocy mężczyzna spadający, co chwila z łóżka. Każdy radzi sobie jak może, Ci najbardziej pomysłowi przywiązują się pociągową firanką, by przypadkiem nie zaznać podobnego lotu jak nasz sąsiad.



Rankiem kolejna przesiadka tym razem w relacji Kijów – Fastów. Podróż mija ma w towarzystwie sympatycznego reżysera – Sergieja, zdobywcy I nagrody w konkursie filmów krótkometrażowych. Aktorami jego filmu, były zaprzyjaźnione z nami dzieci z Domu Św. Marcina de Porres w Fastowie. Domu, do którego się udajemy. Niesamowity zbieg okoliczności uświetnij przyjemnie nam czas podróży. Pobyt w Fastowie, pozwoli nam się spokojnie oswoić się z myślą, że jesteśmy już na Wschodzie. Odpocząć po pierwszej podróży i okazał się wspaniałym wspomnieniem naszego pobytu w tym miejscu. Zostaliśmy niesamowicie ugoszczenie„czym chata bogata” przez ojców dominikanów i sióstr dominikanki.



Po błogim pobycie w domu Św. Marcina udajemy się do Charkowa. Pierwszego dnia zostaliśmy zaproszenie na audiencje do biskupa Kościoła Katolickiego, zwiedzamy miasto cerkwie prawosławne, place Lenina i Szewczenka. Powracamy w świat dzieciństwa, spacerując po bajkowym placu, piaskowych figur przypominających postacie z bajek i baśnie Związku Radzieckiego. Drugiego dnia udajemy się na cmentarz, gdzie są pochowani oficerowie wojska polskiego i jeńcy wojenni obozy w Starobielsku i sowieckich więźniów zamordowanych prze NKWD w 1940 r w Charkowie. Tam spotykamy reporterów z ukraińskiej telewizji, którzy kręcą film o Polakach, którzy zgineli w Charkowie i w Katyniu. Pobyt na Ukrainie dobiegał ku końcowi, kolejnym punktem na naszej trasie stał się Kazań.



Podróż relacji Charków- Kazań umila nam sympatyczne towarzystwo z jednej strony Larysy i Igora, którzy swoim wyglądem przypominali nam bohaterów filmu „Spaleni Słońcem” a z drugiej Mariny, zapalonej „wróżbitki”, której gwiazdy wskazują drogę w życiu.
Kazań – architektura europejskiego miasto….. - to nie Rosja, która żyła w naszych wyobrażeniach. Spacerujemy ulicami Barmana, gdzie kwitnie życie towarzyskie, sklepy, kawiarenki, Kremlowskają, wzdłuż historycznego gmachu Kaznia. I Tak dochodzimy do Kremla, który został wpisany na światową listę UNESCO, Zachwycamy się architekturą zewnętrzną Meczetu Kuł Szarif wzniesionego z okazji1000 lecia miasta (20005r.), analizujemy żyjącą w tym mieście legendę o Iwanie Groźnym, który zbudował wieżę Siusiumbika dla swej ukochanej, która uciekając przed nim skoczyła do Kazanki. Pobyt w mieście Tatarów dopełniamy wizytą w ermitażu, gdzie obcujemy ze sztuką rosyjską i tatarska. Największy „podziw” budzi wielkość obrazu przedstawiającego scenę wyrzucenie Lenina z Uniwersytetu. Zainspirowani obrazem, udaliśmy się na Uniwersytet Lenina, i tu historia się powtórzyła, wywalono i nas. Brak przepustek na Uniwersytet uniemożliwił nam wejście.



Chęć przekroczenia granicy kontynentalnej kieruje nas do Jekaterimburga. Do carskiego miasta przybywamy w nocy z 17 na 18 lipca, czyli dokładnie w 90-ta rocznice zamordowania carskiej rodziny. Zwiedzając to miasto nie zapominamy o Cerkwi na Krwi, gdzie dokonał się przed laty mord. Spragnieni górskiej przygody, udaliśmy się na górę świętego Wojciecha, by podziwiać z niej pasmo Uralu. Po wyczerpującym dniu pełnym wrażeń postanowiliśmy popływać w uroczej wiosce Flis łodziami rybackim, piękny zachód słońca, ciepłu lipcowy wieczór uświetnij nasz pobyt w maleńkiej przystani. By dopełnić ciekawości niewiadomego pobytu w Europie, Azji czy też Eurazji, kolejny dzień spędziliśmy szukając słupów granicznych pomiędzy tymi dwoma a może i jednym kontynentem. Po odkryciu owej zagadki przyszedł czas na stolice Syberie.



Pociąg relacji Jekaterimburg – Nowosybirsk, to kolejna pociągowa trasa. Nowe miasto nie wzbudziło większego podziwu i zachwytu z naszej strony więc, zaczęliśmy szukać większej ilości wrażeń, i tak dotarliśmy do Kamionki, małej wioski u stóp miasta betonowych molochów. I tu Rosja nas zaskoczyła sposobem instalacji gazowych, trudno to przedstawić słowem, wiec najlepiej odzwierciedli to fotografia, bo mi samej brakuje słów jaki to najlepiej ująć.

Rozczarowani pobytem w Nowosybirsku udaliśmy się do Krasnojarska. Cudowny „Czerwony Jar”(Krasnojarsk) z 10 rubli pozwolił na odpocząć po stolicy Syberii. Spacer 2 km mostem Jeniseju, możliwość skorzystania z rosyjskiej Bani (w daczy na 27 km na drodze do Diwnogorska), herbata z samowaru pita przy dźwiękach polsko – rosyjskiej muzyki, smakowanie blin, wycieczka w góry Stołby, podróż wodolotem, widok budowli z 10 rosyjskich rubli czyli hydroelektrowni w Diwnogorsku i kapliczki – strażnicy na górze miasta to główne atrakcje naszego udanego pobytu w tym uroczym mieście. Żal opuszczać to miejsce a z drugiej strony nieznany Irkuck przyciąga naszą ciekawość.

Kolejny pociąg tym razem relacji Krasnojarsk – Irkuck, rozpoczyna kolejną przygodę. Wita nas zimny deszczowy wieczór! Na ulicach pełno zataczających się towarzyszy…. zaczyna się ściemniać a nam nie udaje się znaleźć noclegu. Przerażeni nadchodząca zimną nocą i zdesperowanie w swojej bezradności odmowy zakwaterowanie przez kolejny hotel, akademik, kościół,…ect. Liczymy jedynie na dobrać przypadkowych przechodniów. Nie zawiedli nas, dwie studentki pomogły nam znaleźć pokój przy sanatorium medycyny TAI CHI.



Wspomnienia z Irkucka kojarzą się nam głównie z rosyjską biurokracja, załatwianie tzn. kupowaniem rejestracji potrzebnej do pobytu na terenie Rosji a zarazem kombinowaniem jak ją zdobyć. Życie pokazuje, ze zielone, niewymienne i nowiutkie dolary w kieszeni są niezbędne w takich sytuacjach a do tego piękny uśmiech płci przeciwnej…. Jedna nie zawsze to wystarczyło, w szczególności w sytuacji, gdy do kierowniczki sanatorium, w którym mieszkaliśmy doszły słuch, ze jesteś bez „naczelnika” i „rodziciela”. Podirytowana oznajmiła, ze do wieczora mam opuścić nasz pokój. W tym momencie Irkuck nie był już nam obcy ani straszny wiec zakosztowaliśmy nocy na dworcu i nawet się nam spodobało. Przymierze z służbą sprzątającą, dzięki podarkowi „z polsy”- ulotce o Krakowie napisanej po rosyjsku nadało nam status nietykalności. Kiedy o 1 w nocy zaczynało się szorowanie dworca my jako jedynie byliśmy nie ruszani. Zaprzyjaźniony ochroniarz z baru naprzeciw pozwolił się na myć w łazience, a te wszystkie udogodnienia, były dla nas tak korzystne, ze spędziliśmy na tym dworcu jeszcze jedną noc w drodze powrotnej z nad Bajkału. Mimo tego udało się nam być w Irkuckiej filharmonii w tzw. „Polskim Kościele” na koncercie muzyki organowej, zobaczyć Sobór Objawienie Pańskiego i Cerkiew Zbawiciela.



Kolejne odcinki, już bez trzy dniowego pośpiechu z rejestracją w ręku pokonywaliśmy wzdłuż Bajkału. Pierwszy nasz przystanek Listwianka, znajomy ksiądz z Krasnojarska, polecił nam Bolsze Koty, chwila namysłu i wodolotem udaliśmy się do tej wioski rybackiej. Spotykając po drodze znajomych z uczelni taka mała i przyjemna niespodzianka. Wodolot pędził, bryza prawie, ze morska, błękit nieba, wiatr we włosach i niesamowita wolność towarzyszyła naszej drodze do Bolszych Kotów. Bajkał jednym słowem BAJKA. Wschód słońca zapierający dech w piesi. Trzy dni na łonie dzikiej natury, pozwoliły nam odpocząć, zregenerować siły i dać pawera na dalsze etapy podróży. Żal odjeżdżać a świadomość upływu wizy zmusiła nas do dalszej drogi. W relacji Bolszoje Koty- Listwianka- Irkuck – zatrzymujemy się na kilka godzin w Sludiance, gdzie podziwiamy piękne zaćmienie słońca 1.08.08. Nasz koczowniczy tryb życia w drogą społecznego głosowania wybiera noc na pięknym dworcu w przytulnej Sludiance, skąd rano ruszamy do Mysowej(Babiszki) by się poopalać i spędzić ostanie chwile nad Bajkałem. Ostatni punkt docelowy w Rosji – Ułan Ude. W stolicy Republiki Buriackiej, zawzięcie w strugach deszczu pozwoliliśmy sobie na sesje fotograficzną z 10 metrową głowa Lenina, by tym akcentem zakończyć nasza „ekskursje” po Rosji. Przed nami wielka nie wiadoma MONGOLIA, czy zaskoczy nasz tak jak Rosja? Pierwsze zaskoczenie już w Uan Bator. Niesamowicie otwarcie i doskonale przygotowanie na turystów Mongołowie w biurach informacyjnym wręczają nam tonę ulotek, map o Mongolii, teleadresów z namiarami hoteli, hoteli, przewoźników turystycznych, itd. Co trzeci sklep to doskonale wyposażony sklep z oryginalnymi pamiątkami mongolskimi. Zakwaterowujemy się w pobliżu klasztoru Gandan, w sympatycznym hotelu Gandan Guesthouse & Tours Ułan Bator dalej zaskakuje, niesamowita architektura szklanych wieżowców przy ulicy nie posiadającej jeszcze chodnika tylko obity piasek, doskonale wyposażone sklepy w polskie produkty: soki, ciastka, draże, ogórki kiszone i sałatki warzywne. Kontrast europejskiej mody z tradycyjnym mongolskim deelem- długim płaczem to norma ścierania się tradycji z zachodnią kulturą. Głównym celem naszej podróży stała się Mongolia zachodnia. Od samego początku niespodzianki. Kierowca Tawa przyjeżdża po nas ze swoimi towarzyszami- Honkro i Muko, w wyjaśnieniach dowiadujemy, się iż Honkro to nawigator a Muko Sumo to mechanik. Tak wiec po ustaleniu za pośrednictwem menadżera hotelu a „kierowcami” trasy wyruszyliśmy. Pierwszą noc spędziliśmy na stepie w Hustayn Nuuru (47’E103’N), skąd rano ruszyliśmy dalej pełni niepokoju z kompasem w ręce i mapą nieustannie śledzimy trasę, czy alby nasz kierowca wie gdzie jedzie. Pilnujemy baków z paliwem, bo poprzedzający nas turyści straszyli, że z baku szybciej wycieka. Dojeżdżamy do wydm Mongols Els- wiec chyba Tawa wie gdzie jechać, co dla nas nie do końca jest zrozumiałe, jak na tym pustkowie, gdzie jest siedem albo więcej przecinających się, krzyżujących i biegnących wzdłuż siebie piaskowych dróg wiadomo, która dokąd prowadzi. Może znaki drogowe zastępuje tu widok gór, położenie słońca….? Mongole Els- smakujemy podróży na wielbłądzich garbach, następnie zatrzymujemy się z nasypie z kamieni – czyli kopcu Owo, gdzie zatrzymują się podróżni, a następnie okrążają go zgodnie z kierunkiem ruchu słońca. Południu dojeżdżamy do Karakorum, dawnej stolicy Imperium Mongolskiego. Gdzie zwiedzamy jeden z najpiękniejszych obiektów sakralnych tego kraju - klasztoru Erdene Dzuu, noc spędzamy po raz pierwszy w jurcie – domu mongolskim, w kształcie koła zrobionym z wojłoku i białego płótna, wnętrze geru (jurty) zdobią kolorowe materiały w kolorach pomarańczu i czerwieni. Kolejnego dnia jadąc dalej na zachód zatrzymujemy się w Shanin Monastyr – buddyjski klasztorze, gdzie miło spędzamy czas na rozmowach z buddyjskimi mnichami.



Tego dnia postanowiliśmy odpocząć na Gorących źródłach w Hujirt, jedna widok i zapach błotnych kąpieli nas odwiódł od tego szalonego pomysły i zawracając zatrzymaliśmy się z rodzinnym domu jednego z naszych kierowców Muko w Ihtamir (47’E 101’N). Tu po raz pierwszy było nam dane zasmakować „kuchni” mongolskiej. Degustacja rozpoczęła się od Suutej caj czyli herbaty z dodatkiem tłustego mleka koziego i soli. Troszkę aaruulu czyli wysuszonego zsiadłego mleka i innych wysuszonych serów. Początki były ciężki, ale Polska ekipa nie zawiodła. Wczesnym rankiem ruszyliśmy w dalszą drogę, jezioro Terchijn Cagaan – Wielkie Białe Jezioro, okazało się kolejnym punktem przystankowym podczas naszej przygody. Wspomnienie uroki zielonych wzgórz, pagórków i skał żyją do dnia dzisiejszego w nas. Podczas campingu nad jeziorem, zostaliśmy zaproszenia do brata towarzyszki naszej podróży Honkro – 40 km za zachód od jeziora. Mongolska rodzina przyjęła nas bardzo gościnie, co nie dokona wyszło nam na zdrowie, tradycyjnie rozpoczęło się od tłustej herbaty, kolejne kozich suchych serów, mięsa koziego pod trzema postaciami (oszczędzam tłustych szczegółowo) a skończywszy na kumysie czyli sfermentowanego mleku kobyły. Nasza impreza rozpoczęła się w środku nocy, gdy na przemian popijaliśmy krople miętowe z wódą z pieprzem. Mimo naszych niewydolności żołądkowych Mongołowie rankiem dostarczyli nam kolejnych smaków a zarazem wrażeń częstując boodog’iem czyli mięsem kozim pieczonym w beczce z rozżarzonymi kamieniami we wewnątrz.



Tego dnia pos
Skutek tego wszystkiego był jeden wszyscy chcieliśmy jednego jak najdalej od kóz i mięsa koziego. Tym też to sposobem wylądowaliśmy na kraterze wygasłego wulkanu Chorgijn Togoo. W drodze powrotnej zobaczyliśmy miedzy innymi najładniejsze miasto Mongolii – Cecerleg, gdzie zwiedziliśmy bogate zbiory w muzeum miejski znajdującym się w kompleksie świątynnym Dzajain Gegenij Sum. Podróż po Mongolii zakończyliśmy w Stolicy w hostelu z którego wyjechaliśmy.
Minęło nasze niecałe 2 miesiące, smutek, ze czas tak szybko leci, niedowierzanie, że to już jest koniec, a z drugiej strony tęsknota, za bliskimi i polskim jedzeniem przyspiesza pakowanie do domu.



Miał być koniec a tu w pociągu relacji Ułan Bartor- Moskwa, kolejna przygoda. Trafiliśmy na pociąg przemytniczy. Handel kwitł przez wszystkie dni podróży, sposoby przemytu i pomysłowość handlarzy zaskakiwał nas każdego dnia. Przemytnicy wyciągali coraz to ciekawsze rzeczy to ukryte pod bluzką to z pod podłogą. Walka pomiędzy przemytnikami a milicja rosyjską dostarczała mam, co dnia dużo śmiechu i zabawy. Czas szybko upływał, a pociąg skropiony mlekiem (na szczęście) gnał do przodu. Po kilku dniach dotarliśmy do Moskwy. Niestety wiza rosyjska nie pozwolił na wiele. Mam nadzieje, ze widok Placu Czerwonego, stał się dla nas zachętą by tam wrócić.
I tu nasza przygoda dobiegła końcowi, jedni pojechali do Lwowa, inni do Kijowa a pozostał cześć ekipy do Fastowa.

Nasza podróż to przede wszystkim obcowanie z trzema różnymi kulturami, językami, inną religią, odmiennymi tradycjami. Próbowanie nietypowej jak dla nas kuchni. Spotkania z ciekawymi ludźmi, nieustanne rozmowy w szczególności podczas pobytu w kolei transsyberyjskiej, wymiana doświadczeń i nabywanie innych.



Zainteresowanych naszą wyprawa odsyłam na nasza stronę internetową. http://wyprawa.transsyberyjska.w.interia.pl/
Kończąc dziękuje w imieniu wszystkich członków wyprawy wydawnictwu Bezdroża za pomoc w realizacji naszego marzenia. Przewodnik wydawnictwa Bezdroża wskazały nam właściwa drogę, i pozwoliły w pełni przeżyć naszą przygodę.