ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Tunezja - dotrzeć do fatamorgany

Autor: Dorota Wojdal
Data dodania do serwisu: 2005-09-09
Relacja obejmuje następujące kraje: Tunezja
Średnia ocena: 6.75
Ilość ocen: 256

Oceń relację

       Kiedy po raz pierwszy dotknęłam afrykańskiego powietrza – gorącego, lepkiego powietrza, miałam wrażenie, że to taniec pustynnego piasku i słońca, unoszących się tuż ponad zmęczoną tym tańcem ziemią. Byłam niemal na skraju pustyni, w drodze na południe Tunezji. Mijałam niewielkie tunezyjskie wioski, niemal niedostrzegalne w gęstwinie gajów oliwnych.. Z jednej z nich pochodził mój przewodnik Hamed. Jego żoną jest Polka, którą poznał podczas studiów w naszym kraju. Hamed posługując się piękną polszczyzną opowiedział mi o tradycjach tunezyjskich gospodarstw, w których głęboko zakorzeniony jest szacunek dla drzewa oliwnego. Od zamierzchłych czasów uprawa oliwek zajmuje strategiczną pozycję w tunezyjskim rolnictwie. Z oliwek wytwarza się artykuły spożywcze, kosmetyki oraz leki. W dużym stopniu dzięki tej uprawie rozwinął się region Sahelu, a jak głoszą przekazy z czasów rzymskich, dochody z eksportu oliwy z oliwek umożliwiły budowę koloseum w El Dżem. W jednym z oliwnych gajów trwał właśnie zbiór owoców. To niemal święto, w którym bierze udział każdy członek rodziny. Pod drzewami rozkłada się ogromne połacie białego materiału. Najpierw potrząsa się drzewem by oliwki spadły wprost na biały, płócienny dywan, później zbiera się je, marynuje w ziołowych zalewach lub wytwarza oliwę. Zanim opuściliśmy zielony gaj Hamed zdradził mi kilka tajemnic z poradnika tunezyjskiej babci. Podobno na ból głowy pomaga potarcie skroni rozgniecionymi liśćmi drzewa oliwnego, a najlepsza maseczka na włosy to właśnie oliwa z oliwek.

       Dalsza droga minęła szybko. Dotarliśmy do El-Dżem małego miasteczka położonego u stóp olbrzymiego koloseum rzymskiego – jednego z najważniejszych rzymskich zabytków w Afryce. Stawiałam stopy na nagich, gorących kamieniach, a wokół mnie biegało echo, niczym małe, rozbrykane dzieci. Z najwyższego kamienia budowli wokół, po błękitny, spokojny horyzont, widać było jedynie brunatne piaski. Niemożliwe by dostrzec tu ludzkie osady. A jednak ta pustynia stanowi dom Berberów – rdzennej ludności zamieszkującej na tych terenach od setek lat. Żyją w wydrążonych w skale domach, hodują zwierzęta, uprawiają ziemię i wyczekują gości, aby zaparzyć im słodką, miętową herbatę, która smakuje wyśmienicie i doskonale gasi pragnienie. Popołudnie spędziliśmy w samym środku rozległego słonego jeziora Szott el-Dżerid. Dotychczasowy, nieco monotonny krajobraz zamienił się w tęczę barw, powstałych z zabawy słońca z solą pozostałą na dnie wyschniętego zbiornika. Parujące resztki wody dodawały tej zabawie magii, płatając figle oczom, ukazując kolorowe, ruchome miraże. Droga z Kibili do Tawzar, biegnąca przez sam środek jeziora, to jakby podróżowanie po rozciągniętym na sztaludze płótnie, na którym natchniony malarz kolejnymi maźnięciami pędzla tworzy dzieło sztuki. Po drugiej stronie jeziora czekał na nas zupełnie inny środek lokomocji – wielbłądy, na których mieliśmy dotrzeć do najbliższych oaz. Zanim wyruszyliśmy odbyła się szybka lekcja dosiadania. Dalej wiodło nas łagodne, przyjemne kołysanie. Dzień kończył się na pustyni. Powietrze zatrzymało się bez ruchu, zupełnie jakby olbrzym Czas wstrzymał oddech pozwalając nam podziwiać tę chwilę. Przysiedliśmy na piasku w oczekiwaniu aż słońce złoży na nim swoje ostatnie tego dnia promienie. Piasek był miękki niczym mąka, upał złagodniał. Poczuliśmy się całkowicie zależni od tego, co wydarzyć się miało za chwilę. Wielbłądy również czuły już smak zbliżającego się odpoczynku. Te ogromne zwierzęta pokładały się na piasku i baraszkowały niczym małe dzieci. Nic nie zmąciło spokoju kończącego się dnia. Ziemia i niebo połączyły się w jedno i ..... zasnęły.

       Rankiem, z samego środka pustyni, wjechaliśmy nagle do raju, który znalazł się tam nie wiadomo skąd, zupełnie niespodziewanie. Dotychczasowa pustynna cisza ustąpiła miejsca hałaśliwym ptasim szaleństwom pomiędzy soczyście zielonymi, rozłożystymi pióropuszami palm. Chebika i Tamerza, dwie przepiękne oazy, zagubione pomiędzy kilometrami piasków, w pobliżu granicy z Algierią, w sąsiedztwie niedostępnych gór. Obie obdarowały nas odpoczynkiem w cieniu bujnej roślinności, szumem wodospadu, najsmaczniejszymi daktylami i radością ludzi, którzy tam mieszkają. Na straganie, pośród spontanicznie śpiewających mężczyzn spotkaliśmy Muse, kierowcę jeepa, który zaprosił nas na pełną wrażeń przejażdżkę po pustyni. Kiedy z prędkością światła wjeżdżaliśmy na kolejne piaskowe góry, z radia tryskała żywiołowa tunezyjska muzyka, kierowca radośnie wtórował wokaliście i swobodnie wyklepywał rytm na kierownicy. My natomiast, z przerażeniem wbijaliśmy paznokcie w skórzane obicia siedzeń, czując jak piasek osypuje się spod kół, auto traci równowagę, przechyla się jakby za chwilę miało sturlać się z góry. Kierowca jednak doskonale wiedział co robi, dowiózł nas w miejsce, z którego roztaczał się przepiękny widok na bezkresną pustynię. Podczas tej fascynującej przejażdżki mieliśmy szczęście widzieć fatamorganę, która na horyzoncie, wprost przed naszymi oczami namalowała miasto pastelowymi barwami. Przeżyliśmy również małą burzę piaskową. Karuzela wirujących ziarenek piasku, tworząca dwu metrową “trąbę powietrzną”, przeszła tuż obok nas. Drobny piasek jest tak lekki, że daje się porywać najlżejszym podmuchom wiatru i łatwo wprowadza się w stan szaleńczego wirowania. Między kołami samochodu zaplątywały się, pchane gorącym, pustynnym wiatrem „róże jerychońskie”. Te specyficzne rośliny zaginając gałązki ku środkowi tworzą łatwą do toczenia kulę. Pędzą tak w poszukiwaniu odrobiny wody, dzięki której otwierają się uwalniając ukryte wewnątrz nasiona.

       Wracając do oazy wstąpiliśmy do “wioski duchów” – opuszczonej kilkadziesiąt lat temu z powodu ulewnego deszczu, który zmył do połowy gliniane domy. Zamieszkujący tu wówczas ludzie przenieśli się kilka kilometrów dalej, pozostawiając wszystko, co żywioł pokrył błotem. Takich wiosek w pobliżu oaz jest kilka, stanowią doskonałe miejsce dla archeologów, którzy w labiryncie ścian, pod grubą warstwą skamieniałego błota odnajdują historię. Spacer pod gwiaździstym, bezchmurnym niebem, ścieżkami gaju palmowego, pozwolił zapomnieć o gorączce dnia i poczuć się jak w raju – rześko, świeżo, lekko, szczęśliwie. Ostatnie śniadanie w sercu Tunezji wypadało zjeść według lokalnych zwyczajów: chałwa, oliwa i chleb – ubogo, ale kalorycznie, by sił starczyło na cały dzień, bo przed nami długa droga do świętego miasta – Kairuanu. Według legendy miasto powstało w miejscu znalezienia kielicha pochodzącego z Mekki. Spod kielicha trysnęło źródło ze świętą wodą dając początek dzisiejszemu świętemu miastu tunezyjskiego Islamu. Każdego dnia przybywają tu pielgrzymki wiernych. Dziedziniec ogromnego i surowego meczetu wypełnia się szeptem modlitw i szelestem ubrań. Jedynie nawołujący do modlitwy muezzin ośmiela się przerwać tę milczącą zadumę swoim pełnym melodii głosem.

       W drodze na północ Tunezji, w jednej z mijanych wiosek, napotkaliśmy niecodziennie przystrojony dom. Zdaniem Hameda był to dom weselny. Przygotowania i obchodzenie tunezyjskiego wesela rozpoczynają się na długo przed samą ceremonią. Rodziny narzeczonych wzajemnie składają sobie wizyty i prowadzą rozmowy na temat posagu. Podczas, gdy rodzice omawiają sprawy finansowe, młodzi osobno, ale każde w towarzystwie swoich przyjaciół, odwiedzają łaźnie. Tam, dzięki kąpielom, masażom i długim rozmowom relaksują się w pełnych napięcia chwilach oraz upiększają ciała. Później nadchodzi czas wręczania prezentów ślubnych. Osobno do panny młodej, jak i do pana młodego przybywają: rodzina, przyjaciele i znajomi. Jest to czas rozmów o przyszłości, niekończących się porad dla panny młodej od ciotek, babć, oraz starszych, doświadczonych koleżanek. Przyjęcie weselne to ostatni etap ślubu. Goście bawią się w dwóch grupach: osobno kobiety i osobno mężczyźni. Zabawy trwają bardzo długo, towarzyszom im parady przez całą wieś, śpiewy, radosne okrzyki, tańce i obfitość jedzenia. Zabawa odbywa się bez udziału alkoholu – islam nie broni się bawić, jednak zakazuje używek. Tak, w weselnym nastroju dotarliśmy do Sidi Bou Said - cudownego, biało-niebieskiego miasteczka, położonego na wzniesieniu, nad spokojnymi, turkusowymi wodami Zatoki Tunezyjskiej. Ten mały zakątek świata przyciągnął urzeczonych jego urokiem artystów. Nic dziwnego, w tym miejscu, od błękitu i rozświetlonej słońcem bieli źrenice, wbrew swojej naturze, rozszerzają się. Tu, w cieniu wierzb, wsłuchując się w błękit, naprawdę można odpocząć.

       Co kilka kilometrów Tunezja zaskakiwała mnie swoimi zjawiskami, krajobrazami, historią i mieszkańcami. Zupełnie inne oblicze kraju widziałam w zatłoczonych miastach, inne pośród gajów oliwnych, jeszcze inne w berberyjskim domu. Im bardziej zbliżałam się do pustyni, tym bardziej zagłębiałam się w życie Tunezji. Coraz bliżej byłam jej serca i coraz więcej miejsca ona zajmowała w moim sercu.