ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Święta Wielkanocne w Peru

Autor: Agnieszka i Krzysztof Magdziak
Data dodania do serwisu: 2006-03-13
Relacja obejmuje następujące kraje: Peru
Średnia ocena: 5.10
Ilość ocen: 119

Oceń relację

Spędziliśmy w Peru prawie rok. Oto wielkanocne zapiski z naszego podróżniczego pamiętnika. Wiele czasu byliśmy w Cusco, dawnej stolicy inkaskiego imperium, a dzisiaj turystów z różnych stron świata. Andy przyciągają legendami i tradycją, lecz często, po krótkim pobycie, nie widać nic więcej jak tylko tysiące kolorów zbyt egzotycznych, by je zrozumieć. To piękny, pobieżnie poznany świat.

Cusco, Peru, 10 stycznia 2005

Mieszkamy z Guillermo z Gwatemali na Mariscal Gamarra. To nowocześniejsza część miasta, ot blokowisko, choć zaledwie dwadzieścia minut na piechotę od historycznego centrum. Mieszkają tu nauczyciele akademiccy z pobliskiego uniwersytetu. Patrząc przez okno wydaje się nam, że mieszkamy w niezbyt głębokim, a za to szerokim basenie otoczonym górami. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągają się, poprzyklejane do zboczy, domki z ziemnych cegieł.
Góry. Przepiękne. Jesteśmy tu maluczcy. Maluczcy względem otaczającej natury. Maluczcy względem ludzi. Tutaj zachowała się specyficzna kastowość i wiara. Indianie tworzą odrębną społeczność, do której gringo nie ma dostępu. Biali poruszają się raczej swoimi utartymi szlakami, a metysi są bardziej biali niż indiańscy. Indianin to cholo czyli wieśniak, ciemniak, nikt ważny dla mieszkańców miasta, zdolny w ich oczach, co najwyżej, do przycinania osiedlowych albo prywatnych trawników, do zarabiania pozowaniem do zdjęć w tradycyjnym stroju i z lamą na smyczy. Wkraczamy w świat, w którym tradycja miesza się z nowoczesnością. W Andach peruwiańskich trzeba byłoby osiąść, zapuścić korzenie, by w pełni zrozumieć ten fascynujący i złożony świat. Niewprawne oko turysty rejestruje zaledwie niewielki jego fragment. Krajobrazy zapierają dech, zaś ludzie, potomkowie Inków i Hiszpanów, pozostają zagadką.

La Paz, Boliwia, 20 marca 2005, Niedziela Palmowa

Guillermo został w Cusco, my od kilku dni jesteśmy w Boliwii. W La Paz zaś wita nas Palmowa Niedziela. Palmy są misternie splecione z prawdziwych palmowych liści sprowadzanych z Cochabamby, miasta leżącego już w Amazonii. Ich zieleń odbija się od szarych ulic i domów. Mają kształty krzyża bądź wielkich liści, na których są zawieszone mniejsze palmowe krzyże. Drobni sprzedawcy ustawiają się przed kościołami i leniwie patrzą na tłum maszerujący ulicami. Wielkie, stare autobusy Dooge trąbią. Wyrostki z telefonami komórkowymi na długich taśmach wynajmują swój sprzęt głodnym rozmów przechodniom. Pucybuty z kominiarkami zasłaniającymi twarze namawiają do wyczyszczenia naszych zużytych kurzem i drogą butów. Drobni handlarze wszystkim, co nadaje się do handlowania, zawężają przejście na chodniku. Poza kościołem, na ulicach tętni życie i wcale nie czuć tutaj świątecznej atmosfery.
Na niewielkim placyku stoi sprzedawca czekoladowych jaj. Ludzie kupują, bo to oznaka luksusu i nowoczesności. Obok można kupić chińskie trampki i tanie perfumy.

Cusco, Peru, 21 marca 2005, Wielki Poniedziałek

Wróciliśmy nad ranem. W pokoju stoi przepiękna kuskeńska palma wielkanocna. Jest olbrzymia. Na zaplecionych liściach palmowych, wśród gałązek eukaliptusa i ruty wiszą cztery krzyże. Na największym jest gipsowy Chrystus o wielkich dłoniach i stopach, z pooranymi głęboko żebrami i smutną spuszczoną głową. Trzy pozostałe, drewniane krzyże to symbole dobrych życzeń i obfitości. Na nich przyklejona jest quinoa, czyli andyjska pszenica, wielkie zęby białej kukurydzy choclo, bo jak tu mówią, żółta kukurydza jest na karmę dla kur… dalej ryż, soczewica, soja i czerwono-czarne nasionko szczęścia, podkówka, żaba, obrazek z wizerunkiem Pana od Trzęsienia Ziemi oraz zwinięty banknot stu dolarowy… Szczęściu trzeba pomagać i każdy moment jest ku temu odpowiedni.
Ludzie z przypisania są katolikami, lecz w górach kościołów nie ma zbyt wiele, a jeśli są to miesiącami czekają na swoją kolejkę w odprawianiu mszy. Brak księży. Na większe święta ludzie często zjeżdżają do większych miejscowości i czekają na mszę jak na lokalne wydarzenie. Ileż w tym jest radości i prostej wiary. Rozwijają się również parafie protestanckie, lecz niezależnie od wiary ludzie dużym szacunkiem darzą szamanów, którzy co roku składają ofiary Matce Ziemi.

Tymczasem Guillermo powędrował w niedzielę do kuskeńkiej katedry, gdzie o szóstej rano jest msza po quechua. Lubi, kiedy ta nieznana śpiewna mowa wypełnia świątynię.

W Wielki Poniedziałek ma miejsce bardzo ważna uroczystość w Cusco. Odbywa się procesja Señor de Los Temblores czyli Pana od Trzęsienia Ziemi. Kiedy w styczniu zdecydowano po wielu naradach, iż krzyż musi pojechać do renowacji, bo jest zbyt zniszczony, po mieście przeszedł dreszcz. Jak to, patron miasta może je zostawić? Żegnały go tłumy wiernych, a on, niczym najważniejszy umarły, jechał w otwartym karawanie w asyście radnych. Ludzie płakali, rzucali kwiaty, modlili się, a za samochodem podążała procesja. W to południe ruch w mieście został wstrzymany. Señor de Los Temblores opuszczał miasto. Po raz pierwszy od 355 lat.
W 31 marca 1650 roku miało miejsce trzęsienie ziemi i z rozkwitającego hiszpańskiego miasta pozostały jedynie inkaskie fundamenty. Tylko te misternie ociosane kamienie, złożone w specjalny sposób, niczym puzzle, jako jedyne mogły się oprzeć niszczącej sile przyrody. Kościół natychmiast przypisał katastrofę grzechom i oddawaniu czci bałwanom i, by uzyskać dla miasta rozgrzeszenie, wystawiono z katedry rzeźbę ukrzyżowanego, Czarnego Chrystusa. Wśród wstrząsów uczestnicy procesji wznosili głośne błagania. I wszystko ustało. „To cud!” – zawołali ludzie. Od tego czasu figurę nazywano Señor de Los Temblores lub Taitacha, czyli Ojczulek dla Indian. Na pamiątkę cudownego ocalenia procesja odbywała się co roku, 31 marca, a później przeniesiono ten zwyczaj na Wielki Poniedziałek. W 1950 roku ponownie miało miejsce niszczące trzęsienie i przez trzy dni figura stała przed katedrą na Plaza de Armas i ludzie modlili się gorąco. I tym razem Señor de Los Temblores nie zawiódł.
Kuskeńczycy bali się tegorocznego Wielkiego Poniedziałku bez rzeźby. Bali się trzęsienia ziemi i próbowali przewidzieć jego datę. Na szczęście renowacja nie trwała zbyt długo i figura wróciła na czas do Cusco.

Przed katedrą gęstnieje już tłum w oczekiwaniu na procesję. Ustawiają się w szeregu żołnierze i policjanci, pracownicy magistratu, przedstawiciele różnych instytucji, zakonnicy, ubrani w tradycyjne stroje szefowie wiosek. Ktoś jeszcze biegnie coś sprawdzić i wreszcie po 16-ej olbrzymi krzyż z odświętnie ubraną, naturalnej wielkości figurą Chrystusa wyłania się z katedry. Na srebrnej podstawie. Twarz Chrystusa przykuwa uwagę. Cierpiąca.
Tragarze schodzą dostojnie ze schodów. Widać, że to jest wielkie dla nich wyróżnienie. Spływają w tłum i pomału rusza procesja. Tłum jest wielobarwny. Kolorowe manty kobiet mieszają się z podkoszulkami turystów. Dzieci biegają z kubeczkami czerwonej galaretki. Pan w czapce z daszkiem sprzedaje słodycze z drewnianej tacki… Tyluż uczestników, iluż gapiów.
Najpierw podążamy do kościoła św. Teresy, skąd wywodzą się tragarze. Potem do la Merced i wróciliśmy na Plaza de Armas. To wielkie święto, nie tylko religijne. To święto miasta.
Procesja żegna Chrystusa i kieruje się w stronę katedry. A my tymczasem zostawiamy Plaza de Armas i idziemy pożywić się przy rozstawionych na ulicach stołach.
W czasie Wielkiego Tygodnia do Cusco ściąga wielu pielgrzymów z regionu. Na placach przekupki ustawiają stoły z różnymi zupami, pieczoną świnką morską, kurczakiem, omletami z pikantnym sosem z rocoto i orzeszków ziemnych i oczywiście ziemniakami, można zjeść również smażone pstrągi. Już za kilka soli można ucztować opierając się plecami o sąsiada.

Cusco, Peru, 24 marca 2005, Wielki Czwartek

Dzisiaj wszyscy przygotowują doce platos czyli 12 potraw. Skąd taka tradycja? – pytamy i wspominamy o polskiej Wigilii. Słyszymy różne odpowiedzi. Niektórzy opowiadają o ostatniej wieczerzy Chrystusa i dwunastu apostołów. Javier, nasz znajomy antropolog, twierdzi zaś, że to nowa tradycja miejska i nie ma nic wspólnego z religią, a raczej z wielkim obżarstwem panów hiszpańskich. Po odzyskaniu niepodległości Peruwiańczycy postanowili stworzyć swoją tradycję uczt i tak powstało doce platos.
Tak więc będzie tamales, czyli specjalnie przyrządzona kasza kukurydziana na słodko, bądź słono, zawinięta w liście kukurydziane i gotowana na parze, empanadas dulces czyli słodkie pierożki oraz różne rodzaje mięs: lechon con hierba buena, asado de res, lingua atomatada... My bardzo lubimy tamalesy. Na każdym rogu ulicy można je kupić. Przygotowywane o świcie, są sprzedawane ze styropianowych pudełek. My lubimy najbardziej te obok kościoła św. Dominika i na rogu Plaza de Armas, bo jak już się trafi na te najlepsze, to wraca się ciągle do tej samej sprzedawczyni.
Doce platos zjada się w wielkopiątkowe popołudnie po porannym poście.
Wieczorem tłumy odwiedzają kuskeńskie świątynie. My zaś malujemy pisanki.

Cusco, Peru, 25 marca 2005, Wielki Piątek

Nasi znajomi kuskeńczycy zachwalają nam potrawy, ale nikt nas nie zaprasza do siebie na tą uroczystość. Uświadamiamy sobie, że trzeba nadzwyczaj wiele czasu, by zostać zaproszonym do domu peruwiańskiego na święto.

Cusco, Peru, 26 marca 2005, Wielka Sobota

Przygotowaliśmy pisanki i idziemy je rozdać naszym znajomym Kuskeńczykom. Moczyliśmy je w spożywczych barwnikach, tak więc czerwone jajka mają zapach truskawek, zielone – pistacji, a granatowe – jagód.
Od wczoraj krzyże są zasłonięte ozdobnymi całunami.
Guillermo wyjechał w Wielki Piątek do Ayacucho. Mówi nam, że tam ma miejsce nadzwyczajna ceremonia, która ma miejsce na miejskim placu. Otóż w Wielki Piątek odbywa się specjalne nabożeństwo, po którym gasną światła i przy blasku tysięcy świec wierni uczestniczą w procesji.

Cusco, Peru, 27 marca 2005, Wielkanoc

Spotykamy się w gronie Polaków. Każdy przynosi to, co lubi. Ot, takie śniadanie. Przychodzi Isabel z córką, jest Aleksandra z Juanem-Carlosem, Karlą i małą Paulą. Monika nie może przyjść, bo pracuje, więc zanosimy jej smakołyki. W święta zjeżdżają turyści z całego świata, więc handel musi kwitnąć.

Po południu Aleksandra z Juanem-Carlosem wybierają się w odwiedziny do rodziny, gdzie wszyscy zbiorą się, a każdy przyniesie ze sobą coś dobrego. Czyżby powtórka z doce platos?

Cusco, Peru, 30 marca 2005

Guillermo wrócił z Ayacucho i pokazał nam zdjęcia wielkiej piramidy ze świec, na szczycie której widać figurę zmartwychwstałego Chrystusa. Nocne oczekiwanie, sztuczne ognie, modlitwy, tańce, a rankiem przywitanie Zbawiciela.
Piękne. Znaczące…