ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Indie - Konark

Autor: Grzegorz Bielewicz
Data dodania do serwisu: 2014-03-17
Średnia ocena: 0.00
Ilość ocen: 0

Oceń relację

Świątynia boga słońca

Ciepłe i słone od pobliskiego morza powietrze przyjemnie smaga nas po twarzy i dłoniach dając ukojenie przed spiekotą słońca. Z obu stron naszego Tuk Tuka otacza nas dziki gąszcz bujnej i soczystej zieleni niczym serce polskiej puszczy w środku lata. Tyle tylko, że ziemia ma tutaj kolor żywego ognia i sprawia wrażenie jakby ktoś dopiero co ją tu rozsypał - jest nadzwyczajnie pylasta. Droga często wije się zaraz obok wielkich piaskowych wydm zasłaniających widok na morze i porośniętych gęstym bluszczem o fioletowych kwiatach. Jedynie szum fal zagłuszający czasem warkot silnika uświadamia nam, że tuż za wydmą znajduje się bezmiar słonej wody. Jedziemy do świątyni boga słońca w Konark.

Obok mnie siedzi, ubrana w tradycyjne i różowe, hinduskie sari, młoda dziewczyna. Skubie ogromny złoty kolczyk w umieszczony w płatku swojego nosa i wierci się zniecierpliwiona, będąc ewidentnie znudzoną wszystkim tym co ją otacza, a co mnie tak zachwyca. Gdy tylko nasz Tuk Tuk staje zamiast oczekiwanego widoku świątyni widzimy tylko cześć szerokiego bulwaru. Bujna roślinność obsadzona do o koła świątyni tworzy zieloną kurtynę, zasłaniającą skutecznie starożytną budowlę, a którą można przekroczyć jedynie wchodząc na bulwar.

Z powodu upału nieśpiesznym krokiem wchodzimy na szeroką aleję wyłożoną różowymi płytami. Jest południe więc siła słońca znajdującego się dokładnie na przeciw, oślepia nas. Zanim oczy przyzwyczajają się do blasku widzimy jedynie monumentalną szarą plamę. Samozwańczy przewodnicy i żebracy nie pozwalają jednak by obraz nabrał ostrości. Jedni klepią nas w ramiona oferując oprowadzenie po świątyni, drudzy głośno lamentują prosząc o kilka rupii. Skręcamy do małej blaszanej budki by zakupić bilety wstępu. Niestety to jedna z mniej przyjemnych części poznawania starożytnej hinduskiej architektury, tym bardziej, że cena biletu mocnej niż panujący upał powala nas z nóg. 250 Rupii. To jak pięciodaniowy obiad z napojami. Cena jest tym trudniejsza do przełknięcia kiedy dowiadujemy się, że bilet dla hindusów kosztuje zaledwie 10 Rupii. Ten sposób dyskryminacji turystów jest czymś powszechnie stosowanym i pochwalanym przez Indyjski Rząd, o czym w trakcie naszej podróży przekonamy się jeszcze wiele razy.

Niezbyt zadowoleni oddalamy się od budki z biletami i przechodzimy przez wysoki, szary, kamienny mur okalający cały teren świątyni. Przy pierwszych krokach po wkroczeniu na teren świątynny rzucają się na nas skamieniałe lwy. Z rozwartymi paszczami i wielkimi łapami próbują pochwycić nas w swoje ostre pazury. Tylnymi łapami mocno zapierają się o leżące pod nimi słonie. Nawet po 800 latach niegdysiejsza główna brama świątynna wprawia w zatrwożenie.

Lwy strzegące wejścia na teren świątyni. fot. Jakub Kibler

Tuż za bramą przechodzimy obok pomniejszego budynku - świątyni tańca. Niestety ta, zrekonstruowana jest w niezwykle ordynarny sposób. Ubytki zastąpiono pospolitym szarym kamieniem, nawet kolorystycznie niezbyt podobnym do oryginalnego materiału. Nasze oczy cieszy jednak misternie rzeźbiona sztukateria w tradycyjnym starożytnym, hinduskim stylu. Płaskorzeźby przedstawiają sceny z pradawnego życia codziennego, oraz budzące szczególne zainteresowanie młodych hindusów subtelne sceny Kamasutry. Dokładność, lekkość oraz nadzwyczajna delikatność z jaką ozdobiono świątynię tańca po mino szpecącej rekonstrukcji, robi niezwykłe wrażenie.

Mijając świątynię tańca zza jej rogu powoli wyłania się budowla ku czci i chwale Surya- antycznego boga słońca.

Świątynia Boga Słońca fot. Jakub Kibler

Poczucie kruchości i ulotności ludzkiego życia wobec wielkości i majestatyczności jakie zbliżając się do tej budowli, dodatkowo potęguje fakt iż pochodzi ona z X wieku i przetrwała do dziś w niezwykle destrukcyjnym klimacie. Narażona na żrący i słony morski wiatr, roślinność rosnącą w szaleńczym tempie i niestabilność wydmowego gruntu, zapomniana przez ludzi na kilkaset lat. Wierząc w hinduski politeizm, bóg Surya musiał być na prawdę potężnym bóstwem, skoro skutecznie chronił swój przybytek przed wszelkimi procesami zniszczenia.

Pierwsza niesamowita cecha przyciągająca naszą uwagę to olbrzymie koła wyrzeźbione u podstaw świątyni.

Ogromne koło u podstawy świątyni. fot. Jakub Kibelr

 

Ich znaczenia okazuje się być podwójne. Pierwsze z nich to koło karmy czyli nieustający proces reinkarnacji ludzkiej duszy, odradzającej się w różnych postaciach aż do jej wyzwolenia. Aby odnaleźć drugi z celów umieszczenia kół należy przyjrzeć się budowli pod kątem jej całości. Po krótkich oględzinach ku naszemu zdumieniu okazuje się, że świątynia zbudowana jest na wzór ogromnego wozu! Na frontowej części świątyni dostrzegamy zaprzęg sześciu koni, po trzy z każdej strony szerokich schodów prowadzących ku głównemu wejściu do sanktuarium. Konie choć mocno nadgryzione zębem czasu, wykonane są z tak niezwykłą dokładnością, że przez chwilę odnoszę wrażenie iż są to prawdziwe zwierzęta, z rozmierzwionymi grzywami, pianą na pysku i napiętymi z wysiłku mięśniami, zamienione w kamień w wyniku starożytnej klątwy któregoś z bóstw. Cała podstawa świątyni wręcz poraża ilością detali wykutych w kamieniu. Zadawać by się mogło, że jest ich tutaj wręcz niezliczona ilość. Tak jak w przypadku świątyni tańca przedstawiają one sceny z życia codziennego starożytnych opiekunów świątyni, oraz już ze znacznie większą odwagą, ukazuje sceny miłosne- czasem niezwykle odważne jak na obecnie purytański charakter hindusów. Ilość szczegółów oraz misterność ich wykonania czasem wprawia nas w osłupienie.

Idąc dalej wzdłuż podstawy przekonujemy się, że motywy przewodnie na płaskorzeźbach zaczynają się powtarzać. Wraz z przechodzeniem na tylną część świątyni nasze emocje oraz zachwyt powoli opadają. Kopuła świątyni usunięta w przeszłości z nie do końca wyjaśnionych przyczyn została zrekonstruowana w sposób niezwykle szkaradny. Przy bliższych jej oględzinach okazuje się, że to po prostu zwykłe, odlane w odpowiednie formy bloki cementu łączone mocno odcinającym się jasnym spoiwem. Jestem skłonny stwierdzić iż zwyczajna dziura w sklepieniu zamiast szkaradnej cementowej kopuły nieudolnie udającej oryginał, dodała by świątyni znacznie więcej majestatyczności. Magiczność miejsca zaczyna wyparowywać szybciej niż woda wylana na nagrzane świątynne schody. Skutecznie pomagają w tym hinduskie wycieczki wchodzące w kadr zdjęciowy, głośno rozmawiając, krzycząc i co chwile prosząc o pozowanie do zdjęcia. Młodzi hindusi z głupimi uśmieszkami i rumieńcami na twarzy, skrobią paznokciami w płaskorzeźby przedstawiające sceny z Kamasutry niszcząc w ten sposób dziedzictwo swojego kraju. Chcąc schronić się przed promieniami słońca, które jakby specjalnie w obrębie murów świątyni pieką jakby mocniej w każdą nieosłoniętą część ciała, jakby dając w ten sposób do zrozumienia, że jest to świątynia wciąż żywego boga słońca, kierujemy się do jej wnętrza. Wejście jest jednak zamurowane! W oczach Jakuba maluje się zawód, a ja wzdycham z rezygnacją. W naszym przewodniku jest napisane, że każdy odwiedzający ma możliwość swobodnego wejścia do sanktuarium, a jego wnętrze z powodu niezwykłej, jak hinduski styl budowy świątyń, kopuły jest ponoć imponujące. W obrębie murów dostrzegamy też kilka innych pomniejszych budowli, jednak są to w 90% zrekonstruowane pomniejsze świątynie, które nie maja w sobie już prawie nic ze starożytnej świetności. Zmęczeni chcemy wracać do swojego spokojnego miasteczka.

To nasza pierwsza indyjska lekcja na temat starożytnych hinduskich budowli. Nie wszystko złoto co się świeci. Nie wszystkie budowle w Indiach, wpisane na światową listę UNESCO są architektoniczną perłą. Nie mniej jednak ilość misternie wykonanych detali wyrzeźbionych w świątynnym kamieniu, jej wiek oraz siła i duma z jaką przetrwała tyle lat dewastacji z rąk natury i człowieka powodują iż zasługuje ona na nasze uznanie. Świątynia nie jest co prawda insygnią starożytnej hinduskiej politeistycznej wiary, nie mniej jednak zasługuje na swoje miano jednego z klejnotów koronnych południowej kultury Indii.