Dwa tygodnie w Jordanii
Autor: Ewa Zagawa
Data dodania do serwisu: 2007-07-13
Relacja obejmuje następujące kraje: Jordania
Średnia ocena: 6.18
Ilość ocen: 206
Oceń relację
<p align="justify"> Do Ammanu, stolicy Jordanii, przylecieliśmy królewskimi liniami Royal Jordanian. Miasto powitało nas słoneczną, ale wcale nie upalną pogodą. To był pierwszy znak, że jednak nie jesteśmy tak daleko od domu, listopadowe dni i tu potrafią być dość chłodne. Potem nasze wrażenia układały się zgodnie ze słowami piosenki "tak daleko nam do siebie i tak blisko", no bo z jednej strony nowoczesne budynki, eleganckie hotele, kobiety policjantki, a z drugiej stary Arab siedzący przed drzwiami urzędu i piszący za pieniądze podania na rozklekotanej maszynie, stare miasto pełne maleńkich sklepików, kawa z kardamonem nalewana z czajników zainstalowanych na wózku, kobiety zakryte od stóp do głów i pokazujące jedynie oczy. No tak, ale te oczy umalowane są różowym cieniem i posypane brokatem, nigdy nie odważyłabym się w biały dzień wyjść na ulicę w takim makijażu.</p> <p align="justify"> Atmosfera Ammanu, a szczególnie jego starego miasta jest urzekająca. Bez końca można snuć się po wąskich uliczkach, które często są schodami, bo Amman, tak jak Rzym, wybudowany został na siedmiu wzgórzach. My pozwoliliśmy, by przez pierwszy dzień prowadziły nas zapachy. Od kawy z kardamonem do knajpki usytuowanej na ulicy pomiędzy 2 budynkami, przywiódł nas zapach falafli i humusu czyli lokalnych specjałów z fasoli i cieciorki. Potem spędziliśmy dłuższą chwilę w sklepie z fajkami wodnymi, wąchając różne rodzaje tytoniu. Od najbardziej popularnego jabłkowego, poprzez truskawkowy, pomarańczowy, aż do zupełnie dziwnych, jak tytoń o zapachu gumy do żucia czy coca-coli. Intensywny miętowy aromat oznaczał, że za chwilę zza rogu wyjdzie sprzedawca herbaty ze swoim samowarem. Pokrzepieni przeraźliwie słodkim napojem długo chodziliśmy od sklepiku do sklepiku, rozmawialiśmy ze sprzedawcami, próbowaliśmy pierożków ze szpinakiem, którymi poczęstował nas klient maleńkiej piekarni, przymierzaliśmy arafatki i zasłony na twarz. A wieczorem, wiedzeni cudownym zapachem tytoniu jabłkowego, trafiliśmy do bardzo miłej kawiarni, gdzie choć byłam jedyną kobietą w lokalu, w spokoju wypaliliśmy fajkę wodną.</p> <p align="justify"> Kolejne dni wypełniliśmy zwiedzaniem okolic Ammanu. W odległości 50 km. od miasta jest całe mnóstwo zabytków. My najpierw wybraliśmy się do zamków pustynnych, wybudowanych we wczesnych latach panowania islamu. Surowe zasady nowej religii spowodowały, że kalifowie wystawiali sobie takie podmiejskie "wille", gdzie bezpiecznie mogli oddawać się ulubionym rozrywkom, takim jak picie wina czy zabawianie się z kobietami. Do dziś przetrwały systemy ogrzewania, nawadniania, łaźnie parowe i inne udogodnienia. Jedna z tych budowli, Qusayr Amra, wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Sprawdziliśmy, to rzeczywiście bardzo piękny budynek, udekorowany wspaniałymi, dobrze zachowanymi freskami.</p> <p align="justify"> Do następnego miejsca, które chcieliśmy zobaczyć, postanowiliśmy pojechać publicznym autobusem. Ten sposób podróżowania pozwala na bliższe poznanie kraju i jego mieszkańców. 50 km. dzielących Jerash od Ammanu pokonaliśmy szybko, bowiem rzymskie miasto, które było naszym celem, jest częścią współczesnego miasta i kursują do niego regularnie autobusy.</p> <p align="justify"> Jerash to jeden z najlepiej zachowanych na Bliskim Wschodzie przykładów rzymskiego prowincjonalnego miasta. Jego świetność przypadła na czasy panowania Aleksandra Wielkiego. Żyło tu wtedy 20 tys. mieszkańców. Dziś, w ruinach nie mieszka nikt, ale świetność czuć nadal. Jest piękny hipodrom, na którym, w sezonie turystycznym, odbywają się wyścigi rydwanów, są 2 amfiteatry, a przede wszystkim jest ogromny plac i wiodące do niego ulice otoczone wspaniałą kolumnadą. Na ulicach wciąż leży antyczny bruk, w którym znaleźliśmy wgłębienia od kół starożytnych powozów. Obejrzeliśmy też świątynie pochodzące z czasów bizantyjskich. W świątyni Artemidy przysiedliśmy na chwilę ze szklaneczką kawy (obowiązkowo z kardamonem) i patrzyliśmy jak rzymskie miasto miesza się z tym dzisiejszym, muzułmańskim. Głos muezina, który dobiegał z pobliskiego meczetu, wcale nie przeszkadzał, przeciwnie, dopełniał obraz tego miejsca, które wybudowali wprawdzie Rzymianie, ale użytkowali też Bizantyjczycy, muzułmanie i krzyżowcy.</p> <p align="justify"> Po 3 dniach opuściliśmy stolicę i ruszyliśmy na południe. Naszym celem była Petra. Zanim tam jednak dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się na trochę w Madabie. Miasto to słynie z przepięknych mozajek, zarówno tych starożytnych, jak i współczesnych, produkowanych w miejscowej szkole mozaiki. Jest też Madaba największym skupiskiem chrześcijan w Jordanii. Był tu Jan Paweł II, podczas swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej. Przed kościołem, w którym się modlił wisi, obok portretu króla, także portret papieża. Chcieliśmy i my pomodlić się w tym miejscu. Niestety, z kościoła wyszła zakonnica i powiedziała, że nie mamy tu czego szukać, żebyśmy sobie poszli. Tak wyglądało jedyne spotkanie z wyznawcą naszej religii. Smutne, ale w tym kraju "groźnych muzułmanów" wszyscy byli dla nas mili, pomagali, zapraszali do domów, częstowali herbatą; wszyscy oprócz katolickiej, białej zakonnicy. To spotkanie pokazało, jak bardzo można się oszukać opierając się na stereotypach.</p> <p align="justify"> Z wielu ciekawych miejsc znajdujących się koło Madaby, my zwiedziliśmy 2: górę Nebo i zamek Heroda. Góra Nebo, to miejsce, z którego Bóg pokazał Mojżeszowi Ziemię Obiecaną. Mnie zawsze kojarzyła się ona z krainą mlekiem i miodem płynącą, z gajami oliwnymi, winnicami i kwiatami. Tymczasem, to co widać z góry Nebo, aż po horyzont, to jałowa pustynia, pagórki, skały, piach i kamienie. Może kilka tysięcy lat temu było tu inaczej, ale dziś wolałabym, żeby upragniona kraina, do której idę od wielu lat, wyglądała nieco żyźniej. Jeszcze bardziej surowo jest w okolicach zamku Heroda. Wybudowano go na wielkiej skale, wśród podobnych jej, surowych, kamiennych gór. To tu Salome poprosiła o głowę Jana Chrzciciela. Egzekucja odbyła się w jednej z jaskiń, które są zamieszkałe po dziś dzień. Nie mam pojęcia z czego żyją ci ludzie. Mają jaskinię, zamiast podwórka wąską skalną półkę, jak okiem sięgnąć tylko kamienie. Co jedzą oni, a co stojący przed jaskinią osiołek? Może sycą się widokiem z okna, bo trzeba przyznać, że jest zapierający dech w piersiach. Groźne, potężne góry w żółto-szarych barwach. Gdy wdrapaliśmy się na szczyt, mój kolega usiadł na jednej z niewielu pozostałości po zamku Heroda i oznajmił, że nigdzie się stąd nie rusza. Będzie tak siedział i patrzył. Do końca życia.</p> <p align="justify"> Kiedy udało mi się wreszcie namówić go do dalszej podróży, pojechaliśmy do Szobaku. Jest tam zamek krzyżowców z 1115r. Wzniesiony został na stromej, trudno dostępnej górze, już z daleka robi imponujące wrażenie. Na miejscu można długo błądzić po ciemnych zakamarkach. My zaczęliśmy schodzić po schodkach prowadzących nie wiadomo gdzie. Tu trzeba zaznaczyć, że zwiedzanie w Jordanii ma zawsze posmak przygody. Nie ma barierek, opisów, tras zwiedzania. Nigdy nie wiadomo co czeka w następnej jaskini czy za kolejną górą. Tym razem był to długi, kręty i wąski korytarz schodzący stromo w dół. Po pierwszym zakręcie światło dzienne przestało docierać, zdani byliśmy wyłącznie na nasze latarki. Przez 15min. schodziliśmy w ciemnościach, a końca drogi nie było widać, ciągle tylko schody, schody, schody. Kiedy doszliśmy do wniosku, że to z pewnością tajemne połączenie z Jerozolimą, postanowiliśmy zawrócić. Wyszliśmy na świat zupełnie pokryci szarym pyłem. Czuliśmy się jak odkrywcy. Wprawdzie wyczytałam potem w przewodniku, że było to sekretne wyjście z zamku i prowadziło na drugą stronę góry, za miasto, ale to uczucie ekscytacji i odkrywania tajemnicy towarzyszy mi nawet teraz, kiedy o tym piszę. Zwiedzanie europejskich zabytków nie dostarcza takich emocji!</p> <p align="justify"> Następnym przystankiem na naszej trasie była Petra. Zatrzymaliśmy się tam na 2 dni i było to zdecydowanie za mało. To absolutnie cudowne miejsce. Monumentalne skały, wykute w nich starożytne miasto i ciągle toczące się tu życie oczarowały mnie zupełnie. Mogłabym bez końca chodzić po górach, podziwiać kolorowe kamienie i ich niesamowite wzory. Od czasu do czasu zatrzymałabym się przy wykutej w skale świątyni, odpoczęłabym przy beduińskiej jaskini, pokazała dzieciom jak zrobić pudełko z papieru, napiła herbaty z dorosłymi. Potem kupiłabym od nich kilka paciorków, przedarła się przez stadko owiec i poobserwowała skaczące po pionowych skałach kozy. Tak, 2 dni to stanowczo za mało na to magiczne miejsce. Ale mieliśmy tylko tyle więc staraliśmy się wykorzystać je maksymalnie. Od świtu, aż po zmierzch, kiedy nie było już turystów, a Beduini wracali na wielbłądach i osiołkach do domów. Jeden z nich zaprzyjaźnił się z nami, poczęstował herbatą i zagrał dla mnie na flecie. Czas się zatrzymał, świat przestał pędzić, był tylko zachód słońca, skubiący trawę wielbłąd i rzewna beduińska muzyka. A potem nasz nowy znajomy zaśpiewał. Głos odbijał się od majestatycznych skał i powracał do nas echem. Nie wiem o czym śpiewał, ale podobno to smutna piosenka...</p> <p align="justify"> Ostatnim akcentem naszego pobytu w Jordanii była Wadi Rum, ponoć najpiękniejsza pustynia świata. Pojechaliśmy tam z Ahmedem i Mohammedem ich samochodem z napędem na 4 koła. Dali mi poprowadzić i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że jeżdżenie po pustyni jest aż tak trudne. Nie byłam w stanie w ogóle zapanować nad autem, kręciłam kierownicą w lewo, a skręcałam w prawo! Od tego czasu z dużo większym szacunkiem oglądam relacje z rajdu Dakar.</p> <p align="justify"> Na pustyni spędziliśmy 3 dni. Chcieliśmy zobaczyć jak naprawdę się tu żyje, więc nie zamieszkaliśmy w obozie dla turystów, tylko po prostu pod skalnym mostem. Rano zbierałam suche krzaczki porastające pustynię. Dzięki nim mogliśmy wypić herbatę i upiec kurczaka. Myliśmy się wodą z butelki, oczywiście dopóki była, drugiego dnia nie myliśmy się wcale. Właściwie nie robiliśmy nic wielkiego, ale najprostsze czynności, jak np. gotowanie wody, zajmowały tyle czasu, że dzień mijał niepostrzeżenie. Potem gwałtownie nadchodziła noc i najpiękniejsze gwiazdy jakie kiedykolwiek widziałam. Siedzieliśmy przy ognisku, jedliśmy kurczaka i słuchaliśmy opowieści Mohammeda o jego libańskiej narzeczonej. Bardzo za nią tęskni, chciałby się ożenić, ale go nie stać, wesele to duży wydatek. Ona ma pieniądze, ale Mohammed jest człowiekiem honoru, sam musi zarobić na swój ślub. Nie narzeka więc i zbiera pieniądze. I tylko czasem kiedy przypomni sobie piękne, czarne oczy Laili, robi mu się trochę smutno. Takie życie.</p> <p align="justify"> Chętnie zostalibyśmy na pustyni trochę dłużej, ale czas naglił. Ahmed podwiózł nas do autostrady, skąd autobusem pojechaliśmy do jedynego jordańskiego kurortu - Aqaby. Stamtąd drogą lądową przeszliśmy do Izraela, polecieliśmy do Tel Avivu i Warszawy. Wakacje się skończyły, ale Jordania pozostała w nas, woła żebyśmy jeszcze kiedyś ją odwiedzili. Kto wie, kto wie...</p> <p style="margin-bottom: 0cm"><br /> </p>