ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Dookoła Nowej Zelandii

Autor: Piotr Walas
Data dodania do serwisu: 2006-03-13
Relacja obejmuje następujące kraje: Nowa Zelandia
Średnia ocena: 6.45
Ilość ocen: 228

Oceń relację

„Świat jest jak księga, kto nie podróżuje, czyta tylko jedną stronę” Św. Augustyn


Jak dotrzeć do Nowej Zelandii?

Jako jedyny znany mi racjonalny sposób dotarcia do Nowej Zelandii to samolot. Lot w ten rejon trwa nie mniej niż 24 godziny, nie wliczając w to postojów na lotniskach. Moim zdaniem warto jest zastanowić się, jaką linią lotniczą i jaką trasą polecimy. Przy okazji tak długiej trasy warto zatrzymać się po drodze, w co ciekawszych miejscach. Linie lotnicze, z reguły oferują nam darmowe lub płatne stopovery, (za stopover uważa się przerwę w podróży trwającą więcej niż 24 godziny). Jeśli zdecydujemy się lecieć w kierunku wschodnim możemy zatrzymać się w jednej z wielu metropolii Azji i/lub dodatkowo w Australii. Wybierając kierunek zachodni jedną z bardziej interesujących ofert będzie lot przez Japonię lub USA i wyspy południowego Pacyfiku (np. Samoa, Polinezję Francuską lub Fidżi).

Ciekawą możliwości daje nam roczny bilet RTW (Round The World). Tutaj planujemy trasę dookoła świata z całym szeregiem postojów. Przy układaniu trasy należy pamiętać o wymogu podróżowania w jednym kierunku – z zachodu na wschód lub ze wschodu na zachód. Backtracking (tzw. cofanie się), jeśli jest możliwe to raczej w obrębie jednego kontynentu. Daty przelotów można modyfikować dowolnie jednak za modyfikację trasy trzeba dodatkowo zapłacić w zależności od linii 50–100 euro. Ja osobiście zdecydowałem się kupić bilet na trasie Gdańsk – Frankfurt – Hong-Kong – Auckland i z powrotem tą samą trasą. Z Gdańska do Frankfurtu leciałem Lotem, później już tylko Cathay Pacific. Koszt półrocznego biletu z jednym darmowym stopoverem w Hong-Kongu i darmową, pierwszą zmianą daty powrotu to 1250 euro wraz z podatkami i kosztami lotniskowymi.

Ważne przed podróżą.

Najlepszy czas na odwiedzenie Nowej Zelandii to okres od listopada do kwietnia.
Bajecznie łatwe podróżowanie po kraju.
Wizy turystyczne dla obywateli polskich zostały zniesione 1 kwietnia 2005 roku.
Nie ma konieczności stosowania szczepień ochronnych.
Polskie prawo jazdy jest honorowane i uznawane jako tzw. full drive license.
Zalecany według mnie krem z filtrem 30.
Waluta to dolar nowozelandzki 1 NZD = 2,15 PLN (źródło: http://www.xe.com/pca/)
Przed wylotem z Nowej Zelandii płacimy podatek lotniskowy w wysokości 25 NZD nie uwzględniony w cenie biletu.
Obowiązuje zakaz wwozu jakiejkolwiek świeżej żywności i nasion.
Należy pamiętać, aby obuwie, które tam zabieramy winno być bardzo czyste, bez jakichkolwiek śladów gleby, cząstek roślin itp.
Obowiązuje ruch lewostronny.
Jeśli nie ma wyraźnego zakazu, biwakować można wszędzie, no oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
Najtańsze pola biwakowe to te należące do Department of Coservation (DOC), ceny zaczynają się od 5 NZD/doba.
Ceny w schroniskach tzw. Backpackers zaczynają się od 19 NZD/doba.

Początek mojej podróży

Podróż do Nowej Zelandii rozpocząłem 29 listopada 2004 roku. Nastrój tego poranka miałem bardzo nieciekawy. Za bardzo zestresowałem się podróżą, co do mnie było nie podobne. Żołądek skurczył mi się ze strachu. Czułem, że jeszcze nie jestem gotowy wyruszyć. Czułem jakbym musiał załatwić tu jeszcze kilka spraw chcąc to wszystko przełożyć na jutro. Wiedziałem, że nie jadę w nieznane. Przede mną był czas, który będzie przynosić coraz to nowe wydarzenia. Była to niewiadoma, która stanowiła nieprawdopodobną pokusę. Nowa Zelandia była dla mnie pomysłem, który teraz właśnie się urzeczywistniał.

Tego dnia o godzinie 8:00 wystartowałem z Gdańska do Frankfurtu, gdzie przesiadłem się do Jumbo i wyleciałem do Hong-Kongu. Właśnie tam, w drodze na antypody zdecydowałem się zrobić stopovera. Lecąc w kierunku Nowej Zelandii spędziłem w azjatyckiej metropolii jedną noc. Tam zakwaterowałem się w Mirador Mansions (58 Nathan Road, Tsim Sha Tsui), miejscu gdzie można znaleźć bodajże najtańszy nocleg w Hong Kongu (200 HKD/doba = 80 PLN). Przemierzyłem tego dnia zatłoczone ulice Kowloon i odwiedziłem Hong-Kong Park. Tu obudzony przez policjantkę zorientowałem się, że przysnąłem na godzinkę. Nazajutrz, przed wylotem popłynąłem promem linii Star Ferry na Hong-Kong Island. Miejsce to jest wizytówką Hong-Kongu, znajdują się tu przedstawicielstwa globalnych koncernów, a po ulicach kursują stylowe, stare, dwupiętrowe tramwaje. Mnie Hong-Kong z początku trochę przytłoczył ogromną liczbą ludzi, przemierzających nocą ulice, dosłownie rzeki ludzi. Wieczorem już leciałem do Nowej Zelandii.

Miękkie lądowanie w Auckland. Po skrupulatnej kontroli na granicy wraz z wnikliwym zbadaniem czystości moich butów trekingowych, udałem się do Browns Bay, dzielnicy północnej części miasta, zwanej North Shore. Tam zamieszkałem z nowozelandzką rodziną należącą do Servas. Mieszkając w Auckland pojechałem w międzyczasie do innej rodziny servasowskiej w Whangaparaoa (20 km na północ od Auckland). Tu miałem przyjemność pływać jachtem po Zatoce Hauraki zawijając na kilka godzin na Kawau Island. Po spędzeniu u nich dwóch nocy zostałem odwieziony do rodziny w Browns Bay, u której spędziłem kolejne dwie noce.

Servas

Jest to międzynarodowa organizacja skupiająca ludzi podróżujących oraz osoby chcące ich gościć. Ideą Servas jest propagowanie tolerancji, wzajemnego zrozumienia i zacierania uprzedzeń poprzez kontakty międzyludzkie. Poznawanie się niezależnie od narodowości, karnacji skóry czy religii. Jedną z głównych zasad Servas jest spędzenie u odwiedzanych rodzin koniecznie dwóch nocy. W czasie takiego pobytu powinno się zaproponować swoją pomoc w codziennych zajęciach. Ewentualne przedłużenie czasu pobytu należy ustalić osobiście, zależy bowiem to w głównej mierze od tego jak zżyjemy się z daną rodziną. Aby przystąpić do organizacji Servas konieczne są dwie pisemne rekomendacje osób cieszących się powszechnym szacunkiem i przedstawieniu ich regionalnemu koordynatorowi. Mi udało się uzyskać rekomendacje redaktora „Poznaj Świat” oraz pracownika katedry geografii ekonomicznej Uniwersytetu Gdańskiego. W sumie gościłem u trzech rodzin servasowskich, oprócz już wspomnianych, nocowałem jeszcze na Wyspie Południowej w Nelson.

Stopem przez Northland 8.XII. 2004 – 15.XII.2004

Spędziwszy u Sue i Brucea w sumie trzech nocy wyruszyłem stopem na północ. Po śniadaniu Sue odwiozła mnie w pobliże drogi wylotowej. W pierwszy dzień stopowania dojechałem bardzo krętą drogą, prowadzącą przez gęsty busz do Paihia. Noc spędziłem w namiocie na jednym z pól biwakowych nieopodal miasteczka. Miejscowość typowo turystyczna, mi skojarzyła się z „naszą” Juratą.

Rankiem po spakowaniu manatków, oczywiście stopem wyruszyłem dalej na północ. Dojechałem do Whatuwhiwhi na Półwyspie Karikari. Tam przenocowałem na ładnie położonym polu biwakowym z dostępem do internetu. Rankiem składając namiot, sądząc, że zaraz stanę na drodze i zacznę łapać stopa usłyszałem pytanie, czy zmierzam na Półwysep Reinga. Pytanie zadała mi miła Irlandka, która ze swoim chłopakiem Jamesem akurat zaczęła podróż po Nowej Zelandii. Zaproponowali mi wspólną podróż na przylądek, gdzie dojechaliśmy po dwóch godzinach. Jest to piękne miejsce, gdzie jak na dłoni widać stykający się Pacyfik z Morzem Tasmana. Niesamowity widok jak masy wód tych akwenów napierając na siebie, tworzą widowisko płynących w przeciwnych kierunkach fal.

Tej nocy biwakowaliśmy nad Sprits Bay, na jednym z pól biwakowych należących do Department of Conservation. Totalne odludzie. Polana, na której rozbiliśmy namioty jest wielka i otoczona wzgórzami należącymi do Maorysów. Miejsce to po prostu jest piękne i polecam je każdemu, kto zamierza odwiedzić Nową Zelandię. Tego dnia pierwszy raz kąpałem się w Pacyfiku. Cudownie, ale woda zimna. Wieczorem wspólna kolacja, rozmowy i do namiotu.

Na następny dzień znowu kąpiel w oceanie, składanie namiotów i jedziemy. Po jakimś czasie skręcamy na 90 Mile Beach i jedziemy po plaży. Na koniec się zakopujemy, na szczęście pomoc przychodzi szybko. Dalej zatrzymujemy się w Kaitaia. Tam robimy zakupy i wskakujemy do kawiarni internetowej. Zmierzamy na zachodnie wybrzeże Northlandu. Zatrzymując się na moment w Northen Forest Park dojeżdżamy do Opononi. Jest tu dostęp do łazienki, kuchni i pięknych widoków. Stąd pojechaliśmy do Waipoua Kauri Forest, lasu, w którym rosną jedne z najstarszych drzew na świecie, liczących nawet po 5 tysięcy lat. Kolejnego dnia dużo czasu spędziliśmy w samochodzie. Było już późno jak dojechaliśmy do Tinopaj, leżącego nad brzegiem małej zatoki.

W ostatni dzień objazdówki zajechaliśmy do Omaha i Leigh leżących nad Omaha Bay. Stąd na nocleg pojechaliśmy do rodzinnego domu Becki w Orewa. Tam z Jamesem w ogrodzie zbudowałem świąteczną szopkę i porozkładałem na krzakach świąteczne światełka. Na następny dzień odwieźli mnie za Auckland, gdzie zacząłem stopować do Hastings, oni natomiast pojechali na Coromandel Peninsula. Pierwszy samochód złapałem po 30 minutach, który podwiózł mnie kilka kilometrów. Tam czekałem kolejne 2 godziny na następny. Późnym wieczorem dojechałem do Taupo. Pewien Szkot, który mnie tam podwiózł, załatwił mi na przyhotelowym trawniku darmowe miejsce na rozłożenie namiotu. Rano zacząłem się składać. Po śniadaniu i kawie poszedłem na drogę wylotową. Złapałem stopa aż do Napier. Po dwóch kolejnych dojechałem aż pod sam hostel The Rotten Apple, który prowadzony był przez sympatyczną Polkę Beatę i jej męża Jamesa. Nigdy jakoś specjalnie za granicą nie szukam kontaktu z rodakami, jednak teraz, myśl, że będę mógł porozmawiać z kimś w ojczystym języku sprawiła mi wielką przyjemność.


W Hastings 15.XII.2004 – 2.I.2004

Na początku mały rekonesans miasta, które same w sobie jest dosyć nudne i monotonne. Jednak w okolicy są ciekawe miejsca warte zobaczenia. To lezące nieopodal Napier, Te Mata Peak (punkt widokowy na Hastings, Zatokę Hawke i pobliskie góry), popularna plaża Ocean Beach, Waimarama i Przylądek Kidnappers. W hostelu mieszanka narodowościowa. Co mnie zaskoczyło to jedną z liczniejszych tam narodowości byli Czesi. Już drugiego dnia miałem iść do pracy, jednak nic z tego nie wyszło. Na weekend stopem pojechałem odwiedzić polską rodzinę w Upper Hutt, mieszkającą w Nowej Zelandii przeszło 20 lat. Oczywiście stopem wróciłem do Hastings i kolejnego dnia popracowałem sobie w polu przy sadzonkach winorośli.

Następnego dnia zrywałem fasolkę szparagową, zajęcie lekkie, ale mało opłacalne. Do wigilii nie robiłem nic szczególnego. W wigilię zaś przy długim stole zastawionym samodzielnie przygotowanymi potrawami zasiedli wszyscy mieszkańcy schroniska. Ponieważ we wszystkich pracach sezonowych trwała świąteczna przerwa postanowiłem ten czas wykorzystać na kontynuowanie mojej podróży. Nie czując ochoty na stopowanie powziąłem decyzję o kupnie samochodu. I oto po kilku dniach nabyłem Subaru Leone z roku 1987. Zapłaciłem za niego, 700 NZD co w przeliczeniu daje jakieś 1500 PLN. Zarejestrowanie samochodu w Nowej Zelandii jest banalnie łatwe. Nie ma stania w kolejkach w jakimś urzędzie drogowym, wyrabiania nowych dokumentów i tablic rejestracyjnych. Po prostu poszedłem z byłym właścicielem na pocztę gdzie zapłacił dokładnie 9,20 NZD, po czym otrzymałem druk, który stwierdzał, że teraz ja jestem właścicielem samochodu. Sam druk nosi adekwatną nazwę „Notice of Change of Ownership of Motor Vehicle – MR13B.” Na pierwszą przejażdżkę nowym nabytkiem udałem się do Ocean Beach i Waimarama.

Samochodem po Wyspie Północnej 2.II.2005 – 14.I.2005

W dzień, kiedy opuszczałem Hastings poznałem czeską parę, z którą podróżowałem do 13 stycznia. Najpierw pojechaliśmy do Taupo, popularnego ośrodka turystycznego w Nowej Zelandii leżącego nad jeziorem o tej samej nazwie. Namioty rozłożyliśmy tuż za miasteczkiem nad samym jeziorem. Aby nie nadwerężać naszych budżetów, rozbijaliśmy namioty w miejscach innych niż pola biwakowe, a sprawy prysznica i ugotowania obiadu załatwialiśmy w tzw. Holiday Parks. Kolejnego dnia pojechaliśmy do Tongariro National Park. Niestety ze względu na późną porę, nie przeszliśmy w całości jednego z najbardziej znanych szlaków Nowej Zelandii – Tongariro Crossing.

Następnego dnia weszliśmy pod Mt. Ruapehu (2797 m), gdzie w środku lata była zima, a ludzie jeździli na nartach. Wieczorem wróciliśmy do Taupo gdzie przebiwakowaliśmy na przydrożnym trawniku. Z rana wyruszyliśmy do Rotorua, po drodze zahaczając o Moon Craters i Huka Falls. Moon Craters to miejsce gdzie spod ziemi wydostają się fumarole, tworząc niesamowite, dosłownie kosmiczne widoki. Pierwszego dnia w Rotorua spędziliśmy bodajże dwie godziny, jadąc następnie nad Green Lake i Blue Lake. Kolejnego dnia w deszczowej pogodzie pojechaliśmy do miasta Tauranga i Mt. Maunganui nad Bay of Plenty. Miejsce bardzo turystyczne z pięknymi białymi plażami, jednak w deszczowej aurze zdecydowaliśmy się jechać dalej, aż do Gisborne.
Rano, moim oczom ukazało się, jedno z ładniejszych małych miast Nowej Zelandii. Większość dnia spędziliśmy właściwie w mieście i na plaży, pod wieczór decydując się na nocną jazdę na East Cape. Miejsce godne zobaczenia, także ze względu na możliwość ujrzenia pierwszych promieni słonecznych w nowym dniu na Ziemi. Po tym wszystkim, z noclegiem w okolicy Opotiki, już w pięknej letniej pogodzie znowu zawitaliśmy w Mt. Maunganui. Tam spędziliśmy urocze chwile, wchodząc na punkt widokowy, następnie zażywając kąpieli wodnych i słonecznych. Kolejny dzień to postój w Waihi, miejsca znanego w całej Nowej Zelandii ze względu na jedną z większych w świecie odkrywkowych kopalni złota.

Następnie jedziemy bardzo krętą drogą na Coromandel Peninsula, jednego z popularniejszych miejsc wypoczynkowych w kraju. Tu ciekawy postój zrobiliśmy w Hot Water Beach. Jest to plaża, na którą przyjeżdżając lepiej jest wcześniej zaopatrzyć się w łopatę. Przyda nam się, aby wykopać dół, położyć się w nim i poczekać chwilkę aż się napełni gorącą woda wypływającą tuż pod powierzchnią suchego piasku.
Innym pięknym miejscem, które udało się nam zobaczyć to Cathedral Cove, które jest morskim parkiem narodowym. Jest to unikatowe miejsce, które po prostu trzeba zobaczyć będąc na Półwyspie Coromandel. Charakteryzuje się ono między innymi bajecznie wyrzeźbioną linią brzegową. Pod koniec dnia siedzieliśmy na ogromnych kawałkach skał, rozsianych na brzegu po prostu kontemplując i chłonąc piękno tego rejonu.
Jadąc zachodnim wybrzeżem półwyspu, zatrzymaliśmy się jeszcze na moment w mieście Coromandel, a przenocowaliśmy w jednym z wielu Holiday Parks, kilometr od Thames.

Kolejnego dnia drogą numer 2 pojechaliśmy na północ i mijając Auckland skręciliśmy do Waitakere Ranges, aby zatrzymać się w Piha. Jest to jedna z bardziej ujmujących i wartych zobaczenia plaż Nowej Zelandii. Rano, po śniadaniu poszliśmy się jeszcze przejść, przedłużając umykające szybko chwile, delektując się atmosferą tego miejsca. W południe pojechaliśmy na lotnisko w Auckland skąd „moi” Czesi wylecieli do domu. Ja spędziłem wolny czas na tarasie widokowym obserwując start ich samolotu. Nie mając najmniejszej ochoty na samotny nocny powrót do Hastings pojechałem do centrum Auckland. Włócząc się i obserwując nocą miasto, wróciłem do zaparkowanego nieopodal głównej ulicy samochodu, w którym spędziłem noc. Gdy obudziłem się rano, zauważyłem zatknięty za wycieraczkę mandat za niedozwolone parkowanie. Śmiejąc się z tego, zacząłem powrót do miejsca skąd rozpocząłem tę niespełna dwu tygodniową podróż.


Po raz drugi w Hastings 14.I.2005 – 4.III.2005

Wróciłem w piątek i dowiedziałem się, że od poniedziałku będę mógł pracować w pakowalni dyń. Zdecydowałem się właśnie tutaj szukać pracy, ponieważ jest to największy region rolniczy w kraju i o prace sezonową jest nietrudno. Duży wpływ na to, że przybyłem tu pracować było poznanie jeszcze przed wyjazdem na internetowym forum Beaty, prowadzącej The Rotten Apple. Tu uzyskałem pomoc w załatwieniu numeru identyfikacji podatkowej – IRD. Dane mojego paszportu i wypełniony odpowiedni druk zostały przefaksowane do właściwego urzędu w Wellington. Samo nadanie IRD odbywa się bez konieczności osobistego zjawiania się w urzędzie i przedstawiania jakiegokolwiek zezwolenia na pracę. Pozwolenie na prace i IRD to dwie inne sprawy. Jeśli chce się pracować sezonowo w rolnictwie w Nowej Zelandii, nie trzeba zaprzątać sobie głowy załatwianiem na tę okoliczność pozwolenia. Tam pracują w głównej mierze ludzie, którzy podróżują i nikt od nich nie wymaga żadnych zezwoleń. Jest to ciężka praca, lecz jeśli człowiek nie boi się fizycznie popracować to można coś zarobić.

W ostatni weekend pobytu w Hastings, wybrałem się z dwoma znajomymi z pakowalni do Taupo na tzw. Skydiving, czyli nic innego jak skok ze spadochronem. Jest to tutaj szalenie popularne. Będąc przyczepionym do instruktora oddałem skok z wysokości 4 tys. metrów. Wrażenia dosłownie zapierające dech w piersiach. Jeszcze dodam kilka słów, jaki los spotkał mój samochód. Kilka dni po rozpoczęciu pracy pękła uszczelka pod głowicą silnika. Sądząc, że koszty naprawy w zakładzie przewyższą wartość samochodu poprosiłem o pomoc pewnego Czecha, który mnie zapewnił, że to naprawi za o wiele mniejszą cenę. Jednak w dzień, w którym miałem już zamiar wyjechać z Hastings do Wellington, dowiedziałem się, że naprawa nie została dobrze wykonana i w silniku pękł tłok. Szczęśliwie jednak udało mi się sprzedać uszkodzony samochód w sklepie, który specjalizował się właśnie sprzedażą części zamiennych.

Stopem przez Południową Wyspę 4.III.2005 – 24.III.2005

Z Hastings kilkoma stopami dojechałem do Wellington, gdzie spędziłem noc w Base Backpackers. Jest to sieć hosteli w Nowej Zelandii i Australii o bardzo dobrym według mnie standardzie. W stolicy nie zagrzałem miejsca i już następnego dnia popłynąłem promem linii Bluebridge do Picton (45 NZD/os.). Stamtąd stopem dojechałem do Nelson, do kolejnej rodziny servasowskiej. Czując się u nich bardzo nieswojo, wiedziałem, że nie chcę zostawać tu dłużej niż jedną noc. Co ciekawe, oni sami zaproponowali abym, jeśli chcę, następnego dnia jechał dalej.
Nazajutrz z servasem pojechałem jeszcze na krótką wycieczkę do Nelson Lakes National Park, po czym zostałem podwieziony do Kawatiri Junction. Stamtąd dalej łapałem stopa. Zatrzymał się Amerykanin, z którym najpierw pojechałem do Murchison, by wejść na most zawieszony nad rzeką Buller oraz do Paparoa National Park, zobaczyć słynny skalisty brzeg z angielska zwany Pancake Rocks. Przypomina on kształtem poukładane na siebie naleśniki. Na wieczór zatrzymaliśmy się w żydowskim schronisku w Greymouth. Sama podróż do Greymouth dostarczyła nam niesamowitych wrażeń. Jadąc, po lewej stronie mijaliśmy bardzo gęsty busz, po prawej zaś wzburzone Morze Tasmana. Widząc taką scenerię zatrzymaliśmy się na plaży, aby obserwować ten zew natury z bliska. Kolejnego dnia w słonecznej pogodzie, jadąc dalej na południe, do Fox Glacier złapała mnie gorączka i ogromne zmęczenie. Spowodowało to, że przespałem jedne z piękniejszych widoków na Południowej Wyspie. W Fox Glacier mieliśmy zamiar wybrać się ze zorganizowaną wycieczką na lodowiec, lecz z powodu szybko pogarszającej się pogody, utknęliśmy w schronisku na prawie trzy dni.

Oprócz złej aury, moje samopoczucie było fatalne, w schronisku dwa dni dosłownie przespałem. W trzeci dzień pobytu w Fox Glacier mój współtowarzysz podróży postanowił zostać i czekać na lepszą pogodę, ja natomiast będąc znużony tą sytuacją, postanowiłem jechać do Christchurch. Moje samopoczucie się polepszyło, lecz gdy dojechałem na miejsce zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Totalne osłabienie organizmu i biegunka przez kolejnych pięć dni. Sądzę, że spowodowane to było wypiciem nieświeżej wody, która leżała w samochodzie podczas pobytu w Fox Glacier. W takim stanie spędziłem dwie noce w Christchurch, a następnie w podobnym stanie dojechałem do Dunedin. Tutaj zostałem dwie noce w naprawdę godnym polecania backpackerze On Top, posiadającym dużą salę bilardową. Spędziłem tu dwa miłe dni z ludźmi, których poznałem na miejscu.

Moim dalszym celem był Fiordland, jeden z bardziej dziewiczych rejonów Świata. Wszystko szło dobrze aż do momentu, gdy dojechałem za Lumsden, gdzie znajduje się skrzyżowanie dróg w kierunku Fiordlandu i Queenstown. Chciałem dojechać tego dnia do Te Anau, jednak żaden samochód nie chciał się zatrzymać. Pomimo, że zapadła już noc, przy dobrze oświetlonym miejscu z nadzieją stałem jednak dalej. W końcu zatrzymał się szkolny autobus, jadący do Mosburn, mieściny, w której przenocowałem w jedynym tu hotelu. Kolejnego dnia już bez kłopotu dojechałem do Te Anau, skąd chciałem się udać na któryś z górskich szlaków tzw. Great Walks. Niestety nie dopisało mi szczęście, wszystkie miejsca w górskich schroniskach tzw. Huts były już zarezerwowane. Postanowiłem wtedy jechać dalej do Milford Sound. Udało mi się złapać samochód dopiero po trzech godzinach stania. Brak mgły będącej tu normą, dał mi szansę podziwiania scenerii zapierającej dech w piersiach. Nocowałem w znajdującym się tu jedynym schronisku, położonym w bajecznej scenerii doliny, otoczonej ze wszystkich stron pionowymi stokami gór. Jednak kolejnego dnia mgła uniemożliwiła mi pójście na szlak.

Dalej udałem się do Queenstown, miasta – kurortu, wyraźnie różniącego się wyglądem od innych małych miast Nowej Zelandii. Spędziwszy tu trzy noce wszedłem na Ben Lenord skąd rozpościerał się widok na miasto, Jezioro Wakatipu i wszechobecne góry. Następnego dnia wybrałem się z moimi współlokatorami do Glenorchy, skąd autobusem dostałem się do miejsca, w którym zaczyna się szlak na Mt. Alferd. Była to, jak się później okazało, samotna wycieczka. Nikogo tego dnia nie spotkałem na szlaku. Na szczycie przez pierwszą godzinę mgła zasłaniała wszystko, później jednak ukazała się niesamowita panorama na góry i ujście rzeki do wspomnianego już jeziora. Stopem wróciłem do Queenstown.

Pod wieczór w hostelu, jedząc na tarasie gorącą kolację, usłyszałem nagle polską mowę. Wprawiło mnie to w zdumienie. Do tego czasu nie spotkałem podróżujących po Nowej Zelandii Polaków, a tu nagle taka niespodzianka. Była to grupka czterech, szalenie miłych, starszych osób, prowadzonych przez pilota wycieczki z biura podróży MK Tramping. Miałem przyjemność kolejnego dnia pojechać z nimi na wycieczkę do Arrowtown.
Następną noc spędziłem już w Wanaka. Stąd następnego dnia, po obejściu miasteczka wyruszyłem do Mt. Cook, miejscowości czysto turystycznej, położonej w okolicy najwyższej góry Nowej Zelandii o tej samej nazwie, mierzącej 3764 metrów. Jadąc tam po prawej stronie mijałem Jezioro Pukaki o blado błękitnej barwie, a naprzeciw mnie, już 30 kilometrów przed dotarciem na miejsce majaczył szczyt Mt. Cook, inaczej też zwany Mt. Aoraki. Pierwszą noc spędziłem 3 kilometry od wioski w domu ratowników, następną zaś już w miejscowym schronisku.

Drugi dzień spędziłem na szlaku, a następnego popołudnia byłem już w Christchurch. Ostatnich 250 kilometrów przejechałem jednym samochodem. Był to jednocześnie ostatni, najdłuższy i najciekawszy stop, jakim jechałem w Nowej Zelandii. Przez cały ten czas rozmawiałem z kierowcą, na różne tematy. Usłyszałem między innymi historię o Polakach, jakich on poznał w Australii w walcowni metali w latach siedemdziesiątych i o tym, jakimi niuansami różni się język angielski w różnych częściach Nowej Zelandii. W Christchurch spędziłem jedną noc w Base Backpackers i kolejnego dnia z Air New Zealand poleciałem do Auckland. Tam jeszcze raz odwiedziłem moją pierwsza rodzinę servasowską z Browns Bay. Wieczorem tego samego dnia pojechałem ostatnim autobusem na lotnisko. Wcześnie, bo już o szóstej rano miałem check-in do Hong-Kongu. W ten oto właśnie sposób, pisząc ogólnie, spędziłem cztery miesiące w kraju, którego piękno tak naprawdę doceniłem pod sam koniec pobytu.

Jeśli masz pytania, napisz do mnie: wpit@gazeta.pl