ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Chadzka kozacka – czyli na „zielonej Ukrainie”

Autor: Zbigniew Machura
Data dodania do serwisu: 2006-01-06
Relacja obejmuje następujące kraje: Ukraina
Średnia ocena: 6.30
Ilość ocen: 1791

Oceń relację

Stało się 22.lipca 2005 wyruszyliśmy na Ukrainę. Cały czas zastanawiałem się jaki tytuł pasowałby dla relacji z wyprawy. Pomysł podsunął w którymś dniu wyprawy pozdrawiający nas Ukrainiec „sczastliwo kazaki”. Dlaczegóżby nie:

Chadzka kozacka – czyli na „zielonej Ukrainie”

Wyruszamy, jak podałem wcześniej, o godzinie 18.00, 22 lipca 2005 z Przyrowa. W całkowicie nieznany teren, pełni obaw, ba nawet lęków ale z wiarą, że musi się udać. Wyrusza nas 9 rowerzystów, członków Szkolnego Klubu Turystycznego PTTK przy Gimnazjum w Przyrowie: uczniowie: Piotrek l.15, Kamil l. 15, Konrad l. 16, Łukasz l. 16, Rafał l. 16, Piotrek l. 17, Piotrek l. 18, opiekun – Sylwester l. 28 , kierownik wyprawy- Zbigniew l. 53.

Po pożegnaniu z najbliższymi zdążamy na dworzec do Częstochowy. Już po paru kilometrach zaczyna siąpić deszcz, który niebawem przechodzi w ulewę. Kompletnie mokrzy (nie chciało nam się rozpakowywać sakw) docieramy na miejsce. Po krótkim oczekiwaniu ruszamy pociągiem do Przemyśla. Tu rozpoczniemy wyprawę czyli „chadzkę” (tak nazywały się wyprawy kozaków) na Ukrainę. Szybko zbliżamy się do przejścia Medyka – Szeghini. Polska strona bez kłopotów, na ukraińskiej po dwóch godzinach oczekiwania w kolejce i próbie wymuszenia ubezpieczenia (które notabene zasponsorował nam PZU Inspektorat Koniecpol) i oto jesteśmy już na Ukrainie. Ostro ruszamy aby po kilku kilometrach zatrzymać się – Łukasz łapie gumę. Szybka wymiana i w drogę. Poznajemy przy okazji przyjacielskie słowa kierowane do nas przez mieszkańców Ukrainy - jeszcze nie wiemy, że takie przyjazne słowa i gesty towarzyszyć nam będą przez cały okres podróży. Tak oto upada pierwszy mit o braku uprzejmości. Takich stereotypów weryfikować będziemy całe mnóstwo. Dla nas jak na razie jest to szok, bo wszyscy w Polsce nie omieszkali nas straszyć i odradzać wyprawę. Jak to dobrze, że nie uwierzyliśmy. W Mostyskach (Mościskach) wymieniamy część złotówek na hriwny. Możemy nareszcie czynić zakupy żywności.W bardzo szybkim tempie dojeżdżamy do Sambia (Sambora), podziwiamy XVII wieczny ratusz z wysoką wieżą i gotycki kościół farny, jadąc dalej docieramy do Drohobycha (Drohobycza). Dzięki informacjom mieszkańców szybko znajdujemy ratusz i w rynku gotycka farę niestety zamkniętą, podziwiamy masywna wieżę – dzwonnicę, nieco dalej znajduje się dom w którym urodził się i mieszkał Bruno Schultz (pisarz i malarz narodowości żydowskiej). Intensywnie poszukujemy możliwości noclegu , niestety wszystkich przerażają nasze objuczone rowery. Spotkany „madziar” radzi nam poszukać noclegu w niedalekim Truskawcu. Czas nagli, ruszamy więc dalej docieramy po godzinie na miejsce, dowiadujemy się, ze noclegi są ale za 7-8 $ od osoby, to nas nieco deprymuje. Postanawiamy przenocować pod namiotami. Spotkany Ukrainiec ochroniarz Ośrodka Wczasowego zezwala na rozbicie namiotów na trawiastym parkingu, zaopatruje nas w wodę i nawet zapewnia bezpieczeństwo w nocy. Pierwsze obozowisko powstaje ok. 1,5 godziny. Mimo wszystko plany pierwszego dnia zostały wykonane z nawiązką (mamy nawet wyprzedzenie). 118 km.

Rankiem zwijamy się szybciutko i w drogę, pogoda upalna korzystamy więc z możliwości i robimy sobie przerwę czystościowo – gastronomiczną czyli zjeżdżamy nad strumień( jakiś dopływ Stryja) i kąpiemy się, pierzemy i gotujemy posiłek – jest błogo. Zbieramy się po ok. 2 godzinach. Dojeżdżamy do Stryja. Robimy sobie fotki przy pomniku Tarasa Szewczenki, Łesi Ukrainki i Iwana Franki i podjeżdżamy do kościoła parafialnego neogotyckiego z kaplicą i portalem renesansowym. Pytając po drodze mieszkańców udajemy się na Żurawno, zaczyna padać deszcz. Starszy pan mimo deszczu prowadzi nas na rowerze kilka kilometrów bezkolizyjnie wyprowadzając z miasta. Jesteśmy pełni podziwu dla jego poświęcenia, uśmiechając się do nas przemoczonych promiennie życzy nam słońca, chyba szczerze bo po kilku kilometrach deszczu ani śladu u po godzinie już jesteśmy wysuszeni. Z takimi formami pomocy i uprzejmości ze strony Ukraińców będziemy spotykać się na każdym kroku do końca pobytu. Zadowoleni raczymy się u przydrożnego handlarza przepysznymi arbuzami. Nocujemy w namiotach kilka kilometrów przed Haliczem.120 km Mamy prawie dwa dni wyprzedzenia harmonogramu, jestem przerażony tempem jazdy. Dzień trzeci zaczynamy od zwiedzania Halicza i daremnej próby wymiany złotówek. Halicz to stare miasto, stolica Księstwa Halickiego, więc fotka na tle pomnika króla Daniły Halickiego. Nazwa i herb Halicza „kawka w złotej koronie na białym tle” stał się w czasach cesarstwa austro – węgierskiego nazwa i herbem tego regionu zwanego „Galicją”. Nad współczesnym Haliczem góruje góra zamkowa ( wspaniała panorama) z ruinami zamku zbudowanego przez Kazimierza Wielkiego, w XVII w przebudowanego na twierdzę, którą uszkodzili Turcy w 1676 r. Z Halicza podążamy do Iwano – Frankowska (Stanisławowa) nie mniej zacnego grodu. Założone w latach 1650 -1662 przez Andrzeja Potockiego nazwane Stanisławowem (na cześć syna) rozrastało się błyskawicznie , obecnie 240 tys. mieszkańców. Podziwiamy odrestaurowane stare miasto z kolegiatą NMP oraz św Andrzeja i Stanisława, ( scena pogrzebu Michała Wołodyjowskiego), katedrę greckokatolicką pw. Zmartwychwstania Chrystusa wraz z kolegium pojezuickim. Przejeżdżając przez nowoczesne dzielnice kierujemy się na Kołomyję. Dojeżdżając, mijamy okazały pomnik poświęcony kaźni Żydów z okolic Kołomyi W Kołomyi jesteśmy stosunkowo wcześnie, korzystamy i zwiedzamy miasto – stolicę Pokucia i bramę do Karpat Wschodnich. Podziwiamy okazały neorenesansowy ratusz, cerkiew katedralną pw. Św Michala Archanioła (dawny kościół dominikański), kościół pojezuicki – obecnie MB. Częstochowskiej, miejsce, gdzie miejscowy proboszcz udzielił nam schronienia. Jest tak gorąco, że nocujemy pod gołym niebem usłanym miliardami migocących gwiazd. Dziś 102 km. Wyspani opuszczamy stolice Pokucia, po drodze zwiedzając stary cmentarz w nadziei na ślady polskie ( niestety bardzo zaniedbany). Zaczynają się drogi karpackie strome podjazdy i ostre zjazdy. Przez Żelatyn zdążamy do Nadwornej (Nadwirna). Jesteśmy na szlaku walk II Brygady Legionów. Dzięki waleczności uzyskała ona przydomki: Brygada Karpacka, Żelazna. Docieramy do kościoła pw Wniebowzięcia NMP. Miejscowe siostry zakonne z przełożoną siostrą Anetą na długo pozostaną w naszej wdzięcznej pomięci. Odwiedzamy cmentarz z zaniedbanym pomnikiem upamiętniającym walki Legionów pod Nadworną (24.X 1914)(tuż obok pomnik upamiętniający męczeństwo UPA z okresu II wojny). Serdecznie żegnani wyjeżdżamy ze słowami: do zobaczenie (chyba nomen omen) Po drodze zajeżdżamy na zamek Kuropatwów w Pniowie znany z tego, że oparł się szturmowi M. Krzywonosa w czasie powstania Chmielnickiego i w 1676 silnemu najazdowi turecko –tatarskiemu. To właśnie pod Pniowem toczyła swe boje II Brygada Legionów (Rosjanie wycieli w pień patrol pod dowództwem chor. Czechowicza, a wejście do walki 1 kompani 3 pułku piechoty por. Minkiewicza wyparło Rosjan z Pniowa). Podążając do Rafajłowej (Bystricy) jedziemy szlakiem walk legionów: w Pasiecznej (9.XI 1914) i Zielonej (1.II.1915) odnajdujemy zachowane w marnym stanie pomniki poległych legionistów. W Rafajłowej poszukujemy miejsca na nocleg i w przymusowej sytuacji płacimy po 3$ za święty spokój i możliwość zamknięcia rowerów. Dziś 83 km. Od rana przewidujemy szturm na Przełęcz Rogodze Wielkie czyli przemarsz sławną Drogą Legionów. Wszyscy nas przestrzegali przed brakiem oznakowania, ale na miejscu okazuje się , że to bzdury (kolejne zresztą) trasa jest wyraźnie oznakowana (czerwony szlak ukraiński i jeszcze wyraźniejszy szlak żółty –PTTK- owski). Pokonujemy Drogę Legionów w 6 godzin (tam i z powrotem). Drogę, która zbudowali saperzy ppor.Słuszkiewicza i inż. Wimmera w październiku 1914 roku w ciągu 53 godzin ma długość ok. 7 km. Przy jej budowie zużyto 5 tys m³ drewna; 14 mostów o łącznej długości 227 m. Z trudem odszukujemy ślady tych budowli. Pokonując szlak jesteśmy pod wrażeniem ogromu przedsięwzięcia. Po 2,5 godziny docieramy do krzyża na Przełęczy. Z całym szacunkiem i z dumą oglądamy zachowane słupki dawnej polsko - czechosłowackiej granicy. Z mozołem odczytujemy napis:

„Młodzieży Polska, patrz na ten krzyż,
Legiony Polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, lasy i zwały,
Dla Ciebie Polsko ! i dla Twej chwały”


Napis ten wyryła bagnetem ręka legionisty Adama Szani na desce drewnianej, obecnie wykuty w kamieniu( niebawem ma być wyryty na nierdzewnej płycie). Wszyscy poczuliśmy oddech historii. Podziwiamy widoki z przełęczy(1100m npm) i w drogę powrotną. Chłopcy są tak „nabuzowani” energią, że wręcz biegliby w dół do Rafajłowej. Uparli się wręcz dzisiaj dotrzeć do podnóży Howerli. Chcą jechać skrótem, karpackimi ścieżkami. Nic racjonalnego nie dociera, sami rozpytują o drogę Ukraińców. Trudności wyraźnie ich podniecają „Polak wszystko potrafi”.To właśnie w Kołomyi narodził się po raz pierwszy plan skrócenia trasy notabene podsunięty nam przez miejscowego miłośnika rowerów który przejechał ten skrót dwa lata temu. Plan jest w tej chwili bezdyskusyjny. Demokratycznie podporządkowuję się większości, tym bardziej, że i mnie udziela się powoli euforia „drogi legionów”, jeszcze pomnik poświęcony legionistom w Rafajłowej (ten jest w dobrym stanie , zadbany). A więc na rowery i ku przeznaczeniu. Napotkani Ukraińcy sceptycznie kiwają głowami, nam wydaje się, że z podziwem. Droga coraz gorsza, całe szczęście, że zakupujemy żywność. Nic to przemy na skróty na Polanicę, na mapie cieeniutka niteczka. Po drodze jeszcze awaria sakw Łukasza. Po trudach zeszyte, więc kontynuujemy. Napotkani mieszkańcy twierdzą, że z bagażami będzie trudno. Niebawem wkraczamy na grząską ścieżkę (być może tędy maszerowali 90 lat temu legioniści do Tatarowa). Zapadamy się po kolana w błocie, rowery grzęzną po osie, my utytłani po czoła. Nic to, ze śpiewem przemy do przodu, przecież te błota kiedyś się skończą. Faktycznie skończyły się zerwaną przeprawa przez strumień i 3 metrowym urwiskiem co stwierdził wysłany zwiad. Zapadają ciemności, głusza w samym środku Karpackiego Parku Narodowego , do osiedli … tylko 12 km. Matecznik łosia i niedźwiedzia Wszystkim rzedną miny. Polecam: rozbijamy obozowisko, jest już całkowicie ciemno. Śpimy brudni w śpiworach, mimo szemrzącego w 20 metrowym urwisku strumienia.

Po niespokojnej nocy, wczesnym świtem spożywamy posiłek pakujemy się. Polecenia powrotu nikt już nie dyskutuje. Ja na pamiątkę zabieram kawałek skorodowanego drutu kolczastego z zasieków I wojny światowej. Mamy 2 km błotnej przeprawy. Pokonujemy ten odcinek w błyskawicznym czasie 3 godzin. Noc spędzona w tak ekstremalnych warunkach i powrót to był czas przemiany dzieci w twardych mężczyzn gotowych podjąć każde wezwanie. Spoglądam na nich z podziwem i jestem dumny, że los obdarzył mnie zaszczytem przewodzenia takiemu zespołowi. Pomagając sobie nawzajem docieramy do górskiego strumienia, czas na odpoczynek a przede wszystkim mycie: nas, rowerów, sakw, pranie brudnej odzieży. Po 2 godzinach ruszamy do cywilizacji. Wzbogaceni o nowe doświadczenie: w życiu nieraz trzeba cofnąć się, ale nigdy z wybranej drogi nie wolno ustąpić.! Nauczyły nas góry pokory. Poza tym poczuliśmy czuwająca nad nami rękę Opatrzności.
Jeszcze jeden morał z tej przygody „kto skrótami podróżuje ten w domeczku nie nocuje”. Myśleliśmy, że to koniec passy, nic błędniejszego, łapię gumę i okazuje się: na długości 4 cm pękła opona. Igła w rękę i po chirurgicznym zabiegu możemy ruszyć dalej. Wracamy znaną sobie doskonale drogą do Nadwornej. Siostry przyjmują nas z otwartymi sercami, za co jesteśmy im naprawdę wdzięczni. Tylko 46 km ,ale jakich …?

To już 6 dzień po Ukrainie Rankiem: zakupy opony, żywności, posiłek i w drogę na Żelatyn. Po 15 km awaria roweru Piotrka Sucheckiego, pękła szprycha i jakże by inaczej … od strony wielotrybu. Dla nas to pestka. Rozbieramy koło, wymiana szprychy na nową( oczywiście nikt nie miał tego rozmiaru – pesteczka) centrowanie (na palec …wirtualne) i na rowery. Po drodze… jeszcze dętka drugiego Piotrka i zerwany łańcuch Na drodze… jeszcze „niezłe górki”. Pedałujemy w 40 stopniowym upale opony oklejają się rozgrzanym asfaltem. Po drodze mijamy przepiękny kurort Jaremczę. Dojeżdżamy do Worochty. Jedzie się wspaniale, nawet aż za bardzo. Po długim zjeździe Rafał zauważa rysę na ramie roweru Konrada. Wystarczy jedno spojrzenie: dalej nie pojedziemy. Ten pech wyraźnie nie ma końca. Zabieram z kol. Sylwkiem rower Konrada i dalej na poszukiwanie spawarki. Dobrzy ludzie znowu znaleźli się na naszej drodze (raczej podesłał ich nasz anioł stróż – wkurzony naszymi wyskokami). W tartaku znajdujemy pomoc, Ukraińcy odkładają swoją prace aby nam pomóc. Postanawiamy przy okazji nieco zmodyfikować ramę wstawiając wzmocnienie w postaci kawałka rury wodociągowej. Nasz spawacz nie protestuje. Po godzinie pracy rower jest prototypowym rozwiązaniem gotowym do jazdy (skrzyżowaniem osła z wielbłądem). Jest to rozwiązanie prowizoryczne. Na jak długo okaże się po powrocie z wyprawy do domu. Tak więc, jeszcze raz okazało się, jakimi ludźmi są Ukraińcy. W Polsce … wątpię aby w sobotę przed wieczorem udałoby się taką naprawę zrealizować. W dodatku bez zbędnych ceregieli; po prostu pomoc w nieszczęściu drugiemu człowiekowi. Prawda, że to jest oczywiste?? Wyruszamy w drogę do Worochty Górnej skąd zaatakujemy Howerlę. Docieramy tu o zmroku: dalej do Zaroślaka nas nie przepuszczają i całe szczęście. Nocujemy znowu pod gołym niebem jest po prostu niemiłosiernie gorąco(25 st C- nocą). Rankiem mycie w strumieniu, posiłek, sakwy zostawiamy na strażnicy i oswobodzonymi rowerami podążamy do Zaroślaka po drodze błogosławiąc chłopaków z Ukrainy, którzy poradzili nam zostawić bagaże. Od Zaroślaka wyraźnie oznakowanym szlakiem (czerwonym) atakujemy na Małą Howerlę przez las w którym spotykamy schodzących z Howerli Polaków z Krakowa: odpoczynek , następnie zdobywamy po 50 min. Małą Howerlę i po dalszych 50 min. Howerla jest nasza (2061 m npm) jak i wielu jeszcze turystów w tym Polaków z Gliwic.





Howerla - nawyższy szczyt Ukrainy



Na „świętą górę” Ukrainy wchodzą całe rodziny i dlatego panuje tu niesamowity ruch. Widzieliśmy tu Rosjan, Kanadyjczyków, Anglików. Po godzinnym pobycie na szczycie skąd rozpościerają się niesamowite widoki na Karpaty. Wracamy łatwiejszą drogą, cały czas w powalającym wprost upale. Docieramy na rowerach do Worochty , sakwy na rowery i w drogę. Warto tu nadmienić, że Rafał całą drogę przebył ze stopą z pęcherzem opatrzonym co prawda przez siostry w Nadwornej, ale ciągle mu dokuczającym. Twardziel chłopak! Przez Kriwopilię i Wierzchowinę w szaleńczych zjazdach z prędkościami do 70 km/ h kończymy dzień w Kriworiwni. 58 km. Śpimy pod gołym niebem pod Bukowcem. Rankiem mlekiem świeżo udojonym częstuje nas Hucułka wzbraniająca się przyjęcia nawet symbolicznej opłaty. Serdeczność i gościnność chwytająca za serce. Są biedni ale daliby wszystko potrzebującym. Ruszamy, bo dojechać musimy do Śniatynia. Jeszcze zaplanowane odwiedziny młodzieży z Częstochowy w Kosowie. Po przyjeździe okazuje się, że dzisiaj rano wyjechali już do Polski i aktualnie są już pod Lwowem. Gościnnie przyjmują nas w parafii polskiej w Kosowie. Kąpiel i poczęstunek przywraca nam nowe siły. Oglądamy cerkiew huculską św. Bazylego znajdująca się niedaleko kaplicy i cmentarz gdzie zachowały się polskie groby. Przez Rożnów docieramy do Śniatynia. Jest godzina 17.00. i 68 km za nami. Wita nas wicestarosta Anatolij Todoruk. Jest to przemiły młody człowiek. Gościmy się w Ośrodku Niepełnosprawnych. Luksusowe wprost warunki. Pokoje z wygodnymi łóżkami, których wygląd zdążyliśmy już zapomnieć. Sam Śniatyń położony nad Prutem na głównym trakcie z Polski do Mołdawii (mieszczanie mogli więc oglądać uczestników wyprawy Jana Olbrachta w 1497, oraz powitać w 1576 roku Stefana Batorego zdążającego do Polski). Po spotkaniu ze starostą i zwiedzeniu miasta ( ratusz z przełomu XIX /XX w, kościół obecnie greko- katolicki) wyspani i najedzeni jedziemy do Czerniowców, aby na bazarze kupić ramę dla Konrada, który jedzie obecnie jak na przejażdżkę, czyli maksymalnie odciążony ( ze 2 kg). Upał niemiłosierny, uzupełniamy więc bez przerwy płyny. Dojeżdżając do Czerniowiec wypytujemy o bazar, młody chłopak ofiaruje się, że nas zaprowadzi, jedzie więc pod bazar ok. 5 km, żegna się z nami i jakby nigdy nic wraca w tym upale z powrotem. Nasza wdzięczność mu wystarcza za podziękowanie. Wątpię, czy w Polsce postąpiono by podobnie. Z Sylwkiem wyruszamy na bazar którego ogrom powala na ziemię. To prawdziwy bazar wschodu jest wszystko na potężnym wielohektarowym placu. Niestety ramy jaką potrzebujemy brak. Czerniowce z przelomu XIX/XX wieku to „mały Wiedeń Wschodu” gdzie zaplatają się wzajemnie elementy bizantyjskie, orientalne, ludowe bukowińskie. W centrum ratusz, obok budynek teatru, najokazalszym budynkiem jest Pałac Metropolitów Bukowińskich obecnie zespół uniwersytecki. Lejący się z nieba żar skraca skutecznie nasz pobyt w Czerniowcach. Pomoc mieszkańców pozwala nam po pewnych perypetiach opuścić miasto i udać się do Chocimia. Po ujechaniu kilkunastu kilometrów gwałtownie nadchodzi burza, najpierw w postaci „suchowieja” –huraganu, a potem deszczu. Jest to w miejscowości Ridkiwci. Mamy więc czas na przypomnienie sobie ze … jest to Rarańcza i nieistniejąca obecnie wioska Rokitna. Kolejny podmuch historii!! Jesteśmy na miejscu słynnej szarży ułańskiej porównywalnej z Samosierrą.13.VI 1915 Około czterech tysięcy piechurów rosyjskich obsadziło i okopało się na wzgórzu zabudowanym domami wsi Rokitno. Szturm piechoty legionowej został dzielnie odparty przez Rosjan. Ruszają więc ułani. Rotmistrz Dunin – Wąsowicz podjechał pod osłoną zarośli do rzeki, przebył ją w bród, trzeci szwadron zostawił w odwodzie, drugim zaś przeciął kłusem dolny okop i ruszył do natarcia na cztery następne linie okopów broniące wsi. Padła komenda: Rozwinięty w lewo! Szable w dłoń..! Pierwsza linię okopów wzięli z zaskoczenia bez trudu, maszynowy ogień, z drugiego okopu okazał się morderczy, ale ucichł od ułańskich szabel. Wtedy zajazgotały maximy z trzeciego - po zdobyciu każdego okopu następny dziesiątkował nacierających. Z sześćdziesięciu pięciu doszło do czwartej linii tylko dziewięciu. Zanim to się stało jedna z kul ugodziła śmiertelnie rotmistrza Dunin – Wąsowicza. Polegli wszyscy oficerowie . W nocy Rosjanie bez strzału opuścili Rokitną. Jest jeszcze jeden dziwny zbieg okoliczności. uczestnikiem szarży pod Samosierrą był dziadek rotmistrza Wąsowicza.

Przy wjeździe do miejscowości Radkiwc stoją wspaniałe granitowe pomniki upamiętniające bohaterstwo żołnierzy rosyjskich. My szukamy polskich pomników. Nigdzie żadnego śladu. Zawzięliśmy się: nie odjedziemy stąd dopóki nie znajdziemy. I znaleźliśmy stary cmentarz i trzy skromne zamalowane wapnem tablice na krzyżach. Odczytujemy ze wzruszeniem. Tak to symboliczna mogiła poległych 15 ułanów Wąsowicza. Po wojnie polsko – bolszewickiej zostali ekshumowani i pochowani na cmentarzu rakowickim w Krakowie. Obok pomniki upamiętniające przebijanie się 15/16 II.1918 żołnierzy 2 i 3 pułku piechoty Legionów pod dowództwem płk. Hallera z okrążenia austriackiego na stronę rosyjską. Stoimy w zadumie na cmentarzu. Przecież krew jest jednakowo czerwona i tak samo bolą rany. A tak różne pomniki.

Z mieszanymi uczuciami wsiadamy na rowery, jest pochmurno ale ciepło. Nocujemy jak paniska pod dachem hali targowej w Zarohanach. Odwiedzający nas Ukraińcy nie kryją podziwu. Przejechaliśmy 74 km. Rankiem wstajemy ze słoneczkiem No i nareszcie, stało się zadość! Defekt roweru Sylwestra oddychamy z ulgą: nie ma już nikogo …bez defektu, od razu robi się wesoło. Miejscowi dopiero teraz mówią nam że miejscowość ma drugą nazwę Grozny. Nas to bynajmniej nie peszy. Jesteśmy już zahartowani na wszystko. Ruszamy na Chocim, i po kilkunastu kilometrach podjeżdżamy pod fortecę. Jeszcze opłata i wchodzimy na eksploracje. Fotka na tle pomnika hetmana kozackiego Piotra Konaszewicza – Sahajdacznego (20 tys kozaków który wspólnie z hetmanem Karolem Chodkiewiczem (25 tys żołnierza polskiego) w 1621 r. skutecznie bronił Chocimia przed 100 tys armia turecką sułtana Osmana II. Ramię w ramię po bratersku – krwi nikt nie skąpił. W 1673 r. hetman Jan Sobieski skutecznie odzyskał twierdzą gromiąc 30 tys Turków.(ocalało ich ok. 3 tys. Zwycięstwo to dało hetmanowi koronę królewską. Podziwiamy pałac komendanta, koszary z kaplica i głęboką na 58 m studnie fortecy. Z żalem opuszczamy wspaniała twierdze nad Dniestrem. Podążamy do nie mniej sławnego Żwańca z Okopami Św. Trójcy. Niewielkie fragmenty twierdzy oraz kościół pod tym wezwaniem z zainteresowaniem oglądamy. Największe jednak fragmenty ocalił na stronach Nie-Boskiej Komedii poeta Zygmunt Krasiński. Żwaniec przepięknie obmywa swoimi wodami Zbrucz. Trudno jedziemy, dalej do Kamieńca Podolskiego: miasta –legendy.nad rzeką Smotrycz. Wijąca się w kanionie rzeka, a dojście do twierdzy wiedzie przez wąski skalny przesmyk. Kamieniec to stolica Podola. Ścierały się tu interesy: Polski, Litwy, Węgier, tatarskiej Złotej Ordy, Turcji. Był symbolem Polski – przedmurza chrześcijańskiej Europy. Oblegany niezliczoną ilość razy.. Zdobyty przez Turków w 1672 r, zapoczątkowany został okres upadku Kamieńca. Odzyskany dla Polski w 1699 r. był w ruinie. Oddany w 1793 Rosji na zawsze odłączony został od Polski. Zwiedzanie Kamieńca ograniczamy do Rynku Polskiego z bryłą Ratusza ,opodal kościoły Franciszkanów, Panien Dominikanek Św Michała., Św. Mikołaja. Przy Moście Tureckim podziwiamy Kościół Trynitarzy (zajmowali się wykupem jeńców z niewoli tureckiej). Zabytkiem wzbudzającym największa ciekawość jest Stary Zamek. Sesja zdjęciowa uwiecznia nas na tle twierdzy. Spotykamy przy tej okazji grupę turystów z Bielska i Wisły penetrujących Bukowinę Rumuńska oraz parę rowerzystów z Anglii. Z żalem musimy podążyć dalej aż do Skały Podolskiej. 102 km. Nocujemy obok ufortyfikowanego kościoła polskiego pw NMP z 1719 r. To tu brał ślub Adam Mickiewicz. Niestaranne rozpoznanie obiektu w zapadających ciemnościach daje opłakane skutki. Podczas nocnej ulewy nie chowamy rowerów( za wyjątkiem mojego) wybierając niestety wygody, choc jedna baszta stała pusta. Mamy więc wszystko mokre. Wczesnym rankiem rozpętuje się gwałtowna burza dopełniając dzieła podtopienia. Jest to następna nauczka jak zabezpieczać sakwy. Polka mieszkająca opodal kościoła otwiera nam wejście i w sposób niezwykle ciekawy przedstawia dzieje kościoła, walkę o jego odzyskanie i remont. Wypytujemy przy okazji o jej własne dzieje. Okazuje się , że przeżyła prawdziwą gehennę, ale nic nie jest w stanie ją załamać. Zwiedzamy jeszcze ruiny zamku Koriatowiczów przebudowanego przez Lanckorońskich i w drogę do Czortkowa, miasta położonego malowniczo w jarze Seretu. Głównym zabytkiem na który natknęliśmy się już na początku był kościół Dominikanów pw. Matki Bożej i św. Stanisława Biskupa. Z 1619 roku przebudowany całkowicie na neogotycki przed I wojną światową. Robimy zakupy i do Trembowli gdzie dosyć mozolnie poszukujemy księdza proboszcza Michała Murygina. Dzięki jego opiece szybko trafiamy na kwatery. Kąpiel i do łóżek. 90 km.

To już 13 dzień na Ukrainie. Zwiedzamy Trembowlę kościół pw. Św Piotra i Pawła w stylu bazyliki wczesnochrześcijańskiej ze wspaniałą monumentalną kolumnadą zewnętrzną z 1927 roku. Docieramy również na zamek- twierdzę słynny z heroicznej obrony przed Turkami w 1675 roku. Dorota, Zofia Chrzanowska żona komendanta twierdzy na wieść, że chcą poddać zamek przyniosła na rade wojenna 2 sztylety i oznajmiła, że pierwej zabije męża a potem siebie. Czyn ten tak wielce .. hm wzmógł animusz wojenny załogi, męża, że twierdza się nie poddała. Dzielną białogłowe uhonorowano pamiątkowa tablicą wmurowaną w pomnik znajdujący się na zamku ku wiecznej pamiątce. Z Trembowli podążyliśmy do Tarnopola To ponad 240 tys miasto założone w 1540 r przez hetmana Jana Tarnowskiego jest obecnie nowoczesnym miastem z zabytkowymi obiektami. Należą do nich kościół oo. Dominikanów- obecnie katedra greko katolicka, pseudo klasycystyczny gmach teatru, ruiny zamku Tarnowskich (skrzydło mieszkalne dwupiętrowe.) Z Tarnopola kierujemy się na Zbaraż. Jesteśmy ogromnie ciekawi sienkiewiczowskiej wizji. To właśnie tu w okresie od 10 lipca do 22 sierpnia 1649 roku broniło się wojsko koronne pod faktyczną wodzą J. Wiśniowieckigo a nominalnie A.Firleja, S.Lanckorońskiego, M.Ostroroga przed oblegającymi wojskami kozacko – tatarskimi dowodzonymi przez B.Chmielnickigo i chana Islama III Gireja. – oblężenie przerwano w wyniku ugody zborowskiej. W Zbarażu urodził się również Ignacy Daszyński –działacz socjalistyczny. Zamek powstał ok. 1620 r., bastionowe fortyfikacje otaczały wczesnobarokowy pałac i to wszystko usytuowane było pośród potężnych ziemnych wałów wysokich na 12 m i szerokich na 23 m. Bagna przed zamkiem przez które przekradał się J. Skrzetuski, dziś są praktycznie osuszone. W odrestaurowanym zamku mieści się obecnie muzeum poświecone kozackiej Ukrainie. W parku stoi pomnik A. Mickiewicza. Naprzeciw zamku stoi widoczna z daleka bryła kościoła Bernardynów. U stóp zamku na straży stoi „batko” - B.Chmielnicki.





Na zamku w Zbarażu



Wrażenia ze Zbaraża są niesamowite tym bardziej że ochrona pozwoliła nam na dosyć dokładna eksplorację na wieści o tym gdzie już byliśmy. Byli po prostu zaskoczeni zakresem naszej wyprawy. Wracamy po tym na trasę i po 22 km jesteśmy w Wiśniowcu. Obecny pałac wzniósł (na miejscu starego zamku) w 1720 r Michał Serwacy Wisniowiecki, po wygaśnięciu rodu przeszedł na własność Mniszchów. Pałac otacza wspaniały park. To tu w starej fortecy przyszedł na świat książe Jarema Wiśniowiecki. Dziś na dziedzińcu pałacu stoi pomnik innego przedstawiciela tego rodu o którym pamięć na Ukrainie nie przeminie Dymitrze Wiśniowieckim zwanym Bajdą, który w 1553 roku na jednej z wysp na Dnieprze na Małej Chortycy założył fortyfikację kozacką, przyszła Sicz Zaporoską Z Wisniowcem wiąże się najtragiczniejsze wydarzenie: to tu w lutym 1944 roku w Klasztorze Karmelitów została przez partyzantów UPA wymordowana i spalona miejscowa ludność. Spłonęło wówczas Mauzoleum Wiśniowieckich.. W pobliżu pałacu stoi pomnik poświęcony bojownikom UPA i OUN. Z Wiśniowca zdążamy do Krzemieńca na nocleg. Nocujemy u księdza Tadeusza Mieleszki. 118 km. Rankiem budzi nas deszcz który niebawem ustaje ale w zamian snują się wszędzie mgły. Wyruszamy mimo to na podbój Krzemieńca. Najpierw do muzeum Juliusza Słowackiego. Po drodze oglądamy słynne Liceum Krzemienieckie z kościołem Bazylianów i kościołem Jezuitów, założone w 1805 z inicjatywy Tadeusza Czackiego , Hugona Kołłątaja i ks. Adama Czartoryskigo i funkcjonowało do powstania listopadowego. Zwiedzamy następnie muzeum Wielkiego Poety który urodził się tu i mieszkał przez kilkanaście lat. Wychodzimy po tym na Górę Bony, znajdują się tu ruiny krzemienieckiego zamku zniszczonego przez oddziały kozackie M. Krzywonosa. Niestety mgły otaczające ograniczają widok na panoramę Krzemieńca. Przed muzeum spotykamy pana J. Skłodowskiego –dziennikarza doskonałego znawcę Kresów, którego podpowiedzi słuchamy z uwagą. Ba, nawet kustosz muzeum zaczyna traktować nas jakby cieplej gdy opowiadamy o dokonaniach i planach. Schodzimy więc do miasta i kierujemy się do kościoła parafialnego pw, św. Stanisława. Najwspanialszym zabytkiem jest tu pomnik Juliusza Słowackiego odsłonięty w 1909 roku w setna rocznicę urodzin dłuta Szymanowskiego (twórcy pomnika Chopina). Z żalem opuszczamy gościnny Krzemieniec i podążamy do Poczajowa . Ławra Poczajowska jest interesującym zabytkiem architektury sakralnej. Według legendy na szczycie góry objawiła się Najświętsza Bogurodzica w słupie ognia. W miejscu tym już w XIII wieku osiedlali się w pieczarach mnisi prawosławni.. W 1527 król Zygmunt Stary nadał specjalny przywilej temu miejscu. A w 1597 księżna Anna Hojska ofiarował klasztorowi ikonę Matki Boskiej, która w roku 1773 ukoronowana została koronami papieskimi (unici). Duże zasługi dla sanktuarium miał Mikołaj Potocki który wstąpił do zgromadzenia w 1759 w ramach pokuty za grzechy. Tu również mieszkał Hiob – przełożony klasztoru, uznawany za błogosławionego. Ławrę odwiedzali carowie rosyjscy. Do dnia dzisiejszego Ławra pozostaje ośrodkiem prawosławia rosyjskiego. Dlatego tez my wzbudzaliśmy szerokie zainteresowanie i … pytania za jakie grzechy tu jesteśmy?. Sam nie wiem za jakie?. Zwiedziliśmy największą cerkiew Kresów – Cerkiew Uspieńską. Cały kompleks wprost kapie od złota. Pielgrzymów mrowie w tym my z dalekiej Polski. Z Poczajowa w deszczu udajemy się przez Brody do Podhorców. Tuz przed zjazdem napotykamy na jadących z naprzeciwka rowerzystów. Jest ich również dziewiątka. Szybko spotykamy się na naszym pasie ruchu. To Rosjanie z Kraju Krasnojarskiego a podróżują z Murmańska przez całą Rosję , Polskę, Czechy, Słowacją, Ukrainę na Krym. Przejechali już 6 tys km w 3 misiące. Przed nimi jeszcze 2 miesiące i 2 tys km. Wymieniamy wrażenia o Ukrainie, Rosjanie zachęcają nas do podróżowania po Rosji która jest naprawdę bezpiecznym, przyjaznym i tanim krajem. Może warto spróbować.? Pozdrawiamy się i w drogę. Nocujemy pod pałacem Sanguszków i Koniecpolskich w Podhorcach w wyniku nieporozumienia (pytamy o polski kościół i dopiero na miejscu okazuje się, że jest… ale w dyspozycji księdza greckokatolickiego). 87 km. Niesamowita sceneria, cisza, snujące się mgły i niewyraźny zarys zamku. Mimo towarzystwa ze strony pilnujących zamku ochroniarzy czujemy się nieswojo.

Rankiem w oparach mgły fotografuję białego konia, niestety na zdjęciu nie wychodzi, całe szczęście, że widzą go wszyscy bo ktoś mógłby mnie posądzić o…?. Po deszczu zwijamy namioty i w drogę do Oleska. Niestety otwierają dopiero o 11.00 a jest 9.15 fotografujemy renesansowy zamek w którym 17 sierpnia 1629 roku na świat przyszedł Jan III Sobieski zza płotu. Fotografujemy również barokowy kościół pw św . Józefa. Jedziemy przez Busk do Zadwórza. Są to polskie Termopile. 17 sierpnia 1920 roku 318 ochotników (głównie młodzieży) z 240 pułku piechoty WP pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego przez 11 godzin odpierało szarże konnicy Siemiona Budionnego. Walczyli do ostatniego naboju i polegli wszyscy, bo rannych rozniesiono na szablach. Za wsia znajdujemy usypany kurhan i pomnik groby są symboliczne… bo wszyscy spoczywają na Cmentarzu Orląt. Ziemia z Zdwórza złożona jest przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Przy mogile spotykamy dwóch sympatycznych Lwowiaków. Oferują swoją pomoc we Lwowie. „Elektriczką” - pociągiem podążamy do Lwowa. Uzyskanie noclegu we Lwowie po godziwej cenie okazuje się niemożliwe. Cóż totalna komercjalizacja. Na wydatek ok 10$ osoby za samo miejsce pod dachem nas po prostu nie stać. Miejsca oferują nam wszyscy: spotkani Polacy, nawet z polskiej parafii. Spotkana już późnym wieczorem starsza pani- Ukrainka, radzi nam pójść przenocować na dworcu kolejowym. I faktycznie miała rację w takich warunkach jeszcze nigdy nie nocowaliśmy. Spokój, cisza, czyściutko, ciepło na marmurach, pilnujący nas ochroniarze. Jak w bajce, staruszka miała całkowicie rację. 70 km Rano ruszamy zwiedzać Lwów. Zaczynamy od Rynku: a więc Ratusz, kamieniczki wokół, następnie Prospekt Swobody - czyli gmach Opery Lwowskiej, pomniki Tarasa Szewczenki i Adama Mickiewicza, Hotel Geoge., następnie Katedra Wniebowzięcia NMP, Arsenał . Teraz szybko na Górę zamkową i Kopiec Unii Lubelskiej usypany przez mieszkańców w 1869 znajdują się tu grudki ziemi z pól bitewnych, grobów Wielkich Polaków; na kamieniu węgielnym wyryto napis „wolni z wolnymi, równi z równymi”. Teraz podążamy już na Cmentarz Łyczakowski. Najpierw Orlęta. Zapalamy znicze pod pomnikiem Strzelców Siczowych i przede wszystkim na grobach bohaterskich obrońców Lwowa. To właśnie paradoks historii. Lwów był jeden a każda strona chciała oby był wyłącznie i tylko jego. Bo nastał czas nacjonalizmów. Przez całe tysiąclecie żyli w symbiozie wszyscy, zresztą na całym świecie: Polacy obok Niemców, Żydów, Ormian, Węgrów, Francuzów i obudziła się hydra nacjonalizmu.
Pochylamy się w hołdzie Tym którzy tu spoczywają. Chłopcy przeżywają głęboko przechodząc obok grobów 20–letnich oficerów, spoczywających w swoich kwaterach, żołnierzy obok generałów. Jeden los podzielili, wypełniając swoją powinność. Dla Ciebie Polsko. Odwiedzamy inne groby na Łyczakowskim Cmentarzu min Ordona. Tak tego z mickiewiczowskiej Reduty. To właśnie polska emigracja doprowadziła do jego samobójstwa aby zadość stało się legendzie, no i poległ. Teraz wracamy na dworzec; w pociąg do Mościsk Dalej na granicę, odprawa (tym razem błyskawiczna) na rowery i do Przemyśla. Jesteśmy piekielnie zmęczeni a mimo to kręcimy jak wariaci I ok. 21.15 jesteśmy na dworcu w Przemyślu. 40 km, jest to nasz dzień szesnasty.
Błagamy dyżurną ruchu i po kilku minutach już jesteśmy w pociągu do domu Dwa dni wcześniej. Rankiem jesteśmy w Częstochowie i tu miła niespodzianka: pani dyrektor naszego gimnazjum przysłała po nas autobus. Jest poniedziałek 8 sierpnia godzina 7.00. Po godzinie serdeczne, ciepłe powitanie w Przyrowie, uwagi na gorąco o wyprawie. Nieludzko zmęczeni rozjeżdżamy się do domów, zbyt zmęczenia, aby się cieszyć.

Małe podsumowanie:
Przejechaliśmy na rowerach 1290 km
Wyprawa trwała w sumie 18 dni
Moc wrażeń pozytywnych w tym najważniejsze:
Ukraina jest absolutnie bezpiecznym, przyjaznym Krajem. Pięknym o nienajgorszej w sumie sieci dróg. Ukraińcy to kulturalny, serdeczny, gościnny Naród. Naród, który na przestrzeni dziejów doznał tak wielu krzywd od wszystkich, że trudno wprost zliczyć. Walczył z tak wieloma ciemiężycielami, wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję do wyzwolenia, jednocześnie oszukiwany, zwodzony (Polacy również przykładali do tego rękę). Mimo to cierpliwie wierzący w „samostijną Ukrainę” I chwała IM- doczekali się. Kultywują tradycję, pamięć bohaterów walk narodowo – wyzwoleńczych, co jest godne szacunku. Łatwo się można z Nimi porozumieć. Okazali nam swoje serce, a szczery podziw dla nas uskrzydlał nasze działania.

O uczestnikach:
wyjechały niesamodzielne dzieci
- wrócili twardziele gotowi podjąć każde wezwanie, odporni na niewygody , potrafiący sobie radzić w ekstremalnych sytuacjach, trzeźwo oceniający szanse i potrafiący liczyć koszty podejmowanych decyzji, potrafiący zadbać o swoje potrzeby i umiejący je wyartykułować
- wrócili wzbogaceni o wiedzę historyczną, etnograficzną, geograficzną, religijną, lingwistyczną, umiejący nawiązać kontakt z drugim człowiekiem niekoniecznie Polakiem, z szerokim spojrzeniem na dzieje własne i innych narodów
- potrafiący tolerancyjnie odbierać zachowania innych ludzi.
Wszyscy sprawdzili się doskonale zadając kłam teorii, że młodzież jest za słaba na takie ekstremalne wysiłki. Starsi (obaj Piotrki) uczyli mniej doświadczonych odpowiedzialności, wzajemnego szacunku dla partnerów, myślenia i działania w interesie grupy. Myślę, że wielu dorosłym zrzedłaby mina przy zadaniach którym oni podołali. A więc Panowie z szacunkiem czapki z głów gdy ich spotkacie.

Myślę, że Wyprawa Ukraina 2005 spełniła oczekiwania nie tylko nas i doskonale zapromowała Polskę i nasz region na Ukrainie. Jest doskonałym prognostykiem i pretekstem do zacieśniania współpracy na niwie wymiany turystycznej, młodzieżowej. Z wzajemnym poszanowaniem godności i odrębności ku lepszej przyszłości.
Wyprawa zaś mogła się odbyć dzięki otwartym sercom : Starostwa Powiatowego w Częstochowie, Urzędu Gminy w Przyrowie, Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Myszkowie, Inspektoratowi PZU w Koniecpolu, pani Kosmowskiej – Apteka Prywatna w Przyrowie, pani Machury – Gabinet Stomatologiczny Myszków, pani Stawińskiej – Apteka Prywatna w Lelowie. Serdecznie dziękujemy za pomoc w realizacji marzeń.
I na koniec nieudolna próbka tzw moskalika:
Kto mi powie, że Ukraina nieprzyjazna dla Polaków,
Tego kopnę z całej siły w polskim mieście Kraków

Opracował
Zbigniew Machura
Prezes SKT PTTK przy Gimnazjum w Przyrowie