Z chmur... ⛰️⛅
Słysząc o 5.00 rano głos budzika, próbuję sobie przypomnieć, o co chodzi.
Przecież dopiero się rozwidnia, a dziś w planach wspinania nie mamy (wcześniej, zdobywając w Tatrach Wysokich Wielką Koronę Tatr, budziliśmy się nawet i o 4.00 rano). „Aaa, no tak, przecież mieliśmy wstać na wschód słońca!” – olśniewa mnie. Tymczasem Adam wcale nie sprawia wrażenia, jakby miał się zaraz zerwać na nogi. „Jak tam?” – mruczy spod kołdry, licząc, że może słońce jeszcze śpi, a dzięki temu i on uszczknie jeszcze z kwadrans snu. „Nie wiem…” – odpowiadam zgodnie z prawdą, bo choć rzeczywiście zbliża się godzina wschodu, za oknem dziwnie nic nie widać. Kompletnie nic! „Zaparowały szyby” – stwierdzam i już chcę je przetrzeć, gdy dociera do mnie, że nie, nie zaparowały, tylko po prostu jesteśmy w chmurach. Nie widać nawet tablic informacyjnych, które od naszego okna i balkonu są oddalone dosłownie o kilka metrów. W takich warunkach o żadnym romantycznym wschodzie słońca nie ma mowy. Liczymy trochę na wiejący z dużą siłą wiatr, ale ten owszem, opóźnia uruchomienie gondolek, jednak aż do śniadania chmur nie przewiewa.
Tak na marginesie, to na Chopoku bardzo często, jak to mówią Słowacy, fúka vietor – znajdująca się na szczycie stacja meteorologiczna odnotowała kiedyś prędkość wiatru wynoszącą 184 km/godz.!
Przeciera się dopiero około dziesiątej, kiedy jesteśmy już dawno spakowani i niespiesznie szykujemy się do zejścia w dół.
Ale nie tak po prostu, najkrótszą drogą pod wyciągiem, byleby szybciej – wychodzimy z założenia, że jak się żegnać z Niżnymi Tatrami, to przynajmniej z klasą. Na początek idziemy więc grzbietem, po którym biegnie wyłożona dopasowanymi kamieniami droga – ciąg dalszy czerwonego szlaku, którym wczoraj szłam z Chopoka na Dziumbier (Szlak Bohaterów SNP).
Nie mija pół godziny, jak jesteśmy na Dereszach (słow. Dereše; 2004 m). To nazwa szczytu, ale zaskakujące, jak wiele znaczeń się w naszym języku pod tym słowem kryje...
A jakie to znaczenia? Jak dalej przebiegała słowacka wyprawa Moniki Witkowskiej?