ODBIERZ TWÓJ BONUS :: »

Przygoda w sztolnii

2012-10-10 - 2012-10-10

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, dlaczego Polacy mają kompleksy. Jeśli Shakira śpiewa waka waka, my śpiewamy koko koko. Jeśli w Ameryce jakiś serial bije rekordy popularności, nasi producenci natychmiast wykupują licencję na scenariusz i tłumaczą go na polskie realia. Jeśli chcemy pojechać na wczasy to tylko do Kongo, Zimbabwe, a przynajmniej gdzieś poza granice Polski. Rodacy, szczególnie ci zza granicy, pałętają się po krzywych chodnikach miast, smęcąc pod nosem „Tu nigdy nie będzie Zachodu”. Nie będzie, bo Polska leży w środkowej Europie. Zamiast więc nieustannie starać się doścignąć światopoglądowe konwencje zachodnie, może po prostu postawimy na polskość. A recepta jest bardzo prosta. Oprócz kurczaków i ziemniaków, mamy sporo tradycji określających naszą tożsamość oraz co z tego wynika, równie sporo ciekawych miejsc do zobaczenia, których odwiedziny nie wymagają stania przez miesiąc w kolejce po wizę, a nawet wyjeżdżania z miasta. Nie od razu trzeba organizować miesięczny pobyt w dziczy, ale na początek można sobie zaserwować weekendowy pobyt pod ziemią.

Okazuje się bowiem, że aby na chwilę stać się grotołazem, wystarczy latarka czołowa, kask pożyczony nawet od własnego dziecka i gumowce. Szczególnie, że na całym Śląsku, a właściwie wszędzie w kraju, istnieją kluby i instytucje organizujące wypady po znanych i nieznanych terenach naszych okolic zupełnie za darmo. Ich członkowie dali się porwać pasji i pozwalają laikom poznać granice swojej wytrzymałości. Jednym z najbardziej rozwiniętych  węzłów podziemnych w skali światowej jest oczywiście śląski region. Tunele wydrążone pod miastami, jednocześnie stanowią nie lada labirynt, szczególnie ciekawy w Sztolni Czarnego Pstrąga w rejonie Tarnowskich Gór i okolic.

 Pierwsze sztolnie i szyby otwierające przejścia do tamtejszych podziemi powstały mniej więcej w połowie XVI wieku. Umożliwiły wydobywanie rud cynku, ołowiu, srebra i żelaza. Od tego czasu przez stulecia powstawało ich coraz więcej osiągając punkt kulminacyjny pod koniec XIX wieku, kiedy to pod ziemią miasta i okolic liczne sztolnie łącznie tworzyły 150 kilometrów tras pod ziemią, do których doprowadzało 20 tysięcy szybów. Po zaprzestaniu wydobycia szczególnie cennego srebra i pozostałych złóż minerałów w kopalni na początku XX wieku, większość pokładów została zamknięta, a szyby z reguły zasypane. Po tych, które ocalały, nie wolno chodzić bez przewodnika lub osób specjalnie do tego uprawnionych.

Sztolnie przestały funkcjonować, a wraz z nimi grawitacyjne systemy odwadniające. Przez to pokłady w wyniku naturalnego procesu, zostały zalane przez wody gruntowe. To, jak przebiega wiele zalanych korytarzy pozostaje w dalszym ciągu tajemnicą i dlatego właśnie grupa nurków z Centrum Nurkowego Anaconda, zdecydowała się ten teren przebadać.

 Sobotnia wyprawa 10 marca po korytarzach kopalni umiejscowionej pod niegdysiejszym kamieniołomem Blachówka zorganizowana została przez Tarnogórski Klub Taternictwa Jaskiniowego i Centrum Nurkowe Anaconda, pod wodzą Adama Pawlika i Dariusza de Lorma To doświadczeni nurkowie, którzy systematycznie, kilka razy do roku badają co znajduje się pod śląską ziemią lub w czeluściach światowej wody. Tym razem należało przetestować szerokość i przepustowość korytarzy sztolni, a także przekonać się co znajduje się na dnie zalanego szybu Urban w okolicach Doliny Sportowej Dolomity niedaleko Suchej Góry. Piętnastu śmiałków po zakamarkach części doliny zakrytej ziemią przeprowadził Arkadiusz „Ruda” Stępień, grotołaz, ratownik jaskiniowy, który uczestniczył w renowacji zachodniego otworu Blachówka i innych korytarzy kopalni. To człowiek znający każdy kamień leżący na drodze i każdą kałużę, w której można utopić buta. Bez obaw. Ile można było się ubrudzić nie robiąc sobie krzywdy, tyle amatorzy wrażeń przeszli. Dalej, do szybu wstęp mieli już tylko zawodowcy, a reszta pod czujnym okiem strażaków czekała na badaczy.

Po przygotowaniu szybu do zejścia w głąb zbiornika, taternicy bezpiecznie przeprowadzili nurków do ich naturalnego środowiska wodnego, pomagając im uwolnić się od ich powietrznych lęków.  W dole okazało się, że korytarz podwodny ciągnie się w dwie strony, więc aby szybciej przebadać teren, grupa nurków rozdzieliła się ostatecznie schodząc do głębokości mniej więcej 4 metrów, a około 50 metrów licząc od powierzchni, do miejsca, gdzie od ponad wieku nikt nie postawił suchej nogi.

Zamknięte dla turystów pokłady sztolni ulegają powoli zniszczeniu. Z murów delikatnie się obsypuje i widać szybko postępujący rumosz skalny. Woda tutaj pod ziemią jest krystaliczna, dzięki temu widoczność jest dobra. W takich sytuacjach, jeżeli nurek nie ma przy sobie żadnego sprzętu audiowizualnego utrwalającego obraz, raczej może zapomnieć o prowadzeniu poważniejszych badań, chyba że szybko zapamięta co widzi, albo wyjmie kajecik i spisze wrażenia. Bo tylko nienaruszona woda i to co w niej drzemie daje jakiekolwiek pole widzenia. Wracając tą samą drogą, po przebyciu zaplanowanej trasy może zobaczyć jedynie kryształki skalne unoszące się przed oczami. Tak się dzieje zawsze przy nurkowaniu na wrakach lub w kopalniach i jaskiniach. Bardzo łatwo jest poruszyć wszystko co spoczywa w wodzie, co daje efekt podobny do podróży samochodem bez wycieraczek z brudną szybą o czwartej nad ranem we mgle o gęstości mleka. Zatem po powierzchniach zamkniętych o małej szerokości korytarzy poruszają się jedynie wprawieni nurkowie ze stertą certyfikatów. Naprawdę różne wypadki spotykają człowieka w takich warunkach i tylko profesjonalista wie co zrobić, by się nie zgubić i nie wpaść w panikę.

Aczkolwiek nawet tych czekają niespodzianki. Dotychczas, gdy nurkowie Anacondy zapuszczali się w nieznane tereny, mogli zawsze liczyć na mapy, według których planowali każdy swój ruch. Tym razem pierwszy raz nie odnaleziono korytarzy znajdujących się na mapach, którymi zgodnie z planem miał odbyć swoją trasę Adam Pawlik. Natomiast, co ciekawe znalazł on kolejny, poniemiecki szyb „Gotthilfgewiss”, co w tłumaczeniu pokrzepiająco brzmi „Bóg pomoże na pewno”, przykryty niegdyś drewnianą konstrukcją. Dotychczas uważano, że ma około 70 metrów. Jednak po zauważeniu wyrwy w spągu przez nurka i zajrzeniu weń okazało się, że jest znacznie głębszy - „szyb ten był pogłębiony o kolejne 18m i z tej głębokości wykuto dwa chodniki, które jednak były mało urodzajne w srebro. Myślę, że będą one kolejnym obiektem do zbadania” - zapewnia Adam Pawlik.

 Płynąc dalej, nurek dotarł do korytarza zatarasowanego deską. Wnioskując, tunel ten musiał być zamknięty jeszcze w czasach funkcjonowania sztolni, ze względu na niebezpieczeństwo zawalenia się. Jest to zasadne zważywszy na to, że stropy w tym miejscu się obsuwają, a za wielkim głazem uniemożliwiającym dalsze płynięcie, swobodnie zwisają korzenie drzew. Zatem musi stąd być dużo bliżej do powierzchni niż początkowo przypuszczano.

Odkrycie to będzie miało niebagatelny wpływ na czerwcowe manewry, które odbędą na tym samym terenie. Bowiem, jak zapewnia Michał Plata, członek Katowickiego Klubu Speleologicznego, z zamiłowania uprawiający nurkowanie - „sobotnia akcja przeprowadzona została po to, by rozpoznać wstęp do nurkowania, a zdobyte natenczas informacje o tunelach podwodnych będą wykorzystane w akcji ratunkowej w czerwcu”. Będzie to już ósma edycja Śląskich Manewrów Ratownictwa Jaskiniowego przygotowywana przez wspomniany Tarnogórski Klub Taternictwa Jaskiniowego we współpracy z Państwową Strażą Pożarną, Centrum Nurkowym Anaconda i innymi zaprzyjaźnionymi klubami. Utrudnienie polega jednak na tym, że tym razem nie tylko pod ziemią, ale też na powierzchni będą trwały akcje ratownictwa jaskiniowego, a przez cienkie przesmyki kopalni zmieścić się będą musiały także nosze z potencjalnym poszkodowanym. Wszystko to ma na celu ciągłe doskonalenie umiejętności ratowników, tworzenie nowych technik ratownictwa, czy też wymiana doświadczeń między członkami różnych klubów.

Każdy chętny, który chciałby wziąć udział w czerwcowych manewrach, albo sprawdzić się w innej eskapadzie, pozwalającej podnieść poziom adrenaliny we krwi - może to zrobić. Wystarczy zgłosić się do któregoś z klubów i dowiedzieć się kilku przydatnych informacji. Nie zawsze trzeba być wyszkolonym zawodowcem, posiadającym kwalifikacje i profesjonalny sprzęt, aby być świadkiem odkrycia czegoś niesamowitego. Więc, aby naładować witalny akumulator i przejść nie tylko tunele sztolni Czarnego Pstrąga, ale przede wszystkim samego siebie, wystarczy posłać dzieci do teściowej na dziesięć godzin. Bo szkołę przetrwania mogą zorganizować nam nie tylko sąsiedzi, ale przede wszystkim poszukiwacze przygód, którzy pod względem zabijania nudy mają coś z Leona zawodowca. Niekoniecznie trzeba od razu kupować licencję na zabijanie nosorożców, bo pobyt pod ziemią może równie skutecznie dostarczyć nam pożądanej dawki kortyzolu. Najwyższa pora zatem pozbyć się kompleksów, bo takich atrakcji mogą nam pozazdrościć Ci, na których zwykliśmy się wzorować.

Aleksandra Wyżgoł
(Klub Nurkowy Anaconda)

więcej ciekawostek »