Wyspy Owcze są bez wątpienia najbardziej tajemniczym zakątkiem Europy. Więcej mieszka tam owiec niż ludzi, warunki są dość surowe, mimo to przyroda rzuca na kolana i sprawia, że ktokolwiek tam zawita, nie może o Wyspach Owczych zapomnieć. Nawet jeśli to miejsce kojarzy się głównie z brutalnością, z krwawymi polowaniami na wieloryby i delfiny, ten kraj ma również nieco inne oblicze. Surowe, ale piękne. Choć nie brak też minusów związanych m.in. z postępem technologicznym i rozwojem cywilizacji, takich jak nadmierny konsumpcjonizm, marnowanie zasobów czy otyłość.

 

A jednak w Wyspach Owczych jest coś, co sprawiło, że Kuba Witek, filmowiec, podróżnik, zdecydował się napisać o nich książkę. Mało tego, spędził tam długie miesiące, zafascynowany tym miejscem i zamieszkującymi go ludźmi. O tym pobycie, o historii Wysp Owczych, o ich mieszkańcach, a także o tym, dlaczego wieloryb na ziemniaku smakuje lepiej niż tradycyjna fermentowana owca, zajmująco pisze w książce Uciec z Wysp Owczych, będącej swojego rodzaju reportażem, który jednak, zamiast neutralnego podejścia, zdradza słabość autora do tego wulkanicznego archipelagu. To opowieść skierowana do wszystkich, którzy cenią reportaże, literaturę faktu, wydawnictwa podróżnicze. A także do tych, których Wyspy Owcze fascynują – być może efektem lektury będzie decyzja o podróży czy nawet przeprowadzce w to dość osobliwe, nieoczywiste, ale na pewno zjawiskowe miejsce. Książka Witka jest zaledwie częścią projektu multimedialnego, w którego ramach na stronie internetowej autora można znaleźć sporo materiałów na temat Wysp Owczych, a także filmów nakręconych w trakcie licznych podróży.

Autor opisuje zarówno swój pobyt na Wyspach Owczych, jak i spotkania z ludźmi, przybliża historię tego kraju i problemy, z jakimi borykają się mieszkańcy, a także coraz szybciej wyludniające się miasta i wioski. Książka została podzielona na sześć rozdziałów zakończonych epilogiem, stanowiącym nie tyle podsumowanie pobytu na miejscu, ile raczej wyjaśnienie decyzji o wyjeździe. Autor doszedł bowiem do wniosku, że choć Wyspy Owcze kuszą spokojem i bezpieczeństwem, nie dają możliwości rozwoju. Życie płynie tu w zgodzie z naturą i z nią związane są wszelkie wyzwania, które można tu podjąć. Być może właśnie to jest przyczyna wyludniania się okolicy, na dodatek zimy bywają tu okrutne.

 

Nie dla wszystkich jednak Wyspy Owcze są miejscem nie do życia. Tacy ludzie jak Andras Sólstein, dyrektor Muzeum Wysp Północnych, czy Asbjørn Lómaklett z Klaksvíku z przejęciem opowiadają o Wyspach Owczych, których problemy są również ich problemami. Ale nie tylko oni doceniają specyfikę miejsca. Dla Farerów podstawą wszystkiego jest ocean – zimny i ciemny, jest widoczny z okien ich domów, warunkuje źródło dochodów, mimo swojej kapryśności. Właśnie o tym, jak się tam żyje, jak wygląda Klaksvík, malownicze i największe na archipelagu miasto z portem rybackim, co zmienił „tunel Wysp Północnych”, a także o tragedii, która spotkała mieszkańców małej osady Gerðar, przeczytamy w pierwszym rozdziale książki, obrazami ze swojego dzieciństwa zaś podzieli się z nami wspomniany już Andras. Zresztą nie tylko on. Jak zauważa autor, mieszkańcy bardzo chętnie opowiadają różne historie (można odnieść nawet wrażenie, że plotkowanie to naturalny sport Farerów), choć trzeba brać poprawkę na ich wiarygodność. Wielokrotnie powtarzane, zyskują bowiem barwy, więcej – często zlewają się w jedną opowieść.

 

W drugim rozdziale, „Krew na wodzie”, poznamy historię Wysp Owczych i dowiemy się, w jakich okolicznościach stały się zamorską prowincją Danii. Gościć będziemy również na malutkiej wyspie Fugloy, co stanie się okazją do poznania jednej z ulubionych farerskich legend autora (dość zresztą krwawej), traktującej o mężczyznach, którzy postanowili przejąć władzę nad Wyspami Owczymi. Poznamy Amalię í Frammistovu, burmistrza gminy Fugloy, która daje rozbrajającą w swojej prostocie radę na temat aktywności na wyspie w okresie brzydkiej pogody (nie można wówczas nic nie robić – „Można się tylko ciepło ubrać”). Szczególnie wstrząsający jednak w tym rozdziale jest opis polowania na grindwale, którego autor był świadkiem. Grindadráp to stara tradycja, która pojawiła się na archipelagu wraz z pierwszymi wikingami. Mimo argumentów mieszkańców za jej podtrzymaniem, logicznie prawidłowych i, wydawałoby się, przekonujących, sugestywne zdjęcia zamieszczone w książce sprawiają, że trudno się z tym zwyczajem pogodzić.

 

Trzeci rozdział z kolei traktuje o perle archipelagu, czyli wyspie Mykines, słynącej z zachwycających widoków i bogactwa gatunków ptaków. Przy okazji poznamy kolejną legendę, o rodzinie niejakiego Rasmusa, rolnika, którego maleńka córka została porwana przez orła. Zagłębimy się ponadto w fascynujące opowieści o piratach i rabusiach przypływających z Afryki Północnej. Kolejny rozdział nosi tytuł „Trudne sprawy” – przeczytamy tu o pierwszych rodakach i powodach, dla których zdecydowali się osiedlić na Wyspach Owczych, a także o niełatwych początkach życia na obczyźnie. Obecnie na archipelagu na stałe mieszka około osiemdziesięciu Polaków, a blisko sto osób przebywa tu sezonowo. Pracują najczęściej w przetwórniach i w budowlance, ale wśród nich są też lekarze i nauczyciele, a także architektka. Niektórzy planują wrócić do Polski, ale dla innych Wyspy Owcze stały się bezpieczną przystanią, w której zacumowali na całe życie. W ostatnim, piątym rozdziale autor wraca do okresu pandemii, kiedy ludzkie dramaty związane z wirusem potęgowały fatalna pogoda i sztormy nawiedzające archipelag. Był to czas wielkiej próby, ale tu, na tych smaganych wiatrem wyspach, skoncentrowano się głównie na łagodzeniu paniki i zapewnieniu ludziom poczucia bezpieczeństwa. Na przekonaniu, że dzięki wspólnemu działaniu sobie poradzą. Autor pisze tu również o konsekwencjach lockdownu, może nieróżniących się od tych w innych krajach, ale – z uwagi na specyfikę archipelagu – szczególnie dotkliwych.

 

Lektura książki Witka nie tylko daje nam obraz tego, jak wygląda życie na Wyspach Owczych, ale również jest wspaniałym zapisem różnych ludzkich postaw wobec archipelagu. Co wraz z opowieściami mieszkańców i własnymi obserwacjami autora tworzy obraz miejsca nieco dzikiego, poddającego się kaprysom przyrody, ale mimo wszystko fascynującego. Do tego stopnia, że nie każdy chce stąd uciekać.